Epilog
POV. Jake
Po wyjściu ze szpitala oboje wsiedliśmy do mojego auta. Reszta rozdzieliła się do innych. Znali mój plan, a ja coraz bardziej się stresowałem. Przecież to się robi raz w życiu!
– Gdzie jedziemy? – zapytała Ivy, gdy minęliśmy Stark Tower.
– Zobaczysz – odpowiedziałem uśmiechając się lekko. – To niespodzianka.
– Jake – zaczęła dziewczyna z przekąsem – wiesz, że nie lubię niespodzianek.
– Mam nadzieję, że ta ci się spodoba, słonko – oznajmiłem.
Niecałą godzinę później zatrzymaliśmy się przed poligonem. Tak, przywiozłem ją na poligon.
– Poligon? Serio? Widziałam go już wiele razy – powiedziała z westchnieniem Ivy wysiadając z auta.
Plan był taki, że reszta dojedzie chwilę później, jak już wejdziemy na teren wojska.
– Nie marudź, tylko chodź – odrzekłem chwytając dziewczynę za dłoń.
Kierowałem się w stronę głównego poligonu. Odbywały się na nim akurat ćwiczenia, ale w niczym to mi nie przeszkadzało.
– Po co tu przyszliśmy? – zapytała Ivy, gdy się zatrzymaliśmy.
– Siedem lat temu to tutaj pierwszy raz się spotkaliśmy – oznajmiłem.
– Rzeczywiście – powiedziała z uśmiechem dziewczyna. – Pierwszego kwietnia. W Prima Aprilis. Godzina siódma trzydzieści cztery. Luciane przyprowadził mnie na pierwszy trening i oznajmił, że będę waszym dowódcą. Wtedy moje życie się zmieniło.
– I nie byliśmy z tego zadowoleni, ale gdy usłyszeliśmy twoje nazwisko od razu poczuliśmy przed tobą respekt – powiedziałem.
Moje serce coraz szybciej biło. Czułem pot spływający po mojej twarzy. Z ledwością powstrzymywałem swoje dłonie, by nie drżały. Denerwowałem się, ale wiedziałem, że to dobra decyzja, której z pewnością nie pożałuję.
– Ivy – zacząłem. Z kieszeni bluzy wyjąłem czerwone pudełeczko. Puściłem dłoń dziewczyny i uklęknąłem na jedno kolano przed nią. W jej oczach pojawiły się łzy. – Od zawsze cię kochałem. Od zawsze byłaś dla mnie wszystkim. Wojsko i służba nas połączyły. Pokonaliśmy razem tak wiele, a teraz mam nadzieję, że pokonamy jeszcze więcej. Razem na zawsze. Chcę spędzić z tobą resztę życia, Ivy. Proszę, czy wyjdziesz za mnie?
Nastała cisza. Zbyt długa dla mnie. Wszyscy się na nas patrzyli. Żołnierze, którzy zaprzestali wykonywać jakiekolwiek ćwiczenia. Avengersi, Alec, Zack, Vincent i Gabriel, a ja czekałem na jej odpowiedź z szybko bijącym sercem. Myślałem, że zaraz zawału dostanę, ale zobaczyłem, jak kiwa głową.
– Tak. Oczywiście, że tak – odpowiedziała, a ja westchnąłem z ulgą.
Wstałem i drżącą ręką nałożyłem pierścionek na jej serdeczny palec, a potem z całych sił ją pocałowałem i uniosłem obracając dookoła siebie. Usłyszałem gwizdy i oklaski. Uśmiechnąłem się szeroko.
– Kocham cię, pani Russo.
– Rogers-Russo. Nie pozbędę się nazwiska ojca – powiedziała Ivy.
Zaśmiałem się.
– Oczywiście. Dla ciebie wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro