Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

To taki potworny wysiłek, nie dać się prześladować temu, co przepadło, i tylko trwać w zachwycie nad tym, co było.

Jandy Nelson

ROZDZIAŁ 17

- Dziękujemy, zapraszamy ponownie! - Uśmiechnęłam się szeroko do klienta i podałam mu torbę z zakupami. Moja twarz na powrót stała się posągowa, gdy facet zniknął za drzwiami sklepu.

Przymknęłam powieki, wzięłam głęboki oddech.

Jeszcze godzina.

Skorzystałam z okazji, że na sali nikogo nie było i rozpuściłam włosy. Czarne kosmyki opadły na ramiona prostymi kaskadami, przeczesałam je dłonią, po czym na powrót spięłam je w kitkę. Poprawiłam grzywkę, by nie wpadała mi do oczu i sięgnęłam po lusterko. Mocny makijaż nie prezentował się najlepiej po dziesięciu godzinach pracy; podkład starł się z okolic nosa i gdzieniegdzie grudkował, szminka prawie całkowicie zniknęła z ust. Trudno, mogłam zmyć tapetę z twarzy dopiero w domu.

Nadal nie przyzwyczaiłam się do nowego wyglądu, zmienionego tuż przed ucieczką z Alverton.

Po postrzale Pianki pojechałam z Kaimem do domu. W drodze powtarzałam w kółko to samo, błagałam go, żeby zabrał mnie z tego pieprzonego, przeklętego miasta. Majaczyłam w szoku, nie spodziewałam się, że naprawdę wyjedziemy, choć bardzo tego pragnęłam.

Zostałam w domu sama z Chrisem. Usiadłam na kanapie, gapiłam się w jeden punkt, łzy łaskotały moje policzki. Po kilkunastu minutach Kaim wrócił z farbą do włosów.

- Wyślij mi zdjęcie do dokumentów z pofarbowanymi włosami. - Reyes zatrzymał wzrok na mojej twarzy. - Na wszelki wypadek zrób mocny makijaż. Niedługo wrócę. Chris, zajmij się nią.

Informatyk pokiwał głową i usiadł obok mnie. Poczułam ciepłą dłoń na plecach, gładził mnie delikatnie, powoli.

Gospodarz rzucił nam ostatnie spojrzenie, po czym odwrócił się z zamiarem wyjścia z salonu. Zanim zniknął, zatrzymał się na chwilę w przejściu i zapytał:

- Jak chcesz mieć na imię?

Zagryzłam wargę. Do głowy wpadło mi to, którym przedstawiłam się nieznajomemu w barze.

- Everly - odpowiedziałam cicho.

Kaim skinął głową i wyszedł. Wrócił kilka godzin później z fałszywymi dowodami i paszportami oraz dwoma biletami na samolot.

Wysłałam SMS-y do Vivien, Ruby i Toru z wiadomością, że wyjeżdżam na jakiś czas i nie muszą się o mnie martwić. Potem mój telefon i karta zostały zniszczone tak samo, jak moja dotychczasowa tożsamość.

Lusterko prawie wypadło mi z dłoni, gdy wzdrygnęłam się na dźwięk głosu, który rozbrzmiał tuż obok mnie:

- Zaraz koniec i do domu, co nie, Ever?

Z zaskoczenia aż zakłuło mnie serce. Przyłożyłam rękę do piersi i posłałam Nicolasowi spojrzenie pełne wyrzutu.

- Chcesz mnie zabić? - burknęłam pod nosem. Schowałam lusterko do torebki, leżącej pod blatem. - Myślałam, że nikogo nie ma.

- A to tylko ja. - Blondyn uśmiechnął się szeroko, ukazując niewielką przerwę między jedynkami.

Przewróciłam oczami i sięgnęłam po segregator z dokumentami. Do zamknięcia sklepu musiałam jeszcze uzupełnić papiery po swojej zmianie, podliczyć pieniądze w kasetce i umyć podłogi. Westchnęłam ze znużeniem i spojrzałam kątem oka na Nicolasa. Mężczyzna właśnie układał puszki z farbami, przyniesione z zaplecza.

Przygryzłam policzek. Schyliłam się, oparłam łokcie o ladę, podparłam podbródek ręką i uśmiechnęłam się słodko do kolegi.

- Umyjesz podłogę na sali? - zaświergotałam. - Mam tyle papierów do nadrobienia, że chyba się z nich nie wygrzebię.

Nicolas zerknął na mnie z lekko rozchylonymi ustami, puszka z niebieską farbą prawie wyleciała mu z ręki. Miałam ochotę się zaśmiać.

- Tak - odpowiedział błyskawicznie. - Tak, jasne. Poukładam tu i zaraz ogarnę salę. Pracuj sobie spokojnie.

- Dziękuję, Nic. - Posłałam mu buziaka w powietrzu, facet spalił buraka. Przewróciłam oczami, gdy mężczyzna znów skupił się na półce.

Zrobiłam się wredna. To pewnie przez nadmiar towarzystwa Kaima.

Ostatni tydzień był ciężki.

Zamieszkaliśmy na odludziu w małej miejscowości, pozbawionej monitoringu i kamer. Ucieczka z Alverton cholernie bolała, zostawienie przyjaciółek, Toru... Było nie do zniesienia. Starałam się zacisnąć zęby, nie załamać, choć było ciężko. Przez pierwsze dni snułam się po piętrowym domu jak cień, uparcie przeglądałam portale społecznościowe Vivien i Ruby, by wiedzieć, czy wszystko u nich w porządku. Gorzej było z Toru, on w ogóle nie istniał w sieci, więc nie miałam o nim żadnych informacji. Zadręczałam się tym, zastanawiałam, co robił, jak się miał, czy winił się o Piankę, a odpowiedzi nie przychodziły. Nie mogłam się z nimi kontaktować, zakładać social mediów ani robić niczego, co mogło namierzyć Katherine Harvey.

Nową kartę i smartfon kupiła Everly Morgan.

Kaim mocno się izolował, bardziej niż zwykle. Dał mi przestrzeń albo sam jej potrzebował, ciężko było się domyślić. Siedział w swoim pokoju, wychodził z niego głównie na śniadania, nadal jedliśmy je razem. W ciągu siedmiu dni zamieniliśmy zaledwie kilka słów, jedynie na temat bezpieczeństwa moich bliskich, aż w końcu przy posiłku podsunął mi kartkę z adresem i nazwą sklepu.

- Tu będziesz pracować - stwierdził, patrząc mi głęboko w oczy. - Jutro dostaniesz auto, będziesz nim jeździć do pracy. Żadnych taksówek, autobusów, i tak ich prawie nie ma w mieście, a tutaj nie dojeżdża komunikacja.

Wzięłam kartkę do ręki, przeczytałam treść. Nie poczułam zupełnie niczego na tę wiadomość.

- Sklep budowlany? - spytałam obojętnie, Kaim skinął głową.

Westchnęłam, odsunęłam się od stołu, po czym wstałam i poszłam do swojego pokoju.

Przez resztę wieczoru gapiłam się w sufit. Leżałam na plecach z rękami wyciągniętymi na boki, przyjmując wszystko, co dawał mi los.

Nieco bawił mnie fakt, że znów traciłam swoją tożsamość. Co prawda tym razem to tylko imię, nazwisko i wygląd, lecz czułam, że nie tylko to ulegnie zmianie. To była dla mnie szansa na coś więcej, na metamorfozę wewnątrz mnie, przekucie słabości w siłę.

- Everly Morgan - szeptałam, próbując przyzwyczaić się do nowej mnie.

Następnego dnia rzeczywiście dostałam auto do swojej dyspozycji. Nie było to może Volvo Kaima, mimo to przyjemnie mieć coś swojego. Sfałszowane prawo jazdy leżało w schowku, miałam wrażenie, że wręcz promieniowało radioaktywnością. Reyes zapewnił, że nie spotkają mnie żadne problemy, nawet jeśli policja je sprawdzi, ale i tak się stresowałam.

Pierwszy dzień w pracy był trudny. Wszystko wypadało mi z rąk, nie potrafiłam nic zrobić porządnie. Szef miał do mnie mnóstwo cierpliwości, a Nicolas chodził za mną jak cień i pomagał, gdy tylko mógł. Przebywanie wśród nowo poznanych osób zadziałało kojąco, zajęcie również. Skupiałam myśli na robocie, zamiast na bliskich i Piance. Przetrwałam to, chociaż znów pragnęłam umrzeć.

Przetrwałam.

Poza tym wyjazd z Alverton dał mi poczucie bezpieczeństwa. Miałam wrażenie, że znalazłam się na końcu świata, choć przebyliśmy zaledwie pół kraju.

W Lindlow wszystko było spokojne, powolne. Nawet czas zdawał się płynąć wolniej, pozwalał delektować się każdą chwilą.

Skończyłam przeliczać pieniądze w kasetce chwilę po tym, gdy Nico odłożył mopa. W ciągu czterech dni nauczyłam się sporo o pracy w sklepie, nieco o farbach i cholernie dużo o serii komiksów ,,Thorgal", bo Nicolas był ich fanem. Chłopak był dość cichy i zamknięty w sobie, ale jeśli chodziło o ten komiks, to buzia mu się nie zamykała. W tej kwestii przypominał Chrisa, obydwaj mieli bzika na punkcie swoich hobby.

Tylko że mój współpracownik wydawał się mieć także bzika na moim punkcie.

Zamknęliśmy sklep, pożegnaliśmy się i wsiadłam do auta. Droga do domu, położonego w środku lasu, zajmowała mi jakieś pół godziny jazdy. Nie czułam się zbyt pewnie za kółkiem, choć pamiętałam lekcje Aarona. Nie śpieszyłam się, bałam się jechać szybko. Przemierzałam szosę w swoim tempie, więc nie dziwne, że dostrzegłam na jezdni potrąconego gołębia, machającego skrzydłem. Od razu przyszła mi do głowy Luna, pupil Kaima, przez co nie potrafiłam przejechać obojętnie obok cierpiącej istoty.

Zatrzymałam się na poboczu, przy ścianie lasu. Zgasiłam silnik, włączyłam światła awaryjne, upewniłam się, że nic nie jechało i podbiegłam do zwierzęcia. Biały gołąb ciągnął prawe skrzydło po asfalcie, lewym próbował wzbić się w powietrze. Szybko oceniłam pozostałe szkody, na szczęście wyglądało na to, że nie ucierpiał mocniej. Wróciłam do auta po koc, trochę się namęczyłam, żeby złapać w niego rannego gołębia. Starałam się nie dotykać uszkodzonego skrzydła, ale przestraszone zwierze miotało się jak szatan i na pewno kilka razy niechcący sprawiłam mu ból.

- Przecież chcę ci pomóc, uspokój się! - wyjęczałam, niosąc pacjenta do samochodu. Umieściłam go na dywaniku przedniego siedzenia, dopiero wtedy przestał się rzucać.

Zirytowana pokręciłam głową i ruszyłam w dalszą drogę. Po dotarciu na posesję znów walczyłam z przerażonym gołębiem, co było niezłym testem mojej cierpliwości.

Jakimś cudem przetransportowałam zwierzę do salonu, położyłam je razem z kocem na podłodze.

- Kaim! - zawołałam.

Drzwi jego pokoju zaskrzypiały, mężczyzna zszedł na dół. Spojrzał na mnie, potem przeniósł uwagę na białego ptaka i znów na mnie. Zamrugał kilka razy, zanim się odezwał.

- Co to jest, Katherine?

- Gołąb, nie widzisz? - Splotłam ręce na piersi, Kaim powtórzył ten gest i uniósł delikatnie jedną brew.

- Widzę - stwierdził cierpko. - Co on tu robi?

- Siedzi. Właściwie to chodzi - odpowiedziałam kąśliwie, ptak właśnie wyszedł z prowizorycznego gniazda i zaczął zwiedzać salon.

- Katherine - upomniał mnie.

Przewróciłam oczami.

- Znalazłam go na drodze, ma złamane skrzydło. Miałam zawsze wracać z pracy prosto do domu, więc wzięłam go ze sobą zamiast do weterynarza. Mogę z nim tam pojechać?

Mężczyzna zacisnął szczękę. Wpatrywał się przez moment w zwierzę, po czym spojrzał na mnie wzrokiem pełnym irytacji i ostentacyjnej niechęci.

Poczułam się mała w jego cieniu.

- Nie. Wyrzuć go na dwór, on i tak nie przeżyje.

Zamarłam. Rozchyliłam usta w szoku, nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie wciąż miałam obraz Kaima, zajmującego się Luną, więc zupełnie nie spodziewałam się po nim takiej reakcji na ranne zwierzę.

- Ale... - wymamrotałam.

- Nie powtórzę się, Katherine - warknął, odwrócił się i poszedł w stronę przedpokoju. Zanim zniknął na schodach, rzucił przez ramię: - Słabe jednostki giną. Pozbądź się go albo ja to zrobię.

Stałam przez chwilę pośrodku salonu, ze wzrokiem wlepionym w schody.

Cichy dźwięk tupania wyrwał mnie z zawieszenia. Gołąb właśnie mnie minął i uciekał w stronę drzwi wyjściowych. Dorwałam go w korytarzu, znów się szamotał, gdy podniosłam go i zaniosłam do salonu. Położyłam ostrożnie na kocu, usiadłam obok, na podłodze, po czym zaczęłam szukać w Internecie informacji o tym, co powinnam zrobić. Chat GPT poinstruował, że powinnam koniecznie zawieźć go do weterynarza.

Przygryzłam wargę i rzuciłam wściekłe spojrzenie na schody.

,,A jeśli nie mogę od razu zawieźć go do weterynarza?" - zapytałam sztuczną inteligencję. Od razu odpowiedziała, żebym znalazła karton, wyłożyła go kocem, zapewniła wodę i ziarna, a w ostateczności sama unieruchomiła skrzydło. Bałam się to zrobić, wolałam zostawić to specjaliście, kiedy już będę mogła do niego pojechać.

Zeszłam do piwnicy w poszukiwaniu prowizorycznego gniazda. Chwilę mi to zajęło, przekopywałam się przez stare, zakurzone meble i niepotrzebne nikomu rupiecie, a jedyna, goła żarówka, zwisająca z sufitu, wcale nie pomagała. Kilkanaście minut później znalazłam w miarę czysty karton, więc z zadowoleniem wróciłam na górę. Zabrałam z kuchni ścierkę, wyłożyłam nią legowisko, nalałam wody do miseczki i nasypałam ziarna słonecznika. Nie był to najlepszy wybór, ale nie znalazłam nic lepszego.

Przez resztę dnia doglądałam pacjenta, poiłam go i podsuwałam ziarna pod dziób, bo sam niechętnie jadł.

Kaim ani razu nie zszedł na dół, gdy siedziałam w salonie.

Wieczorem nie mogłam zasnąć. Słyszałam trzask palonego drewna, więc wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Reyes'a, siedzącego przy ognisku. Bawił się nożem, strugał coś w kawałku deski. Z jednej strony chciałam do niego pójść, żeby nie siedzieć sama, z drugiej byłam na niego zła po tym, jak potraktował rannego gołębia. Przez tę emocję przebijał się głos rozsądku, przecież mógł tak zareagować ze strachu przed okropnym wspomnieniem, może nie chciał przeżywać czegoś podobnego drugi raz. Przez chwilę biłam się z myślami, ale w końcu zeszłam do ogrodu, otulona kocem. Noce robiły się chłodne.

Zostałam obrzucona przelotnym spojrzeniem, potem wzrok Reyes'a wrócił do deski. Usiadłam obok niego, na drugim końcu bujanej ławki, otuliłam się szczelniej miękką narzutą.

- Nie mogę spać - wymamrotałam, brzmiąc jak dziecko, tłumaczące się przed rodzicem. Odchrząknęłam, żeby pozbyć się zażenowania, ściskającego gardło.

Moje słowa nie spotkały się z żadną reakcją. Dlatego po prostu zamilkłam, wpatrując się w płomienie, liżące ciemne drewno. Iskry unosiły się nad paleniskiem, znikały w ciemności.

Perfum Kaima mieszał się z wonią lasu. Były tak podobne, że zlewały się w jedność. Wdychałam głęboko do płuc ten dobrze znany zapach, uśmiechając się kwaśno. To śmieszna ironia, że czułam się najbezpieczniej z człowiekiem, który był moim szantażystą i miał za nic moje życie.

- Słyszałam o Lunie - zagadnęłam, czując nagłą potrzebę, by porozmawiać o czymś z tym mrukiem. Męczyła mnie już wiecznie towarzysząca mu cisza. Wyjechaliśmy na drugi koniec kraju, miałam nowe imię, nazwisko, wygląd, to była idealna okazja do zmiany kilku innych rzeczy.

Powieki Kaima drgnęły ledwo zauważalnie. Nauczyłam się zwracać uwagę na najmniejsze gesty jego ciała, mimiki, bo one często mówiły więcej, niż byłam w stanie z niego wydusić.

- Chris ma chyba za długi język - wysyczał i rzucił nożem. Stal błysnęła w locie, wbiła się w pionową belkę, opartą o drzewo. Kaim wstał po swoją własność, mrucząc pod nosem: - Może trzeba mu go odciąć.

Parsknęłam śmiechem. Ta reakcja zaskoczyła nie tylko mnie, bo Reyes schylił się po nóż i zerknął na mnie przez ramię. Szybko się zreflektował i wrócił spojrzeniem do ostrza. Wracając do ogniska, zrobił nim kilka tricków, sprawnie przebierając palcami i nadgarstkiem.

- Gdyby nie Chris, to zupełnie nic bym o tobie nie wiedziała - stwierdziłam, po czym poprawiłam koc, oplotłam się nim jeszcze ciaśniej.

- Nie musisz nic o mnie wiedzieć, Katherine - powiedział obojętnie i wrócił do strugania.

- Ale chcę.

Jego brew drgnęła, z gardła wydobyło się westchnienie. Leniwie odwrócił głowę, skupił na mnie spojrzenie ciemnych oczu. Odbijały się w nich ruchliwe, pomarańczowe płomienie, tak mocno kontrastowały z jego chłodem, że aż nie mogłam przestać się gapić. Ognisko rzucało światło na miękkie rysy twarzy, przez co wydały się ostrzejsze, wyraźniejsze.

Przegrałam bitwę na spojrzenia, odwróciłam wzrok od razu, gdy odruchowo padł na jego usta. Zdusiłam w sobie potrzebę ponownego poczucia tych natrętnych warg na swoich, zatopienia dłoni w kruczoczarnych włosach i wdychania zapachu jego ciała do utraty zmysłów.

Schowałam się za telefonem, choć byłam pewna, że zdążył zauważyć moje rumieńce. Moja blada skóra wyjątkowo mocno kontrastowała z pofarbowanymi włosami, każde zaczerwienienie było sto razy bardziej widoczne niż przedtem.

Jeszcze przez chwilę czułam na sobie jego wzrok. Odetchnęłam dyskretnie, gdy skupił się na swoim zajęciu, zamiast przenikać na wskroś moją duszę.

- Theodor i Jasper byli razem w prywatnej placówce - powiedział cicho Kaim. Tak mnie zaskoczył tym tematem, że aż wstrzymałam oddech. Skupiłam na nim uwagę, podczas gdy on zajmował się drewnem. - Theodor trafił tam po twoim bracie. Spędzili razem cztery miesiące, wyszli w odstępie dwóch tygodni.

- Czemu tam trafili?

- Theodor z powodu silnej depresji, zdiagnozowali mu osobowość zależną.

- To wiele tłumaczy... - skwitowałam cicho, mocno zagryzłam wargę. Czekałam na kontynuację, ale nie nastąpiła. Kaim uparcie milczał. - A Jasper?

Jego ramiona poruszyły się powolnie, jakby brał głęboki oddech.

- Próba samobójcza.

Zamarłam, wstrząsnął mną zimny dreszcz.

- Jak to? Dlaczego? - spytałam słabo. Spodziewałam się wszystkiego: przemocowego zachowania, agresji, obłąkania, ale nie tego.

Nie tego.

- Był molestowany.

Drewno w ognisku zatrzeszczało, liście drzew szumiały cicho na wietrze.

A we mnie wszystko krzyczało.

Krzyczało tak głośno, że zagłuszało wszystkie inne dźwięki.

- Przez kogo? - wycedziłam, wpatrując się tępo w ścianę lasu. Oddychałam głęboko, rytmicznie, mimo to moje gardło i tak zaciskało się w napływającej panice.

- Nie powiedział - westchnął. - W aktach były tylko suche informacje o molestowaniu, gwałtach, przemocy psychicznej. Żadnych śladów na ciele, żadnych dowodów, żadnych nazwisk.

- Gwałtach? - Mój głos zadrżał. - Czyli było tego więcej niż raz?

Kaim skinął lekko głową.

- Mówił o latach.

Latach.

- Ja... - Nawet nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć. - Jak się dowiedziałeś? - zmieniłam temat, nie byłam w stanie myśleć o tym, że mój własny brat był... Latami...

Kto go krzywdził? Megan wiedziała? Ktokolwiek wiedział?

- Pojechałem do innej placówki firmy, która prowadziła tamten stary szpital. Po rozmowie dali mi ich papiery - wyjaśnił gładko, jakby wcale nie mówił o jakiejś formie szantażu albo groźby.

- Czyli wiedziałeś jeszcze przed wyjazdem? - zapytałam, marszcząc brwi. Skinięcie. - Czemu nie powiedziałeś wcześniej?

- Mieliśmy inne rzeczy na głowie.

Ciężko było mi połączyć w jedno postać stalkera i chłopaka, krzywdzonego latami. W mojej głowie stanowili dwa różne byty, dwa różne światy, tak bardzo niepodobne do siebie.

- To dlatego chce mnie krzywdzić? Bo... - Objęłam się ramionami. - Bo nie wiedziałam? Albo może dlatego, że mnie to nie spotkało a jego tak?

Odpowiedziała mi cisza.

Nie potrafiłam znieść myśli, że gdyby Jasper wiedział o moich bliznach, o tym, że ja też cierpiałam, chociaż na pewno nie tak bardzo, jak on, to może uniknęlibyśmy tego wszystkiego. Gdyby powiedział o tym, co go spotkało, może razem byśmy coś zaradzili. Gdybym wiedziała, może nie byłby dłużej krzywdzony.

Gdybym.

Może.

Gdybym.

Może.

Kaim nadal powoli strugał w drewnie. Wpatrywałam się w niego ślepo, myślami błądziłam w przeszłości. Widziałam przed sobą radosne, energiczne dziecko, a potem poważnego nastolatka. Dla całej naszej trójki dzieciństwo szybko się skończyło, rodzice wymagali od nas powagi, dojrzałości. Uczyli jak zachowywać się na przyjęciach, jak rozmawiać z ważnymi osobami.

Nie śmiej się. Plecy prosto. Nie zachowuj się jak błazen. Nie uciekaj wzrokiem. Zachowuj się. Dolewaj wino, widzisz, że ma pusto. Jesteś głupia czy tylko udajesz? Skomplementuj go. To nic, że jest stary. Uśmiechaj się. Nie waż się wiercić.

Cierpiałam w milczeniu podczas chłosty po bankiecie, jeśli zrobiłam choć jeden, najmniejszy błąd. Nie wolno mi było popełniać żadnych.

Popełniałam je zawsze.

Zapominałam się albo nie wytrzymywałam, gdy swędził mnie nos. Musiałam się podrapać. Z biegiem czasu domyśliłam się, że rodzice i tak znaleźliby jakiś powód do kary, byle jaki, byle był.

W tym czasie bliźniaki siedziały w swoich pokojach, nieświadome koszmaru, jaki przeżywałam. Sęk w tym, że nie miałam pojęcia o ich własnych zmorach, osobistych potworach spod łóżka.

Rezydencja Harveyów widziała więcej łez, niż myślałam.

- To nie ma znaczenia - mruknął Kaim.

- Hm? - Zamrugałam kilka razy, wyrwana z letargu.

- Powód - rzucił, zwiększając nacisk na drewienko. - Nieważne dlaczego, ważne co robi. Nie ma na to usprawiedliwienia.

Pokiwałam głową, miał rację.

Czułam się przytłoczona ciężarem tej rozmowy i nowymi faktami. Sięgnęłam po telefon, żeby spróbować się wyciszyć i uspokoić. Przeglądałam social media w akompaniamencie dźwięków strzelającej kory. Pierw weszłam na Instagram Ruby w poszukiwaniu nowych postów. Dodała zdjęcie w krótkiej, ciemnej sukience oraz selfie w lustrze. Potem odwiedziłam konto Vivien, kliknęłam najnowszą relację i poderwałam się z ławki.

Na zdjęciu była Pianka z brzuchem owiniętym bandażem. Leżała na kocu w domu przyjaciółki, patrzyła prosto w obiektyw błyszczącymi oczami. Zalała mnie tak ogromna, obezwładniająca fala ulgi, że aż się zachwiałam. Kątem oka zauważyłam, jak Kaim drgnął.

Cały czas miałam nadzieję, liczyłam na to, że Pianka wyjdzie z tego cało i czekałam na jakikolwiek znak.

Wreszcie moje modły zostały wysłuchane.

Ze łzami w oczach spojrzałam na Kaima i uśmiechnęłam się szeroko. Mężczyzna wpatrywał się we mnie niepewnie, zakładałam, że miał mnie w tamtym momencie za wariatkę bardziej, niż zwykle.

Szybko odblokowałam ekran telefonu, zbliżyłam się do niego i pokazałam mu zdjęcie Pianki.

- Żyje - wydusiłam.

Reyes spojrzał na fotografię, po czym przeniósł wzrok na mnie. Jego oczy zdały się złagodnieć, rysy twarzy zmięknąć, choć nie drgnął mu ani jeden mięsień.

Skinął głową.

Schowałam telefon do kieszeni spodni, przy okazji wycierając łzę, która zebrała się w kąciku oka.

Czułam taką radość, wręcz euforię, że miałam ochotę podskoczyć. Zamiast tego w dwóch krokach podeszłam do Kaima, pochyliłam się, chwyciłam go za koszulkę i złączyłam nasze usta. W pierwszej chwili zamarł i cały się spiął. Skołowana swoim zachowaniem i jego reakcją rozchyliłam powieki i odsunęłam się minimalnie. Napotkałam jego ciemne oczy, wpatrzone we mnie bez żadnego wyrazu. Oddychał przez nos, ciepłe powietrze łaskotało moje wargi. Twarz wyglądała jak wykuta w marmurze.

Sekundę później materiał wyślizgnął się z moich rąk tak jak jego właściciel. Kaim wstał z ławki, minął mnie i skierował się do domu.

Wzdrygnęłam się, nie byłam pewna czy przez zimny wiatr, czy może dlatego, że chyba właśnie coś do mnie dotarło.

Kaim bronił się przed czułością, dotykiem. Dlatego, że był mu obcy?

Czy właśnie dlatego, że znał go aż zbyt dobrze?

━━ ♜ ━━

Znów sporo myślałam.

Dochodziła druga w nocy, za oknem wiał wiatr, wdzierał się do domu przez szczeliny, tak jak jedno, natrętne pytanie do mojej głowy.

Dlaczego Kaim nie chce być dotykany?

Chwyciłam się tej zagwozdki, jako ucieczki od myśli o bracie. Na obydwa pytania nie byłam w stanie znaleźć odpowiedzi, chociaż jedna była tuż na wyciągnięcie ręki...

Sapnęłam zirytowana, odrzuciłam kołdrę i usiadłam na łóżku. Oparłam łokcie o uda, schowałam twarz w dłoniach.

Nie mogę tego zrobić, on mnie zabije. Ale może w ten sposób jakoś mu pomogę? Jeśli on po prostu unika bliskości, bo jej nie zna i nie rozumie, to może zadziałać. A jeśli powód jest inny...

Zaryzykuję.

To właśnie Aaron zobaczył małą, przestraszoną Katherine, z plecami pełnymi świeżych ran. Pozwolił jej wstać z zimnej podłogi, wyjść z pokoju, w którym była uwięziona od lat. Jeśli Kaim nadal tkwił w swoim ciemnym, małym pokoju, bo nikt nigdy nie otworzył mu drzwi, to chciałam to zrobić.

Musiałam to zrobić.

Nikt nie staje się mordercą bez powodu.

Jakie demony musiałeś zabić, by samemu nie stać się jednym z nich?

Jak wiele musiałeś w sobie zniszczyć, by cię nie złamano?

Wyszłam na placach z pokoju. Przeszłam przez korytarz, zatrzymałam się przed sypialnią Kaima. Wstrzymałam oddech, serce biło tak szybko i mocno, że prawie wyskoczyło z piersi. Nogi zadrżały, gdy zrobiłam krok. Nacisnęłam klamkę, delikatnie popchnęłam drzwi.

To nie pierwszy raz, kiedy zakradałam się do niego w nocy. Jednak tym razem było inaczej.

Wślizgnęłam się do środka, ostrożnie, jak cień. Powitał mnie mrok i powietrze wypełnione zapachem rozgrzanego ciała, ciężkich perfum. Przyjemna woń wypełniła płuca, przedostała się do serca i sprawiła, że zaczęło galopować.

Kaim leżał na plecach, kołdra zakrywała biodra i uda. Policzek wtulał w poduszkę, grzywka opadła na powieki. Wytatuowana klatka piersiowa unosiła się i opadała w równym rytmie.

Czułam się jak złodziej, zmierzając w jego stronę. Może słusznie, bo przecież planowałam coś ukraść.

Odpowiedzi.

Powoli weszłam na łóżko, zawisłam nad śpiącym mężczyzną. Zatrzymałam się na chwilę, pozwoliłam sobie podziwiać jego sylwetkę, spokojną twarz, lekko rozchylone usta. W moich oczach ciało Kaima było arcydziełem, którym nie potrafiłam się nasycić.

Potem delikatnie na niego opadłam, wtuliłam twarz w smukłą szyję, oplotłam ramiona rękami.

Mężczyzna drgnął, poczułam pod sobą spięte mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Wziął głęboki wdech, przytrzymał powietrze w płucach. Wtuliłam się w niego bardziej, mocniej przyległam do ciepłego ciała. Minęły trzy bicia serca, zanim błyskawicznie przeturlał nas, wyplątał się z moich objęć i zawisł nade mną.

Rozchyliłam usta, otworzyłam szerzej oczy. Byłam pewna, że pośle mi wściekłe spojrzenie, ale jego oczy były pozbawione emocji. Czarne kosmyki wtuliły się w jego policzki, ręce zapadały się w poduszkę, po dwóch stronach moich ramion.

- Co tu robisz, Katherine? - spytał sucho.

Słowa ugrzęzły mi w gardle.

Powiedzieć? Skłamać? Udawać? Grać?

- Chciałam cię przytulić - powiedziałam na jednym wdechu, zaskakując tym siebie i jego.

Kaim zmarszczył brwi, przeskakiwał spojrzeniem między moimi oczami.

Cisza opadła na nasze ciała, otuliła je jak lepka żywica, nie pozwoliła nam się poruszyć. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, co robić. Na szczęście zachrypnięty głos przerwał milczenie za mnie.

- Potrzebujesz seksu? - zadał pytanie, które wcisnęło mnie mocniej w łóżko. Jego głos był przy tym tak obojętny, wyprany z emocji, że wprawiał mnie w jeszcze większe zakłopotanie. Otwierałam i zamykałam usta, nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. - Twój nowy kolega z pracy z pewnością ci pomoże - stwierdził, po czym zabrał ręce z poduszki i zaczął prostować plecy.

Bezmyślnie złapałam go za przedramię, przez co zachwiał się i znów opadł dłońmi na łóżko. Błyskawicznie go puściłam. Zmarszczka między jego brwiami się pogłębiła.

Przełknęłam gulę w gardle, zebrałam wszystkie siły, by powiedzieć na głos swoje myśli.

- Ciebie. Chcę ciebie.

Wlepił we mnie mętny wzrok, jakby myślami uciekł gdzieś daleko. Oddychałam głęboko, miałam wrażenie, że bicie mojego serca docierało do uszu Kaima.

Chwilę później pochylił się, zatrzymał twarz tuż przy moim policzku. Nadal nie dotykał mnie w żaden sposób, choć czułam się tak, jakby przenikał przez każdą komórkę mojego ciała.

- Zastanów się, o co prosisz, Katherine - wyszeptał prosto do mojego ucha. Ciepły oddech owiał wrażliwy płatek, wywołał gęsią skórkę. - Mogę ci to dać, ale na moich warunkach. - Zamilkł, chyba się zawahał. Lekko skinęłam głową, by dać mu do zrozumienia, że nie musi się wycofywać. - Jeśli przyjdziesz tu jeszcze raz, uznam to za świadomą zgodę - oznajmił, po czym odbił się od poduszki, wstał z łóżka i skierował do wyjścia.

Wsparłam się na łokciach, powiodłam za nim wzrokiem. Coś w moim brzuchu zacisnęło się, gdy zobaczyłam zgrabne pośladki, odziane jedynie w czarne bokserki.

Kaim zniknął za drzwiami, a ja opadłam na łóżko i odetchnęłam głęboko. Ciało zatrzęsło się od nadmiaru emocji, serce wcale nie zwalniało. Zatopiłam ręce we włosach, gapiąc się w sufit.

Przecież obydwoje znaliśmy już odpowiedź na jego pytanie. Dałam ją wyraźnie, gdy tylko weszłam do tego pokoju. Mimo to po chwili wróciłam do swojej sypialni, nie potrafiłam leżeć w bezruchu. Maszerowałam od ściany do ściany, próbowałam się uspokoić.

Usiadłam na łóżku, potem wstałam i powtórzyłam tę czynność. Usłyszałam cichy trzask drzwi, dochodzący z korytarza. Wzięłam głęboki wdech, powoli wypuściłam powietrze z płuc.

Wróciłam do pokoju Kaima.


━━ ♜ ━━

To był dość długi rozdział, 12 stron, 4020 słów. Jakieś przemyślenia?

P.S. Mam prośbę. Jeśli jest tu ktoś, kto jest czytelnikiem "widmo" (nie gwiazdkuje, nie komentuje), to bardzo proszę, by zaczął chociaż zostawiać gwiazdki ^^. To pomaga algorytmowi Wattpada i mi, a nie ukrywam, zależy mi na jak największym rozgłosie, by móc wydać kiedyś PMO i PMP. Będę wdzięczna! ❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro