Rozdział 24
Oko za oko uczyni tylko cały świat ślepym.
Gandhi Mahatma
ROZDZIAŁ 24
Obudziłam się z pulsującym bólem głowy. Przez pierwsze kilka minut nie byłam w stanie jej unieść ani otworzyć oczu. Oddychałam głęboko i nasłuchiwałam, opierając brodę o mostek.
Chris.
O Boże, Chris.
– Wstałaś, śpiąca królewno? – spytał niski głos.
Zamrugałam kilka razy, jasne światło raziło nieprzyjemnie w oczy.
Po chwili odzyskałam ostrość widzenia.
Znajdowałam się w surowym pomieszczeniu. Okna zostały zasłonięte białym materiałem, przenikało przez nie nieco światła. Poruszyłam się i odkryłam, że siedziałam na krześle, moje ręce i nogi były unieruchomione. Rozejrzałam się spanikowana, wtedy dostrzegłam siedzącą obok postać. Podpierała się rękoma o oparcie krzesła, wpatrywała się we mnie z ciekawością.
Z początku nie wiedziałam, na kogo patrzyłam.
– Rock a bye baby, on the tree top... – zanucił pod nosem. – To była wasza kołysanka, co nie? Wiesz, że Jasper nigdy nie zaśpiewał mi do snu?
Wydawało mi się, że już słyszałam ten głos, ale nie miałam pojęcia gdzie. Przyjrzałam się podłużnej twarzy, wyraźnym kościom policzkowym, niewielkiemu zarostowi. Zatrzymałam się dłużej na jasnych oczach. Wszystko było bardzo znajome, a jednocześnie nie pasowały do całej układanki.
Ten ktoś wyglądał jak drobniejsza, łagodniejsza wersja Jaspera.
Nagle poczułam się tak, jakbym dostała w twarz.
– M-Megan? – zająknęłam się zszokowana.
Postać zaśmiała się krótko.
– Nie wiem, czy nie zasługiwałem na kołysanki, czy należały się tylko tobie. Kate to, Kate tamto. Nawet pieprzony Toru dbał bardziej o ciebie niż o mnie.
Zmrużyłam oczy, słysząc, jak wypowiadała się o sobie jako o mężczyźnie.
Tranzycja? To było ostatnie, czego się spodziewałam.
– Zabiłaś Chrisa – wycedziłam, na co tylko wzruszyła ramionami. Zamrugałam, żeby odgonić łzy, gromadzące się pod powiekami. Miałam przed oczami jego uśmiech, błyszczące oczy. Już go nie było. Już nie istniał. Zacisnęłam zęby tak mocno, że aż zazgrzytały. – Czyli co, to już? Zabijesz mnie? – zapytałam. Musiałam wiedzieć, na czym stałam i ile zostało mi czasu, by coś wymyślić.
– Zaraz, spokojnie. Tak ci się śpieszy? – Parsknęła. Nie potrafiłam przestawić się na myślenie o niej inaczej niż o kobiecie. – No tak, kilka razy ci nie wyszło, co? Może pójdzie sprawniej, jak ktoś zrobi to za ciebie.
Oddychałam głęboko.
Rozmowa. Muszę zająć ją rozmową, może ktoś mnie znajdzie, może zdążą.
Jeśli w ogóle żyją.
Zdusiłam tę myśl. Przełknęłam gulę w gardle, zwilżyłam językiem suche usta.
Dasz radę, to nie twój pierwszy raz.
Miałam ochotę zaśmiać się gorzko.
– Tobie też niezbyt wyszło. Theodor działał pod twoje dyktando, prawda?
Megan zmrużyła oczy, uśmiechnęła się złowieszczo.
– Nie wiem, zaklaskać czy po prostu pogratulować dedukcji? – sarknęła, przekrzywiając głowę.
– Wystarczą gratulacje. Łatwo poszło, co? – wyplułam z odrazą. – Manipulować zaburzoną osobą, która straciła ukochanego.
– Nie łatwiej niż z tobą. Wszyscy robiliście dokładnie to, co mieliście – odparła z dumą.
– Nie do końca. Jasper nadal żyje.
Megan przewróciła oczami.
– Szczegół. To nic, czego nie da się naprawić. Najważniejsze, że go dla mnie znaleźliście. – Spojrzała za mnie, więc na tyle, ile mogłam, podążyłam za jej wzrokiem.
Kątem oka dostrzegłam nieprzytomnego brata, był związany tak samo, jak ja: ręce wygięte do tyłu, nogi przymocowane do szczebli.
– Jego też chcesz zabić? To twój bliźniak!
– Sam przypieczętował swój los, zostawiając mnie – syknęła. – Nikt nie kazał mu mnie porzucać, powinien zostać. To przecież mój bliźniak – powtórzyła kpiąco. W jej oczach błyszczało szaleństwo, które zmroziło krew w moich żyłach.
Tak samo patrzył na mnie Theodor. Z tą samą nienawiścią, odrazą, paranoją.
Kaim, Aaron, Joan... Gdzie jesteście?
A może nie przyjdą... Co, jeśli nie przyjdą?
Zaczynałam panikować. Próbowałam wyswobodzić ręce, ale sznurek tylko wżynał się mocniej w skórę.
– A ja? Czym ja ci zawiniłam?
– Jeszcze pytasz? – Przewróciła oczami. – Żałosne. – Wstała z krzesła, strach we mnie narastał powoli, rozprzestrzeniał się po umyśle jak trujący bluszcz.
– O co najbardziej masz do mnie żal? – ponowiłam pytanie, musiałam ją zająć rozmową, potrzebowałam więcej czasu. – O Jaspera, bo chciał, żebym uciekła z wami? Czy może o to, że rodzice bardziej krzywdzili was niż mnie?
– O, zdążył ci powiedzieć? – Megan nie kryła zdziwienia. – Jak dużo wiesz?
– To dlatego zmieniłaś płeć? Przez to brzydziłaś się sobą?
Stężała. Jej twarz spięła się, oczy zalśniły groźnie.
– Co ty o tym wiesz? – wypluła z pogardą. Sięgnęła do spodni, wyjęła telefon i stuknęła kilka razy w ekran.
– Wiem, że bardzo cierpiałaś. Jasper powiedział, że oni... – zawahałam się, nie chciałam jej rozjuszyć. – Że było gorzej niż z nim.
Przez chwilę zajmowała się telefonem, prawy kącik ust uniósł się nieznacznie. Potem schowała go z powrotem i skupiła uwagę na mnie.
– Można tak powiedzieć.
Nie byłam w stanie do niej dotrzeć. Rozmawiałam z zupełnie obcą osobą, nie z własną siostrą. Jakby po tranzycji zmienił się też jej charakter, a wszystko, co kiedykolwiek nas łączyło, odeszło w zapomnienie.
– Kaim zaraz tu będzie – rzuciła lekko.
– Jak to?
– Tak to. – Wyjęła broń z ładownicy, ukrytej pod kraciastą koszulą. Na moje plecy wstąpił zimny pot. Jednak nie skierowała lufy w moją stronę, a w wejście do pokoju.
– Nie... Nie, nie, nie – wymamrotałam, po czym krzyknęłam głośno: – Kaim, ona ma pistolet!
Megan parsknęła.
– Spokojnie, na jego śmierci akurat mi nie zależy – wymamrotała.
Chciałam jeszcze raz krzyknąć, ale wtedy mężczyzna wszedł powoli do pokoju, z pistoletem wycelowanym w Megan. Jej oczy błysnęły na jego widok.
– Oto i on – powiedziała z uśmiechem. – Witamy w naszych skromnych progach.
Nie odpowiedział. Spuścił z niej wzrok tylko na ułamek sekundy. Zlustrował mnie od góry do dołu, zerknął na Jaspera, po czym skupił się z powrotem na stalkerze.
– Co zamierzasz? – spytał twardo Kaim.
– Mam dla ciebie dobrą ofertę. Swoją drogą, Michael, miło poznać. – Dygnęła lekko. – Ale my się już przecież znamy, tylko widziałeś moją starszą wersję.
Kaim nie odpowiedział. Wbijał w nią lodowate spojrzenie, tak bardzo znajome. Już dawno go nie widziałam.
Obserwowałam ich w napięciu, śledziłam każdy, nawet najmniejszy ruch Megan i czekałam niecierpliwie na to, aż Kaim wszystko załatwi.
Dlaczego nie strzelisz?
– Byłeś u nas na jednym ze spotkań. Załatwiałeś lek dla swojej matki. Rozmawialiśmy, pamiętasz? Bo ja dobrze pamiętam, jak się wzdrygnąłeś, gdy dotknąłem twojej ręki. Wyglądałem wtedy trochę inaczej, ale na pewno mnie kojarzysz. Wcale się tak bardzo nie różnimy, wiesz? – mówiła pewnie, stanowczo. – Ciebie też ktoś tak skrzywdził? Matka? Ojciec? – pytała, przy ostatnim słowie powieki Kaima lekko drgnęły. Megan kiwnęła lekko głową. – Czyli ojciec. Co jest nie tak z tymi jebanymi starymi? – zaśmiała się kwaśno. – W każdym razie, chcesz zemsty, prawda? Mam pieniądze, mnóstwo pieniędzy. Odkładałem całe życie każdy grosz, starczy ci na najlepszy szpital w kraju i takich lekarzy, którzy postawią twoją matkę na nogi. A tutaj – wskazała na mnie – masz swoją zemstę. Krew z krwi Harveyów. O to chodziło, prawda? Wykorzystać ją, wycisnąć każdy grosz, a potem się jej pozbyć. Zrób to teraz. Niech umiera ze świadomością, że zginie z rąk kogoś, kto miał ją chronić. Ty zabijesz ją, ja Jaspera. Niech obydwoje gniją w piekle.
Krew zastygła w moich żyłach. Przeskakiwałam między nimi spojrzeniem, czekając na jakąkolwiek reakcję Kaima.
Zrób coś. No zrób!
I zrobił.
Zrobił coś, co sprawiło, że pękło mi serce. Rozsypałam się po podłodze jak pęknięte korale, resztki nadziei odbijały się echem od betonu.
– Kaim... – zaskomlałam, panika i ból ścisnęły wnętrzności. – Kaim, co ty... Proszę, co ty robisz...
Zignorował mnie. Opuścił rękę, skinął głową do Megan. Ona uśmiechnęła się szeroko, wyszczerzyła równe zęby.
– Wiedziałam, że nie trzeba będzie cię namawiać – stwierdziła z zadowoleniem, po czym zwróciła się do mnie: – Jakieś ostatnie słowa?
Nie słuchałam jej.
– Ona zabiła Chrisa! Zabiła go! – łkałam. – Jak możesz?!
Wpatrywałam się błagalnie w ciemne oczy Kaima. Wycelował we mnie pistolet, patrzył pustym, wypranym z emocji wzrokiem. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach, mieszały się z wodnistą wydzieliną z nosa.
– Chcę żeby patrzyła mi prosto w oczy, a nie mam zamiaru się do niej schylać – oznajmił oschle.
Megan spojrzała na niego podejrzliwie, on wlepił w nią stalowy wzrok. Patrzyli na siebie przez chwilę, aż w końcu usłyszałam rezygnacyjne westchnienie.
– Dobra, jak tam chcesz. Śmiało, tylko nic nie kombinuj – ostrzegła.
Kaim od razu ruszył w moją stronę. Wpierw oswobodził odrętwiałe ręce, potem odwiązał nogi.
– Proszę – powiedziałam bezgłośnie, wkładając w to słowo i spojrzenie tyle uczucia, ile tylko potrafiłam. Kaim wstał z kolan, ani razu nie spojrzał mi w oczy. Zanim się odwrócił, dodałam głośniej: – Nie ty. Ona, ale nie ty.
Zmrużył oczy. Następnie zrobił coś, co zupełnie zbiło mnie z tropu.
Uśmiechnął się lekko, samymi oczami. Gdybym nie patrzyła na niego tak uważnie, w ogóle bym tego nie zauważyła.
Rozchyliłam usta, stłumiłam szloch.
Kaim wrócił do Megan, znów nałożył maskę. Jednak ja już wiedziałam, że wszystko się ułoży, a jego zachowanie to zwykła szopka. Może chciał uśpić jej czujność, odwrócić uwagę, nie miałam pojęcia. Byłam pewna tylko jednego – ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że bezuczuciowy morderca otworzył dla mnie swoje serce. Nie był już maszyną, pozwolił mi zobaczyć człowieka z krwi i kości.
Wygraliśmy.
Razem.
Kaim jednym susem doskoczył do Megan, wytrącił jej pistolet z ręki.
To były sekundy.
Wyrwała się po niego, ale zatrzymał ją mocny chwyt. Pierwsza chwyciłam broń, złapałam ją w dwie ręce, znajomy chłód metalu nieprzyjemnie szczypał.
Siostra zaryczała wściekle i rzuciła się na mnie z furią.
Pociągnęłam za spust.
Strzeliłam.
Nabój trafił w brzuch, Megan otworzyła szeroko oczy i usta, zgięła się w pół. Spojrzała w dół, na ranę, a potem na mnie.
Moja dłoń drżała, z oczu płynęły łzy. Cała dygotałam.
– Przepraszam – powiedziałam bezgłośnie, samym ruchem warg, choć nie czułam się winna.
To nie ja pociągnęłam za spust.
Zrobiła to Everly Morgan.
Kobieta, która miała już dość, która w końcu pokonała wszystkie swoje słabości i raz na zawsze położyła kres swojemu koszmarowi. Kobieta, w jaką zmieniła mnie Megan, ale też Theodor, Aaron... Kaim.
Megan pokręciła głową, zachwiała się i padła na kolana.
Przeraziło mnie uczucie, zalewające ciało i umysł.
Ulga.
Czułam ogromną ulgę. To po prostu był koniec, już nic złego nie mogło się wydarzyć.
Kaim minął klęczącą postać, stanął obok mnie. Delikatnie zabrał mi pistolet z drżących rąk.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, zalana łzami. Powoli skierował wzrok na mnie, jego spojrzenie było łagodne, kojące. Chciałam już tylko rzucić się w jego ramiona, przytulić do ciepłego ciała, zamknąć oczy i pomyśleć, że już wszystko będzie dobrze.
Nagle jego wzrok pomknął do Megan. Dziewczyna leżała na podłodze, w dłoni trzymała inny pistolet, nie miałam pojęcia, skąd go wzięła. Nie zdążyłam nawet krzyknąć do Kaima, on od razu rzucił się w obok, osłonił mnie swoim ciałem.
Nie.
Krzyknął, potem poczułam ostry ból. Zachłysnęłam się powietrzem, nie mogłam oddychać. Nie wiedziałam, co się działo. Spojrzałam ze strachem na Kaima, napotkałam rozszerzone w panice oczy, rozchylone usta.
Nie bój się. Przecież ty się nigdy nie boisz.
– Kate... – wyszeptał. – Katherine, nie...
Pochwycił mnie w ramiona, świat zaczął się kręcić. Runęłam na podłogę, Kaim nie zdołał mnie utrzymać. Wylądowaliśmy na zimnym betonie, objęci, jak kochankowie układający się do snu.
Chciałam coś powiedzieć, ale z mojego gardła wydobył się tylko dziwny bulgot.
– Cicho, cicho, Kate... – mówił ściszonym, czułym głosem. Takim, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam.
A potem zobaczyłam jego łzy.
Nie. Czemu płaczesz? Proszę, nie płacz.
Przycisnął mnie do siebie, ułożył moją głowę na piersi. Trzymał mnie tak mocno, jakby bał się, że mu ucieknę. Chciałam go dotknąć, przytulić, ale nie czułam rąk.
Nigdzie nie idę. Nie bój się. Nie idę.
– Będzie... dobrze – wysapał z trudem. – Wszystko... będzie...
Zamknęłam oczy.
Świat zamilkł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro