Rozdział 15
Walkę kończy śmierć, każda inna rzecz walkę jedynie przerywa.
Andrzej Sapkowski
ROZDZIAŁ 15
Rano Kaim zjadł ze mną śniadanie.
Nie obudził się w nocy, gdy byłam w jego pokoju, albo przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Nie wróciliśmy do tematu jego matki i pobytu w szpitalu ani mojego ubezpieczenia, po prostu siedzieliśmy w ciszy.
Wszystko wróciło do normy.
Oprócz pęknięć na tafli naszego muru, przez które nie potrafiłam patrzeć na niego tak, jak wcześniej.
- Masz ostatnio sporo pracy - zagadałam. Upiłam łyk ciepłej herbaty i obserwowałam jego reakcję. Gadki o niczym i zbędne pytania nie były naszą mocną stroną, Kaim unikał ich jak ognia. Na początku, gdy u niego zamieszkałam, próbowałam zagajać rozmowy, ale nic z tego nie wychodziło. Gospodarz najzwyczajniej w świecie mnie ignorował i odpowiadał tylko wtedy, kiedy poruszałam ważne tematy. Dlatego zdumiałam się, gdy po chwili mruknął w odpowiedzi.
- Mhm.
Nie byłam w stanie ukryć zdumienia. Dobrze, że był odwrócony do mnie tyłem i sprzątał po posiłku, inaczej zobaczyłby moje wysoko uniesione brwi i rozchylone usta. Szybko wzięłam się w garść i zmusiłam się do normalnego wyrazu twarzy.
- To przez...
- Dzisiaj wieczorem zaczynasz pracę w barze - przerwał mi.
No tak. Normalna rozmowa z nim? Nowe, nie znałam.
Chował ostatnie rzeczy do szafek, a ja w tym czasie spojrzałam na dzisiejszą datę w telefonie. Rzeczywiście, już była sobota, a w weekend miałam zacząć pracę.
Coraz częściej łapałam się na myślach, że chciałam pomóc jego mamie. Miałam nadzieję, że wybudzi się ze śpiączki dzięki dobrej opiece i najlepszym lekarzom w kraju. Pragnęłam, by wróciła do swojej córki i żeby syn odzyskał matkę, każde dziecko na to zasługiwało.
Po śniadaniu Kaim poszedł pod prysznic, długo z niego nie wracał. A mi z każdą kolejną chwilą napływało do głowy mnóstwo pomysłów, co jeden to głupszy. Ostatnio stwierdził, że już nigdy więcej mnie nie dotknie, jeśli nie poproszę i cholernie mnie kusiło, by to sprawdzić. Poza tym miałam nadzieję, że kłamał, bo od naszego zbliżenia nie było godziny, w której nie wróciłabym wspomnieniem do tamtego momentu.
Czas spędzony z nim i rozmowy z Chrisem uświadomiły mi, że Kaim może był bezwzględny i groźny, ale był również człowiekiem. Spaczonym, skrzywdzonym, nienormalnym, ale mimo wszystko, człowiekiem z krwi i kości. Chował uczucia i emocje głęboko w sobie, krył pod wieloma maskami, lecz nadal je posiadał.
Chciałam znów je zobaczyć.
Zdjęłam skarpetki i dresy, położyłam je na swoim łóżku. Zawahałam się przed rozebraniem z koszulki, ale przecież Kaim nie raz widział mnie bez niej i w żaden sposób nie dał mi odczuć, że moje blizny sprawiają na nim jakiekolwiek wrażenie. Zdawał się je zupełnie ignorować, bo na pewno nie dało się ich przeoczyć. Były zbyt rozległe, za mocno wyróżniały się na tle jasnej skóry, by nie zwrócić na nie uwagi.
To zabawne, że akurat przy nim nie czułam wstydu. Dodawał mi w ten sposób pewności siebie, jego obojętność wyjątkowo działała na mnie budująco w tej kwestii.
Złożyłam koszulkę w kostkę i położyłam ją obok reszty ciuchów. W samej bieliźnie udałam się do łazienki, zajmowanej przez Kaima. Dochodził z niej głośny szum wody, więc miałam pewność, że był pod prysznicem.
Naszły mnie wątpliwości. To, co chciałam zrobić, było zwariowane, szalone.
Co ci szkodzi, Kate? Najwyżej cię po prostu zignoruje.
Wdech, wydech.
Pchnęłam drzwi, na drżących nogach weszłam do środka.
Kaim mnie nie usłyszał i nie zauważył. Gorąca para wypełniała całą łazienkę, pokrywała szyby prysznica, a woda skutecznie zagłuszała moje kroki. Widziałam jedynie zarys jego sylwetki, wodziłam wygłodniałym wzrokiem po idealnych rysach.
Ciepło spłynęło po moim ciele, skumulowało się między nogami.
Weź się w garść, przecież to on ma stracić głowę, nie ty.
Na wierzch próbowała przebić się myśl, że ja już dawno ją straciłam. Zepchnęłam ją w odmęty umysłu i ruszyłam do zlewu. Chwyciłam swoją szczoteczkę, jakiś czas temu Kaim przestał szykować mi jednorazówki. Nałożyłam pastę i zaczęłam szorować zęby.
Woda z deszczownicy przestała lecieć, od razu zrobiło się cicho. Nie przejmowałam się tym, dalej zajmowałam się swoją czynnością.
W odbiciu lustra obserwowałam, jak Kaim przetarł dłonią szybę i wlepił we mnie zaskoczone spojrzenie. Trzy sekundy później emocja znikła z jego twarzy, a on sięgnął po ręcznik, bez wychodzenia z kabiny. Przewróciłam oczami, wypłukałam buzię, po czym zdjęłam bieliznę. Mleczna para wodna pokryła całe moje ciało wilgocią, ciepło otuliło skórę.
Kaim wyszedł spod prysznica z ręcznikiem przewieszonym przez biodra, więc wyminęłam go i weszłam do kabiny. Nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem, ale kątem oka dostrzegłam, że stanął jak wryty i patrzył na mnie.
Dobrze.
Patrz.
Ustawiłam temperaturę wody na średnią, żeby szybciej pozbyć się pary wodnej. Zmieniłam natrysk z deszczownicy na słuchawkę prysznicową, po czym zmoczyłam swoje ciało i, niby przypadkiem, również szybę. Dzięki temu mleczna tafla na powrót stała się przezroczysta. Za nią stał Kaim z rękoma splecionymi na piersi i zaciśniętymi zębami.
Byłam ustawiona do niego bokiem, mógł gapić się do woli na moje piersi i tyłek, ale zamiast tego wlepiał wzrok w moją twarz. Nie podobało mi się to, nie taki był plan.
- Co ty robisz, Katherine? - spytał, gdy odwróciłam głowę w jego stronę i nasze spojrzenia się spotkały.
Krople skapywały z jego włosów na ramiona i klatkę piersiową, sunęły w dół, po idealnym ciele, aż do bioder. Niespiesznie zlustrowałam jego sylwetkę, napawałam się tym widokiem, podczas gdy moja twarz pozostawała kamienna, beznamiętna.
Wróciłam leniwie wzrokiem do ciemnych, lekko zmrużonych oczu. Znów posyłały mi ostrzeżenie, tym razem nie miałam zamiaru ich słuchać.
- Biorę prysznic - odpowiedziałam, po czym nałożyłam żel na dłonie, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Smarowałam całe ciało, delektowałam się każdym powolnym ruchem. Sunęłam dłońmi po brzuchu, piersiach, między nogami, a Kaim cały czas stał i patrzył tylko i wyłącznie w moje oczy. To było cholernie podniecające, ale nie pozwoliłam, by pragnienie mną zawładnęło.
Prawie podskoczyłam z ekscytacji, gdy mięśnie na jego twarzy drgnęły, a potem błyskawicznie znalazł się w kabinie. Złapał mnie za kark, zachowując dystans między naszymi sylwetkami. Odchylił moją głowę do tyłu, pochylił się nad moją twarzą, jego wargi znalazły się tuż przy moich.
- Co ty wyprawiasz, Katherine? - wyszeptał, gorący oddech omiótł moje usta.
- Biorę prysznic - powtórzyłam, uśmiechając się prowokująco. Odruchowo chciałam złapać jego przedramię, przypadkiem musnęłam łokieć, przez co mięśnie jego twarzy drgnęły.
Cofnęłam ręce, ułożyłam je wzdłuż ciała.
Zastygliśmy w tej pozycji. Palce wbijały się w moją szyję, nachalnie, boleśnie. Twarz ciągle pozostawała beznamiętna, usta znajdowały się tak blisko, że wystarczyło tylko drgnąć, żeby ich posmakować.
Uwielbiałam jego dotyk. Kochałam jego brutalność, obojętność, każdą skrajność.
Ta fascynacja sprawiła, że musiałam skrzyżować nogi, co nie umknęło jego uwadze.
Kurwa.
Przegrałam.
Kaim zmrużył oczy, taksując moje ciało. W piwnych tęczówkach pojawiła się dzika iskra, jego palce jeszcze mocniej wbiły się w skórę.
Wstrzymałam oddech, oczekując tego, co nadejdzie. Nie wypuściłam go, kiedy przeniósł dłoń z karku na włosy i pociągnął tak, że aż syknęłam, ani gdy drugą ręką objął moją szyję. Długie palce oplotły ją, zacisnęły się na tętnicy. Kaim przybliżył się o cal, jego usta dotknęły moje, ale nie złączył ich. Po prostu zastygł w tej pozycji, patrzył mi głęboko w oczy i ocieplał oddechem moje wargi. Miałam ochotę przymknąć powieki, delektować się rozkosznym uczuciem, wywołującym ciarki na całym ciele oraz bólem, jakim zadawały jego palce.
- Nie igraj ze mną, Katherine - powiedział głosem ostrym, jak stal i mocniej ścisnął szyję. Z każdą sekundą nacisk się zwiększał, aż po chwili ciężej było mi złapać oddech. - Nie testuj moich granic. Drugi raz nie będę taki miły.
Wzięłam głęboki oddech, gdy puścił mnie i szybkim krokiem wyszedł z łazienki. Drzwi trzasnęły, moje serce biło jak szalone.
Oparłam się plecami o kafelki, przymknęłam oczy.
Czeka mnie długa droga, ale znajdę jej koniec.
━━ ♜ ━━
Nie zliczę, ile razy taca prawie wyleciała mi z dłoni. Jednak zależało mi na pieniądzach tak bardzo, że nie pozwoliłam żadnemu naczyniu się zbić. Łapałam je w locie albo w porę stabilizowałam drżenie rąk.
Mój nowy szef, Patrick, patrzył na mnie z politowaniem, stojąc przy kasie. Czterdziestolatek z włosami zaczesanymi do tyłu należał do Savood, przynajmniej tak twierdził Kaim. Przed wyjściem z domu powiedział także, że jeśli spotkam kogoś podejrzanego, to mam dać znać właścicielowi baru, on się wszystkim zajmie.
A także, że to pułapka na stalkerka.
Przez to tym bardziej się stresowałam. Nie dość, że w ogóle nie ochłonęłam po sytuacji spod prysznica, to jeszcze pracowałam na oczach znajomego Kaima i czekałam na swojego prześladowcę lub jego człowieka.
Ciekawe, czy w ogłoszeniu o pracę napisaliby coś o przyjemnej atmosferze.
- Harvey, podejdź tu - rozkazał szef. Oczywiście wykrzyczał moje nazwisko na całą salę, udało mu się nawet nieco zagłuszyć harmider i muzykę.
Wzięłam głęboki oddech i z uśmiechem podeszłam do Patricka.
- Tak? - spytałam, odkładając tacę na blat.
- Gdzie mi tu z tym! Bierz to do kuchni, a potem łap ścierę i czyść stoły. Nie mogę już patrzeć, jak się gibiesz z tym szkłem - fuknął, po czym odwrócił się ode mnie i zajął swoją robotą.
Zacisnęłam mocno wargi, nadal szeroko się uśmiechając, zabrałam tacę i ruszyłam na zaplecze.
Jestem oazą spokoju.
Jedna z dziewczyn przejęła ode mnie brudne naczynia i popędziła z nimi na zmywak.
- Dzięki - rzuciłam w pustkę i wróciłam na salę. Po drodze chwyciłam ścierkę i wcześniej przygotowane wiaderko z wodą, spod lady wyjęłam gumowe rękawiczki.
Przez następną godzinę wirowałam między stolikami, uśmiechając się pokornie w odpowiedzi na dwuznaczne teksty rzucane w moją stronę przez podchmielonych facetów, choć niektórym miałam ochotę przyłożyć mokrą ścierą.
Bar nie był duży, ale w sobotni wieczór przewijało się mnóstwo osób. Półtorej godziny później byłam już mokra od potu, bolały mnie plecy i marzyłam jedynie o wygodnym łóżku. Nawet Kaim nie był w tamtym momencie tak pociągający, jak upragniony, słodki sen.
Skierowałam się do ostatniego stolika, w róg lokalu. Był położony najdalej, w odosobnieniu, przysłaniali mi go inni goście, więc wcześniej nie zwracałam na niego uwagi. Gdy dzieliło mnie od niego kilka kroków, zobaczyłam, że siedział tam tylko jeden mężczyzna, odwrócony do mnie tyłem. Odgarnęłam ramieniem włosy przylepione do twarzy i podeszłam do szatyna.
- Dzień dobry, przetrzeć stolik? - spytałam z szerokim uśmiechem, który nieco zgasł, gdy moje spojrzenie padło na blat.
Przed mężczyzną leżała szachownica.
Chciałam odgonić nieprzyjemną myśl, ale moją uwagę przykuło znajome ułożenie figur.
Cofnęłam się o krok, zapiszczało mi w uszach. Zamierzałam odwrócić się na pięcie i znaleźć Patricka, ale nieznajomy odezwał się chropowatym, ledwo słyszalnym głosem:
- Siadaj.
Czułam, jak na gardle zaciskała się niewidzialna pętla.
Moja twarz lekko drgnęła, próbowałam namierzyć szefa, ale klient uchylił wnętrze torby, leżącej na blacie. Pod materiałem znajdował pistolet, lufa była wykierowana w moją stronę.
Odechciało mi się poszukiwań ratunku.
- Siadaj, kurwa - powtórzył facet. Posłuchałam, zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Miałam stamtąd widok na wnętrze sali, ale pozostali goście zasłaniali bar. - Na mnie patrz, bo odpierdolę ci łeb. Rozumiesz?
Wzięłam głęboki wdech, krew odpłynęła mi z twarzy. Pokiwałam głową, mężczyzna burknął coś pod nosem. Skupiłam się na nim, na piegowatej skórze pełnej zmarszczek i przebarwień.
- Twój ruch - powiedział i skinął na szachownicę.
Przeanalizowałam figury, choć nie potrafiłam się na nich skupić. Czarny król był chyba na innym polu, niż poprzednio, ale nie miałam pojęcia, które to było.
- Jasper cię przysłał? - spytałam, biorąc wieżę w dłoń. Jeśli istniał choć cień szansy, żeby się czegoś dowiedzieć, to zamierzałam ją wykorzystać.
- Jebie mnie, kto to był, kobieto - odpowiedział ze zniecierpliwieniem. - Rób ten pierdolony ruch.
Przełknęłam ślinę. Przesunęłam figurę o kilka pól, by zabezpieczyć mojego króla. Odłożyłam wieżę, facet przez chwilę analizował mój ruch, po czym zgarnął wszystko z szachownicy i schował wraz z nią do torby. Poruszał się niezręczne, toporne. Koszula w czarno-czerwoną kratę miejscami była miejscami wytarta, dostrzegłam ślady po spranych plamach.
Wybiera ćpunów, pijaków, potrzebujących kasy.
- Miałem ci przekazać, że brat docenia ochronę twoich znajomych, więc musisz jeszcze chwilę poczekać na karę. - Odchrząknął, wstał od stołu i posłał mi ostatnie spojrzenie. - Masz tu siedzieć, aż wyjdę, rozumiesz?
Pokiwałam głową, on powtórzył ten gest, po czym skierował się do wyjścia. Minęło zaledwie kilka sekund, zanim Patrick podszedł i niezdarnie poklepał mnie po ramieniu.
- Wszystko widziałem, zajmiemy się tym. Chodź.
Poszłam z nim na zaplecze, kazał mi usiąść na stołku w magazynie. Przyniósł szklankę wody, oparł się o ścianę, splótł ręce na piersi. Na milę było widać, że czuł się niezręcznie.
- Chłopaki go namierzają - rzucił po chwili, chyba próbował mnie pocieszyć. - Kaim po ciebie zaraz przyjedzie. Chyba że chcesz jeszcze robić?
- Nie, wolałabym wrócić do domu.
- Tak myślałem. Masz, za dzisiaj. - Podał mi kilka banknotów, marną pensję za to, czego doświadczyłam. Patrick spojrzał niepewnie moje drżące dłonie. - Nic by ci się tu nie stało, wiesz o tym? Cały lokal był obsadzony.
- On miał broń.
- Kaim twierdzi, że ten ćwok, który go przysłał, nie zrobi ci krzywdy. Przynajmniej na razie - mruknął.
- Słabe pocieszenie. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- Heh.
Siedzieliśmy tak przez kilka minut w najbardziej niezręcznej ciszy w moim życiu, aż w drzwiach ukazał się Kaim. Poderwałam się z siedzenia, mina mi zrzedła, gdy uświadomiłam sobie, o czym pomyślałam na jego widok.
Miałam ochotę się do niego przytulić.
To nie Toru, głupia. Nie wolno ci tak o nim myśleć.
- Idziemy? - spytałam, pochodząc do niego z posępną miną.
Kaim kiwnął głową, skinął Patrickowi na pożegnanie i ruszyliśmy do auta. Zimny wiatr owiał moje ręce i nogi, księżyc wyjrzał zza chmur, by nas przywitać. Dochodziła pierwsza w nocy, ale już nie chciało mi się spać. Emocje skutecznie przepędziły zmęczenie.
- On miał broń. I przekazał, że wie o ochronie dziewczyn, więc muszę poczekać na karę. Viv i Ruby na pewno są bezpieczne? - zapytałam, gdy zajęłam miejsce w samochodzie. Kaim skinął głową. - Podobno ktoś za nim pojechał?
- Chris wysłał drona, kilka osób obserwuje, dokąd idzie. Mamy zdjęcie jego twarzy. - Reyes wrzucił bieg, auto ruszyło miękko z parkingu.
- Twarzy?
- Sprawdzimy, czy uchwycił go monitoring miejski. Jeśli tak, to dowiemy się, skąd przyszedł.
Pokiwałam głową z uznaniem, serce zabiło mocniej z ekscytacji. To był genialny pomysł.
- Nadal nie wierzysz, że to Jasper? - Objęłam się ramionami.
Pokręcił głową.
- Chcę mieć pewność.
Przez resztę drogi obserwowałam uśpione miasto i wdychałam do płuc uspakajający, leśny zapach.
Chris czekał na nas w kuchni. Wyciągnął nogi na krześle, popijał kawę z kubka z napisem ,,Psia mama". Parsknęłam śmiechem, to był cały on.
- Ahoj kompanio - zawołał, machając do nas ręką. Szczerzył się od ucha do ucha. - Mamy skurwiela.
━━ ♜ ━━
AAAAAAAAAAAAAAAA, W KOŃCU COŚ SIĘ RUSZYŁO DO PRZODU! (w kilku kwestiach XDD)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro