Rozdział 6
Od kilku dni pracowaliśmy nad tą sprawą, ale nie znaleźliśmy nic ważnego. Kilka poszlak, które okazały się do niczego. Byliśmy już wszyscy zmęczeni tym wszystkim. Chcieliśmy, jak najszybciej zakończyć tą sprawę, ale nie mogliśmy. Oni wiedzieli, co robią. Od naszego powrotu nie było żadnych ataków. Nie mieliśmy się o co zaczepić. Myślę, że wręcz pragnęli, abyśmy wrócili do wojska. Mogą zrujnować naszą porażką nie tylko nas, nasze rodziny, czy obywateli, ale mogą zadać bolesny cios siłom zbrojnym Ameryki.
— Cholera — wyszeptałam do siebie siedząc na krześle w przydzielonej nam sali. — Nie mamy nic. Nic, o co moglibyśmy się przyczepić, a siedzimy już tutaj cały dzień.
— Ivy — zaczął Zack. — Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale nie uważasz, że to już czas, aby poprosić ich o pomoc? Z nimi już dawno...
— Zamknęlibyśmy sprawę — dokończyłam. — Wiem. Porozmawiam z ojcem. Jedźcie już do domów. Ja pozbieram papiery, które są mi potrzebne.
Zack i Alec pożegnali się i opuścili salę.
— Jake, to też toczyło się ciebie — powiedziałam.
— Może ci pomogę? — zaproponował chłopak.
— Nie, dzięki, poradzę sobie — odpowiedziałam. — Jedź do domu.
— To rozkaz, pani porucznik? — zapytał ze śmiechem Russo.
— Owszem, panie sierżancie — oznajmiłam uśmiechając się. — Proszę jechać do domu.
— Może poczekam i podwiozę cię? — zapytał Jake.
Westchnęłam.
— Jesteś upierdliwy — powiedziałam spoglądając mu w oczy. — Ale nie, dzięki, muszę jeszcze trochę pomyśleć, co powiem ojcu. Jedź do domu. Teraz to już na poważnie mówię, Jake.
— No dobra, do zobaczenia — powiedział Jake.
Gdy zamknęły się za nim drzwi rzuciłam wszystkie papiery, jakie miałam w rękach na stół. Wypuściłam z siebie ciężko powietrze. Patrząc w jeden punkt na ścianie myślałam, co powiedzieć ojcu. Jeśli mają nam pomóc przy tej sprawie, to muszą znać całą prawdę. Bałam się tylko, że tata mnie znienawidzi. Prawda była okrutna, ale nieunikniona. Zebrałam wszystkie potrzebne papiery i schowałam do zielonej teczki. Pomieszczenie zamknęłam na kod. Dostęp do niego mają, tylko ja i mój oddział oraz Luciane. Nikt inny. Taksówką pojechałam pod wieżę. Było już koło dwudziestej drugiej. Całe szczęście Ethan miał dzisiaj nocną zmianę w ośrodku, więc nie będzie zadawał głupich pytań. Miałam już wchodzić do swojego pokoju, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i zapukałam do drzwi od ojca pokoju. Chyba go obudziłam, bo otworzył drzwi przecierając twarz dłonią.
— Ivy? Stało się coś? — zapytał od razu się rozbudzając.
— Możemy porozmawiać? To bardzo ważne — powiedziałam.
— Jasne, wchodź — odpowiedział.
Weszłam do środka i rzuciłam teczkę na jego łóżko. Sama usiadłam na podłodze przy ścianie.
— Co to? — zapytał chwytając grubą teczkę.
— Informacje, które do tej pory zebraliśmy — odpowiedziałam. — Nie dajemy już sobie rady. Nie mamy żadnych śladów, czegokolwiek. Potrzebujemy waszej pomocy.
Tata westchnął i odłożył teczkę na łóżko. Usiadł tuż obok mnie.
— Powiedz mi najpierw, co to za Pustynna Armia — oznajmił tata.
Westchnęłam. Spodziewałam się tego, ale myślałam, że najpierw przejrzy teczkę.
— Kojarzysz odnalezienie zbiorowej mogiły dwa lata temu? — zapytałam. — Znaleziono wtedy sto trzy ciała.
— Sprawcy nie odnaleziono. Myślą, że to jakiś terrorysta — powiedział ojciec.
— To ja ich zabiłam — powiedziałam na jednym wydechu.
Zapanowała cisza. Nie słyszałam nawet oddechu ojca.
— Pewnie pamiętasz, jak Ethan opowiedział ci wszystko, co ja mu powiedziałam na cmentarzu rok temu — zaczęłam po sekundach ciszy. — O tym, jak zabiłam wiele ludzi w Syrii, żeby przeżyć i ich uratować. Sto trzy życia za dwieście żyć żołnierzy. Nawet nie znałam tych ludzi. Nie wiedziałam, jak się nazywają, czy mają rodziny. Nic. Ale pamiętam dokładnie każde morderstwo. Każdego człowieka. Ich błagalny wzrok. Łzy płynące po ich twarzy. Co noc śnią mi się. Mówią, że to wszystko to moja wina, że to ja powinnam umrzeć, nie oni. Pragnęłam być na ich miejscu — powiedziałam cicho. Zdjęłam kurtkę od munduru. Pod nią miałam koszulkę, która odsłoniła wszystkie blizny na rękach. Spojrzałam na nie. — Ale nie potrafiłam się nawet zabić.
— Ivy — zaczął tata.
— Pustynna Armia to ludzie, którzy nas przetrzymywali w Syrii. Tak naprawdę, to ja i chłopaki zabiliśmy tych ludzi, którzy nas więzili. Ale jak widać, myliliśmy się. Ktoś przeżył. Przyrzekliśmy sobie, że jeśli oni wrócą, to my wrócimy do wojska i ich zniszczymy. Dlatego odnowiliśmy przysięgę. Oto cała prawda — powiedziałam.
— Och, Ivy — szepnął tata i przytulił mnie. — Dlaczego od razu nie powiedziałaś? Pomógłbym ci. Nie byłabyś z tym sama.
— Nie potrafiłam — powiedziałam. — Nie chciałam, abyście wzięli mnie za jakiegoś seryjnego zabójcę bez uczuć.
— Nigdy byśmy tego nie zrobili — powiedział tata. — Każdy z nas zrozumiałby, co musiałaś zrobić, żeby przeżyć. Wiem, że to marne pocieszenie, ale ci ludzie, których zabiłaś to byli sami terroryści poszukiwani przez Interpol.
— Skąd to wiesz? Tego nie było w żadnych aktach — powiedziałam.
— Fury zajmował się tą sprawą i mimochodem mi to powiedział — oznajmił tata. — Było to w tajnych aktach Interpolu. Zabezpieczone przez Starka.
No tak. Jeśli zabezpieczał to Tony, to nie było mowy o dostaniu się do tych akt.
— Przyrzeknij, że już nigdy nie będziesz próbowała się zabić — powiedział tata.
— Obiecuję — powiedziałam.
— Idź spać. Rano zbierzemy się wszyscy i zaczniemy działać, dobrze? — rzekł tata.
— Dobra — odpowiedziała i wstałam. Wzięłam kurtkę i teczkę. — Dziękuję tato.
— Po to jestem, dziecko — powiedział tata.
Pożegnałam się z nim i poszłam do swojego pokoju. Wysłałam chłopakom szybką wiadomość, że jutro zbieramy się o dziesiątej w wieży i żeby ubrali się normalnie, nie w mundury. Nikomu to nie będzie potrzebne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro