Rozdział 23
Do wieży wróciliśmy późnym wieczorem. Jak na Avengersów przystało, zaczęli śmiać się, że tak późno.
– Skąd masz tego miśka? – zapytała Wanda. – Też chcę takiego – dodała.
– Poproś Visiona, żeby zabrał cię do wesołego miasteczka – powiedziałam.
– Byliście beze mnie w wesołym miasteczku?! – krzyknął Zack z oburzeniem. – Jesteście złymi znajomymi.
Zack to tak naprawdę duże dziecko. Wcześniej, w czasie naszej poprzedniej służby, nie mieliśmy za dużo czasu na takie beztroskie zabawy, ale on ciągle opowiadał nam o tym , jak był mały i często chodził z rodzicami do wesołego miasteczka. Niestety, potem jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a on sam wstąpił do wojska, by uśmierzyć ból, ale nadal uwielbiał chodzić do wesołego miasteczka.
– Możemy pojechać w najbliższy weekend, jeśli Fury nie będzie miał żadnej misji dla nas – powiedział Clint.
– No i fajnie – rzucił Alec. – Duże dziecko się wybawi, a przy okazji będę mógł go zabić na samochodzikach.
– Ona mnie prawie zabiła na samochodzikach – powiedział Jake z wyrzutem, a ja prychnęłam.
– Bo nie chciałeś mi powiedzieć, gdzie jedziemy – odpowiedziałam. – Dobra, idę do pokoju zanieść Lucky'iego.
– Lucky'ego? – zapytał tata.
– Miśka – powiedziałam wskazując na pluszaka.
Będąc w pokoju odłożyłam go na łóżko w momencie, gdy w pokoju rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu.
Vincent.
– Czego chcesz? – zapytałam mężczyzny.
Może dowiedział się, że mam już papiery? Tylko skąd?
V: Masz papiery?
– Masz informacje? – zapytałam.
V: Cwana. Mam.
– Skąd mam mieć pewność, że naprawdę coś masz? Nie dam ci papierów bez potwierdzenia, że nic nie stracę.
V: Ivy, Ivy, Ivy. To już twój wybór. Te papiery są mi, tylko potrzebne do potwierdzenia czegoś. Dobrze wiesz, że ja i tak bez potwierdzenia zabiję niewygodnych mi ludzi.
– Zabić to ja mogę ciebie, Vincencie. I tak nie mam już wyboru. Dobrze wiesz, że i tak stanę przed sądem wojskowym, bo nie oddasz tych dokumentów. Nie mam nic do stracenia. Nie mydl mi oczu, Ferrante. Gdybyś chciał, tylko potwierdzić jakąś informację, czy coś, nie zwracałbyś się z tym do mnie. Masz od tego ludzi.
V: Na pewno chcesz służyć w wojsku? Przydałabyś mi się, Rogers. Razem moglibyśmy zrobić wiele.
– Nie interesują mnie ciemne interesy, które ściągną mnie na samo dno. Do rzeczy. Daj mi jakąś informację, bym mogła wiedzieć, że mówisz prawdę.
V: Doszły mnie słuchy, że głównie torturował cię niejaki Mark Mori.
Na słowa Vincenta rozszerzyłam oczy. Nie mówiłam nikomu o nim. Nikomu.
– Od kogo masz te informacje?
V: E, e, e, nie tak szybko, moja droga. Papiery. Cane Club, pojutrze, dwudziesta.
Rozłączył się. Schowałam telefon do kieszeni spodni. Usiadłam na łóżku i przetarłam twarz. Westchnęłam. Skąd wiedział, kto mnie tam torturował? Skąd?
* * *
Wstałam zmęczona. Przez pół nocy myślałam o wczorajszej rozmowie z Vincentem. Nie miałam pojęcia od kogo wytrzasnął, kto mnie torturował. Mógł ją dostać od tego człowieka, który przeżył wtedy w Syrii, ale wątpię, by ktoś takiego pokroju jak Vincent Ferrante zadawał się z takimi potężnymi ludźmi. Nie twierdzę, że Ferrante to jakaś mrówka w świecie przestępczym, bo tak nie jest, ale nawet jak na niego, to jest zbyt... małe.
Weszłam do kuchni w pełni odświeżona. Od razu zauważyłam mojego ojca, Tony'ego, Jake'a, Zack'a i Aleca, którzy jedli śniadanie. Przywitałam się z Jake'iem szybkim całusem i nalałam sobie kawy. Ledwo zaczęłam ją pić, a w całym pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek przychodzącego połączenia w moim telefonie. Odłożyłam kubek. W kuchni zaległa cisza.
Generał Owen Brown, pokazywał wyświetlacz.
Zmarszczyłam brwi. Dawno z nim nie rozmawiałam. Zaledwie na ponownym składaniu przysięgi. Nawet nie pamiętam, kiedy dostałam jego numer. Odebrałam.
– Witam, panie generale. Co się stało, że generał do mnie dzwoni? – zapytałam.
B: Witam serdecznie, pani porucznik. Czy wczoraj wzięła pani papiery ze sprawy z zeszłego roku, którą prowadził generał Luciane?
– Tak, wzięłam. Są mi potrzebne w sprawie, którą prowadzę – odpowiedziałam spoglądając na Jake'a, który rozumiał o jakich papierach mówię.
B: Czy wiedziała pani, że tych dokumentów nie można wynosić poza teren bazy?
– Nie, nie wiedziałam. Nie uprzedzono mnie.
B: Wyniesienie tych dokumentów skutkuje rozprawą sądową.
– Co?
B: Proszę się stawić na rozprawie dzisiaj o trzynastej trzydzieści. Ale proszę nie martwić, nie dostanie pani za dużej kary. Pewnie, tylko jakieś upomnienie ze względu na pani zasługi w wojsku.
– Rozumiem.
B: Zobaczymy się na rozprawie, pani porucznik. Proszę ze sobą przynieść dokumenty. Do widzenia.
– Do widzenia – powiedziałam i rozłączyłam się.
Rzuciłam telefon na blat.
— Cholera — szepnęłam,
– Co się stało, Ivy? – zapytał tata.
– Generał Owen Brown się stał – wycedziłam przez zęby.
– Co chciał? – zapytał Jake, a ja spojrzałam mu prosto w oczy.
– Wiedziałeś, że tych dokumentów nie można wynosić z bazy? – powiedziałam do niego.
Widziałam, jak oczy Jake'a, Zacka i Aleca powiększyły się do największych rozmiarów. Oni doskonale zdawali sobie sprawę, co grozi za wyniesienie określonych dokumentów poza teren bazy.
– Co wyście narobili? – zapytał Alec.
– Jak mogliście postąpić tak bezmyślnie?! – powiedział Zack prawie krzycząc.
Wzrok mojego ojca i Tony'ego wyrażał zdziwienie nagłym wybuchem Zacka i chęć dowiedzenia się o co chodzi.
– Ivy, możesz wytłumaczyć nam o co chodzi? – zapytał tata.
– Chodzi o to, że wczoraj byłam z Jake'iem w bazie, bo były mi potrzebne pewne dokumenty, ale nie wiedziałam, że nie można ich wynosić poza bazę i teraz stanę przed sądem – wyjaśniłam.
– Co?! – powiedział ojciec.
– Za głupie dokumenty staniesz przed sądem? Bezsensu – powiedział Stark.
– A ja? – zapytał Jake.
– O tobie nic nie wspomniał – powiedziałam. – Ale nie dziwię się, bo to ja podpisałam papierki, że biorę te dokumenty. Nic nie grozi, Jake.
– Ivy, jak mogłaś postąpić tak bezmyślnie? – zapytał mój ojciec.
– Skąd miałam wiedzieć, że nie można ich wynieść? Nie jestem wszystkowiedząca, tato – powiedziałam.
– Na kiedy masz rozprawę? – zapytał Jake.
– Dzisiaj, trzynasta trzydzieści – odpowiedziałam.
Usłyszałam ciche prychnięcie Zacka.
– Brown serio cię nie lubi – rzucił chłopak. – Jeszcze nigdy tak szybko nie wyznaczył daty i godziny rozprawy.
– Nic na to nie poradzę. Idę do siebie, a potem wychodzę – powiedziałam i szybko dodałam. – Sama.
W drodze do pokoju wybrałam numer Vincenta. Musiałam spotkać się już teraz z nim i powiedzieć mu, że może sobie jedynie popatrzeć na dokumenty, ewentualnie zrobić zdjęcia, czy kopie.
V: Rogers dzwoniąca do mnie. A to coś nowego.
– Nie przeginaj Vincent – powiedziałam ostro. – Musimy się spotkać już dzisiaj. Przed dwunastą najlepiej.
V: Jesteś coś dzisiaj nie w sosie. Czemu chcesz już teraz?
– Dokumenty, które chcesz tak bardzo, były chronione trochę w inny sposób – oznajmiłam. – Przez ciebie mam dzisiaj rozprawę za wyniesienie ich poza teren bazy, więc będziesz mógł, tylko popatrzeć na nie.
V: Rogers, ja muszę mieć je przy sobie. Przyjedź na Grande Street osiemdziesiąt sześć.
– Nadal siedzisz w tej starej melinie? – zapytałam mężczyzny.
V: Jak to mówią, stara, ale jara, Rogers.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro