Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 4 - Ognisko

Jezioro położone było na uboczu miasteczka, ale niezbyt daleko. Najłatwiej było tam dotrzeć, idąc ulicą Bagienną, im dalej, tym domy przy niej położone stawały się mniejsze i bardziej od siebie oddalone, a za nimi rozciągały się podmokłe pola i las. Przy płocie starego, drewnianego domku z rozwalającą się tabliczką ozdobioną cyfrą 53 biegła wydeptana przez stopy niezliczonej młodzieży ścieżka. Podążając nią, po minięciu niewielkiego zagajnika, otwierał się widok na jezioro otoczone piaskiem gdzieniegdzie poprzetykanym trawą.

Matylda już z zagajnika słyszała śmiech i gwar dochodzący znad jeziora. Ucieszyła się na myśl, że nie zjawia się na miejscu jako pierwsza. O wiele lepiej czuła się wśród ludzi, gdy ciężar utrzymywania konwersacji nie spoczywał bezpośrednio na niej. Była przygotowana na wiele niewygodnych pytań, ale liczyła na to, że jeśli przyjdzie w momencie, w którym towarzystwo będzie już podchmielone, łatwiej będzie się jakoś wykręcić od niektórych odpowiedzi.

— Hej! Matylda! — rozległo się wołanie wielu głosów, dziewczyny podbiegły ją uściskać. W ich objęciach czuła się sztywna i nieporadna. Miała ochotę je wszystkie odepchnąć.

— Jejku, wieki minęły, odkąd się ostatnio widziałyśmy! Świetnie, że jesteś, tęskniłyśmy — powiedziała Aśka, po raz drugi obdarzając niechcianym uściskiem.

— Widzę, że się zaokrągliłaś — rzuciła Ania, usiłując ukryć złośliwy uśmieszek. Matylda nerwowo obciągnęła dolny brzeg luźniej koszulki. Ten wieczór nie mógł skończyć się dobrze.

— Fajnie was znowu zobaczyć — odpowiedziała. Cieszyła się, że Ania darowała sobie uścisk i ograniczyła się do dotknięcia jej ramienia. Nigdy nie były blisko, choć paczka ich wspólnych znajomych zawsze trzymała się razem.

Żwawym krokiem podeszła do nich Basia, jej niebieskie oczy błyszczały z podekscytowania. Wepchnęła Matyldzie w dłoń plastikowy kubeczek z drinkiem.

— To na dobry początek, napij się i pomożesz mi rozkładać jedzenie. Chłopcy naznosili już masę drewna i zaraz będziemy odpalać ognisko.

Zabrały się do wypakowywania siatek, których zawartość kładły na sporym rozkładanym stoliku.

— Jak ci idzie szukanie pracy? Już gdzieś próbowałaś? — zagaiła Basia lekko. Na twarzy Matyldy rozlał się szeroki uśmiech. Na myśl o pracy odczuwała ściskanie żołądka, ale była szczęśliwa, to był bez wątpienia jakiś cudowny zbieg okoliczności, że akurat kogoś tam potrzebowali.

— Byłam dziś rano w przedszkolu nr 1 i dostałam pracę!

Z gardła Barbi wydobył się pisk, a chwilę potem zaczęła ją ściskać i wylewnie gratulować. Matylda zdusiła chichot rosnący jej gdzieś w gardle. Zerknęła ponad ramieniem Basi i napotkała wpatrzonych w nie znajomych.

— Co jest, Mati? Wychodzisz za mąż? — krzyknął Sebastian, na jego ustach igrał uśmiech. Matylda spojrzała na niego, ciągle uwięziona w ramionach przyjaciółki i już miała odpowiedzieć, kiedy Basia ją ubiegła.

— Dostała pracę! Jako przedszkolanka! — znów wydała z siebie przeciągły pisk.

— Gratulacje! Chyba czas włączyć jakąś muzyczkę, trzeba jakoś zagłuszyć Barbi, bo uszy zaczną nam krwawić. Serio, Barb, nie myślałaś może o karierze w jakimś ludowym zespole? — Sebastian podszedł do swojego plecaka, rzuconego niedbale za ławeczkę z przeciętego kawałka pnia. Wygrzebał z niego nieduże głośniki, które podpiął do komórki i ustawił na stole. Już po chwili powietrze wypełniły dźwięki „Don't be so shy".

Wśród żartów i śmiechu czas mijał szybko. Nie wiadomo, w którym momencie słońce schowało się zupełnie za horyzontem, a na niebie zagościła jasna tarcza księżyca w otoczeniu gwiazd.

Basia raz po raz zerkała w ekran swojego telefonu. Znów nic. Ani słowa. Zupełnie odcięła się od rozmów toczonych przy ognisku. Mogła myśleć już tylko o tym, dlaczego Filip jeszcze nie przyszedł. Trudno jej było przed samą sobą przyznać, że aż tak jej na nim zależy. To, co w zeszłym roku zaczęło się zwykłym, niezobowiązującym flirtem, przerodziło się w uczucie zupełnie ją zaskakujące. Nie mogła przestać o nim myśleć i oczekiwała każdego weekendu jak zbawienia, z nadzieją, że może akurat przyjedzie do domu.

— Jakieś zbłąkane dusze idą! — wykrzyknął Sebastian. Basia spojrzała z nadzieją w stronę ścieżki. Istotnie, z zagajnika wyszły właśnie dwie osoby. Mimo ciemności Barbi od razu rozpoznała w jednej z nich Filipa. Nie było to trudne, zważywszy na jego wzrost, był jak wieża, wysoki i strzelisty. Barbi często martwiła się, że trudno jej będzie znaleźć chłopaka wyższego od siebie, sama miała prawie metr osiemdziesiąt. Tymczasem w czasach szkolnych nigdy nie dostrzegła w Filipie chłopaka, zawsze był tylko kolegą, aż do zeszłorocznych wakacji.

Teraz, patrząc na niego, sama nie mogła uwierzyć, jak mogła go nie dostrzegać. Z pewnością miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ciemne włosy wygolone po bokach, po środku dłuższe i gęste, ułożone w niesforne fale zaczesane ku tyłowi głowy. Oczy miał niebieskie, prosty nos i usta z pięknym łukiem kupidyna. Kiedy patrzyła na te usta, nie mogła nie myśleć o tym, jakie muszą być w dotyku. Twarz miał szczupłą, cerę jasną, a na brodzie pojedynczy ślad po ospie.

Idący obok niego mężczyzna, musiał być jego bratem, ale trudno byłoby to określić na pierwszy rzut oka. Był niewysoki, miał około metr siedemdziesiąt, i nie miał nic ze smukłości Filipa. Był krępy, barki miał szerokie jak u niedźwiedzia, koszulka mocno opinała się na jego rozbudowanym torsie. Chciała przyjrzeć się jego twarzy, ale w ciemnościach i z takiej odległości widziała tylko, że jest... zarośnięty. Włosy miał długie, zaczesane gładko do tyłu. Z ramion spływały mu aż na klatkę piersiową po obu stronach grubej szyi. Długi, ciemny zarost zasłaniał dolną połowę jego twarzy.

Sebastian pierwszy poderwał się z miejsca.

— Co tak długo? — zapytał, szykując drinki. Podał im kubki i wyciągnął dłoń w stronę Jonasza. — Jestem Seba, nie mam pojęcia, czy mnie pamiętasz. Kiedy się ostatnio widzieliśmy, powiedziałeś mi, żebym nie grał w piłkę pod waszym oknem. Witamy z powrotem w kraju. — Uścisnęli sobie dłonie. Gdy tylko zauważył, jak Barbi zerwała się ze swojego miejsca i bez skrupułów zostawiła Matyldę, poklepał Jonasza po twardym barku.

— A oto i zbliża się pierwsza branka dla wikinga! Słowiańska uroda jest na czym oko zawiesić — powiedział.

W odpowiedzi Jonasz tylko się roześmiał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro