Rozdział 20
Lepiej umrzeć ze smakiem wolności na ustach, niż żyć długo i udawać, że nie dostrzegamy ścian własnego więzienia.
Beth Revis
ROZDZIAŁ 20
Nie mogłam uwierzyć w to, że już niedługo zobaczę swojego brata.
Po pojawieniu się Aarona wszystko wydarzyło się cholernie szybko: Kaim zadzwonił po Chrisa i jeszcze kogoś, kto był mu potrzebny. Musieliśmy pojechać aż w okolice Cambridge, gdzie stacjonował Jasper. Według zdobytych informacji kupił dom na odludziu, żył pod popularnym nazwiskiem Smith. Niezmiernie fascynowało mnie to, jak łatwo było uzyskać fałszywe papiery i płynnie posługiwać się nimi w kraju.
Trzy godziny później byliśmy już w drodze.
– Jak się dowiedziałeś, gdzie mieszka? – spytałam Aarona. Mieliśmy wszyscy dojechać do Cambridge, spotkać się i zastanowić nad następnymi krokami. Nikt nie oponował, gdy zajęłam miejsce pasażera w aucie Lawrence'a. Kaim nawet nie spojrzał w moją stronę, po prostu ruszył w drogę. Z jednej strony cieszyłam się, że uniknęliśmy sprzeczki, z drugiej coś ukłuło mnie w serce.
– Spędziłem mnóstwo czasu na śledzeniu zapisów z kamer miejskich wraz z informatykiem. Jasper rzadko wyjeżdżał z domu, unikał miejsc, w których mógłby zostać uchwycony jego wizerunek. Jednak nie mógł wiecznie się chować. Raz poszedł do lekarza, program wyłapał jego rysy twarzy – wyjaśnił.
– I po jednym uchwyceniu wiedzieliście już, gdzie się ukrywa? – dopytywałam, szczerze zaciekawiona tym tematem. Poza tym nie potrafiłam siedzieć w ciszy, buzowało we mnie zbyt wiele emocji. Tą rozmową próbowałam także zbadać grunt, na jakim znaleźliśmy się z Aaronem. Nadal mało sobie wyjaśniliśmy, wiele rzeczy i niedopowiedzeń zawisło w powietrzu.
– Wiedzieliśmy, w jakim mieście się znajduje. Pojechałem tam, popytałem tu i ówdzie. Mogłem poruszać się tam w miarę swobodnie, bo przecież nie istniałem. – Uśmiechnął się krzywo.
Wzięłam głęboki wdech, szykując się na poruszenie trudnej kwestii. To wszystko tak cholernie bolało, choć starałam się zachować powagę i niczego nie dać po sobie poznać.
Siedziałam tuż obok niego, a wydawało się, jakby dzieliły nas mile. Nasze historia, krótka, choć intensywna, chyba już się skończyła. Nie potrafiłam tego przetrawić. Pragnęłam, by ktoś cofnął czas i pozwolił nam znów być razem, cieszyć się sobą, każdą wspólnie spędzoną chwilą, każdym uśmiechem i spojrzeniem.
– Aaron, my...
– Nie zamierzam się wpierdalać – przerwał mi.
Spojrzałam na niego ze zmieszaniem. Mimo wszystko czułam potrzebę, by się wytłumaczyć.
– Możemy o tym porozmawiać? – spytałam cicho. Skinął głową. Dla nas obojgu był to ciężki temat, którego wcale nie chcieliśmy poruszać. Jednak to było ważne, potrzebne, by nie trwać w dziwnym zawieszeniu i niedopowiedzeniach. – Nie planowałam tego z Kaimem. Jestem pewna, że jego, tak samo, jak mnie, zaskoczył taki obrót spraw.
– Obrót spraw – powtórzył głucho, wlepiając wzrok w drogę.
– Tak – odparłam z niechęcią. – Ledwo potrafiłam oddychać tym samym powietrzem, co on. Wszystko się zmieniło, gdy zaczęło docierać do mnie, że się mną zajął. Zaopiekował. Nagle jakby magicznie zmienił się w człowieka z krwi i kości.
– Zrobił to, bo zawarliśmy umowę, Kate. Nie powiedział ci? – zerknął na mnie kątem oka.
– Powiedział. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Mógł po prostu robić to wszystko w o wiele gorszy, nieprzyjemny sposób. Nie musiał przecież robić mi śniadań, pilnować, żebym je jadła, pozwolić mi wychodzić z domu. Przecież wystarczyło zamknąć mnie na klucz w pokoju, tak byłoby łatwiej.
– Śniadań? Głodziłaś się? – spytał zdezorientowany, marszcząc brwi.
Zamrugałam kilka razy. Zapomniałam, że Aaron nie wiedział o moim stosunku do jedzenia.
– Miałam problemy z apetytem, nieważne – rzuciłam, próbując wybrnąć z tego tematu. – W każdym razie czułam się zaopiekowana, na tyle, o ile można się przy nim czuć. Zaufałam mu, wierzyłam, ślepo za nim szłam. W końcu te nasze zgrzyty, ta cała nienawiść i napięcie eskalowały w chemię i daliśmy się temu ponieść – tłumaczyłam z zażenowaniem, a Aaron słuchał cierpliwie, zaciskając usta. – Łączy nas tylko seks, nic więcej. On nadal nie może mnie zdzierżyć, a ja nie potrafię go zrozumieć. Gdybym wiedziała, że żyjesz, nawet jakbyś nie mógł się pokazać, to nigdy w życiu bym do tego nie dopuściła.
– A ty? – Zacisnął nieznacznie palce na kierownicy.
– A ja? – dopytałam z niezrozumieniem.
– Ty też nadal nie możesz go zdzierżyć?
– Ja...
– Widziałem, jak na niego patrzysz, Kate – wszedł mi w słowo, cierpkim tonem. – Już nie wspomnę o tym, jak on patrzył na ciebie. Znam go trochę, mimo tego, że przez wiele lat nie mieliśmy kontaktu. Bardzo łatwo go rozszyfrować, chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się, że za nic nie da się odgadnąć jego myśli i zamiarów.
– O czym ty mówisz, on...
– To mógłby być każdy, Kate. Kurwa! – Walnął dłonią w kierownicę. Wzdrygnęłam się, rozchyliłam usta z zaskoczenia. – Każdy! Nawet Toru! Dlaczego to musiał być akurat pieprzony Kaim?
Przełknęłam gulę rosnącą w gardle, lecz nie umiałam rozwiązać supła, tworzącego się w żołądku. Wyrzuty sumienia narastały we mnie do astronomicznej wielkości.
– Z Toru też miałam pewną sytuację... – powiedziałam cicho. – Ale już sobie wszystko wyjaśniliśmy – dodałam pośpiesznie.
– Chryste, Kate. Serio? Pieprzyłaś się też z Toru?
– Nie! Całowaliśmy się, raz.
Aaron westchnął głęboko. Oparł głowę o zagłówek fotela, jego ramiona opadły.
– Nie powinienem się unosić – stwierdził spokojnie. – To przecież moja wina. Sam sobie to zrobiłem, mogłem przewidzieć, jak to się skończy.
Skończy.
– Próbowałam po prostu przetrwać.
– Wiem. Wiem, Kate. Przepraszam. – Zabrał dłoń z kierownicy i nakrył nią moją rękę, leżącą na kolanie i ścisnął ją lekko. – Przepraszam. Nie mogę cię oceniać, nie chciałem się unieść. Przecież nie wiedziałaś, nie miałaś pojęcia. Przepraszam. Jestem taki wściekły na Kaima, taki wkurwiony. Ty nie wiedziałaś, ale ten dupek już tak. Wiedział, gdzie byłem, co robiłem, że czekałem na ciebie. Nie mogę znieść tego, że... Ach, nieważne. Po prostu... – Zabrał dłoń, przejechał nią po krótkich włosach. – Po prostu przepraszam. To trudne. Cholernie trudne.
– Wiem. Dla mnie też – wyznałam gorzko.
– Choćbym nie wiem, jak kurewsko mocno chciał, nie potrafiłbym... Echhh... – westchnął przeciągle i zamilkł na chwilę. – Mam po prostu szczerą nadzieję, że ten dupek cię nie skrzywdzi. Chociaż szczerze w to wątpię. On nie potrafi nie ranić ludzi.
– Czyli my...?
Wiedziałam. Przecież wiedziałam to od pierwszej chwili, gdy Aaron wszedł do domu i nakrył mnie z Kaimem. Jednak zdawać sobie sprawę a usłyszeć to na głos to dwie inne rzeczy.
Aaron pokiwał głową.
– Między nami jest w porządku, Kate. Chcę, żebyś była szczęśliwa. – Chwycił moją rękę i pocałował delikatnie jej grzbiet, nie spuszczając spojrzenia z drogi. – Poradzę sobie z tym. To pewnie zajmie chwilę, ale dam radę.
Z trudem przełknęłam ślinę.
To już.
Już po wszystkim.
Odpuścił.
Aaron Lawrence właśnie zrezygnował ze mnie.
Zrezygnował z nas.
Postawił ostatnią kropkę w naszej wspólnej książce, przy pisanym przez nas epilogu. Zamknął ją, odłożył na półkę i ruszył dalej. Beze mnie.
– Dlaczego mi pomagasz? Po tym wszystkim... – Oczy mnie zapiekły.
– Właśnie dlatego. Po tym wszystkim – skwitował stanowczym głosem. Zaraz potem dodał trochę łagodniej: – Poza tym obiecałem ci coś, pamiętasz? Zostało jeszcze trzydzieści osiem wspomnień, jak mam je stworzyć, jeśli jest tu taki rozpierdol? – zaśmiał się cicho.
Trzydzieści osiem wspomnień.
Chcę dać ci czterdzieści sześć cudownych wspomnień.
Pierwsze łzy spłynęły po moich polikach, nie zdążyłam ich otrzeć.
– Kate? – spytał niepewnie Aaron.
– Przepraszam, to... – wyjęczałam, lecz szloch przerwał dalszą wypowiedź. Sekundę później wybuchłam płaczem.
Wylewał się ze mnie żal, za te wszystkie stracone dni z Aaronem. Wspominałam nasze wspólne święta i z bólem myślałam o tym, że już nie będzie następnego razu. Jednocześnie płakałam z ulgi, że udało się podjąć chociaż taką decyzję i że dalej mogłam trwać u boku Kaima, o ile ten mnie nie odtrąci.
Potem wyschły łzy i zostały już tylko słowa. Przez resztę drogi Aaron gładził delikatnie moją dłoń i opowiadał o tym, co robił w Stanach, ja zaś streściłam szybko wszystko, co wydarzyło się w moim życiu.
A zaadresowane do Aarona listy pewnie gniły już zakopane w ziemi tak jak nasze uczucia.
━━ ♜ ━━
Wynajęliśmy trzy pokoje w jednym z hoteli w Cambridge. Kaim oczywiście musiał mieć przestrzeń tylko dla siebie, Aaron miał spać z Chrisem a ja ze znajomą Reyes'a, która powinna dołączyć do nas wieczorem. Joan, snajperka, tak ją przedstawił. Potem zamknął się w swoim lokum.
Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam pod prysznic. Stałam pod deszczownicą tak długo, że aż pomarszczyły mi się palce u rąk i stóp. Potem przebrałam się w to, co udało mi się spakować w jedną torbę i położyłam do perfekcyjnie pościelonego łóżka. Uśmiechnęłam się na myśl, że Kaim pewnie i tak ułożył pościel po swojemu, bo dla niego nawet to byłoby ,,za słabo" zrobione. Mina mi zrzedła od razu, gdy uświadomiłam sobie, o czym pomyślałam.
Wierciłam się i kręciłam, nawet nie miałam ochoty przeglądać Internetu. Jedynie szybko sprawdziłam social media, żeby zobaczyć kolejne zdjęcie zdrowiejącej Pianki.
Zastanawiałam się, kim była kobieta, po którą zadzwonił Kaim, czy zrobił sobie okłady na siniaki i jak czuł się z tym, że przyłapał nas jego brat. Znów wszystkie moje myśli krążyły wokół niego, to było łatwiejsze, niż zadręczanie się sytuacją z Aaronem i stalkerem. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Nogi same poniosły mnie do jego pokoju. Zapukałam dwa razy i nacisnęłam klamkę. Zamknięte. Przygryzłam wargę i już zamierzałam się odwrócić, ale zamek szczęknął i drzwi się uchyliły. Kaim rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym wszedł w głąb pomieszczenia.
Szybkie bicie serca towarzyszyło miękkim krokom stawianym na bordowej wykładzinie.
Kaim zamknął za mną drzwi, przekręcił klucz i posłał mi wyczekujące spojrzenie.
– Mogę usiąść? – zapytałam nieśmiało, skubiąc rękaw bluzy. Mężczyzna zerknął na moje dłonie, po czym wrócił wzrokiem do oczu. Skinął głową i zajął miejsce przy niewielkim biurku.
Usiadłam na łóżku. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, bo tak jak sądziłam, było pościelone inaczej niż moje. Wszystkie fałdki zostały wygładzone, poduszki ułożone w równym rzędzie.
Przeniosłam uwagę na Kaimie. Miałam wrażenie, że siniaki powiększyły się, tak samo, jak cienie pod oczami.
– Rozmawiałeś z Aaronem? – Przygryzłam wnętrze policzka.
– O czym? – Prawa brew Kaima lekko drgnęła.
Aha, czyli w ten sposób.
Potrząsnęłam głową.
– Nieważne – odparłam. – Kim jest Joan?
– Kłopoty w raju? – zadrwił, po czym uniósł kącik ust w kpiącym uśmieszku.
– Zgadnij – warknęłam, rozjuszona jego złośliwością. – Odpowiedź za dziesięć punktów, kolejne dziesięć za to, kto postanowił mnie okłamać, chociaż twierdził, że zawsze mówi prawdę.
– Umowa – przypomniał, patrząc mi prosto w oczy. – Poza tym dla mnie on od dawna jest martwy.
– Dlaczego? Czemu tak bardzo się nie znosicie?
– Jutro odwiedzimy Jaspera – rzucił, unikając odpowiedzi. – Zostaniesz w aucie z Chrisem, poczekacie, aż wszystko załatwimy.
– Co to znaczy, że wszystko załatwicie? Zamierzasz go... zabić? – spytałam słabo.
– Nie od razu. Trochę porozmawiamy, potem zdecyduję, co dalej.
– To dla ciebie naprawdę takie łatwe? Po prostu kogoś zabić? – Zmarszczyłam brwi. Kaim przez chwilę patrzył na mnie intensywnie, jakby znów zamierzał się wycofać. Nie pozwoliłam mu na to. – A co potem? Dorwiesz Jaspera, nie będziesz musiał mnie niańczyć, wszystkie problemy znikną. Wciąż będziesz chciał moich pieniędzy czy mnie też się pozbędziesz? – pytałam, prowokowałam, próbowałam zagrać na jego emocjach.
Reyes wstał z krzesła, ruszył ku mnie powolnym, leniwym krokiem, cały czas patrząc mi prosto w oczy. Zatrzymał się przed łóżkiem, musiałam odchylić głowę, by nadal śledzić jego spojrzenie.
Westchnęłam, gdy złapał mój podbródek w smukłe palce i pochylił się tak, że nasze nosy prawie się stykały. Poczułam ciepły oddech na swoich wargach, do moich nozdrzy dotarł mocny, leśny zapach.
– To byłoby takie łatwe, prawda? – wymruczał prosto w moje usta, po moim ciele przebiegł dreszcz. – Po prostu pozbyć się problemu.
– Jestem twoim problemem? – wyszeptałam, serce biło jak szalone, oddech przychodził z trudem.
– Najbardziej upierdliwym i gadatliwym, jaki miałem – odpowiedział i wpił się mocno w moje usta.
Westchnęłam, przytłoczona ogromem emocji i uczuć. Koniuszek języka przesunął się po moich wargach, rozchyliłam je i wyszłam mu naprzeciw. Przy każdym ruchu ust Kaim pochylał się coraz mocniej, ulegałam jego naporowi i w końcu wylądowałam plecami na łóżku. Poczułam, jak materac ugiął się z dwóch stron moich bioder i ramion, mężczyzna zawisł nade mną.
Ten pocałunek był intensywny, ale nie tak agresywny i pełen głodu, jak zwykle. Skrywała się w nim jakaś inna emocja, potrzeba lub pragnienie, lecz nie wiedziałam czego. Ruchy miękkich, słodkich ust zwalniały, by zaraz znów przyśpieszyć. Jego grzywka łaskotała moje czoło, palce wczepiły się we włosy. A ja przez cały czas myślałam o tym, co będzie po zatrzymaniu Jaspera.
Bałam się wrócić do normalności. Bałam się stracić Kaima. Bałam się, że już więcej nie dotknę jego miękkich warg, nie spojrzę w ciemne oczy i nie poczuję charakterystycznego zapachu perfum.
Oczy mnie zapiekły, ledwo powstrzymałam łzy.
– Nie... – wyszeptałam między pocałunkami. Kaim zatrzymał się, nasze usta nadal się stykały. Rozchyliłam powieki, ujrzałam pytające spojrzenie. – Nie całuj mnie tak, proszę.
Zmarszczył brwi.
– Jak? – spytał zachrypniętym głosem.
– Jakby ci zależało.
Nie dotykałam go, ale i tak wiedziałam, że cały się spiął. Spojrzenie ciemnych oczu przeskakiwało chaotycznie między moimi. Jego powieki drgnęły.
Moje serce zabiło trzy razy. Potem Kaim zrobił to, co potrafił najlepiej.
Uciekł.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem.
Kurwa.
I co to niby ma znaczyć?
Gapiłam się przez chwilę w sufit, po czym wstałam, żeby wrócić do siebie. Zamknęłam drzwi, odwróciłam się w stronę korytarza i zamarłam. Aaron zastygł z dłonią na klamce, stał przed moim pokojem. Wpatrywał się we mnie z zaciśniętą szczęką.
Kurwa.
Wykończę się.
Sekundę później na jego twarz wpłynął łagodny uśmiech.
– Znajoma Kaima już jest, właśnie chciałem cię zawołać – powiedział lekko, jakby wcale nie przyłapał mnie na wymykaniu się z pokoju swojego brata.
– U was? – spytałam. Chciałam zabrzmieć pewnie, ale z mojego gardła wydobył się dziwny pisk. Odchrząknęłam pośpiesznie.
– Tak.
– Daj mi chwilę, zaraz do was przyjdę – poinformowałam. Aaron odsunął się od drzwi, więc skorzystałam z okazji, prześlizgnęłam się obok niego i weszłam do środka. Od razu przekręciłam zamek, następnie oparłam czoło o chłodne drewno.
Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym poszłam do łazienki. Załatwiłam się, przemyłam twarz zimną wodą, zastygłam, oparta o zlew. Odtwarzałam w myślach sytuację z Kaimem, nic z tego nie zrozumiałam, choć cholernie chciałam. To zachowanie mogło znaczyć zupełnie wszystko. Bardzo frustrował mnie fakt, że nie potrafiłam go rozszyfrować.
Kilka minut później zapukałam do pokoju Aarona i Chrisa. Mężczyźni zajęli łózko, nieco dalej siedziała rudowłosa, szczupła kobieta. Opierała ramiona o krzesło, zielone oczy spojrzały na mnie z rezerwą. Biła od niej pewność siebie i siła, czego od razu jej pozazdrościłam. Ja wyglądałam pewnie na zagubioną owieczkę, która zupełnym przypadkiem weszła w stado wilków.
– Hej – przywitałam się.
– Heeej, młoda! – Chris wziął mnie w ramiona i lekko podniósł. – Już się bałem, że ten sztywniak wywiózł cię na jakieś zadupie i kazał wypasać kozy.
Parsknęłam śmiechem.
– Prawie zgadłeś – zażartowałam.
Chris postawił mnie z powrotem na wykładzinę, zarzucił ramię na moje barki i wskazał ręką na kobietę, przyglądającą się nam z nieskrywanym zainteresowaniem.
– To Joan, Joan to Kate – rzucił. Nowa skinęła mi głową, więc posłałam jej lekki uśmiech. – Krakersa? – Chris podsunął mi pod nos opakowanie słonych ciastek. Zaśmiałam się cicho i odmówiłam. Od powrotu Aarona z nerwów nie byłam w stanie niczego przełknąć.
Razem z informatykiem oparliśmy się biodrami o komodę, na chwilę zapadła niezręczna cisza.
– Na co czekamy? – spytała Joan, przeskakując spojrzeniem między naszą trójką.
– Na księciunia – sarknął Aaron. Uniósł kącik ust w zaczepnym uśmieszku i poprawił poduszkę pod plecami. Nasze oczy na sekundę się spotkały, na moim gardle zacisnęły się niewidzialne dłonie. Szybko odwróciłam wzrok.
– To możemy sobie trochę poczekać. – Przewróciła oczami. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, cisnącego się na usta. Jednocześnie poczułam małe ukłucie zazdrości.
Jak dobrze się znają? Kim dla siebie są?
Jak na zawołanie otworzyły się drzwi, do środka wszedł Reyes. Omiótł nas pustym wzrokiem, nikomu nie poświęcił większej uwagi. Nawet mnie. Podszedł do wolnego krzesła pewnym krokiem i zajął miejsce przy wejściu, między Aaronem a mną.
– Więc? – zagadnęła Joan, gdy tylko Kaim usiadł. – Jaki jest plan?
– Jutro...
– Kate...
Głosy braci zlały się w jedno. Zamilkli i spojrzeli na siebie z iskrami w oczach. Atmosfera w pokoju zrobiła się gęstsza, jeszcze bardziej nieprzyjemna.
– Tak to właśnie wygląda, gdy planuje się coś z dwoma samcami alfa – fuknęła kobieta. – Nie pozabijajcie się albo chociaż poczekajcie, aż skończymy akcję.
Nie odważyłam się parsknąć, jednak w głębi duszy płakałam ze śmiechu. Z każdą chwilą upewniałam się, że nowa towarzyszka da tej dwójce popalić. Jednocześnie byłam nią coraz bardziej zaintrygowana, dorównywała im charakterem.
Bracia jeszcze przez chwilę łypali na siebie spojrzeniami. Byłam pewna, że nie tylko ja czułam się tak, jakbym im przeszkadzała swoją obecnością. Po chwili Kaim wyprostował plecy i zaczął mówić.
– Chris, jak hotel?
– Czysty – stwierdził informatyk, Reyes skinął głową.
– Wyłączcie telefony – polecił młodszy z braci.
– Za kogo ty mnie masz? – burknęła Joan.
– Zostawiłam telefon w pokoju – odparłam ściszonym głosem.
Aaron i Chris wykonali polecenie.
– Wyruszymy przed świtem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zaskoczymy Jaspera podczas snu. Joan – skierował uwagę na kobietę – osłaniasz nas. Chris będzie cię ubezpieczał dronem. Katherine zostanie z nim w aucie. Jeśli coś pójdzie nie tak, damy wam znać. Zabierzecie Joan i uciekniecie.
Przez resztę wieczoru zapoznawaliśmy się z planem. Wszystko mnie bolało, gdy wracałam do swojego pokoju, bo cały czas stałam spięta jak struna. Częściowo skupiałam się na słowach Kaima, częściowo obserwowałam, czy bracia rzucą się sobie do gardeł, a częściowo stresowałam się jak cholera tym, co miało się wydarzyć.
Chwilę po północy wszyscy rozeszliśmy się do swoich pokoi. Poczłapałam za Joan, która nawet chodziła z większą gracją niż ja. Stawiała kroki zgrabnie, z wdziękiem, jak dumna kotka.
Zdecydowanie zżerała mnie zazdrość. Oczywiste było, że Kaim prędzej zainteresowałby się nią niż mną. Uczepiłam się tej myśli, prawie zgrzytałam zębami, aż położyłyśmy się do swoich łóżek i Joan zadała mi pytanie, którego zupełnie się nie spodziewałam.
– Dobrze znasz się z Aaronem? – Melodyjny, cichy głos poniósł się po pomieszczeniu i odbił echem w mojej głowie. Milczałam przez chwilę, byłam zdezorientowana, a poza tym nie miałam pojęcia jak na to odpowiedzieć.
– Można tak powiedzieć – wydukałam, czując ucisk na żołądku.
– Spotyka się z kimś?
Coś wyrwało mi jelita, zrobiło z nich kokardkę i włożyło je z powrotem do mojego brzucha. Dobrze, że było ciemno, bo na pewno wyglądałam dziwnie z wytrzeszczonymi oczami.
– Eee... Chyba... Chyba nie – odparłam. Z każdym słowem robiło mi się coraz gorzej.
Ona i Aaron?
Boże.
Nie potrafiłam nawet sobie tego wyobrazić. Oblewał mnie zimny pot, gdy tylko próbowałam. To nie tak, że miałabym coś przeciwko nim. Po prostu ta rana była zbyt świeża i myśl o tym, że będzie robił z kimś to, co robiliśmy my, zwyczajnie bolała. Nawet fakt, że życzyłam mu szczęścia, tego nie zmieniał. Potrzebowałam czasu, by to wszystko przetrawić.
– On przyjechał tu dla ciebie, prawda? – spytała głucho.
– A ty dla Kaima? – skontrowałam odruchowo, nie zdążyłam ugryźć się w język.
– I tak i nie. Jestem tu, żeby spłacić dług. On kiedyś... – zawahała się. – Wyświadczył mi przysługę.
– To musiała być spora przysługa.
– Była.
Obydwie na chwilę zatopiłyśmy się we własnych myślach. Wiatr świszczał, przedostając się do pokoju przez szczeliny w oknach, z oddali dobiegały odgłosy nocnego życia w mieście.
– Widać, że coś między wami było. Nawet ja przez chwilę czułam się niezręcznie – zaśmiała się krótko. Mnie w ogóle nie było do śmiechu. – Jeśli jutro wszystko pójdzie dobrze i przeżyję, umówię się z nim. Chciałabym po tym dożyć późnej starości, więc wolę się doinformować, czy nie odrąbiesz mi za to głowy we śnie.
Przewróciłam oczami.
– Potrzebujesz mojego błogosławieństwa? – powiedziałam oschle.
– Nie – rzuciła lekko. – To raczej moja dobra wola i zwykła informacja, żebyś nie była zaskoczona.
– Nie interesuje mnie jego życie miłosne – skłamałam. – Mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
– No, fakt. – Znów cisza. Odwróciłam się na bok, zamierzałam iść spać, jednak Joan znów się odezwała. – Jaką masz umowę z Kaimem?
– Hm?
– Jakim cudem on to dla ciebie robi? Co jest ci winien? – pytała, w jej głosie wyraźnie brzmiała ciekawość.
Zmarszczyłam brwi.
Dba o swoje zwierzątko.
– Musi być mi coś winien, żeby mi pomagać? – mruknęłam.
– Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz? – parsknęła. – To K a i m. Znam go, słabo, ale jednak i jestem pewna, że ten drań nie ma żadnych psiapsi i nie robi niczego z dobroci serca.
Nie odpowiedziałam.
Zamiast tego odwróciłam się na bok i gapiłam pustym wzrokiem w ścianę. Chwilę później usłyszałam ciche skrzypienie łóżka, później oddech Joan uspokoił się i wyrównał. Ja jeszcze długo nie mogłam spać, od dawna nie sypiałam najlepiej. Udało mi się zdrzemnąć jedynie przez półtorej godziny.
Budzik zadzwonił o trzeciej w nocy. Przetarłam opuchnięte powieki, przeciągnęłam się. Moja współlokatorka od razu wyskoczyła z łóżka i zaczęła się ubierać. Również zabrałam się za szykowanie do wyjazdu. Dwadzieścia minut później wyszłam z pokoju z Joan, która niosła czarną, podłużną walizkę. Dołączyłyśmy do reszty, wszyscy uwijali się w ponurej, ciężkiej ciszy.
Jechałam z Chrisem, pozostali zabrali się drugim autem. Byliśmy z nimi w kontakcie telefonicznym, dzięki czemu słuchaliśmy, jak Aaron raz jeszcze powtarzał cały plan. Ja miałam jedynie siedzieć w samochodzie pod okiem informatyka. Skubałam skórki przy paznokciach, moja noga drżała w nerwowym tiku.
Jeśli wszystko poszłoby dobrze, to miałam zobaczyć Jaspera. Ta myśl była tak odrealniona, daleka, że ciężko było ją złapać i osadzić w rzeczywistości.
Zobaczę brata.
Kolejną osobę, która mnie oszukała i zdradziła.
Czy mogłam nadal nazywać go bratem? Zrobił mi tyle okrutnych rzeczy, że nie zasłużył na to miano. Nie zasługiwał na nic.
Zdawało mi się, że Chris przeżywał wszystko równo mocno, co ja. Ściskał mocno kierownicę, napinał szczękę. Być może nie brał wcześniej udziału w podobnych wydarzeniach, trochę mnie to pocieszało, a trochę smuciło. Nie chciałam narażać go na niebezpieczeństwo.
Trzy godziny przed wschodem zaparkowaliśmy na leśnej drodze, około jard od domu Jaspera.
Nikt się nie żegnał, nikt nie rzucił nawet zwykłego ,,do zobaczenia". Po prostu zabrali sprzęt i poszli. Udało mi się jedynie złapać krótki kontakt wzrokowy z Kaimem, gdy wysiadł z drugiego auta. Pragnęłam przekazać mu w tym jednym spojrzeniu wszystko to, czego nie mogłam wyrazić słowami.
Wróć.
Wróć do mnie.
Uważaj na siebie.
Nie waż się mnie zostawić.
Potrzebuję cię.
Jego czujne oczy patrzyły na mnie intensywnie, gdy przechodził na tył samochodu. I byłam prawie pewna, że w jego wzroku dostrzegłam jakąś odpowiedź. Tak niejasną, niewyraźną, ledwo dostrzegalną, ale jednak.
Odpowiedź.
Postanowiłam wtedy, że po zakończeniu tej sprawy wyznam mu wszystko, co czułam. Byłam prawie pewna, że i tak postanowił zniknąć, gdy będzie po problemie, więc co mi szkodziło. Chciałam chociaż spróbować go zatrzymać u swego boku.
Tymczasem pozostało mi jedynie czekać, aż bracia wraz z Joan wrócą cali i zdrowi i pomogą mi zrobić pierwszy krok ku wolności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro