Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wice przewodnicząca centrali

 Dzień zaczął się spokojnie. Jak każdy normalny dzień. Siedziałam na łóżku i słuchałam, muzyki a mój mózg analizował ostatnie wydarzenia minionych dni. Które były dziwne. Wszystko było dziś w miarę normalne oprócz tego, że przy moim biurku siedział anioł.

 - Co mi się tak przyglądasz? - Wiktoria zauważyła, że od dłuższej chwili spoglądam na nią.

 - To nic takiego - oparłam.

 - Ach tak? - Podeszła do mnie, z której miną do końca nie umiałam rozszyfrować. - Coś cię trapi?
 Wstałam z łóżka i podeszłam w kierunku parapetu. Przyglądałam się leżącym na nim okularom.

-To ostanie, wydarzenia w moim życiu są jakieś takie trudne dla mnie. - Zamilkłam na chwilę, po czym odwróciłam się twarzą do niej i dodałam. - Dziwne, nierealne.

 - To naturalne, że tak Panienka sądzi w końcu wkroczyła w obcy nieznany ci świat -powiedziała z naturalnym spokojem w głosie dla siebie. Uśmiechnęła się, na koniec był to jej stały dobrze mi znany uśmiech.

 Odpowiedziałam na jej uśmiech tym samym i odwróciłam wzrok z powrotem na parapet i podniosłam okulary.

 - Przynajmniej pożytek z tego wszystkiego taki, że ich już nie potrzebuję -zaśmiałam się lekko.

 - Tak jest to zapewne bardzo przydatne i wygodne - zaczęła podśmiewać się wraz ze mną. - To wszystko dzięki temu, że twoje umiejętności, które ostatnio Panienka nabyła, zaczęły się coraz bardziej rozwijać. Wzmacniają one także twoje naturalne ludzkie możliwości.

 - To w sumie całkiem fajne.

 Wiktoria podeszła bliżej mnie a ja odwróciłam się wjej kierunku.

 - Tak ma Panienka racje. - Zgodziła się zemną.

 Zaczęłyśmy nie wiadomo czemu się śmiać, choć w tej rozmowie nie było nic śmiesznego. Była to najzwyklejsza w świecie rozmowa. Teraz gdy o tym myślę, to sądzę, że przez coraz bardziej rozwijającą się wieź między nami.

 Wiktoria spojrzała, w kierunku okna a mój wzrok powędrował w tym samym kierunku. Przez okno wchodził Maximus.

 - Co się tak chichracie?-zapytał.

 - Najpierw by się należało, przywitać jak już wchodzisz do czyjegoś domu bez pytania. - Pomrukiwałam w jego stronę.

 Stanął koło nas na podłodze z chłodną miną.

 -Dobra. Dzień dobry paniom miło mi was znowu widzieć - powiedział i ukłonił się lekko przed nami.

 Odparłam mu tylko zmieszaną miną z lekką nutką irytacji.

 - A mi ciebie nie - odparła jak zwykle złośliwie do niego Wiktoria.

 - Ja przeciwieństwie do ciebie zachowam swoje złośliwe uwagi dla siebie. - Spojrzał jej w oczy - Nauczono mnie dobrych manier, a nie jak innych. - Powiedział zachrypłym głosem do niej.

Było po niej widać, że to się jej nie spodobało. Zdawało mi się, że ją to dość mocno uraziło.

 -Ale nie o tym przyszedłem pomówić. - Powiedział Maximus z nutką tajemnicy w głosie. - Centrala cię wzywa!

 Maximus patrzył się na mnie i czekał, aż coś powiem, a ja tylko zamrugałam z zaskoczenia.

 - Chwila mówisz do mnie? - powiedziałam po chwili ze zdziwieniem.

 - A do kogo? - zirytował się.

 - Czego oni chcą od de mnie? - Usiadłam na łóżku.

 - Chcą rozmawiać o twoich umiejętnościach. Podobną chcą sprawdzić, jakie masz i jakszybko się rozwijają.

 - Co, jeśli się nie zgodzę? - Złożyłam ręce na piersi i zrobiłam zadziorną minę.

 - Będę musiał cię wziąć siłą, a to nie będzie przyjemne. - Na koniec pokazał miswoje białe zęby.

 - Zaczynacie mnie coraz bardziej denerwować.- Zluzowałam ręce i odwróciłam wzrok. Wiedziałam, że w tej sprawie nie mam się o co wykłócać.

 - To, co idziemy? -Powiedział i otworzył, drzwi było przez nie widać główny hol ich siedziby.

 - Poczekaj chwilę. Można się, tam dostać tak jak wcześniej dostaliśmy się do Włoch? - Wstałam z łóżka i zaczęłam iść w jego stronę. Na twarzy malowało mi się zdziwienie zmieszane ze złością.

 - No tak - powiedział, tak po prostu jakby było to oczywiste od samego początku.
Może i było,ale nie dla mnie.

 - To po co jak byłam, tam pierwszy raz przywieźli mnie powozem? - Do tej pory odkąd dowiedziałam się, że Żniwiarze mają, moc przechodzenia przez jedne drzwi do drugich myślałam, że do ich siedziby można się udać tylko w jakimś szczególny sposób, czyli powóz.

 - Jak to dlaczego? Dla szpanu!- Odrzekł z drwiną w moim kierunku.

 - To jest po prostu niedorzeczne! - Zdenerwowałam się jego słowami i tym, że robiąze mnie idiotkę.

 - Dajcie, spokój chodźmy, już tam skoro Panienka musi. - Odezwała się Wiktoria i podeszła do nas.

 - Tynie idziesz! - Zepsuł Wiktorii plany Maximus.

 - Jak to? -zaskoczyła się jego słowami. - Jestem, jej Aniołem Stróżem przysięgałam przed Szefem, że będę ją bronić i pilnować.

 -Właśnie dlatego nie możesz tam iść! Aniołom nie wolno, wchodzić do siedziby Żniwiarzy tak jak nam nie wolno wchodzić do Nieba. -Zmrużył oczy, gdy zobaczył minę Wiktorii. - Nie rób takiej zbitej miny.

 Ona zastanowiła się przed chwilę i zaczęła uśmiechać się z taką radością, że aż podleciała lekko do góry.

 - Nie mogę udać się do samej siedziby, ale do miejsca,gdzie się znajduję to już tak. Udam się z wami i poczekam przed wejściem do budynku.

 - No tak? Ale...- Maximus był zakłopotany,że sam nie wiedział co powiedzieć.

 A Wiktoria była zadowolona jak nigdy. Pewnie taką radość sprawiało jej pokrzyżowanie planów Maximusa.

 - To co? Idziemy? - powiedziała Wiktoria i otworzyła portal ze swojej aureoli.

 - Po co otwierasz, kolejne przejście jajuż jedno otworzyłem! - Maximus jak zwykle wpadał z zakłopotania w złość.

 - Jesteś teraz osłabiony, po co masz się przemęczać- powiedziała, a Maximus się nieco uspokoił.

- Poza tym nie ufam twoim umiejętnością - dodała.

 - Ty wredna! - Maximus znowu wpadł w złość.

 Ale Wiktoria się tym nie przejmowała, tak właściwie ignorowała go.

 - Proszę, panienko Marto może pani przejść.

Poszłam w jej stronę w celu przejścia przez portal. A twarzy Maximusa pojawił się, taki wyraz jakby długoletni przyjaciel go zdradził.

 - Zdrajca! -krzyknął.

 Po czym zamknął swój portal i cała trójka przeszła przez portal Wiktorii. Po Chwili byliśmy przed wejściem do siedziby.

 Znajdowaliśmy się w kompletnie opuszczonym miejscu wyglądającym jak pustynia. Dookoła był tylko szary piasek i czarne łyse drzewa. Powiewał lekki wietrzyk, który nie był ani zimny, ani ciepły. Budynek, przed którym staliśmy, przypominał zlepek minionych stylów. Od starożytności do końca XX wieku.Miała, sześć głównych wież a każda miała chyba w zamyśle architekta reprezentować inny wiek. Na każdej znajdowała się rzeźba Ponurego Żniwiarza w innej pozie wymachującego kosą. Byli zrobieni z przybrudzonego srebra pokrytego zielonym mchem. Zamiast oczu mieli kolorowe kryształy. Każdy miał swój kolor. Które odbijały słońce niecodziennych kolorach. Budynek wyglądał, jakby ktoś na starej budowli budował kolejne i kolejne, przez co zrobił się z tego lekki kolorowy miszmasz. Ale i tak tworzyło to dość atrakcyjny budynek. Wejściem do niego były ogromne drewniane podwójne drzwi z metalowymi elementami. Na których były kołatki zrobione z czaszek.

 Przed drzwiami stali dwaj strażnicy w starych zbrojach i płaszczach trzymający zardzewiałą broń, na której końcu było długie ostrze przypominające miecz.

 - Dobra to ty zostajesz a ja z nią idę do środka - Maximus odezwał się pierwszy - Możemy, tam długo siedzieć na pewno chcesz na naszczekać?

 - No jasne przecież już mówiłam, że jestem panienki Marty Aniołem Stróżem! Nie mogę jej tak zostawić na pastwę losu. - lamentowała Wiktoria - Poza tym będę, czekać tylko na niąa ty rób, co chcesz.

 - Jak chcesz - odparł, a potem popchnął mnie w kierunku drzwi.

 Szłam, na równi z nim byłam cicho z powodu oszołomienia miejsca, w którym byłam. Samo to miejsce utożsamiało śmierć oraz pustkę, która po niej zostaję.

 -Podajcie hasło! - powiedziały dwa kościotrupy, gdy się zbliżyliśmy do drzwi i zasłoniły swoją bronią nam wejście do środka.

 - My jesteśmy strażnikami życia i śmierci. Poświęcamy swoją wieczność by umarli trafili tam dokąd należą - powiedział bez śladu emocji.

Strażnicy drzwi odsłonili wejście i po chwili byliśmy w holu głównym. Było, tam mnóstwo kościotrupów każdy w pośpiechu udawał się, w swoją drogę stukając obuwiem o marmurową posadzkę.

 - Nie było bardziej depresyjnego hasła?

 -One zmienia się co jakiś czas - oznajmił i szybkim krokiem ruszył przez hol w kierunku schodów prowadzących do labiryntu korytarzy.

 Byłam tu raz, ale to miejsce chyba za każdym razem będzie wzbudzać we mnie burzę emocji. Wyglądało od zewnątrz i środka jak baśniowy dom z krainy czarów skrzyżowany z zamkiem strachów. W architekturze panował pewien miszmasz, ale jednocześnie wyglądało, to wszystko tak jakby było staranie zaplanowane przez architektów. Choćby takie żyrandole w holu głównym były,ogromne zwisały od wysokiego sufitu jak w kościele ozdobionego namalowaną kolorową koronką aż do połowy wysoko osadzonych okien. Były, złote zrobione z drobnych elementów a miedzy te elementy były osadzone małe rzeźby kościotrupów. Wszędzie były wplecione takie drobne elementy i motywy śmierci i truposzy praktycznie w każdym pomieszczeniu. Z tym motywem w tym budynku można było znaleźć obrazy, malowidła naścienne, rzeźby,witraże, elementy drewniane, filary nawet tapicerka siedzeń w holu miała nawiązujący do tego wzór.
Przeliśmy parę korytarzy i znowu zaleźliśmy się, w jakimś holu ten już był, o wiele mniejszy bardziej przypominał małą poczekalnię na odpoczynek z kanapami i fotelami.

Siedziała tam trójka osób dwóch mężczyzn i jedna kobieta dyskutowali o czymś.

 - Przyprowadziłeś ją?szybko ci to zajęło. - Odezwał się znajomy głos.

 - Jak widać,nie każdy jest tak wolny, jak ty. - Zaśmiał się Max.

 Jego rozmówca odpowiedział mu tylko tym samym śmiechem.

 Po chwili olśniło, mnie spotkałam go już wcześniej. To był ten jego znajomy, na którego wpadliśmy, gdy Maximus odprowadzał mnie do domu. Kobietę na fotelu też już widziałam, była tą, którą zalecała się, do którego mężczyzny też spotkałam. A facet na kanapie to przywódca Gwardii. Pomyślałam sobie wtedy „Cóż za przypadek, że spotkałam teraz ludzi, których już wcześniej miałam szczęście spotkać".

 - Nasz pracuś kochany -odezwała się kobieta.

 - Bardzo śmieszne!

 - Trochę tak -nabijał się z niego jego kumpel.

 Maximus spojrzał się na czerwone szpilki kobiety. Zrobiłam to samo i zrozumiałam, dlaczegosię nimi zainteresował, były lekko porysowane.
 - Zita?

 -Tak? - Kobieta sączyła wino z kieliszka.

 - Nie byłaś przypadkiem ostatnio we Włoszech?

 - Nie przypominam sobie. A co?Masz dla mnie prezent? Nie musiałeś. - Wymawiała każde słowo z taką lekkością i starannością, że było to aż dziwne.

 - Nie po prostu byłem ciekawy czy miałaś tam misję i nie natknęłaś się na coś dziwnego.

 - Rozumiem. - Kręciła kieliszkiem i patrzała, jak wino w nim chluboczę.

 - Masz tylko jedną parę szpilek o tym kolorze?

 - Czy to jest przesłuchanie? Czy jestem o coś oskarżona? Mam się już bać panie Maximusie?

 - Nie tylko byłem, ciekawy czemu chodzisz w poniszczonych butach. - Wkuł się w nią spojrzeniem.

 - Nie to nie są moje jedyne szpilki, ale te są moje ulubione. Mam wiele par w tym kolorze, jeśli cię to interesuję, ale te lubię, najbardziej dlatego często w nich chodzę i dlatego są tak zniszczone. - Dokończyła, wino wstała i podeszła do Maximusa. - Od razu widać, że nie jest pan dżentelmenem, że zadaje, pan takie pytania jest to wysoce nieuprzejme wtykać palce w nie swoje plany. - Poprawiła swoje długie czarne włosy.- A tera zmusicie, mi wybaczyć kochani miło się gawędziło, ale muszę zająć się swoimi obowiązkami. Praca sama przecież się nie zrobi- powiedziała, a gdy mężczyźni skinęli, głową poruszając,biodrami wyszła z pomieszczenia.
Gdy Maximus był już pewny, że ona go nie słyszy odezwał się.

 - Nie ufam jej i Hu.

 - Daj,spokój Maximus ona ma swoje humorki i robi, co chcę, słucha siętylko Hu i on zresztą robi to samo. Nic na nich nie poradzisz. -Powiedział dowódca Gwardii.

 - Nie o to mi chodziło!

 - Wiem. - Mężczyzna dokańczał wino. Jego zimne spojrzenie mówiło więcej niż jego słowa.

 - To dlaczego im na to pozwalasz? - bulwersował się Maximus.

 - Bo nie mam, na to wpływu tym to powinno zająć się dowództwo.

 - Ale...? - chciał coś powiedzieć, ale mu przerwano.

 - Niestety, ale ja też muszę was już pożegnać.Powodzenia z wizytą u Centrali. - Dowódca odszedł.

 - Coś mi tu śmierdzi? - Maximus zdawał się przeżywać całą tę sytuację.

 -Daj już z tym spokój! Złożyłeś wtedy raport? - powiedział David.

 - Tak.

 - To dowództwo się tym zajmie. Chodźmy wreszcie tam, po co przyszedłeś.

 Szłam wraz z Davidem i Maximusem wzdłuż korytarzy. Zdziwiło mnie, że jest, ich tak dużo a każdy z nich jest inny od drugiego. Było to dla mnie niesamowite architekci i budowlańcy musieli się ostro napracować, by osiągnąć taki efekt. Zaczęłam się, wtedy zastanawiać jak wyglądała,budowa tego budynku przecież nikt żywy nie mógł wiedzieć o tym miejscu więc co? Mieli własnych fachowców?

 Wyliśmy w końcu z gałęzi korytarzy i wyliśmy do miejsca, gdzie wysokość pomieszczenia robiła wrażenie. Naprzeciwko nas znajdowało się wejście do pomieszczenia, które miało ściany ze szkła.

 - Tu was zostawiam do zobaczenia Maximusie - rzekł David.

 - Do zobaczenia - opowiedział mu Max.

 Po odejściu Davida weszliśmy do środka. Zaraz po wejściu było słychać delikatne dźwięki włączonych wiatraków przyczepionych do sufitu. Miejsce te wyglądało jak połączenie stylu nowoczesnego z jakimś biurem kryminalnym ze starego filmu. Było tam, w rogu jeszcze jedno pomieszczenie z normalnymi ścianami gdzie na drzwiach do niego pisało „Biuro, Przewodniczącego Centrali" a na końcu z drugiej strony było drugie pomieszczenie, na którym pisało „Archiwum". Pomieszczenie, w którym się teraz znajdowaliśmy, było dość duże. Było wypełnione biurkami ułożonymi w rządki które miały płaskorzeźby kościotrupów i tym podobne. Gdyby nie parę drobnych detali wyglądałoby jak normalne biuro. Było tu pełno Żniwiarzy zajętych pracą w czerwonych płaszczach różnej długości.Zdawali się nawet nie zauważyć naszej obecności.

 - Dzień dobry. Już przybyliście? - Przywitała nas dziewczyna o długich czarnych kręconych włosach w prostej czerwonej sukience pasującej do jej płaszcza.

 - Dzień dobry. Tak już jesteśmy Wiceprzewodnicząco - przywitał się Maximus.

 - Cieszę się -odparła, lekko kiwając głową.

 Wtedy mnie olśniło. Znowu!Spotkałam, wcześniej tę kobietę była tą, którą przyniosła Gwardii kopertę i mi się przyglądała. „Świetnie jestem tu dopiero drugi raz i już zapuszczam korzenie. Choć wcale nie chcę.Rozpoznaję, coraz więcej osób jakby mieli stać się moimi znajomymi". - Pomyślałam wtedy.

 - Po prostu super! -wymknęło mi się. Choć wcale nie chciałam, powiedzieć tego nagłos po prostu moje myśli wydarły się poza moją głowę.

 -Widzę, że się cieszysz? - powiedział Maximus. Choć jego mina dobrze wskazywała, że wiedział jaka była prawda.

 - Jestem Miriam. Jak się pewnie domyśliłaś, jestem Wice przewodniczącą Centrali. Zapraszam cię do mojego biurka. Tam wyjaśnię ci, po co cię wezwałam. - Kobieta zaprowadziła nas do biurka, które słało przed dużym oknem koło biura Przewodniczącego.
Usiadła na fotelu przy nim.

 - Usiądź! - powiedziała do mnie.

 - Ale gdzie? - Przy biurku nie było nawet taboretu, by usiąść.

 - Aż tak - rzekła.

 I do biurka na własnych nogach przywędrowało,nie wiadomo z skąd krzesło. Zdziwiłam się ogromnie. Bo kto by się nie zdziwił, widząc chudzące krzesło? Przez chwilkę bałam się na nie usiąść, ale w końcu się usadowiłam. Miriam i Maximus wgapiali się we mnie swoje kamienne spojrzenie. Rozglądałam się po bokach, by zignorować ich wzrok. Gdy przewodnicząca zobaczyła,że czuję się, pewniej przemówiła.

 - Możesz do mnie mówić Miriam. Dobrze skoro formalności mamy już za sobą - powiedziała do mnie i chwyciła blaszany dzwonek i nim zadzwoniła.

 Pojawiła się niemal od razu dziewczyna z brązowymi potarganymi włosami na czaszce i pomarańczowym wzorze kwiatów na policzku. W skromnej sukience w kolorze jasnego brązu.

 - Tak? W czym mogę pomóc? -Powiedziała nieśmiało z wzrokiem wbitym w ziemie. Ocierając o siebie dłonie z kości.

 - To Margaret. Moja asystentka. -Przedstawiła dziewczynę Miriam.

 - To Marta mój gość. -Zwróciła się do niej.

 - Miło mi poznać. - Przywitała mnie cieniutkim głosem Margaret.

 - Zaparzyłaś herbatę, o którą cię prosiłam?

 -  Tak Wice przewodnicząco. Przynieść?

 - Tak.Dziękuje kochana. - Miriam uśmiechnęła się delikatnie do niej.

 -Zaraz będę. - Rzuciła jak na nią dość szybko i wyszła.

 - A więc? - odezwała się Miriam i szybko odwróciła głowę w kierunku Maximusa jakby sobie naglę coś przypomniała. - Drogi wpół pobratymco muszę cię przeprosić, ale czy mógłbyś nas zostawić same?

 - Ale dlaczego? - zdziwił się.

 Miriam odpowiedziała mu tylko spojrzeniem.

 - No dobrze - westchnął - Ty zachowuj się,jak mnie nie będzie!

 - Zachowuj się a co mam niby zrobić, kiedy cię nie będzie, że tak do mnie mówisz? Rzucić biurkiem w okno? -Jego słowa wkurzyły mnie.
 Nie odpowiedział, mi tylko się lekko zaśmiał i wyszedł.

 „Ale on mnie wkurza!" - Wściekałam się na niego w myślach, ale moja złość nie trwała długo, bo właśnie szła w naszą stronę Margaret z tacą z herbatą. Nagle prawie przed metą potknęła się, o nie wiadomo, o co i filiżanki powędrowały, w powietrze jednak ich zawartość nie wyleciała i bezpiecznie wraz z resztą zawartości tacy wylądowały tam, gdzie docelowo miały się znaleźć. Porcelana nie miała nawet ryski potym zdarzeniu. Byłam, oszołomiona jak to się mogło stać.Margaret z zakłopotaniem zaczęła, zbierać się z podłogi a Miriam jak gdyby nigdy nic sypała sobie cukier do herbaty.

 -Dziękuję, Margaret możesz już się oddalić. - Mówiła Miriam ze spokojem.

 - Dziękuje - odpowiedziała Margaret i wyszła tam gdzie poprzednio.

 Oby dwie zachowywały się, jakby to było ich codziennością.

 - Przepraszam cię za niezdarność mojej asystencki. - Miriam zdawała się widzieć moje zamyślenie. -Pracuję od niedawna na tym stanowisku. Pewnie myślisz, że ona nie nadaję się do tej pracy ale mimo paru wad jest naprawdę dobra. -Podniosła filiżankę do twarzy i zastanowiła się nad czymś. -Jest godna zaufania i wkłada serce we wszystko, co robi. -Zamieszała zawartością filiżanki. - Trudno jest znaleźć takich ludzi nawet po śmierci. - Wypiła delikatny łyk herbaty.

 Podniosłam swoją filiżankę herbaty do ust i zatrzymałam się przed napiciem się jej zawartości. Poczułam znajomy zapach. Wzięłam, łyk moja sugestia się sprawdziła była to dobrze znana mi herbata.

 -Rumiankowa - Miriam uśmiechała się do mnie.

Zlękłam się,słysząc nagle jej głos.

 - Twoja ulubiona. - Po zobaczeniu mojej jeszcze mocniejszej zdziwionej reakcji dodała - Zastanawiasz się,zapewnię, skąd to wiem? Już spieszę z wyjaśnieniem. Centrala zajmuję się zbieraniem informacji na temat śmiertelników,żniwiarzy i dusz.

 - Na mój temat też zebraliście?

 - Owszem,a zwłaszcza po incydencje z Maximusem. Jestem Wice przewodniczącą muszę wiedzieć jak wygląda sytuacja - i znowu uśmieszek -Prowadzimy, archiwum gdzie można znaleźć na ich temat różne informacje między innymi, kiedy żyli, kim bili, jak zmarli o żniwiarzach można się dowiedzieć jakie misje wykonali i jakie mają umiejętności. Żeby, być członkiem centrali trzeba posiadać inteligencję i spryt albo posiadać naprawdę dużego pecha. - W tej-chwili się zaśmiała, aż o mało co nie wylała herbaty. - Chodzi mi tu o osoby, które nie nadają się do innych wydziałów takich jak na przykład inżynierii, medycyny, Hoplitów czy śmierci. Do wydziału śmierci należy twój kolega Maximus. Jego wydział zajmuję się przeprowadzaniem śmiertelników na druga stronę i walką z niesfornymi duszami. Jego i mój dział są największe. Do jego działu nie tak łatwo się dostać potrzebna jest dusza wojownika i umiejętności walki. W moim liczy się umiejętność zbierania informacji i przechowywania ich oraz przekazania dalej. Nie mówię, że jest to łatwa praca. Potrzebujemy dużo rąk do pracy choćby do układania papierów więc ci, co się nie klasyfikują,do danych dziedzin trafiają do nas. Mamy informację o każdym żyjącym człowieku, jaki stąpał po ziemi. - zamilkła na chwilę- Na początku, gdy się zostaje, ponurym żniwiarzem trzeba odkryć swoje umiejętności i nauczyć się z nich korzystać. Nie od razu umiemy je wykorzystać w pełni, ale z czasem to się zmienia. Jednym zajmuję to chwilę a innym parę lat. - Spojrzała się, nagle na mnie aż cofnęłam się na krześle. Jedną z tych umiejętności jest możliwość mówienia i czytania w każdym języku.

 - Na pewno bardzo przydatna. Sama chciałabym ją, mieć niestety nauka języków nie idzie mi zbyt dobrze. - pomrukiwałam, kończąc herbatę.

 - Czyżby?

 Przez jej odpowiedz, o mało co bym się nie zakrztusiłam.

 - Widzisz ten napis na drzwiach? - Wskazała ręką.

 Odwróciłam się i spojrzałam w tamtym kierunku.

 -Jest po łacinie.

 Ta wiadomość mną wstrząsnęła. Dopiero gdy mi to powiedziała, uświadomiłam sobie, że nie jest, w moim języki a przeczytałam go bez żadnego problemu.
Miriam po zobaczeniu mojej reakcji powiedziała.

 - Przeczytałaś go prawda? - mówiła poważnym tonem i patrzyła się na pustą filiżankę. - I zrozumiałaś jego treść? Prawda?

Odwróciła się do niej wciąć z tym samym wyrazem twarzy.

 - Jak to możliwe?

 - Twoje umiejętności się budzą. Chcesz zobaczyć, jakie jeszcze się obudziły?

 - Tak. - Powiedziałam, jakbym udzielała odpowiedzi,która miałaby mnie zbawić lub ocalić cały mój świat a Miriam byłaby moim mentorem, lub czymś w rodzaju guru.

 - Więc choć zemną. - Wstała ze swojego fotela i podeszła do mnie.

 - Dokąd? -powiedziałam i też wstałam.

 - Do sali treningowej. - Znowu ten sam jej uśmieszek, który nie mówił za wiele jakie miała co do mnie plany.

 Skrzywiłam się i zaczęłam się powoli trochę bać.Nie znałam tych osób ani ich zamiarów byłam także w obcym miejscu. Pocieszało mnie tylko to, że na zewnątrz była Wiktoria,która obiecała mnie chronić za wszelką cenę. Jednak nie była,zbyt dobra w swoim fachu co mnie jeszcze mocniej zmartwiło. W ostatecznym rozrachunku udałam się za Miriam. Nie wiedziałam wtedy, czy wyjdzie mi to na dobre, czy złe, ale Miriam wydawała się osobą, która by nie mogła nikogo skrzywdzić pa za tym, po co miałyby to zrobić?

                                                                                           *

 Byłam w jakieś sali treningowej cała spocona a Miriam „badała" moje umiejętności. Okazało się niestety, że oprócz łaciny nie umiem przeczytać innych napisów po innym języku. A umiejętność płynnego czytania i rozumienia tekstu np. po angielsku byłaby bardzo przydatna. Niestety nie byłam,zbyt dobra w językach a otrzymałam umiejętność rozumienia języka, w którym nikt nie mówił oprócz księży, lekarzy i magików. Było to bardzo frustrujące i dołujące zarazem. W tej chwili biegałam i robiłam fikołki, wygibasy po całej sali. Na nogach i rękach miałam niemałe siniaki. Sala była ogromna z posągami po bokach i trybunami. Od odbywających się tu treningów była miejscami dość zniszczona i jak dla mnie za bardzo kolorowa.Obecnie byłam na niej tylko ja, Miriam i Maximus. Okazało się jednak, że Miriam to świruska lubiąca szukać informacji na każdy temat, by, dowiedzieć się wszystkiego na temat moich mocy była bezwzględna i podawała, mnie różnym próbom niektóre z nich były naprawdę przerażające. Tym dłużej trwały próby tym bardziej byłam zdegustowana a ona narwana. Było widać, że dawało, jej to dużą frajdę jakby urodziła się, by to robić. W tym momencie właśnie przekraczałam koniec toru przeszkód, który był już ósmym, który dla mnie przygotowała i chyba najłatwiejszym. Każdy z torów przeszkód był, przywleczony przez strażników kościotrupów one przeciwieństwie do Miriam i Davida były jakby nieprzytomne i zachowywały się jak zombie.

 - Auł! - Gdy miałam już iść w kierunku ławki, by, usiąść potknęłam się i padłam prosto na twarz.

 - Haha - śmiał się ze mnie Maximus.

 - Nie śmiej się ze mnie! Jak możesz tak bez mrugnięcia oglądać moje cierpienie!

 - Haha. Nie znudziło mi się to nawet za trzecim razem.

 - Grr! Jakie to irytujące! - Byłam zła.

 - Dobra nie dąsaj się! Powinnaś się cieszyć. To już koniec. - Wstał z krzesełka z trybun.

 Ani trochę mnie to nie pocieszało.

 -Czemu na sali treningowej są trybuny przecież to nie boisko? -zapytała się go.

 - Przecież to oczywiste, by oglądać treningi innych osób i uczyć się z nich. - odparł bez ogródek.

 -Wygląda na to, że potrafisz mówić i czytać po łacinie. - Miriam podeszła do nas i zaczęła czytać swoje notatki, które wcześniej podsumowała. - Przenikać przez obiekty i stać się nie widzialna,ale za to... - zamyśliła się przez chwilę i zagryzła dolną wargę.

 - Mów wreszcie! - Miałam powoli dość tej sytuacji i przebywania w tym miejscu.

 - Ach tak. - Ocknęła się - Nawet jak na człowieka jesteś wyjątkowo powolna i niezdarna a twoja kondycja nie jest za dobra. - Dokończyła.

 - Wielkie dzięki! Wiedziałam to bez twoich testów i śmiesznych tabelek na kartce - Zrezygnowania przygnębiona sunęłam się na podłogę sali i oparłam się o ścianę barierki, która odgradzała strefę ćwiczeń od trybun.

 -Pewnie twoje moce rozwiną się trochę później niż sadziłam -powiedziała Miriam.

 - Pewnie - rzuciłam od niechcenia.

 -Maximus mógłbyś zanieść tę teczkę do mojego biurka. - Pokazała mu teczkę, którą trzymała. Były w niej dokumenty, które podczas moich zmagań wypełniała.

 - Oczywiście - odpowiedział, wziął teczkę i wyszedł.

 Miriam usiadła, koło mnie po rozglądała się na boki i po chwili zaczęła nucić piosenkę. Delikatną i wesołą po chwili nucenie zamieniło się w lekki śpiew. Piosenka nie była w znanym mi języku. Lecz po tym, jak widziałam, jak uśmiecha się, podczas jej nucenia wiedziałam, że musiała mieć dobre znaczenie. Miriam miała piękny głos bardzo pasujący do tej piosenki delikatny i głęboki zarazem.

 - O czym jest? -spytałam.

 - Hm?

 - O czym jest piosenką, którą nucisz?

 -O kobiecie która się zakochała - odparła, z delikatnym przymrużeniem oczu jakby zobaczyła jakieś wspomnienie. Wiesz?

 -Hm?

 - Mój tata często ją nucił. Mnie i moim młodszym braciom.Mówił zawsze, że to ulubiona piosenka mamy więc śpiewał jej ją i nam zarazem. Miał dobry głos.

 „No tak Miriam nie żyję a,że jest, Ponurym Żniwiarzem musiała popełnić samobójstwo. To smutne jej rodzina na pewno już dawno nie żyję, a mówi, o nich tak ciepło zwłaszcza o Ojcu musi bardzo za nimi tęsknić. Dlaczego więc stała się tym, kim się stała i zrobiła to, co zrobiła? -Te myśli w jednej sekundzie przebiegły moją głowę.

 - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego to zrobiłam i stałam się Żniwiarzem?- Miriam wyrwała mnie zamyślenia i zarazem trafiła w dziesiątkę.

 -Tak, ale nie musisz, nic mówić nie chcę być wścibska -powiedziałam, ale mój umysł na przekór mojemu dobremu wychowaniu krzyczał, chcę widzieć!

 - Nie jesteś! Każdy człowiek ma budowaną ciekawość. Gdybyśmy jej nie mieli, nie moglibyśmy poznać tak dobrze tego świta i wynaleźć tylu wspaniałych rzeczy- powiedziała, uśmiechając się do mnie.

 - Tak uważasz?

 -Poza tym ciekawość to moja praca! - Oparła głowę o ściankę -Często mi się zdarza w niej zadawanie niewygodnych pytań.

 -Ach. Tak? - Mówiąc, to zasugerowała, że to o co ją chciałam,spytać było niewygodnym pytaniem.

 - Pewnie uważasz, że Żniwiarze to głupcy najpierw sami odebrali sobie życie, a potem duża większość z nich za nim tęskniła.

 - Wcale nie! - Szybko zaprzeczyłam.

 - Wiesz? Każdy człowiek ma swoją historię.Każda jest, inna nie ma dwóch takich samych historii. Więc każdy Żniwiarz miał inny powód, by, zerwać z życiem może niektórzy podobny, ale nie ten sam. A moja historia... nie wiem jak ci to powiedzieć? Och już wiem, zacznę, najlepiej od początku a w tym celu muszę się cofnąć dalej wstecz niż parę dni przed moją śmiercią. Muszę się cofnąć parę lat. - I w ten sposób zaczęła, opowiadać mi swoją historię a ja wraz z nią cofnęłam się w głąb jej wspomnień, które toczyły się w innych czasach.- Pochodziłam, z dość dobrej rodziny ojciec pracował, w banku a mama jak większość kobiet w tamtych czasach była panią domu.Miałam młodszych braci bliźniaków. Mój ojciec uważał, że jestem inteligenta i mój potencjał trzeba, wykorzystać więc jak zobaczył, że coraz więcej dziewcząt zaczyna, uczęszczać do szkoły zapisał mnie do jednej z szkół. W tamtych czasach panienki bardziej uczyły się w domu niż w szkole. Pech chciał, że trafiłam, do klasy gdzie oprócz mnie nie było innych dziewczyn.Byłam wyśmiewana i szykanowana przez uczniów, a i zdarzało się,że też przez nauczycieli, uważali mnie za gorszą od siebie, ale nie frustrowało, mnie to aż tak jak by można było się spodziewać, ponieważ, jak wracałam, do domu a mój ojciec akurat był, obecny mówił, że jest ze mnie dumny, że jestem inteligentna i pokłada we mnie wielkie, nadzieję. Cieszyłam się, z tego jego słowa sprawiały mi wielką radość. Jednak dobre, chwilę nietrwały, długo matka zaczęła chorować na gruźlicę a jej stan szybko się, pogarszał. A ojciec pewnego dnia stracił pracę, bo bank zbankrutował. Zaczęło, nam brakować pieniędzy mimo to dalej inwestował w moją edukację. Musieliśmy przeprowadzić się do innego mniejszego i w gorszym stanie domu a nasz sprzedać. Z tego powodu w szkole byłam jeszcze mocniej szykanowana. Ojciec dniami i nocami szukał pracy, ale nie mógł, jej znaleźć więc trzymał się każdej, która wpadła w jego ręce, ale żadna z nich nietrwała długo. Moja matka bardzo cierpiała, a nas nie było stać by kupić leki, które by złagodziły to cierpienie. Ojciec kupował jakieś tańsze leki, by skrócić jej cierpienie. Pewnego dnia zmarła, trzymając, mnie za rękę mój ojciec nie mógł znaleźć pracy, ale tego dnia akurat był w jakieś. Do tej pory pamiętam,jak mocno płakałam razem z ojcem i braćmi. Wiedziałam, że umrze w końcu to była gruźlica, ale nie sądziłam, że tak szybko. Mój ojciec się obwiniał, że to przez to, że nie było go stać na porządnego lekarza i leki. Pocieszałam go, ale to nie pomagało.Zagłębiał się, w swojej żałobie a nasza sytuacja materialna wyglądała coraz gorzej. Zaczęłam okradać uczniów w mojej klasie, by mieć na jedzenie dla mojej rodziny. Bo mój ojciec wszystkie pieniądze wydawał na moją edukację. Niestety pewnego dnia przyłapał mnie nauczyciel na gorącym uczynku. Bałam się, że powie dyrektorowi i mnie wyrzucą, że szkoły. On jednak chwycił mnie za rękę i powiedział, niegrzecznie jest tak kraść i powinien od razu zaprowadzić mnie do dyrektora, żeby ten wyrzucił mnie jeszcze tego samego dnia. Jednak on miał dla mnie jak to określił przysługę - jej dolna warga zaczęła drgać, lecz zaraz przestała, gdy połknęła ślinę i się do mnie uśmiechnęła. -polegała ona na tym, że ja oddam, w jego ręce w tym momencie swoje ciało a on zatrzyma to wszystko dla siebie. Gdy to powiedział,zaczerwieniłam się i przestraszyłam, odepchnęłam, go nawet jednak on zabrał to, co chciał siłą. - Gdy to mówiła, nawet powieka jej nie mrugnęła. Wymawiała słowa bez emocji z fałszywym uśmiechem. - Gdy skończył, powiedział, że ostatni raz przymyka oko na moje wybryki i następnym razem nie będzie taki „uprzejmy". Gdy wróciłam ze szkoły w pomiętym mundurku z źle zapiętymi guzikami ojciec spytał się co się stało ja odparła, że nic i żeby się nie martwił, po prostu miałam zły dzień. Po obiedzie udałam się do pokoju ojca gdzie zmarła moja matka. Zamknęłam drzwi na klucz. W nim nadal znajdowały się, jej rzeczy jakby nigdy nie odeszła i nadal była z nami. Gdy to zobaczyła, uklękłam, na podłodze plącząc dopiero wtedy po tym, co się stało, popłynęły mi łzy. Gdy się trochę uspokoiłam, wstałam i rozejrzałam się,po pokoju oglądając ze starannością jej rzeczy. Otwierałam,szuflady jedną za druga w ostatniej nadal znajdowały się, jej leki było, ich dość dużo więc wyjęłam parę z nich. Ponosząc się,by, wyjąć leki zobaczyłam, że na szafce leżą niebieskie korale mojej matki wzięłam je i założyłam. Wspominałam, jak matka nosiła je, czytając, mi moim braciom wierszę jak tańczyła, w nich z tatą zaczęłam, znowu płakać byliśmy wtedy tacy szczęśliwi, ale żadne szczęście niestety nie trwa długo. Tam,gdzie szczęście musi pojawić się i smutek. Położyłam się na łóżku i zaczęłam łykać wszystkie leki po kolei. Miałam wszystkiego dość szkoły, naszej sytuacji materialnej, bólu po stracie matki tak za nią tęskniłam, umiała mnie zawsze pocieszyć. A ojciec zawsze mnie rozśmieszał, gdy byłam nadąsana. Pomyślałam o ojcu i powiedziałam, przepraszam, zanim połknęłam ostatnie lekarstwo. Położyłam się spać, zanim zasnęłam, wydawało mi się, że widzę, matkę pytającą co ty zrobiłaś dziecko? Był to mój ostatni sen w ludzkiej postaci. Umarłam, w śnie bez boleśnie jednak żałuje tego. - zamyśliła się i na chwilę jej uśmiech zgasł. - Czuje, że zawiodłam ojca.

 - Wcale nie! - odezwałam się w końcu po monologu Miriam. - Ojciec był na pewno z ciebie dumny.

 Zdziwiła się moimi słowami, ale zaczęła mówić dalej.

 - Dziwne prawda? - parsknęła śmiechem - życie plecie,tyle dróg dobrych i złych jednak wybranie ścieżki pośrodku jest prawie niemożliwe.

 Chciałam jej odpowiedzieć, ale w tym momencie usłyszałam, trzeszczenie drzwi Maximus wrócił.

 - Co tak długo? - Miriam wstała i podeszła do niego.

 - Ach! Parę osób zaczepiło mnie po drodze. Co porabiacie?

 - Nic takiego już skończyliśmy - powiedziała, po czym nas pożegnała.

 Zaczęłam z Maximusem zbierać manatki, by wreszcie wyjść z tej sali tortur.

                                                                                    *

 Wiktoria czekała na nas tam, gdzie ostatnio, gdy nas ujrzała, rzekła.

- Co wy tam tak długo robiliście?! -krzyknęła na całe gardło nadąsana.

 - Mówiłem, że będziemy długo. - Zaśmiał się Maximus.
 

 - Grr! - Zaburzyła się Wiktoria.

 Gdy wróciłam, do domu z radością rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam ściskać poduszkę i zastanawiać się nad słowami Miriam „Każdy człowiek ma swoją historię" - Rozbrzmiewały te słowa w mojej głowie jak echo.

 „Skoro tak to, jaka jest moja? Dobra czy zła? A może tragiczna?" - Myślałam, opierając, głowę o poduszkę nagle Wiktoria skoczyła na łóżko koło mnie.

 - Co będziemy teraz porabiać? - spytała z empatią.

 - Nic, jestem zmęczona. - Uderzyłam ją poduszką i zaczęłam udawać, że śpię.

 - Tonie fajnie! - powiedziała piskliwym głosikiem i zaczęła okładać mnie poduszką.

 Zaczęłam się śmiać. Po chwili nawzajem się okładaliśmy, poduszkami śmiejąc się tak głośno, że aż mama zaczęła krzyczeć z dołu, że mam być ciszej.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro