Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 16 - Urodziny Filipa

Przytupując rytmicznie i obserwując ruch na skrzyżowaniu, Matylda mogła rozmyślać jedynie o tym, że ten tydzień minął zdecydowanie zbyt szybko. Znów był piątek. Była tak zdenerwowana, że nie mogła ustać spokojnie. Zerknęła na wyświetlacz telefonu, po raz kolejny zresztą, akurat w chwili, kiedy rozświetliła go oczekiwana wiadomość.

Barbi: Teren czysty, ruszaj.

Matylda podniosła torby, które wcześniej ostrożnie położyła na chodniku, gdyż plastikowe uchwyty zaczęły się jej boleśnie wżynać w dłonie. Odetchnęła głębiej i skręciła w najbliższą uliczkę. Barbi, niczym wojskowy taktyk, opracowała szczegółowy plan, by uniknąć przypadkowego spotkania z jakimkolwiek gościem podążającym na przyjęcie. Było to bardziej zabawne, niż potrzebne, ale w jakiś sposób dodawało osobom zaangażowanym w przygotowania poczucie wyjątkowości całego wydarzenia.

Dziewczyna cała w nerwach skierowała się do domu Filipa. Była już osiemnasta, została im godzina, może półtora, na zorganizowanie wszystkiego. Filip ostatnio dużo pracował, nie miał więc ochoty na długie wyprawy do miasta, czy kina. Barbi poświęciła więc swoją bluzkę, oblewając ją sokiem i zaciągnęła go do siebie pod pretekstem przebrania się. Cała sytuacja była mocno naciągana, ale nie zdołała wymyślić niczego lepszego. Grunt, że zadziałało.

„No to jestem na miejscu, raz kozie śmierć" — pomyślała. Kiedy wcisnęła guzik dzwonka, czuła jak drżą jej ręce. Drzwi otworzyły się energicznie i nim się spostrzegła, znalazła się w miękkich objęciach.

— Matylda! Jak ty wyrosłaś, dziewczyno! Tyle czasu cię nie widziałam, że ledwo cię poznałam. Śliczna fryzura — mama Filipa wciągnęła ją do schludnego korytarzyka. — Wchodź, mamy jeszcze sporo roboty.

— Pięknie pani wygląda, pani Krysiu, nic się pani nie zmieniła w ciągu tych lat — Matylda nerwowo odwzajemniła komplement. Mówiła całkiem szczerze, Krystyna wyglądała kwitnąco. Miłość i rodzinny spokój złagodziły jej rysy i zmiękczyły zmarszczki wokół ust. Filip był niezwykle podobny do matki, ta sama smukła, wysoka sylwetka, te same jasne, niebieskie oczy i usta skore do śmiechu. Włosy miała ufarbowane na miodowy blond, w czym bardzo jej było do twarzy. Matylda natychmiast jej o tym powiedziała.

— Nowy pomysł mojej fryzjerki. Muszę przyznać, że bardzo trafiony — roześmiała się. — Co tam masz w tych torbach? — sięgnęła po jedną. — Uch, ciężkie. Jonasz! — zawołała. Matylda na sam dźwięk jego imienia poczuła falę żaru oblewającą jej twarz. Wbiła wzrok w podłogę.

Wszedł niemal bezszelestnie i natychmiast wypełnił sobą całą wolną przestrzeń. Matylda zmusiła się, by na niego spojrzeć. Jego wzrok skrzyżował się z jej jedynie na ułamek sekundy, po czym pytająco spoczął na matce.

— Zabierz te siatki do kuchni, proszę.

Odebrał torbę matce, a potem sięgnął po drugą, trzymaną przez Matyldę. Przelotnie pogładził grzbiet jej dłoni, nim ujął reklamówkę. Ten łagodny gest wystarczył, by przeszył go dreszcz, wbił w nią zachłanne spojrzenie, lecz ona najwyraźniej czując jego intensywność, odwróciła wzrok.

Gubiła się w swojej fascynacji do niego. Pociągał ją, budził pragnienia, które postanowiła pogrzebać. Nie ulec mu, to była jedyna opcja do przyjęcia.

Jonasz nie mógł dłużej zwlekać, nie wzbudzając podejrzeń. Odwrócił się więc i poszedł przodem wprost do kuchni.

— Co tam masz w tych torbach? — zapytała matka Matyldę. Szły zaraz za nim.

— Miałam trochę czasu wczoraj, więc upiekłam owsiane ciasteczka. Zrobiłam też sałatkę, taką z makaronem i tuńczykiem. No i trochę koreczków i ... — nagle zrobiło się jej bardzo głupio. Jonasz wyciągał właśnie zawartość toreb na blat, a Krysia szukała misek, do których można by przełożyć wiktuały.

— Mam! — wykrzyknęła. Wytarła kryształową misę czystą ściereczką. — Ta będzie na sałatkę... — Odłożyła ją na blat, po czym znów zanurkowała w głębi szafki.

Pomieszczenie było raczej średniej wielkości, na dwóch przeciwległych ścianach znajdowała się piękna, jasnoszara zabudowa a od salonu oddzielała je kuchenna wyspa i dwa wsunięte pod nią wysokie krzesła. Właśnie tam planowali ustawić przekąski, by łatwo można je potem przenieść na główny stół. Matylda wyciągnęła rękę po miskę, ale spóźniła się o ułamek sekundy i jej dłoń spoczęła na ciepłej ręce Jonasza. Cofnęła ją pospiesznie, czując zdradziecki rumieniec oblewający jej policzki. W jego oczach pojawił się figlarny błysk, po czym wpakował sobie do ust kopiastą łyżkę sałatki.

— Mmm pyszne — powiedział, nabierając kolejną porcję.

— Na tym poukładamy ciasteczka. — Krysia ponownie wynurzyła się z głębi szafki, tym razem ze starym, owalnym półmiskiem ozdobionym bogatym złotym wzorem winorośli. Matylda chwyciła go gwałtownie, w obawie, że Jonasz znów ją uprzedzi. On jednak zajęty był sałatką, którą miał przełożyć do miski, a która łyżka po łyżce, trafiała do jego żołądka. Matka w końcu trzepnęła go ścierką po ramieniu.

— Jonasz! Na Boga! Przełóż ją w końcu i przestań podjadać, bo nic nie zostanie!

— Ale to najlepsza sałatka, jaką jadłem! — odpowiedział skruszoną miną na oskarżycielski wzrok matki. Wyjęła mu z ręki łyżkę i wrzuciła do zlewu.

— Tym bardziej byłoby miło, gdyby inni też mieli okazję jej spróbować. — Słowa zabrzmiały ostro, ale w oczach widać było pobłażanie. Sprawnie przełożyła sałatkę do miski i odstawiła ją na wyspę.

Matylda nerwowo zerknęła na wiszący na ścianie zegar. Jonasz wypełniał sobą całą przestrzeń, odbierał jej tlen. Kiedy w końcu przyjdzie ktoś jeszcze i atmosfera stanie się mniej intymna? Układała właśnie ostatnie ciastka, kiedy nareszcie rozległ się upragniony dzwonek.

— Otwórz drzwi synku — powiedziała Krystyna, wyciągając sztućce z szuflady. — A ty, kochanie, czy mogłabyś zacząć nakrywać do stołu?

Po chwili dom wypełnił się gwarem. Asia i Ania również przyniosły ze sobą jedzenie, chłopcy zadbali o alkohol. Stół został nakryty, przekąski rozłożone a wszystko to w miłej atmosferze żartów i przekomarzań. Rozsiedli się wygodnie na wielkiej, skórzanej kanapie oraz rozkładanych okrągłych krzesełkach. Basia razem z solenizantem mogli nadejść w każdej chwili. Matylda razem z Krysią ciągle krzątały się pomiędzy kuchnią i salonem, choć każda z innego powodu. Krysia, jako gospodyni, chciała, by wszystko było przygotowane idealnie. Co chwila przesuwała półmiski na stole, przynosiła kolorowe serwetki, ustawiała świece, by zaraz potem zamienić je na wazon lub inny dekoracyjny drobiazg. A Matylda była zawsze tuż obok, by doradzić, pochwalić, coś wynieść lub przynieść. Wszystko to dlatego, by nikomu nie wydało się dziwne, że ciągle nie usiadła.

Kiedy wszyscy zajmowali miejsca, pomagała przy zmywaniu, a kiedy skończyła, okazało się, że jedyne co jej zostało, to wąski skrawek kanapy obok Jonasza. Na samą myśl, że mogłaby tam usiąść, oblewało ją gorąco. Gdyby się tam ulokowała, ich uda przywarłyby do siebie jak rdza do starego garnka. Tak więc kręciła się wkoło, starając się, by wyglądać na osobę niezwykle zajętą, jednak pomysły powoli zaczynały się jej kończyć. Desperacko rozglądała się za czymś, co mogło ją ocalić od zajęcia miejsca na kanapie. Ratunek przyszedł z zupełnie nieoczekiwanej strony, a mianowicie z piętra.

Do salonu wszedł ojczym Filipa, trzymając za rękę swoją czteroletnią córkę.

— Anielka zrobiła prezent dla brata i bardzo chciała mu go dać. Złożymy tylko życzenia i jedziemy — uśmiechnął się przepraszająco.

Był to postawny mężczyzna. Czubek jego głowy zdobiła dodająca mu powagi łysina, a pod koszulą rysował się wyraźnie zaokrąglony brzuszek. Nawet teraz, ubrany w miękkie jeansy wyglądał jak prezes banku. Postanowił wraz z żoną wyjechać na weekend do Warszawy. W poniedziałek i tak musiał się tam stawić na zebraniu zarządu, a młodym ludziom przyda się trochę swobody w świętowaniu. Spakowane torby czekały już w bagażniku, aż zjawi się Filip i wszyscy będą mogli go wyściskać, dać prezenty i po cichu się pożegnać.

Dziewczynka zrobiła zabawną minę. Usta otworzyły się na kształt idealnej litery „o", a oczy zrobiły okrągłe jak szklane kulki. Wyrwała do przodu.

— Pani Matylda! — krzyknęła, obejmując ciasno kolana swojej nauczycielki. Matylda odwzajemniła czuły gest, głaszcząc małą po lśniących warkoczach.

Anielka bez zbędnych ceregieli rozsiadła się na dywanie, pociągając ją za sobą i zaczęła opowiadać o kartce, którą własnoręcznie wykonała dla brata. Bartek, ojciec dziewczynki uniósł pytająco brew.

— Jestem przedszkolanką, pomagam pani Edycie w grupie pana córki — wyjaśniła.

— O. Zdaje się, że Anielka sporo o pani mówiła, ale nie miałem pojęcia, że jest pani koleżanką Filipa.

Jonasz łypnął na ojczyma posępnie, jakby miał poważne wątpliwości odnośnie do tego, który z braci ma z nią więcej wspólnego. Wiedział, że zachowuje się nieracjonalnie, że kilka pocałunków nie oznacza jeszcze, że może myśleć o niej jak o „swojej". Mimo to czuł, że siedzi w nim jakiś zaborczy potworek, który ma ochotę odgryzać palce wszystkim, którzy się do niej za bardzo zbliżą.

Wtem pozostawiony na stole telefon zabrzęczał klasyczną melodią „Happy Birthday to you", którą specjalnie na tę okazję Matylda ustawiła jako dźwięk połączenia od Basi. Był to oczywiście umówiony sygnał, oznaczający, że Barbi z solenizantem są już niedaleko. Nie trzeba było długo czekać. Drzwi wejściowe odskoczyły, a w korytarzu rozległy się przytłumione głosy przybyłych. W salonie trwała absolutna cisza i atmosfera napiętego oczekiwania.

— Niespodzianka! — ryknęli wszyscy zgodnym chórem, kiedy Filip, oglądając się przez ramię, wszedł do salonu. Basia, żeby przepuścić go przodem, wróciła się po „zapomnianą" torebkę. Cała intryga udała się bezbłędnie. Na twarzy Filipa bowiem malowało się bezbrzeżne zdumienie.

— Nie wierzę! — rozejrzał się dookoła, zupełnie zagubiony. — No, nie wierzę... — powtórzył.

Nagle zrobiło się wokół niego bardzo tłoczno. Każdy chciał go przytulić, poklepać i złożyć życzenia, zgodnie jednak stwierdzili, że pierwszeństwo mają jego rodzice i mała siostrzyczka. W końcu Bartek odwrócił się do zgromadzenia.

— My się już żegnamy, bawcie się dobrze, dzieciaki — uśmiechnął się i puścił oczko.

Krystyna wzięła córkę za rękę i zgromiła młodzież wzrokiem.

— Tylko nie szalejcie za bardzo — dodała jeszcze. W jej oczach kryła się przestroga. Zwykle była kobietą łagodną, wiele w życiu przeszła i wszyscy tutaj zebrani mieli przeświadczenie, że dołożyć jej zmartwień to grzech ciężki.

Kiedy tylko wyszli, z głośników popłynęła muzyka, Sebastian zaczął nalewać drinki, dziewczęta wciąż jeszcze jedna przez drugą przytulały Filipa, co Basia, stojąca nieco z boku obserwowała z niepokojem. W końcu sam spostrzegł jej nieobecność wśród tulących go koleżanek, podszedł do niej i obejmując, pogładził po policzku.

— Przecież wiesz, że to tylko koleżanki, prawda?

— Tak — westchnęła. — Ale to nie sprawia, że łatwiej patrzeć jak się do ciebie kleją — wymruczała, wtulając twarz w jego szyję.

Jonasz śledził Matyldę wzrokiem, ze swojego kąta na kanapie. Przyglądał się jak podeszła do Ani i Aśki, zaraz po tym, jak Filip uwolnił się z ich objęć. Na jej twarzy dostrzegł niepewność. Nie tylko on czuł się tu dziś obco. W dłoni trzymała drinka i wyglądała na wyraźnie zagubioną. Przez jego głowę przeleciała lubieżna myśl o powtórzeniu nocy po ognisku. Szybko jednak doszedł do wniosku, że spijanie dziewczyny, żeby się do niej dobrać, jest godne troglodyty, a nie mężczyzny. Z zamyślenia wyrwał go Sebastian, który z impetem usiadł obok.

— Co słychać wikingu? — zapytał. — Słyszałem, że szukasz roboty?

— Tak. Na razie z resztą bezskutecznie.

— Mój stary szuka silnego chłopaka do pomocy. Prowadzi sklep meblowy, pomagałbyś przy dostawach. To nic specjalnego, ale może będziesz zainteresowany, zawsze jakaś kasa wpadnie.

— Dzięki. Daj namiary na ojca, to się z nim skontaktuję. Przyda mi się cokolwiek.

Kiedy już zapisał numer, jego wzrok znów powędrował ku Matyldzie, która właśnie dopijała drinka. Spojrzenie to nie uszło uwagi Sebastiana, poklepał Jonasza po ramieniu.

— Wpadło ci w oko nasze maleństwo. — Bardziej stwierdził, niż zapytał. Najwyraźniej nie oczekiwał nawet odpowiedzi, bo zawołał:

— Hej! Mati, chodź no na moment! — Wstał, ale nie oddalił się od kanapy. Podeszła, niepewnie zerkając na Jonasza spod ciemnych rzęs.

— Jak tam w pracy? Na ognisku Baśka piszczała, że jakąś dostałaś. Czym się zajmujesz? — zapytał z figlarnym błyskiem w oku, wskazującym, że doskonale zna odpowiedzi na te pytania. Matylda odetchnęła z ulgą, jakby spodziewała się ciosu, który nie nadszedł.

— Pracuję jako przedszkolanka w Jedynce, wiesz, tam na Korczaka. Jest świetnie, dzieci są wspaniałe — rozjaśniła się jak słoneczko.

— Ale w wakacje? — Sebastian zrobił zdziwioną minę. Niezbyt udaną zresztą.

— Tak, przedszkole publiczne ma obowiązek zapewnić dzieciom opiekę nawet w wakacje. Oczywiście tym, które tego potrzebują — pospieszyła z wyjaśnieniami.

Sebastian sięgnął po jej szklankę, odstawioną na stół i zaczął nalewać jej drinka, po czym złapał ją za rękę i pociągnął na kanapę pomiędzy siebie a Jonasza.

— Musisz mi opowiedzieć coś więcej — kontynuował. W jego oczach, na widok jej skonsternowanej miny, zamigotały psotne iskierki — Można tak sobie przyprowadzać dziecko, kiedy ci pasuje?

— Nie, to tak nie działa — wciągnęła powietrze głęboko w płuca, kiedy Jonasz, sięgając po napój, zbliżył się do niej. Ich uda na ułamek sekundy otarły się o siebie w niezamierzonej pieszczocie. Głowa przez moment zrobiła się zupełnie pusta, lecz już po chwili była gotowa kontynuować przerwany wątek. — Przed wakacjami trzeba dzieci zgłosić do grupy wakacyjnej. Jak nie zgłosisz, to nie możesz przyprowadzać.

— Ach... Dobrze wiedzieć. Na przyszłość się przyda — zachichotał. — Widzę, że Rafi potrzebuję męskiego wsparcia. Zostawię was robaczki. — I odszedł.

Na kanapie zapanowała cisza. Matylda miała wrażenie, że słyszy bicie własnego serca, trzepoczącego rozpaczliwie w klatce żeber. W pierwszym odruchu chciała wydostać się zza tego stołu i uciec do kuchni, ale uznała, że nic nie wytłumaczy takiej irracjonalnej ucieczki. Sięgnęła za to po drinka i zaczęła pić łapczywie.

Jonasz przyglądał się, jak usta Matyldy zachłannie obejmują szklankę, rozchylając się lekko. Mignął mu koniuszek różowego języka, przywołując gorące wspomnienia. Przymknęła oczy, ocieniając policzki ciemnymi rzęsami. Wyglądała jak esencja grzechu. A kiedy odejmie to zimne szkło, jej wargi będą cudownie wilgotne i błyszczące, język będzie miał smak whisky ze słodko-kwaśną owocową nutą. Jakże pragnął zagłębić się w tych ustach, badać je, rozkoszować się nimi jak najwykwintniejszym deserem.

Pochylił się w jej stronę tak, że jego twarz niemal muskała jej policzek. Ręka lekko, leciuteńko opadła na jej dłoń wciąż trzymającą szklankę przy ustach.

— Dziś znów odprowadzę cię do domu. Tym razem mogę nie chcieć wyjść z twojego łóżka... — powiedział, zniżając głos. Jego usta były tak blisko, że owiał oddechem wrażliwe miejsce za jej uchem. Poczuła, jak drobne włoski na karku stają jej dęba. Wygląda na to, że właśnie wypiła ostatniego drinka tego wieczora.

***

Przepraszam. Po pierwsze, za opóźnienie, zupełnie nie mam ostatnio czasu. A po drugie, za możliwe błędy. Chciałam jak najszybciej Wam wrzucić tan kawałek a gdybym miała go przejrzeć to przeleżałby jeszcze jakiś czas. Jak coś znajdziecie, dajcie znać w komentarzach to poprawię w wolnej chwili :-) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro