Rozdział 5
Właściwa droga i łatwa droga nigdy nie wiodą tą samą ścieżką.
Kami Garcia
ROZDZIAŁ 5
Toru zaniósł mnie do łóżka i położył się obok. Tak jak ostatnim razem głaskał mnie, dopóki nie zasnęłam. Na chwilę stał się moim Aniołem Stróżem, choć pewnie był nim od samego początku. Wcześniej pilnował mnie z ukrycia, dopiero niedawno postanowił być częścią całego zamieszania, trwać u mego boku.
Kaim wrócił późną nocą.
Obudził mnie dźwięk kroków, więc rozchyliłam powieki i zobaczyłam sylwetkę w drzwiach. Kamienna twarz nie zdradzała niczego. Posłał nam jedno, krótkie spojrzenie, po czym wycofał się i zniknął w korytarzu. Drugi raz nie przyszedł.
Rano, po otwarciu oczu, usłyszałam krzątaninę w kuchni.
Toru spał w pół siadzie, z jedną ręką robiącą mi za poduszkę. Jego twarz była spięta, powieki drgały, zapewne przez nieprzyjemny sen. Pogłaskałam go przez materiał koszulki, miałam nadzieję, że uda mi się jakoś przegonić jego koszmary, ale przebudził się, gdy tylko się poruszyłam. Otworzył gwałtownie oczy, odnalazł mnie spojrzeniem.
– Kate? – szepnął.
– Obudziłam się.
– Hmm – wymruczał i ziewnął. – Chyba muszę się zbierać, jeśli nie chcę oberwać. Za pierwszym razem zostałem tylko spiorunowany wzrokiem, teraz mogę tego nie przeżyć.
Parsknęłam.
– Obronię cię przed wściekłym dobermanem – zapewniłam, szczerząc zęby.
– Ty mój koniu na białym rycerzu.
Zaśmialiśmy się. Czułam przyjemną lekkość, patrząc na uśmiechniętego i zaspanego Toru. On tu był, znów i powiedział, że będzie mimo wszystko.
Odetchnęłam głęboko.
Może jednak mi się uda?
Ostatnio byłam jedną wielką sinusoidą. Raz czułam przypływ energii i motywacji do życia, a chwilę później to wszystko zanikało, jakby ktoś wyłączył we mnie światło. Zostawał tylko ból.
– Okej, trzeba wstać. Muszę porozmawiać z Kaimem. – Podniosłam się, a Toru zaraz za mną.
Odrzuciłam kołdrę, wstałam z łóżka i się przeciągnęłam.
– Chcesz mu powiedzieć to, co mnie? – spytał lekkim tonem, choć w jego głosie skrywało się napięcie.
– Nie – zaprzeczyłam błyskawicznie. – W życiu. Nie rozmawiam z nim prawie w ogóle, a już zupełnie nie na takie tematy.
– Więc stało się coś jeszcze?
Odwróciłam się do niego. Siedział na skraju łóżka, miodowe oczy wpatrywały się we mnie uważnie, jakby chciał prześwietlić każdą moją myśl.
– Nie. – Przełknęłam gulę w gardle.
Nie kłam.
– Znaczy tak. Znaczy... – Wsunęłam palce w swoje włosy i odgarnęłam je do tyłu. – Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć. Porozmawiam z Kaimem i dam ci znać, okej? To... skomplikowane.
– Kate – rzucił ostrzegawczo.
– Porozmawiamy o tym później, obiecuję.
Westchnął głęboko, przymknął powieki i odchylił głowę. Gdy na powrót otworzył oczy, jego spojrzenie złagodniało.
– Czemu jeszcze tu jesteś, a nie u Vivien albo Ruby? Możesz też przecież przenieść się do mnie.
– Nie mogę. Kaim zawarł z Aaronem pakt krwi. Muszę tu zostać.
Poza tym zostałam mu sprzedana.
Toru tego nie wiedział. Mogłam mu powiedzieć, ale czułam tak ogromny żal, wstyd i upokorzenie, że nie potrafiłam się przełamać. Poza tym na pewno zrobiłby awanturę, gdyby się dowiedział, a tego zdecydowanie teraz nie potrzebowałam.
– Umowa polega na tym, że masz tu zamieszkać? – Spiął się, wbił palce w materac.
– Nie. Ma się mną zająć.
– Kiedy ją spisali? – Toru zmarszczył brwi.
– Tuż przed... – Mój głos się załamał. – Przed...
– W ciągu kilku minut? Oczywiście, zdarzają się takie przypadki, że nie można spisać umowy przy szefie, ale wtedy trzeba zadzwonić, podać hasło bezpieczeństwa, całą formułkę i tak dalej. Myślisz, że zdążyli to zrobić?
– Kłamie? – Usiadłam na łóżku, obok Toru.
– Nie wiem, nie znam go.
– O co chodzi z tym hasłem i formułką? Wiem tylko, że umowę spisuje się w jakimś specjalnym miejscu przy konkretnych osobach i przypieczętowuje krwią. – Wzdrygnęłam się. – Obrzydliwe.
Kąciki ust Toru drgnęły w lekkim uśmiechu. Pochylił się w moją stronę, przez co stykaliśmy się ramionami. Ciepło jego ciała działało na mnie kojąco.
Zbliżyliśmy się do siebie w ostatnich miesiącach na tyle, że kontakt fizyczny przychodził nam naturalnie. Zaskoczyło mnie to, bo zazwyczaj wzbraniałam się od dotyku innych osób, a z Toru wszystko było proste, nieskomplikowane.
– Żeby mieć pewność, że umowa nie jest zawierana pod przymusem, każdy z Savood ma swoje własne, tajne hasło, które podaje osobie spisującej dokument, czyli swojemu szefowi. Jeśli poda złe, to umowa jest nieważna, nawet jeśli pakt zostanie przypieczętowany. Formułka to tylko głupia formalność, coś w stylu: ja, Toru Hamada, przyrzekam, że umowa zawierana jest dobrowolnie, świadkiem moich słów jest Olivier Whitford, czyli mój szef, i takie tam.
Na myśl przyszła mi umowa Kaima z moimi rodzicami.
– Kaim też ma swoje hasło? Przecież nie pracuje dla Savood.
– On jest... – Toru zmarszczył brwi, przez chwilę szukał odpowiednich słów. – Kaim dobrze zna się z ważnymi osobami. Robią dla niego wyjątki i, tak jak my, co rok dostaje swoje własne hasło.
Skinęłam głową. To dużo wyjaśniało.
Chciwie chłonęłam każde słowo Toru jak wysuszona gąbka wodę. Byłam bardzo ciekawa wszystkiego, co dotyczyło pracy jego i Kaima. Do tej pory informacje, jakie otrzymywałam, były zdawkowe i niejasne, więc chciałam skorzystać z okazji i wypytać o więcej szczegółów.
– Czyli umowę można zawierać między sobą, ale też z osobami spoza organizacji?
Mężczyzna skinął głową. Miałam wrażenie, że jeszcze mocniej przyległ do mojego ramienia.
– Wystarczy, że jedna osoba ma swoje hasło, czyli należy do Savood – wyjaśnił.
– W takim razie jak osoby z zewnątrz, bez hasła, dają znać, że nie podpisują umowy z przymusu?
– To ciekawa kwestia, bo, widzisz, nie dają. – Uśmiechnął się kwaśno. – One nas nie interesują, martwimy się tylko o swoich.
Prychnęłam. To było takie typowe dla tej organizacji, mieć gdzieś ludzi spoza Savood.
– A co z tą krwią? – spytałam. Wzruszył ramionami, ocierając się o mnie. Przeszedł mnie przyjemny dreszczyk.
– To tylko na pokaz. Wiesz, pakt krwi brzmi poważniej niż sam pakt. Zostawia się odcisk palca umazanego swoją krwią. – Wziął moją dłoń i przejechał powolnie opuszką po wewnętrznej stronie palca wskazującego. Jak zahipnotyzowana obserwowałam jego ruchy. Uśmiechnął się pod nosem, puścił mnie, po czym usiadł w siadzie skrzyżnym. – W przypadku Aarona i Kaima to było niemożliwe, więc po prostu podali hasła przez telefon i walnęli formułkę, a Edward spisał umowę. Kaim pewnie później pojechał do niego i wszystko dokończył. Albo i nie.
– Można to jakoś sprawdzić? Czy ta umowa jest ważna? – spytałam z przejęciem.
– Tak. Trzeba pojechać do Edwarda.
– Tak po prostu? – Zmarszczyłam brwi. – Myślałam, że to bardziej skomplikowane.
Toru zaśmiał się.
– Największy problem polega na tym, że Edward może pokazać ci umowę, albo stwierdzić, że nie chce. Wtedy wszystko robi się skomplikowane.
Westchnęłam. Przejechałam dłonią po twarzy, trawiłam przypływ wielu nowych informacji.
Poczułam, że potrzebuję zobaczyć na własne oczy umowę, zawartą między Kaimem a moimi rodzicami. Wcześniej wolałam o tym nie myśleć, ale skoro istniała taka możliwość, a ten cholerny pakt utrudniał mi życie, to chciałam wziąć dokument do ręki i osobiście zmierzyć się z bolesną prawdą.
– Kate... – zaczął ostrożnie Toru. – Pogadajmy z Kaimem, może zgodzi się, żebyś przeniosła się do mnie.
Cholernie chciałam zamieszkać z Toru, Vivien albo Ruby, z kimkolwiek innym, niż Kaim. Jednocześnie bardzo liczyłam na to, że Reyes pomoże mi rozwiązać zagadkę z szachami i zapewni mi bezpieczeństwo. Musiałam coś poświęcić.
– Jest okej, Toru – powiedziałam, ale po jego minie wywnioskowałam, że nie czuł się przekonany. – Naprawdę. Zostanę tutaj jakiś czas, dopóki nie ogarnę pewnej sprawy, a potem zobaczę. Nie naciskaj, proszę.
Miałam nadzieję, że przekonam go i odpuści, a potem będę mogła na spokojnie wszystko wyjaśnić, gdy Kaim się zgodzi, żebym wyjawiła całą prawdę. Toru westchnął.
– Masz nowy telefon? – spytał, gdy wzięłam urządzenie do ręki.
– Tak. Tamten... się zalał. – Odwróciłam wzrok.
– Mogłem się domyślić, gdy nie odbierałaś. Daj mi swój numer.
Wymieniliśmy się numerami. Poszłam do łazienki się odświeżyć i zeszliśmy na dół.
Kaim zerknął przelotnie na mojego towarzysza i wrócił do gotowania. Potraktował go jak powietrze.
Było niezręcznie.
– Pamiętaj, że obiecałaś zadzwonić – przypomniał mi Toru.
– Będę pamiętać – zapewniłam.
Uśmiechnął się lekko, spojrzał na niezainteresowanego nami Kaima i wyszedł z domu. Poprzedniego dnia ustaliliśmy, że Hamada weźmie Piankę do siebie i tak też uczynił.
– Pies mógł zostać – powiedział Kaim, gdy usiadłam przy wyspie kuchennej.
– Toru zajmie się nim lepiej. Przynajmniej teraz.
Zerknął na mnie przez ramię, ale nie skomentował moich słów.
– Znaleźliście coś wczoraj? – spytałam z nadzieją.
– Nie.
Czekałam na rozwinięcie wypowiedzi, ale przypomniałam sobie, że rozmawiałam z najmniej wygadanym człowiekiem na świecie, więc pociągnęłam temat:
– I co teraz?
– Czekamy – skwitował.
Skinęłam głową, zamierzałam posłusznie posłuchać doświadczonej osoby. Kaim na pewno dobrze wiedział, co robić.
Zaczęłam skubać skórkę przy paznokciu.
– Czy to może mieć związek z Savood?
– Nie ma.
– Skąd wiesz? – dopytywałam. Rozmowy z nim były cholernie trudne.
– Pytałem – mruknął.
– Mogę o tym powiedzieć Toru? – zapytałam na jednym oddechu.
Mężczyzna milczał przez chwilę. Potem odwrócił się z patelnią w ręce i nałożył spaghetti na dwa talerze. Nawet na mnie nie spojrzał.
– Możesz.
– A mogę wychodzić z domu? – Poruszyłam się niespokojnie na krześle. – Mam telefon od ciebie i nie będę nigdzie sama.
– Musisz? – Skończył przekładać jedzenie i odłożył patelnię na kuchenkę.
– Nie chcę siedzieć tu sama. Zwariuję – mruknęłam pod nosem. – Już wczoraj było źle, zanim przyszedł Toru.
Czekałam na jakiś uszczypliwy komentarz albo burę za to, że Hamada przyszedł bez pozwolenia Kaima, ale nic takiego nie usłyszałam. Mężczyzna dalej krzątał się po kuchni, nie zareagował w żaden sposób na moje słowa.
Zmarszczyłam brwi.
Czy on...? Nie. A jeśli?
– Zadzwoniłeś po niego? – spytałam z wahaniem.
Minęła chwila, nim Kaim zajął swoje miejsce przy stole. Chwycił sztućce i rzucił:
– Tak.
– Czemu? – wypaliłam.
– Nie możesz zostawać sama, dopóki nie dowiemy się, o co chodzi z szachami.
– Dobrze – odpowiedziałam i spuściłam wzrok. W moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło.
– Oprócz telefonu przyczepisz sobie lokalizator do ubrania i będziesz informować mnie, z kim jesteś – zaczął surowym tonem. – Do tego, co pół godziny będą przychodziły powiadomienia na telefon, musisz zatwierdzić je w ciągu minuty. Jeśli to zignorujesz, dostanę alarm, przyjadę i więcej się stąd nie ruszysz. Rozumiesz?
Skinęłam głową. Od razu poprawił mi się humor, ale nie dałam tego po sobie poznać. Jeszcze Kaim by pomyślał, że to dzięki niemu, a tego bym nie zniosła.
Zjedliśmy posiłek. Oczywiście w ciszy.
Potem zadzwoniłam do Toru i opowiedziałam o wszystkim, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Słuchał uważnie, a na koniec mojej wypowiedzi syknął coś po japońsku.
– Przenieś się do mnie – zaproponował kolejny raz.
– Mówiłam już, na razie nie mogę. Po pierwsze, umowa, a po drugie, chcę, żeby Kaim znalazł tego gnoja. Myślę, że może mu się udać. Niech myśli, że go słucham i jestem grzeczna.
– Byłbym spokojniejszy, gdybym miał cię na oku – żachnął się.
– Gdy Kaim będzie wychodził, to nie będę mogła zostawać sama. Zadzwonię wtedy, dobrze? – zapewniłam. Gdyby Toru przychodził za każdym razem pod nieobecność gospodarza, to byłoby mi o wiele łatwiej znieść to wszystko.
– W porządku – zgodził się. – Kathy...
– Tak?
– Umówiłem cię do psychologa.
Zaniemówiłam. Otwierałam i zamykałam usta, jak ryba wyjęta z wody, a przez głowę przelatywało wiele sprzecznych myśli.
Nie powinien tego robić za moimi plecami. Martwi się. Mógł zapytać. Ale sama przecież bym odkładała to w nieskończoność.
W końcu udało mi się jedynie wydukać:
– Dlaczego?
– Po tym, co powiedziałaś wczoraj – wyjaśnił miękkim głosem. – Nie gniewaj się, nie musisz iść. Po prostu od czegoś trzeba zacząć i myślę, że to dobry pierwszy krok.
– Chodziłam do psychologa.
– Pomogło? – spytał cicho.
Znów zamilkłam. Toru zbyt dobrze mnie znał, czytał ze mnie jak z otwartej księgi.
Poprzednim razem poszłam do psychologa i psychiatry tylko kilka razy, do czasu diagnozy. Po niej nie byłam w stanie się przełamać i wrócić, by zacząć terapię. Z trudem przyszło mi kolejny raz zaakceptować zdiagnozowane zaburzenie.
Ostatecznie zgodziłam się na propozycję Toru.
Następne tygodnie wyglądały bardzo podobnie: wstawałam rano, jadłam śniadanie z Kaimem w ciszy, przerywanej tylko po to, żebym dowiedziała się, że nic nie zmieniło się w sprawie szachów. Potem wychodziłam do Toru albo dziewczyn, z którymi oglądałyśmy filmy, rozmawiałyśmy, robiłyśmy domowe spa i inne rzeczy. Z Hamadą najczęściej spacerowaliśmy z Pianką, rozmawialiśmy o spotkaniach z psychologiem i błahych sprawach. Obejrzeliśmy wszystkie sezony ,,Breaking Bad" i ,,Mr. Robot", a także zaczęliśmy oglądać bajki Disneya. Przez cały ten czas oczywiście potwierdzałam alarmy w telefonie i stosowałam się do zaleceń Kaima.
Nadal nie potrafiłam powiedzieć przyjacielowi o umowie rodziców. Ciągle odkładałam to na później, tłumaczyłam sobie, że pierw muszę zobaczyć ją na własne oczy.
W międzyczasie udałam się do ubezpieczalni. Poinformowano mnie, że sprawa pożaru musi zostać dokładnie zbadana, a to mogło zająć kilka tygodni lub miesięcy. Zostawiłam swój numer i pozwoliłam im działać.
Nie wróciłyśmy z dziewczynami do tematu Theo. Dni mijały, a rana wcale się nie goiła. Może tak naprawdę wcale nie chciałam, żeby zniknęła.
Wieczorami myślałam o Aaronie.
Minął miesiąc, przyszła druga połowa sierpnia. Przez cały ten czas nie wydarzyło się nic dziwnego czy niepokojącego. Zaczęłam myśleć, że sytuacja w opuszczonym szpitalu była jedynie jednorazowym wybrykiem jakiegoś wariata. Z każdym dniem czułam się coraz lepiej i pewniej, więc w końcu postanowiłam zrobić kolejny krok.
Dziewczyny dowiedziały się ode mnie o szachach, więc pilnowały mnie jak oka w głowie. Było mi głupio martwić ich kolejną rzeczą, ale uznałam, że nie warto tego ukrywać.
Pewnego dnia Ruby zaproponowała wyjście do klubu. Vivien do nas nie dołączyła, bo nie przepadała za takimi wyjściami. Kazała nam na siebie uważać i dzwonić, gdyby była potrzebna.
Poinformowałam Kaima o wyjściu, w odpowiedzi przypomniał jedynie o alarmach. Wyszłam z domu z szerokim uśmiechem na ustach i ulgą w sercu. W końcu zaczynałam żyć.
Po południu poszłyśmy na zakupy zasponsorowane przez Ruby, a o godzinie dwudziestej skończyłyśmy się szykować. Głupio było mi brać od niej pieniądze, ale dziewczyna zapewniła, że to żaden kłopot. Postanowiłam oddać jej co do pensa, a nawet więcej, gdy tylko znajdę pracę. Planowałam zacząć szukać niebawem, gdy w pełni stanę na nogi.
Założyłam luźne spodnie z wysokim stanem, wewnątrz nogawki umieściłam nadajnik. Do tego dobrałam obcisły top i biżuterię pożyczoną od Ruby. Ona zaś postawiła na czarną sukienkę i buty na obcasie. Namawiała mnie do ubrania czegoś bardziej imprezowego, ale odmówiłam. Postawiłam na wygodę. I tak zamierzałam siedzieć przy barze z drinkiem, ewentualnie stać z nim przy ścianie, ale na pewno nie tańczyć.
Wybranie się do klubu było dla mnie wyjściem poza strefę komfortu, ale czułam mocną potrzebę spędzenia czasu wśród ludzi. Zmęczyło mnie przebywanie z wiecznie milczącym Kaimem, robienie w kółko tego samego z przyjaciółmi także zaczęło nużyć.
Potrzebowałam nowych bodźców.
Do klubu przyjechałyśmy taksówką. Ruby znów zapłaciła, więc kolejny raz zrobiło mi się głupio. Szybko zepchnęłam tę myśl na tył głowy, gdy weszłyśmy do lokalu. Tłum ludzi szalał w najlepsze, dudniąca muzyka zawibrowała w moich trzewiach.
– Chodź, zamówimy coś – powiedziała Ruby, wręcz krzycząc do mojego ucha.
Pokiwałam głową, więc wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Przeszłyśmy bokiem, ominęłyśmy największe skupiska tańczących ludzi. Zewsząd dolatywał do mnie zapach alkoholu i potu, bas dudnił nieprzyjemnie w uszach. Zdecydowanie potrzebowałam się napić, żeby poczuć się swobodniej.
Usiadłyśmy przy barze. Ruby zamówiła nam po drinku, po czym nachyliła się w moją stronę i powiedziała:
– Mam nadzieję, że nie muszę ci mówić, że masz nie zostawiać nigdzie drinka? Chyba że go zostawisz, ale potem już nie ruszysz.
– Wiem. – Przewróciłam oczami, na co dziewczyna wyszczerzyła zęby. – Nie bądź drugą Viv, błagam. Zostawiłyśmy mamę w domu.
Wybuchnęła śmiechem, zawtórowałam jej.
– Wolę się upewnić, żeby nie ukręciła mi łba. – Ruby upiła łyk alkoholu.
– Kazała ci to powiedzieć? – spytałam podejrzliwie.
– A jak myślisz?
Znów przewróciłam oczami. Viv zdecydowanie zdarzało się przesadzać z nadopiekuńczością.
Mój drink miał słodki posmak. Sączyłam go przez słomkę, odwrócona tyłem do parkietu. Barman co chwilę przyjmował zamówienia od nowych klientów i szczerzył się do nich wyuczonym uśmiechem. Ludzie oddalali się z drinkami tak szybko, jak się pojawiali, żeby wrócić do zabawy.
Widziałam, jak Ruby zerkała w stronę parkietu, a jej noga podrygiwała w rytm muzyki. Biłam się z myślami, ale w końcu odstawiłam kieliszek i pochyliłam się w jej stronę.
– Idź. Ja tu posiedzę – zaproponowałam.
– Nie zostawię cię samej, głupia. – Machnęła ręką.
– Bardziej obwieszona zabezpieczeniami już nie mogę być. – Wyjęłam telefon, na wyświetlaczu pojawił się kolejny alarm. Machnęłam nim przed nosem przyjaciółki. Wcisnęłam przycisk, po czym schowałam urządzenie z powrotem do kieszeni.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała na mnie niepewnie. Wręcz słyszałam, jak trybiki w jej głowie kręciły się w zawrotnym tempie.
– Nie chcę, żebyś się nudziła sama – stwierdziła.
– Jedna piosenka i wrócisz – zapewniłam ją z uśmiechem na ustach.
Westchnęła.
– Okej. Jedna piosenka. – Spojrzała na mnie z powagą.
– Jedna piosenka. – Pokiwałam głową.
Posłała mi szeroki uśmiech, zeszła ze stołka barowego i skierowała się na parkiet. Po drodze posłała mi całusa w powietrzu i mrugnęła pomalowaną na srebrno powieką, na co parsknęłam śmiechem.
Cała Ruby.
Obserwowałam, jak wtapia się w tłum i daje ponieść muzyce. Na parkiecie wyglądała jak ryba w wodzie, czego zdecydowanie nie mogłam powiedzieć o sobie. Cieszyłam się, że nie namawiała mnie do pójścia ze sobą.
Dobrze siedziało mi się przy barze. To był jeden z pierwszych kroków do powrotu do normalnego życia, nie było w nim miejsca na strach i nerwowe zerkanie przez ramię.
Niestety życie wybrało dla mnie inny scenariusz.
– Katherine? Katherine Harvey? – zawołał ktoś prosto do mojego ucha.
Wzdrygnęłam się z zaskoczenia i mocniej ścisnęłam szkło w ręku. Odwróciłam głowę w stronę męskiego głosu i zobaczyłam nieznajomego mężczyznę. Był niewiele starszy ode mnie.
– Słucham? – spytałam, starałam się brzmieć pewnie.
– Katherine? To ty? – Otworzył szerzej przekrwione oczy.
Zmarszczyłam brwi, serce zabiło mocniej.
– To zależy – odparłam.
– Taaak, to na pewno ty! – W jego oczach pojawił się błysk. Odwrócił się do faceta, stojącego nieopodal. – Ej, Stanny, zobacz! To ta laska z telewizji! Ta od stalkera!
O nie. O nienienienie.
– Pomyliłeś mnie z kimś – rzuciłam i w pośpiechu zebrałam swoje rzeczy.
Blondyn oblizał usta, szukał czegoś w telefonie. Zeszłam ze stołka, żeby poszukać Ruby, ale on złapał mnie za ramię i podsunął ekran pod twarz. Widniało na nim moje zdjęcie, wklejone do jakiegoś artykułu.
– To ty! – zawołał z ekscytacją.
– Odczep się – warknęłam i zrobiłam krok, ale nachalny facet nadal trzymał mnie w uścisku spoconej dłoni. – Weź rękę.
– Czekaj, już idą – powiedział. Zza niego wyłoniło się dwóch facetów, ledwo trzymali się na nogach. Pokazał im to samo zdjęcie, co mnie. – Patrzcie, to ta laska.
– O kurwa, to serio ty? – zapytał najwyższy z nich.
– No kropka w kropkę – odpowiedział nachalny dupek.
– Jak to jest mieć stalkera? Wiedziałaś wcześniej, że to twój kumpel?
– Ruchaliście się?
– Spadajcie – warknęłam. Próbowałam zabrać dłoń z mojego ramienia, ale facet nie ustępował. – Zawołam ochronę.
Mój telefon zawibrował.
Alarm.
Wolną ręką wyjęłam urządzenie z kieszeni, żeby potwierdzić alarm. Nie zdążyłam, bo blondyn wyrwał mi smartfona z ręki.
– Co ty odpierdalasz?! – krzyknęłam spanikowana.
– Poczekaj, pogadaj z nami. – Natręt zarzucił ramię na moją szyję. – Śledziliśmy tę akcję i powiem ci, gruba sprawa. To prawda, że ty go zajebałaś? Podobno miał niezłą...
Sięgnęłam w stronę swojego smartfona, ale blondyn odsunął go na tyle, że nie zdołałam go złapać. Moja złość sięgała zenitu.
– Nie, czekaj, powiedz... – zaczął, nie zamierzałam go słuchać.
Wyszarpnęłam się, chwyciłam telefon i chciałam potwierdzić alarm, ale już go nie było.
– Kurwa! – zaklęłam, złapałam się za głowę.
Blondyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Zrobił krok w moją stronę i znów wyciągnął po mnie łapę, na szczęście zdążyłam się odsunąć.
– Spierdalaj – rzuciłam i szybkim krokiem weszłam w tłum.
Wybrałam numer Kaima, ale nie odebrał. Pewnie już prowadził.
Ja pierdolę. Mam przejebane.
– Ej, ludzie, to Katherine Harvey! Ta, co jebała się ze swoim stalkerem, nie wiedząc, że to on! – zawołał głośno blondyn.
Boże.
Kilka osób odwróciło się w moją stronę, gdy szukałam towarzyszki, ale nikt więcej mnie nie zaczepił. Po chwili odnalazłam zgubę, uwieszała się na szyi jakiegoś dobrze zbudowanego faceta.
– Ruby! – krzyknęłam do niej. Oczy zaszły mi łzami.
Brunetka odwróciła się gwałtownie, odnalazła mnie spojrzeniem i spytała:
– Kathy? Coś się stało?
– Jacyś idioci mnie zaczepili, pytali o Theo i przez nich nie potwierdziłam alarmu. Możemy wyjść? – spytałam błagalnie, głos mi się łamał.
– Tak, tak, już. – Odwróciła się do swojego towarzysza, podała mu numer telefonu, posłała całusa na pożegnanie i odwróciła się do mnie. – Idziemy.
Prędko wyszłyśmy z lokalu. Gdy tylko znalazłyśmy się na zewnątrz, wciągnęłam do płuc orzeźwiające, nocne powietrze.
Usiadłyśmy na ławce, nieopodal wejścia. Bałam się oddalić od skupiska ludzi, ale nie chciałam wracać do środka. Wpatrywałam się w drzwi klubu, bałam się, że wyjdą z niego tamci trzej faceci. W międzyczasie opowiadałam Ruby o całym zajściu i próbowałam dodzwonić się do Kaima. Nie zdążyłam dokończyć wypowiedzi, bo rozpędzone auto zatrzymało się z piskiem opon tuż przy nas.
Kaim wysiadł z samochodu i wbił we mnie wściekłe spojrzenie, od którego aż przeszły mnie ciarki. Ciemne oczy świdrowały mnie tak intensywnie, jakby zaraz miały zacząć strzelać laserami.
Reyes zamknął drzwi, oparł się o nie i splótł ręce na piersi.
– Mam przejebane – wyjęczałam.
Ruby pokiwała głową.
– Masz przejebane, stara.
━━ ♜ ━━
Ma przejebane? 😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro