Część 6 - (Nie)oczekiwane spotkanie
— Nie spodziewałem się ciebie tutaj, kjære. — Jonasz usiadł tuż obok Matyldy na szerokim, szorstkim pniu. Najpierw spojrzał dziewczynie w oczy, wielkie i pełne zdziwienia, potem rozejrzał się jeszcze raz. Temu miejscu nie można było odmówić uroku. Jezioro i jego otoczenie, zwłaszcza teraz — w ciemności, rozjaśnionej jedynie płonącym ogniskiem, miało jakiś ponadczasowy urok.
Przez chwilę przyglądał się bratu, który niepewnie ujął tę śliczną laleczkę za łokieć i poprowadził na ławkę, po drugiej stronie ogniska. Nigdy by nie przypuszczał, że z małego Filipa wyrośnie taki wielkolud.
— Mam na imię Matylda. Mati, jak wolisz — powiedziała dziewczyna siedząca tuż obok. Jej brązowe oczy błyszczały niespokojnie.
— Jonasz, brat Filipa — odpowiedział, choć był przekonany, że każdy, kto był tu dziś obecny, doskonale zdawał sobie sprawę, kim on jest. Ta sikoreczka też musiała o tym wiedzieć. — Niech zgadnę, chodziliście razem do klasy? — Jeden kącik jego warg uniósł się w ironicznym uśmiechu.
— Tak. Zresztą każdy tutaj albo chodził z nami do klasy, albo chodził z kimś z naszej klasy. Lata liceum to było prawdziwe wariactwo! — westchnęła. — Nie chciałam tu przychodzić — Jej głos zabrzmiał głucho, zupełnie wyprany z emocji.
O, jakże dobrze ją rozumiał!
— Witaj w klubie. Co cię skłoniło do zmiany zdania?
— Och, ja wcale nie zmieniłam zdania, ale Barbi to moja najlepsza przyjaciółka. Ostatnio trochę w tej roli nawalałam, więc nie mogłam jej odmówić, kiedy zaczęła mnie naciskać. Mówiła, że potrzebuje... Zaraz, jak to określiła? — dotknęła palcem wskazującym swoich ust w geście zastanowienia. — A, już wiem. Potrzebuje mentalnego wsparcia przy podrywaniu twojego brata.
„No tak, blondyna, jak widać, zagięła parol na młodego, a on, idiota, taki jest zakochany, że sam tego nie widzi" — roześmiał się pod nosem z własnych myśli.
— Nie uwierzysz, ale ten baran przyciągnął mnie tu, mówiąc, że muszę poznać kobietę jego życia, zanim zbierze się na odwagę do niej wypalić, bo jak dostanie kosza, to zamknie się w pokoju na zawsze. Denerwował się, jakby się miał oświadczać. Chyba to nie zaszło aż tak daleko, co? — zapytał.
Sprawiał mu przykrość fakt, że nie zna tego młodego człowieka, na którego wyrósł jego brat. Jako dzieci dogadywali się świetnie, teraz jednak trudno było im się porozumieć. A najbardziej dobijało go to, że on był temu winny. Sam zniechęcał brata do podejmowania prób jakiejkolwiek rozmowy. Trzymał go na dystans swoją niechęcią do opowiadania o ostatnich dziesięciu latach. Gasił jego pytania, zmieniał temat, odpowiadał wymijająco, ale naprawdę, chciał jedynie zapomnieć o życiu w Norwegii. Trzeba przyznać, że zaangażowanie się w świat tego kogucika i jego zmagań uczuciowych może na nowo zbliżyć ich do siebie, a przy okazji pozwoli trochę oderwać się od wspomnień.
Widocznie wizja domniemanych oświadczyn wydała się jego towarzyszce zabawna.
— Może w końcu odważy się ją zaprosić na randkę. — W głosie Matyldy dźwięczał śmiech, w oczach zamigotały iskierki. Widać ją też absorbowały miłosne perypetie Barbi.
Nagle spoważniała, wzięła spory łyk z plastikowego kubeczka, który trzymała w dłoniach. Ciekawe ile już wypiła? Sam zerknął na identyczny kubek, który tkwił w jego rękach. Ciągle pełen.
— Opowiedziałeś komuś o wczoraj? — zapytała cichutko. Gdyby nie był tak skupiony na jej ustach, z pewnością by jej nie usłyszał. Miała cholernie piękne usta.
— Nie, jakoś ostatnio nie jestem specjalnie gadatliwy. A zresztą, po co miałbym komuś o tym mówić? Nie wiedziałem nawet, kim jesteś. — Wbił wzrok w jej oczy, niepewne, wystraszone. — A może teraz powinienem komuś opowiedzieć? Może blondyna ci pomoże?
Matylda odwróciła wzrok, uciekając przed jego spojrzeniem.
— Ostatnio mi się to zdarza, ale przejdzie, to nic takiego — wzruszyła ramionami. — Nie ma sensu zawracać tym głowy komukolwiek.
Przez chwilę oboje milczeli, ona znów wbiła spojrzenie w drinka, dzięki czemu mógł bez konsekwencji dalej kontemplować kształt i kolor jej ust. I znów usłyszał jej słowa tylko dzięki temu, że się w nią wpatrywał, jak jakiś napalony nastolatek.
— Życie jest do bani, wiesz? — powiedziała.
Roześmiał się ponuro. Nie był to przyjemny śmiech, cichy, niski i taki... Gorzki.
— O tak, wiem.
Ostatnie dziesięć lat dokładnie pokazało mu, że życie jest paskudną suką, a wszelkie gadki, że dobro do nas wraca, można włożyć między bajki. Dzień po dniu poświęcał się dla matki i brata. To było dobre i słuszne. Dzięki temu miał w życiu jakiś cel. A potem matka poznała tego całego Bartka. Z jednej strony cieszył się jej szczęściem, należało się jej za wszystkie cierpienia, których doświadczyła. Jednak będąc daleko, nie potrafił wtedy ocenić, jak bardzo jest to związek poważny i jak może wpłynąć na niego. Kiedy więc dostał propozycję, że za sponsorują mu kurs podnoszący kwalifikacje zawodowe w zamian za podpisanie zobowiązania na siedem lat, ucieszył się i przyjął ją chętnie. Zaraz potem matka przestała potrzebować jego pomocy, bo Bartek wziął na siebie sprawy finansowe. Postanowili wziąć ślub. I kiedy oni radośnie wili sobie gniazdko miłości, on sam po raz setny studiował treść dokumentu, ale nie znalazł innego wyjścia jak pozostać do końca kontraktu. I tak oto utknął w piekle.
Spojrzał na nią akurat, kiedy wychylała kubek do dna.
— Dużo wypiłaś? — zapytał, choć nie do końca wierzył, że Matylda w ogóle zwracała na to uwagę. Miała wzrok człowieka zrezygnowanego, który szuka w kieliszku zapomnienia.
— Jak na mnie? Dużo. Nie jestem typem imprezowiczki, ale zaczynam powoli rozumieć alkoholików. — Zerknęła na wciąż pełny kubek w jego dłoniach. — A ty nie pijesz?
— Już nie. — Jakże dobrze ją rozumiał. Bardzo wiele wieczorów spędził samotnie przy kieliszku, zapominając o paskudnej rzeczywistości. Tyle że w końcu nadchodzi dzień i znów trzeba stawić mu czoła, a z ciężką, bolącą głową jest to trudniejsze. Szybko zrozumiał, że ta droga wiedzie donikąd.
— Weź — powiedział, podając jej swój kubek. — Zrób sobie dziś wieczór zapomnienia, a ja zadbam, żebyś w jednym kawałku dotarła do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro