Część 21 - Piknik nad jeziorem
Zamykając za sobą furtkę na tyłach salonu meblowego, Jonasz wyobrażał sobie, jak popycha ją z całych sił, by donośnym walnięciem zaakcentować fajrant. Był w kiepskiej formie. Po raz kolejny musiał stwierdzić, że bezproduktywne czekanie nie jest jego ulubionym zajęciem, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi pewna brunetka o sarnich oczach i ustach o smaku jeżyn.
Całe jego plany trafił szlag. Zamierzał zaczekać na nią pod budynkiem, w którym pracowała i dowiedzieć czemu tak nagle przestała się odzywać, ale nic z tego nie wyszło, bo akurat tego dnia musiała się umówić z mamą. Jak się okazało, była to jedyna okazja, bo jego grafik z nowej pracy nie pozwolił na ponowienie próby. Przynajmniej na razie. Pisał więc jej SMS-y, codziennie po jednym, ot zwykłe banały o pracy, lub pogodzie. Kiedy je wysyłał, czuł się jak totalny kretyn i nawet się jej nie dziwił, że nie ma ochoty na nie odpisywać.
Trzy dni minęły jak z bicza strzelił. Był piątek, a on po jednym nadprogramowym kursie właśnie wyszedł do domu. Zupełnie nie miał ochoty tam wracać. Mama z Anielką i Bartkiem wrócili z Warszawy w środę, więc chwile luzu minęły. Kiedy ich nie było, zajmowanie kanapy w salonie nie było aż tak problematyczne. Po domu kręcił się jedynie Filip, a i to rzadko, bo roboty w banku było sporo, a każdą wolną chwilę starał się poświęcać Basi. Po tych kilku dniach tym mocniej zapragnął w końcu się wyprowadzić, chciał pogadać o tym z mamą, ale ciągle była czymś zajęta i chwila wydawała się nieodpowiednia.
Mimo że ledwie pół godziny wcześniej wtaszczył trzydrzwiową szafę z litego dębu na czwarte piętro, czuł potrzebę wyładowania frustracji. Wyobraził sobie, że wraca do domu, gdzie Anielka bawi się swoimi pięknymi lalkami na środku salonu, a mama kursuje dookoła, wycierając kurze i planując kolację, którą koniecznie musieli zjeść wspólnie. Zawsze miała lekkie zboczenie na punkcie rodzinnych posiłków, jednak teraz doprowadzały go do szczególnej frustracji. Już słyszał te natrętne pytania Bartka o plany na dalszą przyszłość. Może się założyć, że po raz kolejny zaproponuje mu posadkę w banku, podkreślając, przy tym, że koniecznie będzie musiał się ogolić, bo taki zarost nie wygląda profesjonalnie. Mama będzie mu potakiwać, bo przecież nie widać mu twarzy spod tego całego buszu, a on będzie siedział naprzeciwko i uśmiechał się głupawo, bo co mu innego zostanie?
Ominął przystanek. Dziś będą musieli zjeść kolację bez niego.
Ledwie zauważył ten moment, w którym chód zamienił się w bieg. Do jeziora było daleko, ale miał mnóstwo czasu, no i wygodne buty.
Kiedy wybiegł z zagajnika, jego koszulka była już zupełnie mokra, a włosy lepiły się do czaszki. Lubił się spocić. Zamierzał ostro kontynuować ćwiczenia, noszenie mebli to było zdecydowanie za mało, by poczuć relaksujący ból w mięśniach. Niestety, w chwili kiedy minął ostatnie drzewa, musiał zrewidować plany.
Nie był nad jeziorem sam.
Na kocu niedaleko brzegu siedział nie kto inny jak jego brat ze swoją panienką, Sebastian, jakaś dziewczyna wyglądająca znajomo i oczywiście jego Matylda. Na trawie kucała mała dziewczynka w śmiesznym kapeluszu. Mimowolnie zwolnił.
„Świetnie. I co teraz?" — pomyślał, stawiając kolejny krok. „To się nazywa fart, chciałem się z nią spotkać i oto jest. Szkoda tylko, że jestem spocony jak szczur". — Nie wiedział, czy nie lepiej będzie, kiedy zawróci. Szkoda mu było zaprzepaścić nadarzającą się okazję, ale z drugiej strony, chciał prezentować się jak najlepiej. Kiedy chce się poderwać dziewczynę, nie spotyka się z nią w ciuchach, przepoconych do tego stopnia, że można je wyżymać. To oczywiste.
Obejrzał się przez ramię w stronę linii drzew. Nie zdążył jednak zawrócić.
— Hej! — zawołał Sebastian, machając ku niemu dłońmi. — Tu jesteśmy, wikingu!
Nie było rady, trzeba było się przywitać. Podbiegł do nich. Matylda natychmiast wbiła wzrok w piasek. „Nie ma co, świetny początek".
— Hej. Co tu robicie? Urządzacie sobie piknik na plaży?
— Niee, taki tam spontaniczny wypad — odpowiedział Sebastian. — Mieliśmy wyskoczyć na piwo z Filipem, ale Basia napisała, że wybierają się na spacer. Stwierdziliśmy, że dla tych gorących lasek można odpuścić browar — szturchnął kolegę w ramię.
— A ty? Co cię tu sprowadza? — zapytał go brat, obrzucając wzrokiem jego mokre ciuchy.
Jonasz usiadł na piasku.
— Nie miałem ochoty na rodzinną kolacyjkę, więc poszedłem pobiegać — wyjaśnił.
— Mama bardzo się wściekała, jak wychodziłeś? Jak jej powiedziałem, że mnie nie będzie to się dąsała, ale stwierdziła, że na szczęście ma jeszcze drugiego syna.
— Wujku, wujku, czy kucyki lubią koniczynki? — zapytała dziewczynka w różowym kapelusiku, spod którego wystawały dwa brązowe warkocze.
— Jasne, Oli, uwielbiają ją — odpowiedział jej Filip i poprawił czapeczkę, która opadła małej na oczy.
Brzdąc niemal do połowy zanurzył się w płóciennej torbie, z której przez chwilę dobywały się intensywne szelesty, by wynurzyć się z olbrzymim uśmiechem na buzi i z dwoma kucykami w rękach.
— Nie byłem jeszcze w domu — powiedział Jonasz, obserwując dziewczynkę, która przysiadła właśnie przy kępie koniczyny nieopodal. Matylda i ta druga dziewczyna — oczywiście nie pamiętał jej imienia — bacznie ją obserwowały.
— Łoo — Filip wypuścił powietrze z sykiem. — Narażasz się, brachu, przynajmniej do niej zadzwoń, żeby nie czekała. Będzie bardziej wściekła, jak w ogóle się nie odezwiesz.
Jonasz zerknął na Matyldę. Dziewczyna wciąż omijała go wzrokiem.
„Co do cholery jest ze mną nie tak?" — pomyślał. Jedyne czego teraz chciał, to odciągnąć ją na bok i chwilę porozmawiać. Wstrzymywał się jedynie ze względu na Filipa. Brat nie da mu żyć, już teraz na każdym kroku wypytywał o Matyldę, a jego trafiał szlag, bo sam przed sobą nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. A poza tym zaczynał zalatywać potem. Zdecydowanie czas się zmywać.
— Ania z Oli niedługo będą wracać do domu, odprowadzimy je kawałek i idziemy na piwko. Będzie fajnie, byłeś już w Cube? Fajne miejsce — kontynuował Filip.
Ania, słysząc własne imię, zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie. Zerknęła przelotnie na zegarek.
— W sumie to moglibyśmy się już zbierać, co? Starczy nam już tego słońca — wtrąciła.
— Dobra. Idziemy ludziska, idziemy — podsumował Sebastian, z właściwą sobie wrzawą. Podniósł się z koca i otrzepał spodenki z nieistniejącego piasku.
— Oli, powkładaj zabawki do torby — powiedziała Ania do dziewczynki, wkładając swoje wąskie stopy w sandałki.
Chwilę później wszyscy stali już gotowi do drogi a Sebastian z Filipem usiłowali wytrzepać koc z piasku i trawy. Kiedy już uznali, że jest wystarczająco czysty, złożyli go w schludną kostkę i pomogli włożyć do torby Ani. Filip wziął ją w jedną rękę, drugą złapał dłoń Basi i ruszyli w stronę zagajnika.
Matylda jak zwykle trzymała się blisko Basi, dziecko jak nakręcone biegało od niej do Ani, która szła nieco z tyłu obok Sebastiana. Sam Jonasz podszedł do brata, nie skończyli jeszcze rozmowy.
— Słuchaj, innym razem z wami wyskoczę — powiedział. — Wracam do chaty, nie chcę drażnić mamy. No i przydałby mi się prysznic — zmarszczył nos.
Filip popatrzył na niego w skupieniu.
-—Okeej — powiedział, przeciągając głoski. — Jak tam uważasz. — Wyraźnie miał ochotę dodać coś jeszcze, ale musiał dojść do wniosku, że lepiej zatrzymać to dla siebie.
Ledwie wyszli z lasku na ulicę, a mała podbiegła do Ani.
— Mamo — zawołała. — Nogi mnie bolą. — Zrobiła smutną minkę, a kapelusik znów opadł jej na oczy.
Ania poprawiła go delikatnie.
— Już wracamy do domku — odpowiedziała, gładząc przelotnie warkocze córki.
Jonasz zmierzył dyskretnym spojrzeniem dziewczynę i jej córkę. Przypomniał sobie, że poznali się na urodzinach Filipa, wyszła wtedy wcześnie. Dziewczynka była w podobnym wieku co Anielka, wagowo też chyba zupełnie podobne...
— Mogę ją wziąć na barana — zaproponował bez namysłu. Było gorąco jak w piekle, żar wprost lał się na rozgrzany asfalt, a mała biegała w tym upale bez chwili odpoczynku. Musiała być zmęczona.
— Na barana! — wykrzyknęła Oli, unosząc rączki do góry.
Ania spojrzała na Jonasza pytająco, jakby nie dowierzając w jego słowa.
— Serio mógłbyś ją ponieść? — zapytała.
— Jasne. — Uśmiechnął się zawadiacko i zwrócił się do dziecka — To co? Wskakujesz?
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Po chwili siedziała już na jego ramionach, popiskując z uciechy, jak to mają w zwyczaju małe dziewczynki.
— Ostatnio często noszę tak moją siostrę, są w podobnym wieku — powiedział do Ani, chcąc trochę ją uspokoić. Nie wiedział, czy to kwestia wysokości, czy może widok dziecka w obcych ramionach, ale wyglądała na wstrząśniętą. Jeśli bała się, że upuści małą to wiadomość, że nabrał w tej kwestii doświadczenia, powinna ją uspokoić. Może tata Oliwii nie nosi jej w ten sposób.
Dziewczyna odpowiedziała mu pogodniejszym uśmiechem.
— Zdaje mi się, że będziesz świetnym tatą.
— No. Ja mam taką nadzieję. Lubię dzieci. Są takie... żywe.
Ania roześmiała się.
— O tak, potrafią nieźle dokazywać.
Niezupełnie to miał na myśli.
Zatrzymali się przy przystanku autobusowym. Podszedł do nich Filip i podał Ani torbę.
— Sprawdziłem rozkład, jedziecie za trzy minutki, skarbie — powiedział.
— To jesteśmy w samą porę — ucieszyła się.
Oli zaczęła wiercić się niecierpliwie na jego barkach.
— Chcesz pooglądać zabawki z kiosku? — zapytała ją Ania, domyślając się, czym spowodowana jest niecierpliwość dziecka, nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować.
— Taaak — brzmiała odpowiedź.
Jonasz zdjął więc małą, podrzucając ją lekko, czym wywołał kolejny pisk zachwytu. Kilka sekund później dziewczynka już przyklejała nosek do kioskowej szyby. Obserwował, jak jej oczka z ciekawości robią się coraz większe. Była z niej strasznie urocza istotka.
— Basiu, wielkie dzięki, że się zgodziłaś — powiedziała Ania, wyraźnie nawiązując do jakiejś wcześniejszej rozmowy. — Ratujesz mi życie.
— Skarbie, nie ma sprawy. Jestem pewna, że gdybym ja nie mogła, to jest jeszcze Mati, a nawet i Filip. Możesz na nas liczyć, przecież wiesz — przytuliła ją mocno. Słychać było, jak Ania pociąga nosem. Płakała?
— Całe szczęście, że was mam — powiedziała, odsunąwszy się nieco. Otarła oczy kątem dłoni. Jonasz zauważył, że tusz miała rozmazany. Czyli jednak płakała.
— Dobra, dziewczyny, koniec tego mazgajstwa — powiedział Filip i sam mocno ją uścisnął. — Wasz autobus jedzie. Dacie sobie radę?
— Jasne. — Uśmiechała się, ale oczy niepokojąco jej się szkliły. — Oli, autobus — zawołała do małej i już po chwili zajmowały miejsca w środku. Dziewczynka oczywiście przy oknie. Machała im tak długo, aż pojazd całkowicie zniknął z pola widzenia.
Jonasz spojrzał na Matyldę i niespodziewanie napotkał jej wzrok. Chwila zrobiła się naraz aż ciężka od emocji i niewypowiedzianych słów. Wpatrywał się w nią, jakby chciał pożreć ją wzrokiem, jakby zamierzał spojrzeniem przywiązać ją do siebie. Ona zaś odpowiadała równie intensywnie. Siłowali się tak, zapomniawszy o upływie czasu. Rozmowa Filipa, Basi i Sebastiana tocząca się tuż obok nich nagle wydała się jedynie brzęczeniem, tak jakby zostali zamknięci w jakiejś dźwiękoszczelnej bańce. Jonasz powoli zbliżył się do Matyldy, staną tuż przy jej boku, a ich dłonie splotły się bezwiednie na ułamek sekundy. Napawał się tym momentem, poczuł słodycz zwycięstwa. Choć ten fizyczny kontakt trwał o wiele za krótko, był dla niego potwierdzeniem, że ma o co walczyć.
Ciepło jej dłoni wyrwało go z otępienia, ją najwyraźniej również, bo oczy rozszerzyły jej się w szoku, jakby nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło.
— ...co będę mogła. Jutro po południu zabieram Oli do siebie, bo Ania ma umówione klientki. Jak chcecie, to możecie do mnie wpaść — powiedziała Basia.
— Gdybyś potrzebowała pomocy, to dawaj znać, tak jak się umawiałyśmy. — Matylda włączyła się do rozmowy, jak gdyby nigdy nic. Jonasz zmarszczył brew. Z całej długiej wymiany zdań dotarł do niego jedynie urwany fragment ostatniej wypowiedzi, a ona zgrabnie weszła w temat, jakby nie uroniła ani słowa. Może to tylko on się tek wyłączył? Zmarszczył lekko brew. Chyba jednak wolał wierzyć, że najzwyczajniej w świecie wiedziała, o czym mówią, więc mogła łatwo brylować.
— To co, brachu? Idziesz z nami do Cube? — zapytał Filip, wyrywając go z zamyślenia.
— Innym razem — odpowiedział, zerkając z żalem na Matyldę. Wycofanie się teraz było ostatnim, na co miał ochotę, ale bał się ją bardziej naciskać. Zaczęli swoją znajomość niefortunnie, od jej ataku paniki, potem wylądowali ze sobą w łóżku... Biorąc to wszystko pod uwagę, chyba nie ma w tym nic dziwnego, że chciałaby zwolnić tempo. Nie pozostaje nic innego, jak po prostu się dostosować. Nie należy też bagatelizować kwestii mokrego podkoszulka. — Dobra, ja spadam. Bawcie się dobrze.
Po raz ostatni spojrzał na Matyldę przeciągle, odwrócił się i odszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro