Rozdział 11
POV. Steve
Minął już kolejny tydzień. Ivy nadal jest w takim samym stanie. Od trzech tygodni nic się nie zmieniło. Wstałem tak jak zwykle, czyli o szóstej. Poszedłem pobiegać, wróciłem do wieży, wykąpałem się i poszedłem do kuchni, aby napić się solidnej dawki kawy i zjeść śniadanie. Potem miałem pojechać do szpitala. Fury nie dawał mi tyle misji. Robiłem wszystko na miejscu. Nie mogłem nigdzie wyjechać. Nie, kiedy Ivy mogła obudzić się w każdej chwili.
— Dzień dobry. Co tam Steve? — zapytała Natasha.
— Cześć. Tak jak zwykle — odpowiedziałem zaparzając kawę. — Chcesz? — wskazałem na kawę.
— Możesz zrobić — odpowiedziała. — Co tam u Ivy?
— Bez zmian — oznajmiłem. — Lekarz mówi, że ona po prostu chyba nie chce się obudzić.
Wtem rozległ się dźwięk mojej komórki. Dzwonił Jake. Ciągle przesiaduje u Ivy. Jest tam dłużej ode mnie. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia. W końcu to ja powinien siedzieć przy niej. Odebrałem.
— Słucham? — powiedziałem do telefonu.
— Panie Rogers — zaczął Jake i zrobił przerwę. Aż mi serce chyba na moment stanęło. W głowie tworzyły mi najczarniejsze scenariusze. — Ona się obudziła.
— Co? — powiedziałem ze zdziwienia.
W pierwszej chwili nie zarejestrowałem, co on powiedział, ale gdy już przyswoiłem informacje miałem ochotę skakać ze szczęścia.
— Zaraz przyjadę — powiedziałem i rozłączyłem się. — Obudziła się.
— Mówiliśmy ci. To silna dziewczyna — powiedziała Natasha. — Jechać z tobą?
— Jak chcesz — odpowiedziałem. — JARVIS, jak byś mógł, powiedz wszystkim, że Ivy się obudziła.
POV. Ivy
Czułam rurkę w swoim gardle. Zaczęłam się dusić, czy dławić tym czymś. Gdzie ja byłam?
— Panie doktorze — zawołał Jake.
Co on tu robił? Chwilę później lekarz wyjął wyjął rurkę. Poczułam się dużo lepiej, ale chciało mi się pić. Suchość w gardle sprawiała, że nie mogłam nic powiedzieć.
— Wody — wycharczałam.
Jake podał mi kubek z wodą. Wypiłam wszystko. Oddałam puste naczynie.
— Dzień dobry. Nazywam się doktor Logan Travis. Jak się pani czuje? — zapytał lekarz.
— Dobrze — odpowiedziałam. — Co się stało?
— Została pani ciężko pobita. Trafiła pani do szpitala trzy tygodnie temu i przeszła kilkugodzinną operację — oznajmił lekarz.
— Ile tygodni temu?! — powiedziałam ciut za głośno.
— Trzy — powiedział ponownie lekarz. — Musieliśmy usunąć pani śledzionę, zatamować krwienie z pękniętej wątroby, miała pani połamane cztery żebra z lewej strony i rozwalony łuk brwiowy. Wszystko ładnie się zagoiło. Po wstrząśnieniu mózgu może pani odczuwać jeszcze skutki. Na wszelki wypadek przeprowadzimy niezbędne badania. Przeniesiemy panią na oddział obserwacji. Myślę, że za trzy dni wypuścimy panią do domu. Proszę na razie odpoczywać.
Informacje docierały do mojego mózgu w opóźnionym tempie. Za dużo ich, jak na jeden raz. Spojrzałam na chłopaka, który siedział na stołku obok mnie.
— Co tu robisz, Jake? — zapytałam.
— Czekam aż się obudzisz — powiedział chłopak. — Ale jeśli już wszystko w porządku, to chyba sobie pójdę.
— To idź — powiedziałam.
— Serio? — zapytał Jake unosząc brwi w zdziwieniu.
— Przecież żartuję — odpowiedziałam uśmiechając się. — Zostań.
— Trzeba zadzwonić do twojego ojca — powiedział chłopak i wyciągnął swój telefon.
Wybrał numer do mojego taty. Odebrał od razu.
— Słucham? — odezwał się tata.
— Panie Rogers — zaczął Jake i zrobił krótką, dramatyczną przerwę. — Ona się obudziła.
— Co? — zapytał zdziwiony. — Zaraz przyjadę.
I rozłączył się.
— Chyba jest w szoku — powiedział Jake. — Na pewno się dobrze czujesz?
Zgromiłam go wzrokiem. To pytanie znajdowało się mojej czarnej liście pytań, których nienawidziłam, gdy zadawali mi je inni niż lekarz.
— Dobra, już nic nie mówię — powiedział chłopak.
— W naszej sprawie coś nowego? — zapytałam.
Jeśli nic nie zrobili przez ten czas, to urwę im wszystkim łby.
— Zawiesiliśmy działania — powiedział Russo.
Szkoda mi ich. Było mi bardzo miło ich poznać. Będą musieli pożegnać z głowami.
— Możesz się trochę przybliżyć? — zapytałam chłopaka. Wykonał prośbę. Trzepnęłam go w łeb. — Idioci. Jak myślicie, kto mnie napadł, co?
— Domyśliliśmy się — powiedział chłopak. — Stark przeczesał kamery, ale ich twarze były zasłonięte i nie mógł ich namierzyć.
— Przepraszam, ale musimy panią zabrać na badania, a potem przenieść na obserwację — powiedziała pielęgniarka. — Czy może pani przesiąść się na wózek?
— Oczywiście — powiedziałam. — Pomożesz? — zapytałam Jake'a.
Nie czułam się jeszcze zbyt pewnie po tym środku, co mi podali i wolałam nie ryzykować upadkiem. Chłopak wstał i wziął mnie na ręce, po czym posadził na wózku. Pielęgniarka uśmiechała się na nasz widok, choć nie wiem dlaczego.
— Jedźmy — powiedziałam. — Znaczy ja jadę. Za dużo spania — westchnęłam.
— Spokojnie. Jeszcze pożałujesz, że nie pospałaś dłużej — powiedział Jake ściągając fartuch.
Wykonali mi wszystkie badania, jakie chcieli i przenieśli na oddział obserwacji. Kilka minut później do sali wszedł tata. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Cześć tato — powiedziałam. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam głowę do góry. — Znaczy cześć wszystkim!
Za drzwiami stali wszyscy Avengersi, Ethan, Zack i Alec.
— Wchodzicie, czy nie? — zapytałam.
Po chwili cały pokój, do którego mnie przenieśli, zapełnił się ludźmi.
— Napędziłaś nam stracha — powiedział tata i przytulił mnie. — Co powiedział lekarz?
— Że jest agresywna — powiedział Jake spoglądając na mnie. — Walnęła mnie w łeb tuż po obudzeniu.
— Przerwaliście poszukiwania — odpowiedziałam. — Po za tym, wszystko jest w porządku. Zrobili mi jeszcze jakieś badania, żeby się upewnić, czy jest dobrze. A za trzy dni prawdopodobnie mnie wypuszczą.
— Całe szczęście — powiedział tata.
— Działo się coś specjalnego? — zapytałam.
— Kilka nic nie znaczących misji — powiedziała Natasha. — Nie ma o czym gadać.
Nagle do sali wszedł lekarz.
— Rozumiem, że chcieliście się przywitać z panną Ivy, ale przesadziliście państwo z ilością osób — powiedział pan Travis. — Proszę opuścić salę. Muszę skonsultować z pacjentką wyniki badań.
— Czy tata może zostać? — zapytałam.
— Oczywiście, ale reszta musi opuścić salę — powiedział lekarz.
No i wszyscy wyszli, prócz taty.
— Badania, których wyniki dostaliśmy teraz, nie wykazały niczego — powiedział lekarz. — Ale na pozostałe wyniki musimy jeszcze poczekać. Tak, jak wspominałem. Jeśli wszystko będzie w porządku za trzy dni opuści pani szpital.
— Panie doktorze, a jak ze służbą w wojsku? — zapytałam.
— Radziłbym trochę zaczekać — odpowiedział pan Travis. — Z trenowaniem sztuk walki tym bardziej.
— Dobrze, kiedy najprędzej mogę wrócić? — zapytałam. — Do robienia wszystkiego.
— Myślę, że półtora, dwa tygodnie starczą — powiedział. — Do zobaczenia.
Lekarz wyszedł. Chwilę później wszyscy z powrotem weszli.
— Zapisaliście w kalendarzu, że Tony przeprosił mojego ojca? — powiedziałam, a wszyscy wytrzeszczyli oczy.
— Skąd ty... — zaczął zdumiony tata.
— Mówiłeś mi chyba, nie? — powiedziałam.
— No tak, mówiłem, ale byłaś nieprzytomna — powiedział tata.
— Ale wszystko słyszałam — powiedziałam i spojrzałam na Jake, który nie wiedział chyba jak się teraz zachować. — Wszystko — powtórzyłam patrząc mu prosto w oczy.
— Niesamowite — powiedział Bruce.
— Jake — zaczęłam.
— Tak? — wydukał z siebie.
— Ja wydaję rozkazy, nie ty — powiedziałam.
— A, tak, oczywiście. Przepraszam, pani porucznik — powiedział chłopak.
— Dobra, idźcie już, bo zaraz ochrona szpitala was wyprowadzi — powiedziałam. — Przywieziesz mi Natasho trochę ubrań? Nie chcę, żeby tata w nich grzebał. To by było zbyt dziwne i niezręczne.
— Nie ma sprawy — powiedziała rudowłosa kobieta.
— A teraz najlepsze — powiedziałam. Poprawiłam swoje ułożenie ciała na łóżku. — Z tobą muszę pogadać — wyskazałam na Ethana. — Z tobą również, ale poczekaj na swoją kolej — wskazałam na Jake'a.
— Co wasza dwójka zrobiła? — zapytał Barton.
— Ja bym chyba zaczęła planować pogrzeb — powiedziała ze śmiechem Wanda.
— Nie przesadzaj Wando — powiedziałam uśmiechając się. — Wynocha wszyscy, prócz Ethana. Tato, przypilnuj, żeby ten nie zabił tamtego po wyjściu — wyskazałam na chłopaków.
— Jasne, słoneczko — powiedział tata.
Wszyscy wyszli. Ethan został. Spojrzałam na niego. Chłopak usiadł na krzesełku.
— Wiesz, że musimy pogadać? — zapytałam go.
— Wiem — powiedział chłopak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro