Część 10 - Zimny prysznic
W rozedrganym powietrzu czuć było zapowiedź upału. Jonasz wyszedł na ulicę, gdzie trwał już zwykły dla sobotniego poranka ruch. Dopiero tutaj pozwolił sobie na głębszy oddech. Nie mógł uwierzyć, że udało mu się wyjść z pięknego domu Matyldy, nie spotykając nikogo. Może miał dobre pobudki, kiedy wprowadzał ją w nocy po schodach, teraz jednak jego dusza była czarna od żądzy. Czuł się podle. Był zupełnie trzeźwy, w przeciwieństwie do tej słodkiej dziewczyny, a mimo wszystko dopuścił do takiej sytuacji! I w dodatku nie potrafił uwolnić się od zapachu jej skóry. Na ustach wciąż wyczuwał delikatną nutę jeżyn, którą smakowały jej wargi. Ilekroć przymknął powieki, miał przed sobą obraz jej sarnich oczu, zamglonych rozkoszą, i miękkiego ciała w jego dłoniach. Po tych kilku godzinach snu głowa znów pracowała na wysokich obrotach. Napływ wspomnień minionej nocy podziałał niczym rozpałka do grilla, Jonasz więc zrobił to, co od lat robił w sytuacji wzburzenia. Pobiegł.
Nogi same zaniosły go nad jezioro. Nie zdziwił się, gdy zastał tam przykładny porządek, jego braciszek i paczka to były przyzwoite dzieciaki, dlatego nikt w mieście nie miał nic przeciwko tym imprezom nad jeziorem. Nigdy nie było tam żadnych burd, a po wszystkim przypadkowy przechodzień nawet by się nie domyślił, że w nocy trwała tutaj suto zakrapiana balanga przy ognisku. Choć płuca paliły go żywym ogniem, nie zatrzymał się.
„Niech będzie Murph* z okrojonym dystansem" — pomyślał i pobiegł do najbliższego solidnego drzewa.
Konary miało odpowiednie, ale ciężko było je chwycić, więc wyciągnął pasek ze spodni, przerzucił przez gałąź i zaczął się na nim podciągać. Potem pompki, przysiady i znów bieg.
Każdy oddech był teraz bólem, mięśnie płonęły wściekle w proteście, ale parł wciąż do przodu. Zdawało się, że napędza go jedynie siła woli. Dopiero teraz czuł, jak wraz z każdą wylaną kroplą potu z ciała wypływa również napięcie. Uwielbiał ten ból, to było jak uzależnienie. Po każdej takiej sesji mówił: dość, nigdy więcej, ale zbyt mocno potrzebował tej adrenaliny, tej świadomości, że może pokonać każdą słabość.
Zatrzymał się dopiero na trawniku przed domem, pochylił do przodu, opierając dłonie nad kolanami. Musiał uspokoić oddech, nim wejdzie do budynku. Tutaj nie mógł nawet marzyć, że nikogo nie spotka. Nie musiał przybierać obojętnej miny, jego twarz wyrażała jedynie zmęczenie.
Już w progu usłyszał szczebiot Anielki. Dziewczynka bawiła się lalkami oczywiście praktycznie w samym przejściu do salonu, który obecnie służył mu jako sypialnia. Dodatkowo był to pokój otwarty, z przestronną częścią kuchenną, tak więc liczenie na jakąkolwiek prywatność w sobotę o 10 rano i to w domu gdzie mieszka małe dziecko, to byłby sen wariata.
Filip siedział rozparty na kanapie i wpatrywał się w telewizor, mama kręciła się w kuchni. Bartka nie było nigdzie widać, ale miał wczoraj wrócić późno, więc może jeszcze nie wstał. Jonasz jakoś nie mógł znaleźć wspólnego języka z nowym mężem matki, starali się być dla siebie mili, ale pomimo chęci z obu stron, na razie nie mogli się porozumieć. Raczej schodzili sobie z drogi.
— Mamo, wrócił twój zaginiony syn, odwołaj policję — zawołał Filip. Z aneksu dobiegł śmiech, ale zabrzmiała w nim wyraźna nuta ulgi.
— Gdzieś ty był przez całą noc? — dopytywał Filip. Zerwał się z kanapy i stanął mu na drodze.
— Przesuń się, muszę wziąć świeże ciuchy i idę pod prysznic. Byłem pobiegać.
— Nie wróciłeś na noc, nie ściemniaj. Byłeś u Matyldy, co?
— Nie twoja sprawa.
— Gruchaliście cały wieczór, a potem odprowadziłeś ją do domu... — zawiesił głos znacząco.
— Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego — odburknął Jonasz. Wyciągnął z szafy pierwszy lepszy podkoszulek i dresowe spodnie do kolan i wyszedł z powrotem na korytarz. Łazienka była na górze, a on naprawdę potrzebował prysznica. I to zimnego, bo gadatliwość Filipa na nowo ożywiła jego wspomnienia. A młody dalej nie rezygnował:
— Niezła jest, może trochę przytyła, ale jest całkiem-całkiem, brat. Może będziemy chodzić na podwójne randki jak na amerykańskich filmach. — Wyraźnie dopisywał mu humorek, a jak wiadomo, najlepszą formą obrony jest atak...
— Mamo, opowiedz Filipowi jak traktować dziewczyny, bo zaprosił jedną na randkę i boi się, że narobi sobie wstydu.
Zadziałało. Filip spłonął rumieńcem, kiedy matka z drewnianą łyżką w dłoni wpadła do salonu.
— Poważnie? Która to? Znam ją? — dopytywała Krystyna.
Jonasz w duchu pogratulował sobie tego posunięcia. Udało mu się odwrócić od siebie ich uwagę. Po cichu umknął na schody.
— Yyyy mamo, proszę, to nic takiego... — jąkał się Filip.
— No mów, mów wreszcie — naciskała mama.
— To Basia — wyjęczał w końcu.
Reakcji mamy Jonasz już nie słyszał, zamknął za sobą drzwi łazienki, rzucił na pralkę świeże rzeczy i zaczął się rozbierać. Koszulka była kompletnie mokra, nic nowego. Wyciągnął miskę, nalał ciepłej wody i dosypał trochę proszku do prania. Przywykł sobie radzić sam, a myśl, że matka miałaby mu prać przepocone gacie była odstręczająca, nawet w dobie pralek automatycznych.
Musiał szybko znaleźć jakąś pracę, dłużej nie może tak mieszkać kątem w salonie. Dom właściwie należał do Bartka, matka i Filip wprowadzili się jeszcze przed ślubem. Było to rozwiązanie logiczne. Ich stary dom nie był ani taki ładny, ani wygodny, w dodatku za wiele wspomnień tkwiło w jego ścianach. Wcale nie dziwił się Bartkowi, że nie chciał się tam wprowadzić. Jego dom znajdował się bliżej centrum, był nowy, w zadbanej okolicy. Filip miał z niego lepszy dojazd do szkoły, a mama bliżej do pracy. Musiał przyznać, że całkiem miło się tu urządzili. Jakkolwiek miał mieszane uczucia co do Bartka, to musiał przyznać, że dba o matkę i Filipa. Może jeszcze się do niego przekona, kto to wie?
Jedno jest pewne, koniecznie musi pospieszyć się z tą pracą. Matka nalegała, żeby został u nich, dopóki nie ustabilizuje swojej sytuacji. Przecież to też jego dom i bla bla bla. Rozumiał ją, wiedział, czemu za wszelką cenę starała się go tu zatrzymać. Zaraz po wyjeździe do Norwegii, podczas jednej z pierwszych rozmów na skypie płacząc, wyznała mu, jak bardzo źle się czuje, z tym że wyjechał. Czuła się winna, że musiała przerzucić na niego część odpowiedzialności za rodzinę, zamiast pozwolić mu beztrosko wkraczać w dorosłość, jak jego rówieśnicy. Teraz kiedy w końcu udało się jej ściągnąć go do domu, za wszelką cenę chciała się nim zaopiekować, choć był już dorosłym mężczyzną. Trudno jej było zaakceptować tę zmianę, która dokonała się poniekąd bez jej udziału. Pożegnała chłopca, a przywitała mężczyznę. Dawał się niańczyć, żeby mogła w końcu uciszyć wyrzuty sumienia, ale to się musi skończyć. Ma już prawie trzydziestkę na karku! Dotrzyma obietnicy, a jakże. Znajdzie sobie jakieś zajęcie i kupi coś w mieście. Odłożył sporo pieniędzy, na jakąś kawalerkę na pewno starczy, może nawet na dwa pokoje.
Wszedł pod prysznic. Z deszczownicy polała się gorąca woda, zbyt ciepła jak na jego gust. Bez zastanowienia przekręcił kurek na drugą stronę, dostosowując temperaturę do własnych upodobań. Chłodny strumień łagodził napięcie jego skatowanych mięśni oraz rozgorączkowane myśli. Pozwalał się odprężyć. Zamknął oczy, spłukując z włosów i brody resztki szamponu. Pod powiekami znów pojawił się obraz Matyldy. Ta dziewczyna zalazła mu za skórę jak żadna inna. Co w niej było tak pociągającego? Z całą pewnością inteligentna, ale taka cicha, wydawała się nieśmiała i... Stłamszona. To chyba dobre określenie. Owszem, twarz miała śliczną, była niska, krągła, jak cherubinek, może nawet miejscami trochę za bardzo. Raczej nie ceniła fizycznego wysiłku, ale była dla niego niczym iskra, od której cały stawał w płomieniach. Ciało nawet teraz zareagowało na napływ wspomnień.
Bycie prawiczkiem nigdy jeszcze nie wydawało mu się tak uciążliwe. Czasem własna wyobraźnia bywa bardziej fascynująca niż rzeczywistość, a jemu wprost krytycznie brakowało punktu odniesienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro