Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 20 - Sprawy niedopowiedziane

— Różyczka? Wyglądasz cudnie! Co to za kiecka? — zaświergotała Edyta, wyciągając dłonie do uścisku.

Matylda spojrzała na nią ze zdziwieniem.

— To wy się znacie? — zapytała, wodząc wzrokiem od matki do starszej koleżanki i z powrotem.

— Jasne, że się znamy — roześmiała się Róża, obejmując serdecznie Edytę. Kobiety cmoknęły się przyjacielsko w policzki. — Przyjaźniłyśmy się w szkole — wyjaśniła.

— A teraz umawiamy się razem na kawę i manicure, żeby poplotkować — dopowiedziała Edyta.

Matylda poczuła się nieswojo, ale przykleiła do twarzy serdeczny uśmiech. Na szczęście wyglądał dość wiarygodnie. Od kiedy zaczęła pracę, minął miesiąc. W tym czasie matka wychodziła na manicure jakieś dwa razy, a ani słowem nie zająknęła się, że spotyka się z jej współpracowniczką. A może należałoby powiedzieć, z jej przełożoną? W końcu Edyta miała nadzorować jej pracę, przyglądać się i kontrolować, czy wszystko robi, jak należy. To w głównej mierze od jej opinii zależało, czy Matylda we wrześniu dostanie wychowawstwo, czy zostanie odesłana do świetlicy.

W obliczu tego wszystkiego, fakt zatajenia przez matkę ich znajomości był doprawdy niepokojący. Czemu to zrobiła? Takie przeszpiegi w miejscu pracy? Chyba nic w tym dziwnego, że teraz czuła się zdradzona?

Kobiety dalej trajkotały w najlepsze.

— Powiedz wreszcie, gdzie kupiłaś tę sukienkę! Jest nieziemska!

— Od Michaela Korsa, letnia kolekcja.

— Kiedy idziemy robić pazurki? Zaczyna mi odchodzić żel.

— Moje jeszcze świetnie się trzymają, ale kawy się z tobą chętnie napiję, Edytko.

I dale j podobnym tonie przez kolejnych pięć minut. Matylda zaczęła się niecierpliwić, zerkała to na matkę, to na Edytę, a najczęściej to chyba patrzyła w stronę parkingu. W końcu kobietom udało się ustalić jakiś termin spotkania i zaczęły się wylewnie żegnać.

W samochodzie panował przyjemny chłód, klimatyzator to cudowny wynalazek podczas upalnego lata.

Matylda zapięła pas, odgarnęła lepiącą się do czoła grzywkę i spojrzała na matkę, która właśnie poprawiała szminkę, zerkając w małe okrągłe lustereczko oprawione w masę perłową. Od momentu, w którym odczytała SMS-a, w którym lakonicznie informowała ją, że przyjedzie po nią i pojadą razem do miasta, nie mogła przestać myśleć dlaczego. Po wielu dniach ostracyzmu trudno było uwierzyć, że ma to być zwyczajny wypad matki z córką na wspólne zakupy. A więc jaki miało cel?

Róża ostatni raz rzuciła okiem w stronę chodnika po przeciwnej stronie, by się upewnić, że to włochate monstrum sobie poszło, po czym wrzuciła szminkę i lusterko do torebki, zapięła pas i ruszyła.

— Napij się wody, obok fotela jest cała butelka. W taki upał trzeba dużo pić — rzuciła, kiedy już wyjechały z parkingu.

— Dzięki, mamo — wyjąkała Matylda, wciąż zastanawiając się, do czego matka zmierza.

„O tak, dziewczyno, masz mi za co dziękować" — pomyślała sobie Róża. — „Gdyby nie ja miałabyś dzisiaj do czynienia z tym dziadem". — Mocniej zacisnęła ręce na kierownicy. Nie mogła przestać się dziwić swojej córce. Po raz kolejny zerkała na nią z niedowierzaniem.

„No naprawdę, czy to ona aż tak zdziwaczała, żeby oglądać się za TYM CZYMŚ, czy raczej była aż tak pijana, że nie robiło jej to różnicy?" — Przeszedł ją dreszcz. Jedna opcja wydawała się gorsza od drugiej.

Całe szczęście, że dziś przyjechała. On, tam pod tym płotem wyraźnie na kogoś czekał, a skoro odszedł, kiedy zobaczył je razem, to musiało mu chodzić o Matyldę. Może tym razem udało się opanować sytuację, ale on wróci. Tacy jak on zawsze lepią się do takich dziewcząt jak jej córka, w nadziei, że uda im się wkraść w łaski przyzwoitych ludzi. Niedoczekanie!

— To gdzie jedziemy? — spytała Matylda, zakręcając butelkę i kładąc ją z powrotem obok fotela.

— Pomyślałam sobie, że pochodzimy po sklepach, może kupimy coś nowego, w Tallinderze widziałam ostatnio świetne koszule, miałabyś coś nowego do pracy.

Wydatne wargi Matyldy wygięły się w delikatnym grymasie.

— No nie mów, że pomysł ci się nie podoba — kontynuowała matka. — Widzę, że się krzywisz, ale doprawdy, masz teraz odpowiedzialną pracę, musisz jakoś wyglądać. — wydęła usta.

„Że też ta dziewczyna nie rozumie, że moja córka nie może ciągle chodzić do pracy w tych samych rzeczach, tę szarą sukienkę nosi co najmniej raz w tygodniu. Tak nie można! Już nawet Edyta zwróciła na to uwagę, niby chwaliła, ale to oczywiste, że miała na myśli coś zupełnie przeciwnego".

— Oj mamo, to nie tak — westchnęła Matylda. — Pomysł jest dobry, jestem tylko trochę zmęczona i głodna.

— No właśnie! — podchwyciła Róża. — Oto cała tajemnica! Jak tylko dojedziemy do centrum, wstąpimy coś zjeść i od razu poprawi ci się humor. Co powiesz na obiad w Awangardzie? — uśmiechnęła się szeroko, eksponując piękne, białe zęby.

— Mamo! — W głosie Matyldy zabrzmiał wyrzut. — Kiedy zrobiła się z ciebie taka snobka? Nie możemy po prostu wstąpić do maka na jakiegoś szejka? Jak wolisz, obok można dostać sałatki.

Idealnie wykonturowana brew Róży podjechała do góry w wyrazie zdziwienia. Na usta cisnęło jej się kilka słów, które ustawiłyby w pionie tę krnąbrną dziewczynę, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że zamierzała wyciągnąć z niej informacje, a spory raczej nie sprzyjają jej planom. Wyczarowała zatem elegancki uśmiech.

— To wszystko przez ciebie — powiedziała, ale w jej głosie było rozbawienie, nie przygana. Ona też potrafiła świetnie udawać, kiedy było jej to na rękę. — Gotowanie dla dwóch osób, z których jedna najczęściej nie wraca na obiad, jest mało porywające, więc najczęściej jedliśmy z tatą w Awangardzie. Człowiek się szybko przyzwyczaja do dobrego, a co jak co, ale jedzenie tam mają rewelacyjne. — Ciągle szeroko się uśmiechając, spojrzała na córkę. — To co proponowałaś? Szejka w maku? W sumie od wieków go nie piłam, myślę, że to świetny pomysł.

Na ustach Matyldy wykwitł piękny uśmiech, wyraźnie się rozluźniła. Odżyły w niej wspomnienia z czasów, kiedy były z mamą bardzo blisko, mogła jej powiedzieć absolutnie wszystko, jak najlepszej przyjaciółce. Wtedy takie wspólne wypady do miasta były jednymi z jej ulubionych sposobów spędzania czasu razem. Nie chodziło o samo kupowanie, czasem po prostu chodziły po mieście, oglądały ubrania czy kosmetyki, szły na lody albo kawę i wracały do domu. To poczucie bliskości i nierozerwalnych więzi sprawiało, że te wypady były oczekiwanym punktem każdego tygodnia.

Od dawna nie czuła się w towarzystwie matki tak dobrze. Ich stosunki zaczęły się robić napięte pod koniec liceum. Potem, po tej nieszczęsnej decyzji pójścia na pedagogikę wszystko definitywnie się zmieniło. Matka nawet nie udawała, że zamierza zaakceptować jej wybór. Ich relacje po jej powrocie do domu można by określić co najwyżej jako poprawne i choć nie chciała się do tego przyznać, brak jej było tej bliskości. Łaknęła jej, jak mała dziewczynka i choć obiecywała sobie po wielokroć, że musi skończyć z tym ciągłym poszukiwaniem rodzicielskiej akceptacji, boleśnie przekonywała się, że powiedzenie „łatwo powiedzieć, trudniej zrobić" jest i w tym przypadku bardzo adekwatne.

Zostawiły samochód na zatłoczonym podziemnym parkingu i windą udały się od razu na ostatnie piętro, gdzie znajdowały się restauracje, o ile tym mianem można było nazwać jadłodajnie typu McDonald, KFC i jakieś stoisko z sałatkami i jogurtami przeładowanymi cukrem. Zajęły stolik przy przeszklonej ścianie. Widok, jaki się stąd roztaczał, był piękny, jeśli patrzący był zwolennikiem tętniących życiem miast. W dole biegła ruchliwa, czteropasmowa ulica, otoczona wysokimi budynkami, których doły przeznaczone były na różnego rodzaju sklepy, banki czy apteki. Na wyższych piętrach znajdowały się biura i lokale mieszkalne.

Róża czekała na córkę przy stoliku. Kolejka była spora, ale obsługa uwijała się, jak mogła. Wszystko przebiegało sprawnie, więc już po kilku minutach Matylda, zręcznie wymijała kręcących się wokół ludzi, zmierzając do zajętego przez matkę stolika z dwoma szejkami w dłoniach.

— Uff, ale tutaj tłok — powiedziała, z uśmiechem podając matce wysoki przezroczysty kubek ze sterczącą grubą słomką. — Wzięłam ci truskawkowy, tak jak chciałaś. — Usiadła, po czym zaczęła sączyć swój napój.

— Już zapomniałam, jakie to dobre — odpowiedziała Róża, kiedy przełknęła pierwszy łyk. — To jak było dziś w pracy? — Potrzebny jej był jakiś neutralny temat do rozmowy. — Ciężki dzień?

— Nie tak bardzo. Dzieci są co prawda dość męczące, ale ta praca sprawia mi dużo satysfakcji — uśmiechała się niepewnie.

Róża pomyślała sobie, że chyba nie do końca trafiła w neutralny temat. Przecież nawet nie próbowała kryć swojego niezadowolenia z tego, jaką ścieżkę kariery Matylda wybrała.

— Widziałaś się ostatnio z Basią? Dawniej bardzo się przyjaźniłyście, a jeszcze jej u nas nie było, odkąd wróciłaś do domu. — Spróbowała zmienić temat.

— Spotkałyśmy się kilka razy, poza tym ciągle mamy kontakt telefoniczny, nic się nie zmieniło. Ostatnio jest dość zajęta.

— Tak? A co u niej słuchać? — „Ciekawe jak tam się żyje tej laleczce" — pomyślała.

— Zatrudniła się w hotelu, spotyka się z kimś. To świeża sprawa, ale wygląda obiecująco. — Matylda uśmiechnęła się rozmarzona.

Róża ucieszyła się w duchu. Rozmowa nieoczekiwanie popłynęła we właściwym kierunku. Nie musiała się nawet wysilać, żeby zacząć temat.

— To świetnie! Mówisz, że to dobry chłopak? — zapytała jedynie by zachować pozory zainteresowania życiem uczuciowym przyjaciółki córki.

— Tak, znamy się od podstawówki, to nawet trochę dziwne, że dopiero teraz wpadli sobie w oko. Świetnie do siebie pasują. — Matylda uśmiechała się szeroko, widać, że cieszyła się szczęściem przyjaciółki.

„Przejdźmy do sedna" — pomyślała Róża i zadała kolejne pytanie:

— A jak tam twoje sprawy osobiste? — Nie udało jej się wymyślić delikatniejszego sposobu na zapytanie o to. Chyba takiego nie było, zdecydowała się więc na bezpośredniość. Upiła łyk szejka i zaczęła mieszać słomką w kubku, żeby nie wyglądać na zbyt natarczywą. To miało przecież wyglądać na luźną pogawędkę, a nie przesłuchanie na komendzie.

Matylda zajęła się dokładnie tym samym. Wpatrywała się w kryształki lodu w kubku, jakby miała tam znaleźć odpowiedź.

— Z nikim się nie spotykam, mamo — odpowiedziała, kręcąc słomką.

— A ten którego zaprosiłaś do łóżka? — „Ups, źle to zabrzmiało" — pomyślała, kiedy tylko słowa wyszły z jej ust. Pozostało tylko uśmiechnąć się szeroko i udawać, że to taki żarcik.

Matylda natychmiast podniosła na nią wzrok, do tej chwili utkwiony w zawartości kubka. Wyglądała na zaskoczoną, kiedy napotkała przyjazny, wyrozumiały uśmiech matki. Zdecydowanie nie spodziewała się powrotu do tematu tamtej nieszczęsnej nocy, a wyraz twarzy rodzicielki wprawił ją w szok i konsternację. Ludzie! Prawie ją za to wyrzuciła z domu, a teraz z tego żartuje? Czy koniec świata jest już wpisany do jej kalendarza, czy co?

— Z nim też się nie spotykam — zaczęła ostrożnie. — Próbowałam ci wtedy powiedzieć, że to była pomyłka i do niczego między nami nie doszło, ale nie chciałaś mi wierzyć. Dlaczego teraz do tego wracasz?

Róża, nie zdejmując z twarzy uśmiechu, pokręciła znów słomką w kubku. „Dalej ci nie wierzę i wcale nie mam ochoty do tego wracać, ale ten typ ciągle się wokół ciebie kręci. Żeby pokonać wroga, trzeba go najpierw poznać — ot i cała filozofia" — pomyślała. Łatwo było grać troskliwą, kochaną mamusię.

— Przepraszam, byłam wściekła, to chyba rozumiesz — odpowiedziała, uśmiechając się niby przepraszająco. — Wiesz, jakie w tym domu panują zasady, nie urodziłaś się wczoraj — pogroziła jej palcem i westchnęła. — Po to cię tu dziś zabrałam, córciu. Mam dość tej całej szopki. Kiedyś byłyśmy dla siebie jak przyjaciółki i bardzo mi tego brak. Nawaliłaś, owszem, ale wiem, że więcej tego nie powtórzysz. Chciałam przerzucić linę nad tą przepaścią. Złapiesz drugi koniec?

Kobiety spojrzały sobie w oczy. Na moment zapadła między nimi absolutna cisza, uwypuklając hałas panujący wokół. Gdzieś w pobliżu zaszurała taca przesuwana po stoliku, ktoś zaśmiał się głośno, dzieci kłóciły się o porcję frytek. Atmosfera pomiędzy paniami była aż gęsta od słów, które nie zostały wypowiedziane.

Róża zastanawiała się, co się kryje w pięknych, brązowych oczach córki. Zaskoczenie? Niechęć? Czy może nadzieja? Dla niej samej to całe pojednanie było tylko drogą do celu, zaplanowanym scenariuszem. Matylda jednak wyglądała na naprawdę wzburzoną. Jaka będzie jej decyzja?

— Złapię, mamo. Zawsze. — padła w końcu odpowiedź. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro