Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 24 - Przyjaźnie i przysługi

Szatnia pomimo starań dyrektorki była dość ponurym miejscem. Linoleum w kolorze buro-czerwonym, ściany do połowy pomalowane olejną farbą w brzoskwiniowo-różowym odcieniu. Wszystko to nie sprawiało wcale wesołego wrażenia. Przez wąskie zakratowane okienka, w dodatku umieszczone wysoko, nie dostawało się wiele słońca.

Matylda stała na środku opustoszałego już pomieszczenia, a w boksie wymachując nogami pod ławką, siedziała Oliwia. Dawno zdążyła zmienić buty, dwa razy była w toalecie i najwyraźniej zaczynała się niecierpliwić.

Wskazówki zegara z cichym tykaniem przesuwały się po białej tarczy, wybijając głucho kolejne sekundy. Basia mówiła, że spóźni się kilka minut, tymczasem czekały w szatni już od pół godziny.

Matylda niepokoiła się coraz bardziej. Przyjaciółka co prawda nie grzeszyła punktualnością, ale nie miewała problemów z oszacowaniem, jak bardzo się spóźni. Kiedy mówiła „kilka minut", znaczyło to „kilka minut", a nie „pół godziny". Wyciągnęła z torebki telefon i wykręciła jej numer.

Cisza.

Świetnie. Rewelacyjnie. Pewnie rozładował się jej telefon albo coś równie absurdalnego. Takie rzeczy mogą się przydarzyć tylko roztrzepanej Barbi.

Oparła się o ścianę i wystukała SMS do Ani.

„Basia gdzieś się zgubiła, ale nic się nie martw, zabiorę Oli do siebie. Jesteśmy w kontakcie"

To trwało już zbyt długo. Nie mogły tak w nieskończoność czekać.

Dziewczynce znudziło się już najwyraźniej siedzenie w boksie, bo przybiegła w podskokach, potrząsając warkoczami.

— Głodna jestem. Kiedy przyjdzie ciocia Basia? — zapytała.

Matylda rozejrzała się wokół, jakby w nadziei, że może zza zakrętu korytarza wyjdzie nagle Barbi i zacznie przepraszać za spóźnienie, tłumacząc się chaotycznie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zdecydowanie już czas, żeby się stąd zabrać.

Napisała kolejny SMS, tak na wszelki wypadek. Może Baśka uruchomi telefon choćby na chwilkę. Będzie wtedy wiedziała, gdzie jest Oliwia i najwyżej podjedzie po nią do domu. Zresztą mogą tam spędzić popołudnie razem, na pewno będzie wesoło. Przywołała do siebie małą, biegającą po szatni.

— Chodź, pójdziemy coś zjeść u mnie. Powiedziałam już twojej mamie, gdzie będziemy.

Dziewczynka złapała ją za rękę i razem ruszyły korytarzem ku wyjściu z przedszkola.

Mała była wyraźnie zmęczona, więc Matylda zdecydowała się wyjątkowo na podróż autobusem. Kupiły bilety w kiosku przy przystanku, a Oli niemal podskakiwała z radości na wieść o tym, że będzie mogła je skasować, kiedy już wsiądą do pojazdu.

Musiały zaczekać kilka minut. Matylda męczyła się w niewygodnych czółenkach na malutkim obcasie. Miała wrażenie, że ubrania wbijają się w jej ciało. Wszystkie rzeczy, które zdecydowała się zabrać ze sobą z Warszawy, były trochę przymałe. Wielokrotnie miała do siebie żal, że tamte ciuchy tak po prostu wyrzuciła. Wtedy to wydawało się jej zupełnie logiczne. Miała jasny obraz siebie samej — potulnej dziewczyny z Granina oraz niegrzecznej ze stolicy. Była przekonana, że wracając do domu, tą drugą musi zostawić za sobą. Zresztą, przez ten czas zdążyła ją znienawidzić. Pozbycie się tego własnego, niechlubnego wcielenia było jej marzeniem. Jaka szkoda, że nie można samej siebie wrzucić do śmietnika, jakby się było jedynie nadpsutym jabłkiem. Te ciuchy były dla niej poniekąd symbolem upadku. Nie zamierzała przywozić ich do domu.

Autobus podjechał zgrabnie i zatrzymał się, otwierając tuż przed nimi ostatnie wejście. Powietrze zadrgało od żaru wydobywającego się z wnętrza maszyny, czuć było oleisty zapach benzyny.

Matylda pomogła Oliwi wejść po schodkach i asekurowała ją, gdy ta próbowała dosięgnąć do kasownika. Stanęła na paluszkach, wyciągnęła się do góry tak mocno, jak tylko mogła i udało się jej skasować bilet. Przy drugim pojawił się kłopot z trafieniem w otwór kasownika. Matylda nakierowała lekko małą rączkę i po chwili rozległ się klik. Udało się.

Oli usiadła na wolnym miejscu, Matylda stanęła tuż obok, bacznie obserwując dziewczynkę w roztargnieniu rozglądającą się po tramwaju. Ludzi było sporo, wpatrzeni każdy w okno przed sobą, w wyświetlacze telefonów lub ze słuchawkami w uszach. Każdy pogrążony w świecie swoich własnych spraw.

Matylda również pozwoliła sobie na chwilę odpłynąć myślami gdzie indziej. Na ostatnim przystanku do pojazdu wsiadła grupa długowłosych nastolatków ubranych na czarno. Byli może młodzi i chudzi, ale ich fryzury natychmiast wywołały w niej wspomnienia kogoś, kto miał podobną. Spędzili wczoraj dwie godziny, mocząc stopy w jeziorze, rozmawiając i całując się i żartując. Od dawna nie czuła się tak lekko i beztrosko.

Jeden z długowłosych nastolatków puścił jej oczko, a jego kumple wybuchnęli gromkim śmiechem.

„Szlag! Oczywiście musiałam się zagapić! Jakby w tym przeklętym autobusie nie było innego miejsca, na którym można się zawiesić niż głowa jakiegoś chłopaka!" — czuła jak jej policzki oblewają się gorącym szkarłatem. Zażenowana zerknęła w okno i z ulgą stwierdziła, że są niedaleko.

— Na tym przystanku będziemy wysiadać — ostrzegła małą. Oliwia na szczęście nie zwróciła uwagi na zamieszanie wywołane wśród grupki chłopców, którzy rozochoceni nie ustawali w pikantnych żartach pod jej adresem.

Kiedy tylko autobus zaczął hamować, pomogła dziewczynce utrzymać równowagę i po chwili mogły znów rozkoszować się świeżym powietrzem. Od północy powiał przyjemny wietrzyk, łagodząc jej rozpalone wstydem policzki.

— Tutaj mieszkasz? — zapytała Oliwia, kiedy Matylda podeszła do furtki i popchnęła ją lekko.

— Tak, chodź, napijemy się czegoś chłodnego. Co najbardziej lubisz w takie upały?

— Wodę z cytryną!

— Chyba powinnam mieć jakieś cytryny — powiedziała Matylda, uśmiechając się do siebie. To pewnie przez podobieństwo do Ani, ale w tej małej było coś tak boleśnie, cudownie znajomego, że rozkosznie było na nią patrzeć.

Weszły do środka. W kuchni krzątała się mama i na widok dziecka stanęła jak wryta. Po chwili opamiętała się i uśmiechnęła tak, jak to dorośli zwykli robić na widok obcych dzieci.

— Dzień dobry, kim jesteś królewno? — spytała, co chwilę zerkając na Matyldę. Mała zrobiła krok w tył i schowała się za jej nogami.

— To jest Oliwia, córka Ani, mamo. Pobawimy się dziś trochę — odpowiedziała, a ostatnie zdanie zaakcentowała mocniej, by dać do zrozumienia, że nie chce rozmawiać w obecności dziecka. — Wejdźmy do kuchni, zrobimy sobie coś do picia.

Pragnienie zwyciężyło nad nieśmiałością. Nie trzeba było jej dwa razy prosić. Zjadły potem ciepły obiad, który przygotowała Róża, a Matylda znalazła chwilkę, by się przebrać w wygodne rzeczy, kiedy mała kończyła posiłek.

Wyszły do ogrodu za domem. Rosło tam kilka wysokich drzew owocowych, w których cieniu można się było schronić. Rozłożyły koc i wyciągnęły się na nim.

Grały w krokodyla i inne zabawne gry słowne, a kiedy się znudziły, bawiły się w berka na trawie. Potem, znów spragnione i zziajane wpadły do domu, by przygotować następną porcję wody z cytryną.

Matylda, choć nie dawała po sobie niczego poznać, czuła niepokój. Basia dalej nie dała znaku życia, jej telefon był głuchy. Ania wysłała jej za to wiadomość, że bardzo dziękuje i że przyjedzie po 18. Pozostało więc tylko zapewnić Oli maksimum rozrywki, żeby czuła, że jest tu mile widziana.

Poszły na górę, do pokoju Matyldy. Oliwia potrzebowała trochę odpoczynku po szaleństwach w ogródku, usiadły więc na łóżku i czytały przez chwilę bajki Andersena, do których Matylda miała wielki sentyment. Ten egzemplarz dostała od babci, kiedy miała dokładnie tyle lat, ile ta drobina, siedząca teraz w jej pokoju. Kiedy mała już się znudziła, włączyły laptop i Matylda pozwoliła jej wybrać kolorowankę do wydrukowania.

Oliwia malowała Pinkie Pie i w skupieniu wystawiała koniuszek języka. Od czasu do czasu odgarniała na plecy grube brązowe warkocze. Była doprawdy uroczym dzieckiem, zwłaszcza teraz, kiedy w ciszy oddawała się ulubionemu zajęciu. Już na początku swojej pracy Matylda dostrzegła uzdolnienia małej. Jej prace plastyczne bardzo różniły się od prac równolatków. Nie tylko tym, że w kolorowankach nie wyjeżdżała za linie. Oli bawiła się kolorami, stosowała cieniowanie. Wszystko jeszcze po dziecięcemu surowe — ale wyraźne i znamionujące zmysł artystyczny. Najwyraźniej odziedziczyła po Ani nie tylko fizyczne podobieństwo, ale i talent.

Kiedy tak na nią patrzyła, wydało jej się, że dziewczynka jakby zapadła się do jakiegoś innego świata, przestała reagować na pytania, nie zwracała uwagi na nerwowe krzątanie się Matyldy i kolejne, nieudane próby skontaktowania się z Basią. Po prostu siedziała przy biurku i kolorowała, jakby świat wokół przestał istnieć.

Matylda odebrała SMS od Ani, w którym koleżanka informowała ją, że za chwilę wsiądzie do samochodu i niebawem zjawi się po Oli. Dziewczynka w tym czasie pokrywała balonik kolejnym odcieniem różu, dzięki któremu zaczynał nabierać wymiaru.

Niedługo później do jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi oraz szybkie kroki mamy w korytarzu. Chwila wyciszonej przez odległość grzecznościowej rozmowy i charakterystyczne trzaskanie schodów.

Ania z łatwością odnalazła właściwy pokój, znajdował się bowiem tuż przy schodach, a drzwi były szeroko otwarte. Kiedy tylko zobaczyła Matyldę, ta wstała z łóżka, na którym dotąd siedziała, uśmiechnęła się szeroko i wyszła jej naprzeciw.

— Cześć — przywitała się cichym głosem, zapraszając ją do pokoju i gestem wskazując Oliwię siedzącą przy biurku. — Wydrukowałam jej kolorowankę prawię godzinę temu i zapomniała o Bożym świecie.

— O tak, uwielbia kolorowanki — odpowiedziała Ania, obserwując z błyskiem dumy w oczach poczynania dziecka. Chwilę później zeszła jednak na ziemię. — Słuchaj Matylda, nie wiem jak mam ci dziękować... — zaczęła, a głos lekko się jej załamał. — Próbowałam dodzwonić się do Basi, ale nic z tego. Nie mam pojęcia, co się stało. Przepraszam, że tak ci zrzuciłam małą na głowę... — Była zażenowana i pełna skruchy.

— Och, przestań. Powiedziałam ci już, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie ma sprawy. To była dla mnie czysta przyjemność. — Uśmiechnęła się, tym razem prawdziwym, nieskrępowanym uśmiechem. Między nimi było zawsze tyle rezerwy, teraz jednak Matylda poczuła pewną bliskość z Anią.

— Naprawdę bardzo ci dziękuję — widząc entuzjazm koleżanki, sama zaczęła się uspokajać, choć było widać, że coś leży jej na sercu.

— Hmm — zamyśliła się na głos Matylda. — A co z jutrem? Masz po południu jakieś klientki? Skoro z Basią nie ma kontaktu, to może umówmy się od razu, że ja się zajmę Oli. W razie, gdyby się nie odezwała, będziesz spokojniejsza. Nie mam pojęcia, gdzie ona wsiąkła.

— Jezu... Mati, nie wiem co powiedzieć. Tak mi głupio, że to na ciebie zrzucam, ale... Mogłabyś? — zapytała niepewnie.

— Jasne, że bym mogła. A nawet bardzo bym chciała. Wiesz, jak bardzo kocham dzieci. Jeśli przy okazji mogę ci choć trochę pomóc, to tym lepiej. Musi ci być teraz ciężko. Jak się czuje twoja mama?

— Ech — westchnęła Ania. — Nie jest dobrze. Planują jakąś ostrą chemioterapię, ale na razie ma złe wyniki badań. — Do jej oczu napłynęły łzy, które wytarła szybko, nim zdołały rozpuścić tusz na rzęsach.

Matylda miała ochotę objąć koleżankę, nie zrobiła tego jednak. Nie czuła się właściwą osobą do pocieszania kogokolwiek. Zbyt mocno sama czuła się rozbita. To tak, jakby próbować walący się strop podeprzeć popękaną belką. Odetchnęła głębiej, przywołując na twarz smutny uśmiech.

— Będę się zajmować Oli, kiedy tylko będziesz tego potrzebować — powiedziała i zdobyła się na lekkie dotknięcie ramienia Ani. Tyle musi wystarczyć za gest pocieszenia.

— Dziękuję. Mam pełen terminarz na prawie dwa tygodnie. Teraz już staram się nie umawiać na popołudnia, ale ciężko to idzie. Niektóre klientki muszę obsłużyć, inaczej pójdą do konkurencji. — Westchnęła, po czym kontynuowała — Byłabym wdzięczna, gdybyś mogła czasem się zająć Oliwią. Basia się pewnie zaraz odezwie i wytłumaczy, czemu dała ciała, ale wolę, póki co skorzystać z twojej propozycji. Na wszelki wypadek...

— Już mówiłam, to będzie dla mnie przyjemność — powtórzyła szybko Matylda. To była prawda. Czuła się świetnie w towarzystwie dzieci. Uwielbiała z nimi przebywać. Najbardziej w pracy męczył ją hałas, który się tworzył, kiedy w jednym miejscu przebywało ich tyle, a nie same maluchy.

— Będziemy się już zbierać — powiedziała Ania, odchrząknąwszy. Podeszła do córki i położyła dłonie na jej ramionkach. — Chodź kochanie, pora jechać do domu.

Mała odwróciła się i spojrzała na nią swoimi zielonymi oczami.

— Mamusiu! A pomożesz mi podpisać obrazek? — zapytała.

— Oczywiście. A co chciałabyś napisać?

Oliwia wyciągnęła szyję, zasłoniła usta dłonią i wyszeptała coś Ani do ucha. Kiedy już na powrót usadowiła się na krzesełku, mama położyła dłoń na jej rączce i poprowadziła lekko po papierze.

Kiedy żegnały się przy drzwiach, dziewczynka wcisnęła obrazek w ręce Matyldy.

— Proszę — powiedziała, uśmiechając się szeroko i pokazując szparkę między jedynkami. — Do widzenia.

— Do widzenia. — Matylda mimowolnie odpowiedziała na uśmiech.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, dom ogarnęła cisza, jaką znają tylko ludzie, tęskniący za tupotem małych stóp na podłodze i dziecięcym śmiechem.

Matylda zerknęła na obrazek. Pinkie Pie była różowiutka, ale starannie wycieniowana, tak, że wydawała się niemal odstawać od papieru. Tuż przy jej głowie powiewał różowy balonik, oświetlony promieniami słońca, który tak jak i sam kucyk, rzucał na trawę cień. Na górze, zamaszystymi, ale chwiejnymi literami było napisane: „Kocham cię ciociu Matyldo".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro