Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Żądza zawsze ma w sobie coś z podboju i zniszczenia.

Winston Graham

ROZDZIAŁ 8

- On mnie zabije - wyjęczałam, opierając głowę o szybę auta.

Toru zabębnił palcami o kierownicę i poprawił się nerwowo na fotelu. Westchnął krótko, zerknął na mnie na chwilę, po czym wrócił spojrzeniem na drogę.

- On cię zabije - stwierdził.

Przewróciłam oczami.

- Wolałam usłyszeć jakieś słowa pocieszenia.

- Nie będę kłamać. - Wzruszył ramionami. - Mnie też pewnie zabije, więc siedzimy w tym razem.

Nabrałam powietrza do płuc, wypuściłam je powoli nosem. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, co wydarzyło się po wyjściu z klubu. Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz i zobaczyłam Toru, pobiegłam do niego. Łzy same popłynęły z oczu. Stanęłam przed nim, wyglądając jak siedem nieszczęść.

- Czemu byliście w Velvet? - spytał zdezorientowany, robiąc krok w moją stronę.

- Kaim zrobił popisówkę, żeby mnie nastraszyć. - Pociągnęłam nosem.

Toru zacisnął szczękę, wyminął mnie i rzucił przez ramię:

- Poczekaj tu.

Odwróciłam się gwałtownie i pobiegłam za nim.

- Co ty robisz? Nie rób awantury, po prostu stąd jedźmy! - Chciałam pociągnąć go za rękę, ale przyspieszył kroku, przez co złapałam jedynie powietrze.

Mężczyzna wszedł do klubu i stanowczym krokiem podszedł do Kaima, który właśnie kierował się na zaplecze. Wytarłam łzy i stanęłam w drzwiach, żeby obserwować rozwój wydarzeń. Z jednej strony manifestowałam, żeby ten dupek oberwał, ale z drugiej nie chciałam, żeby Toru miał przeze mnie kłopoty.

Hamada dogonił tego idiotę i złapał go za koszulę. Kaim odwrócił się ze zdziwieniem, a wtedy jego twarz spotkała się z wytatuowaną pięścią.

Rozchyliłam usta i otworzyłam szeroko oczy, zanim rzuciłam się w ich stronę. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się, że Toru się na to odważy.

Z drugiego końca sali zmierzał ku nim napakowany ochroniarz, a klienci klubu leniwie kierowali spojrzenia na odgrywaną szopkę. Tancerka nadal wyginała się na rurze, cekiny jej skąpego stroju brzęczały przy zderzeniach z metalem.

Kaim napotkał wzrok Japończyka, zmrużył gniewnie oczy. Wymienili między sobą kilka słów, po czym Toru go puścił i ruszył w moim kierunku. Złapał mnie za łokieć, pociągnął za sobą. Zdążyłam jedynie zerknąć przez ramię i zobaczyć, jak ochroniarz mówił coś do Reyes'a, kiedy ten wlepiał w nas wściekłe spojrzenie.

Wyszliśmy na zewnątrz i udaliśmy się do auta.

- Co mu powiedziałeś? - spytałam, gdy wjeżdżaliśmy do centrum miasta.

- Hmm?

- Po tym, jak mu przywaliłeś.

- Powiedział, że nie odda mi tylko dlatego, że teraz jesteśmy kwita. - Pokiwał lekko głową i parsknął pod nosem. - Wyśmiałem go. Nigdy nie będziemy.

Zmarszczyłam brwi.

- Skąd się tu wziąłeś?

- Zadzwonił jakieś dwadzieścia minut temu, żebym poczekał na ciebie pod klubem i zabrał cię do siebie - rzucił, zmieniając pas ruchu.

Zatkało mnie. Czyli musiał skontaktować się z Toru, gdy po mnie jechał. Już wtedy wiedział, że zabierze mnie do tego burdelu?

- I tak po prostu pojedziemy do ciebie? Gdzie jest haczyk? - spytałam z niedowierzaniem.

- Pewnie chce ci dać odetchnąć. Chociaż, znając go... Nie wiem. Cholera wie, co mu chodzi po głowie.

- Odetchnąć? - Uniosłam brew. - Dobre sobie. Okej, zobaczymy, czy nie zjawi się za chwilę i nie każe mi wrócić.

Toru zacisnął usta w wąską linię.

- Zostań u mnie - zaproponował.

- Już o tym rozmawialiśmy.

Chociaż, w sumie...

Postanowiłam zaryzykować. Jeśli Kaim zjawiłby się lub zadzwonił i kazał mi wracać, to posłuchałabym go. Nie chciałam przysparzać kłopotów Toru, nieprzestrzeganiem paktu krwi. Do tego czasu zamierzałam stronić od tego świra i trzymać się od niego jak najdalej.

- Zostanę na kilka dni, okej? Muszę poszukać jakiejś pracy - oznajmiłam po chwili namysłu.

Mężczyzna uniósł kącik ust, po czym podgłośnił muzykę w radiu i zaczął śpiewać wraz z wokalistą. Pokiwałam głową z niedowierzaniem, ale momentalnie udzielił mi się jego nastrój.

Toru był jak plaster na rany - zawsze potrafił uleczyć je wszystkie. Był jak przystań, do której wracało się po długiej, żmudnej podróży.

Był jak dom.

━━ ♜ ━━

Postanowiliśmy nie wkurzać się przez resztę wieczoru, tylko przekuć go w coś dobrego, więc po drodze do domu wskoczyliśmy do sklepu i kupiliśmy jagodowe babeczki do zrobienia z paczki.

Mieszkanie wynajmowane przez Toru było tak samo puste, jak lokum Kaima. Zaczynałam powoli przyzwyczajać się do surowych wnętrz, bez krzty duszy.

W drzwiach przywitała nas ucieszona Pianka, jej ogon merdał tak intensywnie, że prawie odleciał z radości.

- No hej, zwierzaczku, hej, hej - mówiłam, tarmosząc ucieszony pyszczek. - Hej, przyszła twoja niedobra, okropna, samolubna i...

- Bo ci epitetów nie starczy - zaśmiał się Toru.

- Skąd znasz takie mądre słowa? - droczyłam się. Ostatni raz pogłaskałam owczarka, po czym wyprostowałam plecy.

Mężczyzna przewrócił oczami z rozbawieniem, a potem zniknął w kuchni z zakupami.

Włączyliśmy przenośne radio i wzięliśmy się za robienie babeczek.

- A jak twoja praca? Nie musisz wracać do Maisey? - spytałam Toru, akurat zakładał materiałowe rękawice ochronne ze wzorem w kwiatki. - Bardzo męskie.

Mężczyzna uniósł ręce, spojrzał na mnie z politowaniem.

- Prawdziwy mężczyzna we wszystkim wygląda dobrze - oznajmił z udawaną powagą.

- Brakuje ci jeszcze fartuszka z gołą klatą.

- Dodam do listy zakupów. - Puścił mi oczko.

- Więc? - ponowiłam pytanie, chwytając zielone winogrono.

- Mogę pracować też tutaj, pod okiem Edwarda.

Moja ręka zatrzymała się w połowie drogi. Spojrzałam ze zdumieniem na mężczyznę, który otworzył piekarnik i wyjmował zrobione przez nas babeczki.

- Nadal pracujesz dla tego dupka? - spytałam z wyrzutem. - Przecież skurwiel współpracował z Theodorem!

Toru wyjął blachę, zamknął biodrem piekarnik i położył babeczki na drewnianej tacy.

- Nie da się ot tak wyjść z Savood, Kate. Tobie się udało, bo chodziło tylko o Theodora. Zapłacił za to, żebyś przez chwilę pokręciła się w ich środowisku z kimś, kto będzie donosił o każdym twoim kroku, a potem miałaś odejść. Nie byłaś im potrzebna.

- Ty jesteś?

- Ja wyjdę z Savood tylko z kulką w głowie - powiedział cicho.

Zmroziło mnie.

- Na pewno da się coś...

- Nie. Ja wszedłem świadomie do tego bagna. Wiedziałem, czym to się skończy. - Posłał mi poważne spojrzenie. - Tobie udało się wyjść. Nie spieprz tego, Kate.

Przełknęłam gulę w gardle. Miał rację. Miał cholerną rację.

Pokiwałam głową.

- Postaram się - wymamrotałam.

Resztę wieczoru spędziliśmy na kanapie razem z Pianką, rozpuszczoną przez Toru tak bardzo, że sama wskakiwała na siedzenie. Ja nigdy nie pozwalałam jej wchodzić na meble. Na moje karcące spojrzenie Hamada zareagował jedynie wzruszeniem ramion i uroczym uśmiechem.

- Przecież nie da jej się oprzeć - wyjaśnił.

Przyznałam mu rację.

Wcinaliśmy ciepłe babeczki, oblane czekoladą i oglądaliśmy serial. Udało mi się przegonić stres i negatywne emocje, chociaż gdzieś z tyłu głowy miałam wrażenie, że Kaim zaraz wparuje do mieszkania albo zadzwoni z informacją, że mam wracać. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Położyłam się spać w salonie, po dziesięciominutowej dyskusji o tym, że według Toru powinnam nocować w jego sypialni, a on przeniesie się na kanapę. W końcu wygrałam debatę, po przywiązaniu się paskiem do sofy. Mężczyzna popatrzył na mnie z politowaniem, pokręcił głową i skapitulował.

- Dzieciak - skwitował.

Pokazałam mu język.

Poszłam pierwsza pod prysznic, po czym wskoczyłam w koszulkę na ramiączkach i szorty, kupione w markecie. Wzięliśmy też dla mnie dezodorant i szczoteczkę, więc czułam się w miarę komfortowo, a już zdecydowanie bardziej niż w pierwszą noc u Kaima.

Co ja w ogóle porównuję... Toru to prawie rodzina, a Kaim to apatyczny psychopata.

Życzyliśmy sobie z Toru dobrej nocy, następnie zgasił mi światło, zniknął w sypialni i zamknął za sobą drzwi.

Gdy zamknęłam oczy, w głowie pojawiła się scena z klubu Velvet. Analizowałam każdą sekundę spędzoną w tym popapranym miejscu, słowo po słowie. Byłam zła na Kaima, ale rozumiałam też, co chciał przekazać w ten sposób - musiałam zwolnić, zdać się na bliskich, nie szaleć i nie udawać, że poradzę sobie sama z całym światem. Miałam nie robić głupot.

Głupi bunt nic mi nie da, tylko pogorszy sprawę. Tamten kretyn prawie zgwałcił mnie w klubowej łazience.

Czy próba gwałtu była moją winą? Nie.

Czy mogłam coś zrobić, żeby tego uniknąć? Oczywiście, że tak.

Mogłam nie wychodzić z domu Kaima, nie rozmawiać z nieznajomym, nie pozwolić mu na postawienie drinka. Mądry człowiek po szkodzie.

Tak długo rozmyślałam o sytuacji z klubu, do którego zaprowadził mnie Kaim, że pojawiła się ona we śnie. W nim jednak sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Kolejny raz przeklinałam swoją chorą wyobraźnię za obrazy pojawiające się w głowie, nad którymi nie miałam żadnej kontroli.

Ciała wijące się w ekstazie, otumaniający zapach, muzyka, jęki, spazmy, przyśpieszone oddechy, Kaim wbijający palce w podbródek. Tym razem nie czułam strachu, a ogromną, przeszytą podnieceniem ekscytację. W ciemnych oczach czaiły się iskry, wabiły, jak latarnia morska zagubione statki. Jednak u celu nie było przystani, tylko ostre, śmiercionośne skały, na których roztrzaskiwały się okręty.

Byłam jednym z nich.

Kaim drugą dłoń złapał mnie mocno za kark, jego usta naparły agresywnie na moje wagi, a język bez ostrzeżenia wdarł się do środka. Jego brutalność wzbudzała jeszcze większe podniecenie.

Odwzajemniłam pocałunek.

Złapałam materiał czarnego swetra w garść, choć przecież wtedy Kaim był w koszuli. Mój umysł pewnie zmienił ten szczegół, bo to właśnie w golfie mężczyzna wyglądał najbardziej ponętnie. Byłam w stanie przyznać to we śnie, lecz w rzeczywistości unikałam takich myśli jak ognia.

To przecież był Kaim.

Psychopata, morderca, przestępca. Człowiek pozbawiony duszy, skrupułów, pozytywnych uczuć.

I to właśnie on ugryzł mnie tak mocno, że aż zassałam powietrze i chciałam się odsunąć. Nie pozwolił na to, przytrzymał moją dolną wargę w zębach. Zmrużył oczy, przez co w kącikach pojawiły się maleńkie zmarszczki, a w spojrzeniu czaiła się zwierzęca dzikość.

Zacisnęłam mocniej materiał swetra. Kaim wypuścił powietrze nosem, wydawał się rozbawiony tym faktem. Przesunął leniwie językiem po ugryzieniu, jakby delektował się swoim czynem.

W tym starciu nie miałam szans. Byłam jedynie słabą zwierzyną w żelaznym, śmiercionośnym uścisku wilka.

Odsunął się tylko na chwilę. Rozchylił usta, zamknął mnie w klatce ciemnych, zamglonych oczu, po czym na powrót złączył nasze wargi. Poddałam się wszystkiemu, co robił. W tamtej chwili poszłabym za nim na rzeź, żeby tylko przedłużyć to cudowne uczucie choć o sekundę.

Nogi miękły, po ciele rozchodził się dreszcz. Napięcie, kumulujące się między nogami, rosło błyskawicznie i żądało ujścia. Przysunęłam się do Kaima, pokonałam te kilka centymetrów dzielącej nas przestrzeni. Zetknęłam się z twardą klatką piersiową, na brzuchu poczułam podłużną wypukłość. Sapnęłam. Z mojej głowy robiła się istna miazga, myśli schodziły na zakazany tor.

Obudziłam się, zanim senna fantazja przeobraziła się w coś o wiele gorszego.

Niestety napięcie nie zniknęło. Nadal czułam tak ogromne podniecenie, że aż musiałam zacisnąć uda. Próbowałam zasnąć, ale na próżno. Gdy tylko zamykałam oczy, w głowie pojawiał się obraz ze snu. W końcu westchnęłam cicho, sfrustrowana. Poddałam się.

Ręka zawędrowała wzdłuż ciała, aż odnalazła czułe miejsce. Powoli kreśliłam kółka, przygryzając wargę i choć bardzo się starałam wyrzucić z myśli obraz Kaima, to nie mogłam. Zakotwiczył się tam, sprawił, że wróciłam wspomnieniem do pierwszego snu z udziałem Reyes'a, w którym fantazja poniosła mnie nieco dalej.

Wyobraziłam sobie, że to on mnie dotykał. Zimne, smukłe palce przyspieszyły, chwilę później wsunęły się we mnie, gdy byłam już cholernie mokra. Drażniły najczulszy punkt w pochwie, gdy ciepły oddech Kaima owiewał moje ucho.

Chryste.

Napływające spełnienie było jak zderzenie rozpędzonych pociągów. Musiałam ugryźć rękę, żeby nie wydać z siebie jęku, gdy całym ciałem wstrząsnął mocny dreszcz.

Potem leżałam jeszcze długo, wpatrując się w sufit. Wyrzuty sumienia i wstyd nadeszły znienacka, by otoczyć umysł lepkimi nićmi i zamknąć go w swoich objęciach.

To tylko sen.

Próbowałam tłumaczyć sobie, że to tylko fantazja, nic realnego, ale przyniosło to niewielkie ukojenie. Miałam wrażenie, że to nieudolna próba usprawiedliwienia czegoś złego.

To przecież tylko sen.

W końcu w rzeczywistości nie myślałam o Kaimie w ten sposób. Każdy człowiek ma prawo do fantazji i myśli, co jest w porządku, dopóki nie robi nikomu krzywdy. Więc to nic złego, że przez silne podniecenie pomyślałam o kimś, kto był atrakcyjny.

Bo to przecież tylko i wyłącznie sen.

Prawda?


━━ ♜ ━━

Kolejny rozdział, który kończy się przemyśleniami Kathy. Ostatnio sporo ich ma, chyba coś zaczyna się zmieniać w jej sposobie myślenia.

No i znowu te sny :DDD. Lubię ten motyw, bo to taki pierwszy, narzucony bohaterowi kroczek do rozważań, wzbudzanie emocji. W końcu to przecież tylko sny, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro