Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziewczynka w białej sukience


 Gdy wstałam, rano nie było śladu po Wiktorii i Maximusie. Zaczęłam się, zastanawiać czy sobie ich nie ubzdurałam. Czy nie są tylko wytworem mojej wyobraźni? Albo jakimś niedorzecznym snem?

 W czasie lekcji byłam, zamyślona więc nawet nie zauważyłam, kiedy weszła pedagog i zaczęła, pytać wszystkich kto chcę dołączyć do wolontariatu, który znajduje się w starym budynku naprzeciwko dworca. Oczywiście nikt nie pałał chęcią zapisania się. No bo przecież pomaganie ludziom jest niemodne. Prawda? Jakimś dziwnym trafem dziewczyny z klasy zaproponowały mnie. No bo przecież jadę pociągiem do domu. Miałabym po drodze. Przynajmniej one tak uważały, ale nie brały pod uwagę tego, że to nie ja ustalam grafik i nie zawsze dojazd będzie mi pasował. I czasami wracając, z wolontariatu będę musiała czekać na pociąg godzinę lub dwie. Miasto, w którym była, moja szkoła nie było zbyt duże i rzadko jeździły tam pociągi. Z czego wychodzi na to, że do domu będę, wracać prawię o dwudziestej, bo jeszcze pół godziny, by dojść z dworca do domu.

 Nie zdążyłam powiedzieć nawet, ale kiedy pani pedagog wyrwała mnie z zamyślenia i spytała.

 - Super! Więc Marta to co? Zgadzasz się prawda? – Wpatrywała się we mnie jak w obraz.

 - Tak! Ale na co? – Odpowiedziałam, jakby mnie ktoś obudził z długiego snu.

 - To fajnie, że dołączysz do wolontariatu. Na ciebie zawsze można liczyć. – Zachwyciła się i podała mi formularz zgłoszeniowy.

 Pomyślałam, sobie może jej powiem, że jednak się, nie zgadzam ale pogrążyły mnie słowa „na ciebie zawsze można liczyć", które dźwięcznie odbijały się, echem w mojej głowie i w końcu podpisałam formularz.

 Czy każdy ma tak, że, jak nikt nie chcę czegoś robić lub gdzieś iść to zawsze jakimś cudem lodujesz na tym miejscu ty, czy tylko ja tak mam?

 „Czy ja zawsze muszę się, w coś wplątać" – Zadałam, sobie pytanie przecierając twarz rękami.

*

 Wolontariat zaczynał się, już od dzisiaj więc uznałam, że pójdę tam po szkole. Na szczęście autobus odjeżdżający spod mojej szkoły, który jechał, na dworzec zatrzymywał się, w okolicach budynku, w którym mieścił się, wolontariat. Więc nie musiałam biegnąć w pośpiechu przez całe miasto ponad godzinę.

 Gdy weszłam, do środka przeraziłam się panującym chłodem. Przypominałam sobie słowa pedagog. „Gdy wejdziesz, do środka idź schodami na samą górę i otwórz pierwsze drzwi po prawej" – Zrobiłam, jak mówiła. Gdy weszłam, do środka nikogo nie było. A było to dość duże pomieszczenie i dużą ilością dużych starych okien. Ze złączonymi stołami na środku i papierami na nim. Ogólnie było tu dużo najróżniejszych rzeczy. Zaczęłam pukać w drzwi najpierw nieśmiało, a potem coraz głośniej aż było słychać echo na korytarzu. I nagle za regałów z książkami wyłoniła się, młoda dziewczyna na oko w podobnym wieku do mnie. Zrobiło mi się, trochę głupio, że tak głośnio i nachalnie przez chwilą pukałam.

 - Witaj! – powiedziała, opierając się, o regał z książkami. – W jakiej przyszłaś sprawie?

 Dziewczyna miała ciemne włosy związane w krótki warkocz i szare oczy. Była dość wysoka i szczupła. Z leciutką zarysowaną figurą. Ubrana była w brązowy sweter narzucony na żółtą sukienkę i podkolanówki w czarne i białe paski, na których miała czarne znoszone glany. A na nosie duże czerwone okulary. Wszystko razem, gdy na nią spojrzałam, tworzyło mi niespójną całość.

 - Więc zapisałam się na wolontariat i...

 - A więc jesteś nowa? – Przerwała mi i podbiegła do mnie z takim entuzjazmem jakbym za darmo rozdawała złoto. – Jestem Gercia.

 - O masz tak samo na imię co moja siostra! – Takim błysnęłam intelektem. Zastanawiałam się, czemu przedstawia się, zdrobnieniem.

 - O! Naprawdę? To super! Choć sama osobiście nie lubię swojego imienia, ale cóż zrobić takie nadała mi moja babcia. Dlatego wszyscy do mnie mówią Gercia. – Uśmiechnęła się, na koniec. A ja znalazłam, odpowiedz na moje wcześniejsze pytanie.

 - A tak swoją drogą jestem Marta. – Przestawiłam się, wreszcie.

 - Mogę ci mówić Marcia?

 - Lepiej nie. Zdrobnienia działają na mnie jak płachta na byka.

 - Dobrze niech ci będzie. – Mrugnęła do mnie. – Możesz tu sobie usiąść. – Pokazała mi miejsce przy złączonym stole pośrodku Sali.

 - Dzięki.

 - Właśnie robiłam sobie herbatę na rozgrzanie. Też chcesz? – Spytała, idąc z powrotem za regały.

 Spojrzałam, za okno dziś była, paskudna pogoda było szaro i ciągle padało. A w budynku było dość chłodno.

 - Poproszę.

 - Jaką?

 - A jaka jest?

 Poszła za regał i wyszła, trzymając w rękach dwa pudełka.

 - Czarna albo czarna? – Zaśmiała się i zaczęła wymachiwać pudełkami.

 - Niech będzie. – Zaczęłam się, śmiać wraz z nią.

 Poszła z powrotem za regały parzyć herbatę.

 - Jest tu dość chłodno, ale atmosfera jest ciepła. – Zaczęła mnie zapewniać.

 Zaczęłam rozglądać się po Sali, ale oprócz nas jak na razie nie było nikogo. A sama przyszłam odrobinę po czasie, w którym powinien zaczynać się wolontariat. Gercia znowu wyszła za zaułka pewnie w celu zapytania się, mnie o coś, ale patrząc, na moją minę powiedziała tylko z rękami złożonymi za plecami.

 - Nie bój się? W wolontariacie nie jesteśmy tylko ja i ty. Jest znacznie więcej osób. Masz taką przestraszoną minę. – Uśmiechnęła się i założyła ręce na piersi. – Ale większość z nich to uczniaki z ostatniej klasy więc uczą się, by świadectwo nie wypadało blado lub robią prawo jazdy. – Podeszła do mnie i oparła się, o stół. – Swoją drogą musisz poznać panią Tereskę to taka miła kobita. Jest opiekunką wolontariatu. – I w tym momencie, gdy skończyła, zdanie zaczął gwizdnięć czajnik. I poszła parzyć herbatę.

 - Pijesz z cukrem? Bo ja nie.

 -Tak.

 - A może być brązowy, bo innego nie ma? Tylko takiego używa pani Tereska.

 - Tak. – I tak nie miałam za dużego wyboru.

 Przyniosła herbatę i usiadła koło mnie. Później przyszła pani Teresa, która wróciła ze sklepu. Ucieszyła się na mój widok, bo podobno nie mieli rąk do pracy.

 Wróciliśmy do rozmowy, która z niewiadomych przyczyn przybrała charakter spraw prywatnych. Ja opowiedziałam trochę o swojej chorobie a ona swojej matce. Urodziła ją w wieku 16 lat. Miała do niej wielki żal, że zostawiła ją, gdy ta miała pięć lat i wyjechała do Stanów. I dlatego, że dzwoniła tylko dwa razy w roku czasami trzy. Ale jak zadzwoniła to tylko do jej babci z pytaniem, czy prześle jej pieniądze. Mówiła, że gdyby nie zdjęcia nie pamiętałaby nawet jej twarzy. Wychowywali ją wyłącznie dziadkowie. Opowiadała, że jej babcia robi najlepszą tatrę z truskawkami na świecie. Oraz o tym, że w szkole z powodu braku rodziców dokuczano jej.

 W czasie rozmowy zabraliśmy się, za wycinanie jakichś ozdób z papieru. Spędzony czas był, całkiem miły aż pomyślałam sobie. „Może nie będzie tak źle? Może poznam całkiem fajnych ludzi i przez okazji komuś pomogę?"

*

 Po skończonych zajęciach Wolontariatu wyszłam z budynku i szłam w dłuż chodnika w kierunku dworca.

 Dziś było wyjątkowo tłoczno na ulicach. Nagle zobaczyłam faceta w średnim wieku spinającego się, na lampę uliczną. Zaczęłam się, zastanawiać. „Co tu jest granę?" Nikt nie zwracał na niego uwagi. Jakby ludzie go nie widzieli. Mój umysł nie pojmował, dlaczego ja go widzę a inni nie.

 Zatrzymałam się, na chwilę przyglądając się, lampie i facetowi. Potem mój wzrok powędrował w kierunku dwójki dzieci chłopca i dziewczynki wyglądali na rodzeństwo. Byli ubrani w zniszczone ubrania. Pytali przechodniów o drogę, ale nikt im nie odpowiadał. A jedna kobieta, idąc wzdłuż chodnika przeszła przez ciało dziewczynki letko ją rozmydlając. Jednak ani ta dziewczynka, ani ta kobieta zdawały się, tego nie widzieć.

 Przestraszyłam się, zaistniałej sytuacji. Mój strach zwiększyła kobieta w staromodnym stroju rozdająca pobliskim ludziom kwiaty. Jednak żaden z nich nie brał ich od niej. Nikt jej nie widział.

 Zauważyła, że się jej przyglądam i spytała się, mnie czy chcę jednego. Ona przeciwieństwie do dzieci chyba zdawała sobie sprawę, że nikt jej nie widzi.

 Gdy spojrzałam jej w oczy uśmiechnęła się. Gdy zobaczyłam kobietę zamiatającą przed sklepem przyglądającą mi się i zastanawiającą, na co się tak patrzę. Zakryłam sobie ręką wzrok na lewą stronę, by nie widzieć więcej dziwnych ludzi, których nikt nie widzi i poszłam na dworzec.

 Weszłam, do budynku dworca oszołomiona jakby mnie coś goniło, a następnie, gdy się połapałam, że ludzie gapią się na mnie jak na wariatkę uspokoiłam się i usiadłam na ławkę koło jakiegoś mężczyzny czytającego gazetę. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu miałam do pociągu jakieś około dziesięć minut.

 Postanowiłam zastanowić się co się tak właściwie ze mną dzieje. „Najpierw widzę kościstego Żniwiarza potem Anioła. A teraz ludzi, których inni nie dostrzegają. Odpowiedz, nasyła się, jedna po prostu najzwyczajniej w świecie oszalałam. Zwariowałam i ubzdurałam sobie to wszystko, bo nie mogłam sobie poradzić z chorobą i problemami oraz brakiem akceptacji ze strony innych ludzi". - Wiele razy w życiu marzyłam o tym, by moja choroba okazała się, tylko zwykłym złym snem. Obwiniałam ją o wszystkie moje problemy życiowe i niepowodzenia. Myślałam, że gdybym była, zdrowa moje życie byłoby trzysta sześćdziesiąt stopni lepsze. „Więc może mój umysł wymyślił to wszystko, bo tak bardzo pragnęłam być zdrowa. To skomplikowane" – Zaczęłam nerwowo drapać się, po głowie.

 W tym momencie do środka weszła dziewczynka. Miała około dziesięć lat. Była szczupła. Miała czarne włosy związane na czubku głowy w dwa kucyki, które sięgały jej do ramion i prostą grzywkę sięgającą do brwi. Jasnoniebieskie oczy i bladą cerę. Ubrana była w białą falbankową lolicią sukienkę. Białe podkolanówki i pantofelki. W ręku trzymała pasującą do całego stroju białą parasolkę w falbanki. Zamknęła, ją a ja wyjrzałam przez okno, które było za mną. Padało.

 Moja pierwsza myśl, gdy ją zobaczyłam, a przykuwała oko była. „Nie jest jej zimno" – Dziś na dworze było dość chłodno.

 Spojrzała się, na mnie, podeszła i usiadła na ławce koło mnie. Zdziwiło mnie to do takiego stopnia, że zaczęłam się, rozglądać na około. „Gdzie jest ten mężczyzna, który siedział koło mnie? Wyszedł i ja nawet nie zauważyłam kiedy?" – Pomyślałam. Dziewczynka zdawała się, widzieć moje zakłopotanie.

 - Ty też je widzisz? Prawda? – Powiedziała bez wcześniejszej wymiany uprzejmości.

 - Co? - Otworzyłam, usta ze zdziwienia nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć.

 „O co jej chodzi?" – Te myśli wypełniały moją głowę. Na szczęście w tym momencie odezwał się głośnik i zapowiedzieli mój pociąg.

 - Przepraszam cię, ale zapowiedzieli mój pociąg. Tak więc? – Spojrzałam, na podłogę dworca szukając słów. – Już pójdę.

 Otworzyłam drzwi za nim wyszłam jeszcze raz spojrzałam w jej kierunku siedziała sobie na ławce patrząc na mnie uważnie z najspokojniejszą miną, jaką kiedykolwiek widziałam.

 Siedząc, w pociągu zastanawiałam się, kim jest i czego od de mnie chciała. „I o co jej chodziło z tym widzeniem czegoś? Czy chodziło o tych ludzi? Powiedziała, „ty też" więc nie byłam jedyna? Ona też ich widzi? Tylko skąd ona wie, że ja ich widzę? I czym tak właściwie są ci ludzie? Duchami? Gdyby byli duchami miałoby to sens. Ta dziewczynka z dworca zdecydowanie była człowiekiem inni ludzie też na nią patrzeli, gdy weszła do dworca". – Tę myśli zaprzątały moją głowę w drodze powrotnej do domu.

*

 Po zjedzeniu obiadu przygotowałam marchewkę i inne warzywa dla moich świnek. Gdy weszłam do pokoju głośno piskały.

 - No już wiem, że jesteście bardzo głodne – powiedziałam.

 W tym momencie przez sufit wleciała Wiktoria.

 - Witaj panienko Marto! – Przywitała się.

 A ja o mało co nie dostałam zawału. Chwyciłam się za serce i mało co bym upuściła talerz z jedzeniem dla świnek.

 - Co ty wyrabiasz prawię wyzionęłam ducha. – Sapałam nabierając głęboko oddech, by się uspokoić.

 - Oj nie przesadzaj panienko Marto. – Uśmiechnęła się i chwyciła mnie za policzki. – Uśmiechnij się.

 - Nie, dzięki. – Skrzywiłam się a o ona puściła moją twarz.

 Zrobiła smutną minę. Zdjęła aureolę z głowy postawiła w powietrzu, a następnie na niej usiadła wymachiwała nogami w powietrzu.

 - Jak ci minął dzionek? – Znów zrobiła się, radosna.

 - Jesteś Aniołem Stróżem prawda?- Zignorowałam jej wcześniejsze pytanie.- Więc? Hm? Nie powinnaś była mnie przypadkiem pilnować? Czy coś? – Zezłościłam się.

 - Przecież to robię. – Zdziwiła się. Gdy zobaczyła, że moja mina się nie zmienia dodała. – Papierkowa robota sama się nie zrobi. Niestety. – Jęknęła.

 - I uznałaś, że zostawienie mnie samej na pół dnia to dobry pomysł?

 - Nie groziło ci żadne niebezpieczeństwo. Uwierz mi. Znam się na tym jestem Aniołem Stróżem. – Wskazała ręką siebie.- Poza tym, gdyby ci coś groziło wiedziałabym o tym pierwsza. My Anioły mamy swojego rodzaju szósty zmysł i wiemy, kiedy nasz podopieczny jest w tarapatach.

 - Jesteś beznadziejnym Aniołem Stróżem – uznałam.

 - Jesteś wredna panienko Marto. – Zrobiła minę zbitego psa.

 - Ile ty tak właściwie miałaś tych podopiecznych? – Spytałam

 - Razem z tobą?

 - Tak?

 - To dwóch. – Uśmiechnęła się od ucha do ucha.

 - Tylko dwóch? - Ogarnęło mnie zarazem przerażenie i zwątpienie.

 - Nie osądzaj po pozorach panienko Marto.

 - Dobra? – Westchnęłam głęboko. – A co się stało z pierwszym?

 Pomyślała przez dłuższą chwilę.

 - Nie skończył zbyt dobrze. – Odparła uśmiechając się.

 - Że co?

 - Ale nie martw się panienko Marto to były inne czasy, inny człowiek i inna sytuacja. Poza tym jestem teraz mądrzejsza i bardziej doświadczona.

 Ani trochę mnie nie uspokoiła. Pomyślałam sobie. „W którym momencie?"

 - Jeszcze jego tu brakowało! – Ręką wskazałam Maximusa wchodzącego do pokoju przez okno.

 - Cześć! – Przywitał się.

 Wiktoria zeszła z aureoli i założyła ją z powrotem na głowę.

 - Cześć i siema a teraz do widzenia. – Powiedziała Wiktoria i pomachała mu ręką akcie pożegnania.

 - Nigdzie nie idę Aniołku. – Zrobił drwiącą minę. – Wiesz jaki tekst ostatnio usłyszałem pasujący do ciebie jak ulał?

 - Jaki? - Spytała z zaciekawieniem.

 - Bolało jak spadłaś z nieba? – Zaczął się głośno śmiać.

Wiktoria się oburzyła.

 - Haha! Bardzo śmieszne. – Miała kwaśną minę. – Dobrze, że masz teraz ciało musiało ci być ciężko będąc Żniwiarzem wszystkie psy rzucały się na ciebie z nadzieją ogryzienia twojej kościstej nogi. – Uśmiechnęła się zadowolona z siebie.

 - Ubieracie się na biało by zgrywać takich czystych i niewinnych? – Podszedł do Wiktorii i spojrzał jej prosto w oczy z groźną miną. - Czy po prostu wszyscy w niebie to daltoniści? – Rozluźnił mięśnie i wydawał się napełniony dumą i zadowoleniem.

 - Ty wredny! – Zirytowała się.

 Znowu zaczęli się sprzeczać a ja zrezygnowana cofnęłam się i usiadłam na podłodze koło klatki świnek. Zaczęły piszczeć. Położyłam talerz na ziemi i ułożyłam ręce na kolanach i położyłam na nich głowę.

 - Tak już chyba będzie wyglądać nasza codzienność Kudła ciotka. – Westchnęłam. – Koniec z ciszą i spokojem.

 Zaczęły piszczeć jakby mówiły „masz rację". Wzięłam z talerza kawałek marchewki i zaczęłam im podawać przez kraty klatki. Ucieszyły się. A drugą ręką wzięłam kolejny i sama zaczęłam jeść z irytowaną miną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro