Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

To, co daję ci życie może cię też zabić


 Mam dziesięć lat i bawię się z koleżanką w szpitalu. Gramy w różne gry i rozmawiamy. Śmiejemy się tak głośno, że aż pielęgniarka nas ucisza.

 Wracam, na oddział pół roku później pytam się wraz z mamą czy moja koleżanka wyszła podczas naszej nieobecności do domu. Świetlicowa zaprasza ją za zaplecze, by porozmawiać a mi każą rysować przy stole. Podchodzę do wejścia przy zapleczu, by podsłuchać rozmowę. Byłam, ciekawa co się z nią stało.

 - Pojechała tydzień później po was do domu. Jednak podczas pobytu w domu zasłabła. Okazało się, że miała za wysoki poziom leku przeciw-odrzutowego. Trafiła na intensywną terapię. Niestety za późno i zmarła trzy miesiące temu – mówiła świetlicowa.

 - Och to takie przykre a taką wesołą była dziewczynką – odpowiedziała mama – I lekarze podczas wizyt kontrolnych nic nie zauważyli?

 Nie słyszałam dalszej rozmowy wyszłam ze świetlicy i udałam się do swojej Sali. Siedząc, na łóżku zastanawiałam się, nad tym, co usłyszałam. „Moja koleżanka nie żyje. Kolejna która odeszła. I nigdy już jej nie zobaczę. Zabiły ją leki, które także biorę, ale muszę je brać, bo inaczej umrę". – Tę myśli przewijały się przez moją głowę.

 Naglę, sceneria się nieco zmieniła. Cofnęłam się o rok w czasie. Niewielka to była różnica. Byłam w innej Sali, która znajdowała się z przodu. Jadłam, kolację siedząc, na łóżku na stoliku przed sobą miałam talerz z jedzeniem. Obok siedziała mama. Byłam tydzień po przeszczepie i wracał mi apetyt. Cieszyłam się, że wreszcie nie muszę, pilnować się diety a napicie się mleka nie doprowadzi mnie do złego stanu. Śmiałam się i rozmawiałam z mamą.

 Nagle zupełnie niespodziewanie do Sali wjechali z łóżkiem, na którym był chłopak w bardzo złym stanie. Pielęgniarki zaczęły podłączać do niego sprzęt. A po jego wyrazie twarzy było widać,że zwija się z bólu i bardzo źle się, czuję. Po czole spływały mu malutkie kroplę potu. A ręce mu drżały, jakby był napity.Wiercił się, z jednej strony łóżka na drugą. Jakby coś kuło go w plecy albo myślał, że to ukoi jego ból. Krzyczał i jęczał.„Pomóżcie mi! Pomocy!" Wyglądał na siedemnaście lat.

 Zebrali się lekarze dookoła jego łóżka. Zaczęli, coś mówić miedzy sobą. Pytać pielęgniarki o ciśnienie i zrobione badania krwi.

 -Nie brał leków – powiedział, jeden z lekarzy – biedny chłopak– dodał.

 - Chciał być jak reszta nastolatków – powiedział kolejny – chodzić na dyskoteki i dobrze się bawić.

 -Nawarzyłeś, sobie piwa chłopce to musisz je niestety wypić. Takie życie, że musimy brać konsekwencję swoich decyzji i czynów. –Pomrukiwał profesor stojący między lekarzami.

 Dyskutowali przy nim jeszcze chwilę, a potem udali się do gabinetu, by, podjąć decyzję co z nim zrobić.

 Gawędząc,przy nim mieli spokojny wyraz twarzy, choć chłopak cały czas jęczał i błagał, o pomoc a jego twarz wykręcała się z bólu.Przez cały pobyt lekarzy pielęgniarka ściskała i głaskała jego dłoń, uspakajając go, że jego matka niedługo przybędzie do szpitala i lekarze mu pomogą.

 Nie mogłam na to patrzeć. Ten chłopak umierał na moich oczach.

 Dokończyłam kolacje i powiedziałam mamie, żeby odłożyła, stolik następnie położyłam się ostrożnie na łóżku i przykryłam twarz kołdrą.Próbując zapomnieć o tym, co właśnie widziałam. Powoli zapadałam, w sen słysząc dźwięk maszyn w tle koło chłopaka.


 Obudziłam się w moim pokoju. Ze zdziwieniem usiadłam na łóżku i przetarłam oczy.

 „To był tylko sen". – Pomyślałam, choć ta myśl nie poprawiała mi humoru. Bo choć to był, tylko sen ten sen był utkany z moich wspomnień. Więc określenie „to tylko sen nie ma się czego bać"tutaj nie pasował, bo wiedziałam, że to wydarzyło się naprawdę.


 Ten sen wytrącił, mnie z równowagi więc skuliłam się w kłębek i przycisnęłam kolana do brody. Objęłam moimi rękami swoje nogi i zamknęłam oczy.

 Myślałam intensywnie nad moim snem. Nad tym,co się w nim stało nad dziewczynką i chłopakiem. To, co wydarzyło się, w moim życiu chronologicznie później tu pojawiło się jako pierwsze, a to, co wcześniej jako drugie. Było to takie irracjonalne, a jednak wydawało się tak prawdziwe i napawało mnie lekiem, gdy śniłam. Dlatego sny tak do głębi do nas trafiają. Bo choć śnią, się nam rzeczy niemożliwe by działy się, w prawdziwym życiu wydaje nam się, gdy śnimy, że dzieje się to naprawdę. I gdy się budzimy, jesteśmy oszołomieni swoją głupotą.


 Moje życie ostatnio jest tak irracjonalne, że wydaję się snem, ale dzieje się to naprawdę. Mój umysł nie jest w stanie tego pojąć jak to możliwe by to, co się dzieje się działo. „Ale kto by był w stanie" – Pomyślałam. „Później się okażę czy moje teraźniejsze życie jest dobrym, czy złym snem"

 Przestałam o tym myśleć i zapaliłam małą lampkę która stała na parapecie koło łóżka. Była w kształcie kolorowej parasolki, którą trzymała porcelanowa dziewczynka.
 Lampka dała małą smugę światła. Rozjaśniając, nieco pokój.Zauważyłam siedzącą na krześle Wiktorię odwróconą w stronę biurka i patrzącą na ścianę, na której była zawieszona tablica korkowa. Miała zamyślony wyraz twarzy i wydawała się nieobecna. W pewnym momencie po tym, jak przez chwilę się jej przyglądałam,odwróciła się do mnie.

 -Nie śpisz panienko Marto? - zapytała.

 - Ach? Nie. Miałam zły sen. - Wyznałam, odwracając głowę w kierunku szafek.

 - Fajnie jest tak sobie pośnić? Prawda? - Zdawała się błądzić myślami w zupełnie innym świecie. - Nawet jeśli to zły sen. Anioły niestety nie śnią. Musimy ciągle zachowywać czujność, by chronić podopiecznych i wykonywać zlecone nam zadania.

 - To jest w pewnym sensie smutne.

 - Tak masz racje. - Uśmiechnęła się,kpiąco kuląc nogi w ten sam sposób co ja. - Jest to smutne. -Dodała. Zdawała się tworzyć wokół siebie smutny melancholijny  nastrój.

 - Nad czym tak rozmyślasz w rogu? - Zapytałam z radością w głosie. Chcąc zmienić atmosferę panującą w pokoju.

 - Nad niczym szczególnie ważnym. - Kąciki jej ust uniosły się, nieco.

 - Skoro tak mówisz, idę dalej spać.

 Zauważyłam, że się nieco rozpogodziła i położyłam się na łóżku z nadzieją dalszego pójścia spać. Otuliłam się ciasno kołdrą i prawie zamknęłam oczy, ale Wiktoria nagle z radością zeszła z krzesła.

 - Panienko Marto, śpisz już?

 -Nie, ale zamierzam. - Przytuliłam się mocniej do kołdry.

 - To dobrze, że nie śpisz. – odrzekła.

 I wskoczyła z wielką ekscytacją na łóżko. I położyła się równo koło mnie.

 -Hej Wiktoria! Twoje skrzydła zajmują za dużo miejsca. -Odgarniałam jej skrzydło z mojej twarzy.

 - Aj!Sorki.

 Podleciała, pod sufit a jej aureola rozszerzyła, się i przeleciała, przez długość jej ciała  znikając pod stopami wraz ze skrzydłami.

 - Ta da! - Powiedziała pod koniec transformacji i położyła się tak jak wcześniej. - Anioły potrafią zmienić swoją postać z anioła w człowieka. I to w człowieka nie zależnie  w jakim wieku. Mogę zmienić się w małą dziewczynkę, ale też w starszą panią.

 - Super! - Wydukałam z siebie. - Jest, to bardzo przydatne zapewnię.

 - Zależy, ale nie o tym chcę porozmawiać.

 -No raczej. A o czym?

 - Panienko Marto? - Zaczęła brodzić wzrokiem po suficie.

 - Tak? O co chodzi?

 - Masz jakieś marzenie? - zapytała prosto z mostu.

 - Nie. Nie wiem? Trudno powiedzieć. - Zaczęłam się przez chwilę głębiej nad tym zastanawiać. - Nigdy nad tym nie myślałam, wiesz? Przez moją chorobę byłam bardziej zajęta nad walką z nią niż myśleniem nad marzeniami czy też jakimiś celami w życiu. Dlatego nie wiem. -Zamilkłam na chwilę i dodałam. - Ale chyba moim największym pragnieniem jest bycie zdrowym i efekcie normalnym jak inni.

 -Ale ty już jesteś w pełni zdrowa panienko Marto! I w dodatku więcej niż tylko zdrowa posiadasz teraz nieśmiertelne,niestarzejące się ciało i w dodatku super moce jak postać z komiksu.

 - Och! Masz racje. Nie myślałam tak o tym. - Odwróciłam się twarzą do niej i wyszeptałam. - Wiec nie mam żadnych innych marzeń.

 - Jesteś pewna?

 - Chyba tak? W pewnym sensie nigdy nie myślałam o tym, że mogę mieć jakieś marzenia. Bo przecież,po co one komu i tak nigdy się nie spełniają, a są odległą przyszłością. Musiałam zawsze myśleć o tym, co jest teraz. Jak na przykład praca. Przez moją chorobę przez długi czas myślałam nad tym, jaki zawód wybrać by moja choroba z nim współgrała.Przez nią zawsze byłam osłabiona i zmęczona. Dodatkowo nie mogę dźwigać inne temu podobne. Nawet teraz niedawno nie byłam pewna czy zawód, którego się uczę, będę mogła w przyszłości wykonywać. Czy przez moją chorobę w ogóle skończę szkołę?

 -A ja mam! - Uśmiechnęła się przelotnie. - Mam Marzenie. Choć jest niemożliwe do spełnienia i niebezpieczne zarazem.

 Zdziwiłam się lekko jej wyznaniem.

 - Naprawdę? Jakie? I dlaczego jest niebezpieczne?

 - Odwróciła swoja głowę w moim kierunku, przez co patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Leżąc, na łóżku. A oświetlało nas tylko słabe światło lampki na parapecie.

 -Moim marzeniem jest pamiętać... pamiętać to wszystko, co było w moim życiu, zanim odrodziłam się jako anioł. Te dobre... jak i złe rzeczy. Chwilę szczęśliwe... jak i te pełne smutku i bólu.

 -Ale... ale po co chcesz to wszystko pamiętać? Czy to nie sprawi ci więcej bólu niż pożytku?

 - Nie obchodzi mnie to! Może jestem zbyt głupia, by zrozumieć, że wymazanie wspomnień z mojej duszy to dar, ale ja chcę pamiętać. By dowiedzieć się?

 Atmosfera wokół niej była pełna przygnębienia, smutku, bólu i nadziei.

 -Czego?

 Przewróciła się na plecy i uśmiechając, się lekko melancholijnie mówiła dalej z wielkim rozmarzeniem.

 - Kim byłam w poprzednim życiu? Czy będąc, człowiekiem też miałam jakieś...marzenia? Jakie miałam cele w życiu? Co lubiłam a czego nie i dlaczego? Z czego śmiałam się najgłośniej? Dlaczego zginęłam?Czy miałam rodzinę? - mówiła z coraz większym zaangażowaniem,ale nagle zamilkła i posmutniała a na jej twarzy pojawił się ogromny ból. Usiadła na łózko kuląc nogi pod brodę. - Czy ktoś... płakał, jak umarłam? - Zamilkła i zaczęła szlochać drobnymi łzami. - Czy ktoś tam... tęsknił na mną, gdy odeszłam?Te pytania nie dają mi spokoju panienko Marto! - Odwróciła głowę w moim kierunku, gdy mówiła, ostatnie zdanie szepcząc na końcu moje imię.

 Usiadłam, na łóżku opierając się rękami o materac. I zaczęłam intensywnie przyglądać się ścianie na przeciwko.

 - Jesteś strasznie wkurzająca! I niezwykle irytująca. - Zaczęłam z poważną miną. - Ale wydajesz się dobrą osobą. - Uśmiechnęłam się, najszczerzej jak potrafiłam. - Więc na pewno ktoś tam za tobą tęsknił i niebywale rozpaczał z bólu po stracie ciebie. - Próbowałam ją pocieszyć.

 - Panienko Marto?

 - Hm?

 Popatrzyłam na nią.Jej oczy rozjaśniły się i znowu przyodziały znajomy blask.

 -Dziękuję panienko Marto! Jesteś kochana! - Zaczęła mnie mocno tulić do siebie.

 - Pójść mnie! Udusisz mnie! - Mamrotałam spod jej uścisku.

 - Nigdy cię nie puszczę! Zostańmy przyjaciółkami?Dobrze?

 - Co? - Zdziwiłam się.

 - Zostańmy przyjaciółkami.- Powtórzyła się.

 - Dobrze. Skoro chcesz – powiedziałam z lekkim zakłopotaniem.

 - Podaj mały palec!

 - Słucham?

 -Podaj mały palec! - Powtórzyła, biorąc do ręki moją dłoń. I zawinęła swój mały palec u dłoni prawej ręki wokół mojego małego palca prawej reki.

 - Przysięgamy sobie! - Zaśpiewała. -Powtórz.

 - Przysięgamy sobie! - Powtórzyłam, choć nie wiedząc po co.

 - Wieczną przyjaźń kto złamie, obietnicę będzie musiał połknąć tysiąc igieł. - Śpiewała dalej.

 -Ja nie chcę połykać tysiąc igieł! - Sprzeciwiłam się.

 - To taka zabawa. Zobaczyłam, jak robiły tak dzieci w jakimś kraju.Oczywiście obietnicę trzeba dotrzymać.

 - Wieczną przyjaźń kto złamie, obietnicę będzie musiał połknąć tysiąc igieł.- Dokończyłam.

 Na końcu obie wybuchnęłyśmy śmiechem.Poczułam się jak pięcioletnie dziecko. Dawno nie śmiałam się tak głośno. Atmosfera podczas naszej rozmowy diametralnie się zmieniała, raz była ponura, przygnębiająca, smutna, dołująca innym razem radosna, optymistyczna i pełna nadziei na lepsze jutro.Zasnęłam, leżąc koło uśmiechniętej Wiktorii. Ostatnie co widziałam,  gdy zamykałam oczy to pochylającą się nade mną Wiktorie gaszącą lampkę na parapecie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro