Część 23 - Listy, bunt i pierwsze randki
Dwie godziny wcześniej
Matylda weszła do domu, rozkoszując się chłodem panującym w korytarzu. Miała już dość lata, upału sączącego się z nieba, przepoconych ubrań i rozpływającego się makijażu. A chyba najbardziej miała dość siebie. Coraz trudniej było patrzeć w lustro, wstawać rano, otwierać oczy po kolejnej nocy, w której więcej było koszmarów niż snu. Trudniej było wypierać to, co się stało. Miała wrażenie, że powoli, ale nieubłaganie ciemność wyciąga po nią swoje chude palce. Czuła już ich uścisk na nadgarstku, mocny, miażdżący rdzeń jej jestestwa.
Róża krzątała się w kuchni, czekała na powrót Romana, podgrzewając i odsmażając zawartości garnków i patelni, a przyjemny, apetyczny zapach rozlewał się po całym parterze. Matylda zmęczona panującym wokół upałem wdrapała się po schodach prosto do swojego pokoju. Rzuciła torebkę na łóżko i podeszła do szafy.
Czuła się okropnie. Całe jej ciało lepiło się od potu, elegancka spódnica była niestety trochę przyciasna i wpijała się w talii, rajstopy — to skaranie boskie — jak zwykle się zsunęły, powodując dodatkowy dyskomfort. Pod pachami i na plecach czuła wilgoć. Miała serdecznie dość krępujących ubrań, wyciągnęła więc z szafki cienkie, sportowe legginsy za kolano i luźny, rozciągnięty podkoszulek.
Marzyła o prysznicu. O kroplach letniej wody na skórze, o tym, by zmyć z siebie lepki pot, trudy dnia, a także wspomnienia. Wyobrażała sobie, jak wymywa je ze swojej głowy i razem z pianą z szamponu tańczą w wirze w brodziku, by w końcu wciągnął je odpływ, pozostawiając ją wolną.
„Niestety to nie działa w ten sposób" — myślała, gdy uderzyły ją pierwsze krople z deszczownicy. Woda przynosiła ukojenie tylko ciału. Tego, co spoczywało w jej wnętrzu, nie mogła się pozbyć, jedynie próbować ukryć to przed samą sobą. Wyrywało się, szarpało na wolność, jak bestia o trzech głowach, szczerząca ku niej ostre zębiska, ale musiało pozostać w środku.
Wyszła spod prysznica, ubrała się w świeże rzeczy i rozczesała włosy, nie zaprzątając sobie głowy ich suszeniem. W taką pogodę chwila na słońcu powinna załatwić sprawę. Taka Boska Suszarka.
Kiedy ponownie weszła do swojego pokoju, czuła się o wiele lepiej. Odświeżona i spokojniejsza. Mokre włosy cudownie chłodziły głowę, wysyłając co chwila stróżkę wody na plecy i powodując dreszcz.
Podniosła torebkę i wyjęła z niej telefon. Przelotnie zerknęła na wyświetlacz — pusty.
— Matyldo! — rozległo się wołanie matki. Musiała podejść aż do stup schodów, bo słychać ją było wyraźnie. — Obiad na stole!
— Już schodzę! — odkrzyknęła, wystawiając głowę za drzwi.
Podeszła do biurka, by zostawić tam torebkę, i już miała się odwrócić z powrotem ku drzwiom, gdy to zobaczyła. Zamarła w pół kroku. Poczuła, jak serce zaczyna łomotać, jakby za każdym uderzeniem pompowało nie krew, lecz kwas.
„Nie. Tylko nie to. Nie znowu" — pomyślała, wyciągając drżącą rękę po kopertę, leżącą na blacie. Czerwoną.
Miała wrażenie, że świat zaczął wirować, jedynym nieruchomym punktem wokół niej była ściskana w dłoni plama szkarłatu. Kiedy poczuła na plecach twardą oprawę łóżka, uświadomiła sobie, że osunęła się na podłogę. W takich chwilach, jak ta, jej z trudem poukładany świat kłamstwa, miękki i przytulny, rozpadał się z hukiem. Była jak rosyjska matrioszka, tyle że w środku skrywała potwora. Nieważne ile figurek na niego nałoży, on ciągle będzie wydzielał odór zgnilizny.
Oddychała głęboko, miarowo, by nie dać się porwać panice.
„Praktyka czyni mistrza" — pomyślała gorzko, przełykając rosnącą w gardle gulę. Odchyliła głowę w tył i położyła na skraju materaca. Ręce wciąż zaciskały się kurczowo na liście, którego nie miała ochoty otwierać. Cokolwiek znajdowało się w środku, nie przyniesie niczego dobrego. Słowa żrące jak kwas, pełne zawiści i ociekające jadem. Przeszłości nie da się odmienić. Nic nie da żal, ból i poczucie winy. Nic nie da ten liścik.
Obróciła kopertę w dłoniach, przesunęła palcem po zaklejonej krawędzi, niezdecydowana czy chce dowiedzieć się, co skrywa jej wnętrze. W końcu podjęła decyzję.
Jonasz miał rację. Musi zacząć żyć, a nie tylko wegetować. Krok po kroku musi poskładać siebie na nowo. Zacznie teraz, im szybciej, tym lepiej.
Wstała, choć nogi lekko się pod nią ugięły, były miękkie jak z waty. Napełniona wolą walki o siebie uniosła materac i wrzuciła pod niego nieotwarty list. Przez ułamek sekundy mignął jej róg zeszytu i fragment drugiej koperty. Nie miała pojęcia, dlaczego nie podarła jej tak jak pierwszej. Powinna wszystko to zniszczyć. Spalić.
Wzięła jeszcze ostatni drżący oddech. Wyobraziła sobie, że razem z powietrzem wypuszcza z płuc strach i ból. Nie pomogło, ale i tak poczuła się bardziej gotowa by stawić czoło rzeczywistości, niż chwilę temu. Zeszła na obiad.
Posiłek upłynął spokojnie. Mama opowiadała z ożywieniem o renowacji kuchni, którą właśnie kierowała. Mieli początkowo pewne trudności z projektem, ale wszystko udało się dopasować i właśnie zaczynali prace. Tata był cichy, przysłuchiwał się opowieści z delikatnym uśmiechem.
— Podasz mi sałatkę? — zapytała mama.
Matylda sięgnęła po miskę. To było takie proste, być tu z rodzicami, jakby w życiu nigdy nie wydarzyło się nic złego. Jakby oś jej świata nie przesunęła się o sto osiemdziesiąt stopni.
Skończyła jeść, podziękowała za wyśmienity obiad i stwierdziła, że chyba się przespaceruje. Wróciła do pokoju tylko po to, by zabrać torebkę.
Dwie ulice dalej znajdował się mały park. Przez korony drzew obficie przenikało słońce, oszczędnie rozdając połacie cienia. Wokół po obu stronach wąskiego, brukowanego chodnika, rosła soczyście zielona trawa. Na kwiecie mleczu właśnie rozsiadł się trzmiel. Matylda usiadła na jednej z drewnianych ławeczek i szybko, zanim zdążyła przypomnieć sobie powody, dla których nie powinna tego robić, napisała SMS do Jonasza.
***
Widział ją z daleka. Siedziała na ławce wpatrzona w gołębie podchodzące coraz to bliżej, w nadziei, że dostaną coś do zjedzenia. Słońce i wiatr bawiły się w jej włosach niczym dzieci w piaskownicy. Jej koszulka była za duża, z jednej strony opadała, odsłaniając obojczyk i fragment ramienia.
— Cześć kjære, długo czekasz? — zapytał.
— I tak, i nie — odparła, uśmiechając się delikatnie. Zauważył, że jest nieumalowana.
„Więc to nie randka" — pomyślał. Z tego, co wiedział o kobietach, to raczej niechętnie pokazywały się bez makijażu. To, że ona go teraz nie miała, chyba nie wróżyło mu dobrze. No ale zaproponowała spotkanie, nie ma co szukać dziury w całym.
— Tajemnicza odpowiedź — powiedział, siadając na ławce obok. Deski zaskrzypiały ostrzegawczo. — To jak, długo czekałaś?
— Szkopuł w tym, że nie czekałam. Wyszłam na spacer, dotarłam tutaj i pomyślałam o tobie.
— To siedzisz tu całkiem długo — podsumował. Obserwował, jak Matylda przypatruje się ptakom i zastanawiał, co też nagle przyszło jej do głowy, żeby do niego napisać. Absolutnie się nie skarżył, nic z tych rzeczy, ale było to trochę dziwne. Zapewne skończy się tak jak poprzednio, kilka pocałunków, głębokich spojrzeń a później cisza. Kiedy teraz przypomniał sobie perypetie miłosne Kornela i podobną jazdę, jaką mu urządzała Iwonka, zaczynał lepiej rozumieć frustracje kumpla. W ostateczności zapładnianie to chyba nie taki zły sposób na podryw...
— Mamy jakieś plany? — zapytał, odsuwając głupie myśli na bok. To niby nie randka, ale gdzieś przecież musi ją zabrać. Byłoby miło, gdyby trochę mu podpowiedziała.
— Przejdźmy się po prostu. Może nad jezioro? — zaproponowała.
To brzmiało nieźle. Bezpiecznie i niezobowiązująco. Co prawda on sam nie miałby nic przeciwko jakimś zobowiązaniom, ale... Nie od razu Rzym zbudowano. Wstał, a ławka znów wydała z siebie ten skrzypiący, irytujący dźwięk. Matylda podniosła się również. Poprawiła koszulkę, która podczas siedzenia zwinęła się i nieco podciągnęła ku górze. Zaobserwował ten fakt z przyjemnością, kontemplując krągłość jej bioder i wąską talię. Niestety musiał przyznać, że odrobinę zbyt długo błądził wzrokiem w tych rewirach. Oczywiście nie dlatego, że wypatrzył coś, co mu się nie spodobało. Po prostu został przyłapany.
Uśmiechnął się do Matyldy przepraszająco, po chłopięcemu, mając nadzieję, że ujdzie mu na sucho wędrowanie wzrokiem po zakazanych rejonach.
— Fajne spodenki — rzucił tonem niewiniątka.
Szturchnęła go w ramię i się roześmiała.
— Myślisz, że ci odpuszczę takie gapienie się? — zapytała. Twarz miała pogodną, najwyraźniej nie miała mu za złe, że bezczelnie pożerał ją wzrokiem.
— Hmm — złapał się za brodę, w geście zamyślenia. — Nie będę udawał, że nie podoba mi się to, co widzę. I chętnie popatrzyłbym jeszcze... — prowokacyjnie obrzucił spojrzeniem jej biust i niechcący dostrzegł kontur jej sutków. Świetnie, chciał się podrażnić i się doigrał. Ten obraz będzie mu się śnił przez najbliższy tydzień. Podniósł wzrok. — Ale oczy też masz piękne — dokończył.
Wyglądała na zmieszaną. Policzki jej się zaróżowiły, a między brwiami pojawiła się delikatna pionowa zmarszczka.
— Nie myśl tyle — powiedział, dotykając lekko czubka jej nosa. — Tylko się wygłupiam.
— Uff — westchnęła, a jej klatka piersiowa uniosła się w głębokim oddechu. - Przez chwilę myślałam, że ty tak na serio i dotarło do mnie, że zaprosiłam erotomana na spacerek po wyludnionej okolicy.
Roześmiał się nisko i pogładził swoją kędzierzawą brodę. Matylda była śliczna i niezwykle urocza z tą nieśmiałością, którą zawzięcie próbowała ukryć pod poczuciem humoru. Jakby nie była świadoma tego, jaka jest ponętna. Bez makijażu, z włosami rozwichrzonymi wiatrem wyglądała, jakby dopiero wstała z łóżka. Zaróżowione policzki, iskierki w oczach i te boskie, idealnie wykrojone usta, razem podsuwały mu niechciane wizje. Tak właśnie mogłaby wyglądać po nocy spędzonej z nim. Mogła sobie myśleć, że to tylko głupie żarty rodem z gimnazjum, ale prawda była trochę inna. Działała na niego jak podpałka do grilla i to taka w płynie. Wystarczyła tylko kropla Matyldy i już buchał płomieniem.
— Jaka jest Norwegia? — zapytała, przerywając ciszę. — Długo tam mieszkałeś, jak tam jest?
Zadumał się. Od chwili kiedy jego noga stanęła na polskiej ziemi, starał się dystansować od tego, co wiązało się z jego pobytem tam. Teraz poczuł, że może i chce to, co dotąd było ściśle splecione, rozsupłać i opowiedzieć jej. Przynajmniej tę ładniejszą część.
— Jaka jest? — powtórzył, po czym sam sobie odpowiedział. — Piękna. Surowa i dzika. — Potem słowa popłynęły już wartko.
***
— Planowałam, że będę dzielną dziewczynką, ale zmieniłam zdanie. Bolą mnie nogi — stwierdziła Matylda, przystając na chwilę. Zatoczyła kilka małych kółeczek stopami, unosząc je odrobinkę nad ziemią. — Pewnie teraz myślisz, że straszna ze mnie maruda?
Minęli właśnie zagajnik. Słońce odbijało się w wodach jeziora, skrzyło jak diamenty w drogiej bransolecie. Słychać było śpiew ptaków, a dźwiękom tym asystował szum wiatru igrającego w leśnym poszyciu. Plusk wody uderzającej o konar do połowy zanurzony w jej odmętach wybijał sobie tylko znany rytm.
— Maruda? Jakoś nie zauważyłem u ciebie takich skłonności. — Jonasz odpowiedział jej szerokim uśmiechem. Odkąd wrócił do Polski, dostrzegł za to, że ludzie traktują inaczej osoby sprawne fizycznie. Automatycznie uznawali, że postrzegają wszystkich wokoło, którzy nie uprawiają sportu za gorszych, słabych — również psychicznie i nieatrakcyjnych. Może Matylda po prostu boi się, że on uzna ją za jakąś mimozę, tylko dlatego, że rozbolały ją nogi? No, naprawdę, nie zdziwiłby się, gdyby nawet Supermanowi dokuczały odciski.
— Pomogę ci — powiedział i nim zdążyła się zorientować jego dłonie, gorące i szerokie spoczęły na jej udach tuż pod pośladkami. Krzyknęła ze zdziwienia, kiedy jej nogi straciły kontakt z podłożem. Wczepiła się kurczowo w jego ciało, od kiedy przestała być małą dziewczynką, nikt nie podnosił jej do góry. W pierwszej chwili poczuła dyskomfort, brak gruntu pod stopami przyprawiło ją o narastający gdzieś w głębi, nerwowy chichot. Rękami otoczyła szyję Jonasza, by móc odzyskać choć trochę poczucia stabilności. Przylgnęła do niego udami, zaplatając nogi w kostkach, po czym doszła do wniosku, że jej obecne położenie nie jest wcale takie złe.
Jonasza otoczył zapach ciała Matyldy, lekki, owocowy i słodki. Wciągnął go w nozdrza głęboko do płuc i rozkoszował nim przez kilka sekund. Dokładnie do chwili, w której poczuł twardość jej sutków na swoim torsie. Jego ciało zareagowało natychmiast.
— Pomyślałem, że zaniosę cię na brzeg i pomoczysz nogi — powiedział, chcąc rozładować trochę tę napiętą atmosferę, jaka się między nimi wytworzyła, ale jego głos zabrzmiał nisko, sugestywnie i najwyraźniej tylko ją pogłębił. Świadczył o tym przyspieszony oddech Matyldy. Nie mógł go przegapić, czując, jak jej piersi napierają na niego w rytmie wdechów i wydechów.
„No to mamy remis" — ucieszył się w duchu. Nie był jej obojętny, działał na nią tak jak ona na niego. Dobrze było to wiedzieć, bo od chwili, kiedy ją podniósł, zdawał sobie sprawę, że w tej pozycji reakcje jego ciała są dla niej absolutnie wiadome. Nie mogła nie zauważyć jego podniecenia, kiedy dokładnie w tym miejscu przywierał do jej ciała.
Wszedł na piasek i kiedy wystarczająco zbliżył się do wody, stanął i zwolnił uścisk. Powoli zsunął ją z siebie i postawił na ziemi. Wpatrywał się w jej oczy, które kolorem przypominały mu krem czekoladowo-orzechowy. Chociaż ona była słodsza. Właśnie wtedy przeniosła spojrzenie na jego usta. W sumie to nie potrzebował większej zachęty.
Wpił się w jej wargi, może zbyt gwałtownie, ale smakowała jak dojrzałe lato, a on był zdecydowanie wygłodzony. Objęła ciaśniej jego szyję i sytuacja trochę wymknęła mu się spod kontroli. Dłonie mimowolnie podjęły wędrówkę. Jej ciało nie przestawało go fascynować, miękkie, jasne, zniewalające. Jedyne, o czym marzył, to zagłębić się w niej, poznać ją w ten najintymniejszy sposób, ale nie tylko fizycznej bliskości potrzebował. Chciał o wiele więcej i wiedział, że od niej weźmie wszystko, co tylko ona zechce mu dać.
— Może jednak pomocz te nogi — wyszeptał w jej wilgotne usta. To chyba nie było najlepsze miejsce, by pozbywać się odzieży. Może i dość odludne, ale... Zresztą, to pierwsza randka, nie? To nie jest w dobrym tonie rzucać się na dziewczynę na pierwszej randce.
Zamrugała uroczo, wplotła palce w jego brodę i ucałowała krótko. Zupełnie rozbroił go ten gest. Chwilę później Matylda siedziała już na piasku, zdejmując buty.
— Woda jest cudowna — niemal wyjęczała, kiedy zanurzyła obolałe stopy. Oczy jej skrzyły zupełnie jak odbicie słońca w jeziorze.
Wziął głęboki oddech i przeczesał włosy dłonią, po czym usiadł obok i poszedł w jej ślady.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro