Rozdział 14
Tak trudno jest być dobrym dla świata, który przez całe życie darzył nas wyłącznie nienawiścią. Tak trudno jest widzieć dobro w świecie, który zawsze budził w nas strach.
Tahereh Mafi
ROZDZIAŁ 14
– Zanim wejdziesz w kolejną relację, powinnaś zadbać o tę, którą tworzysz sama ze sobą – stwierdziła terapeutka pod koniec naszego spotkania. – Ciężko być w normalnym, zdrowym związku i dać drugiej osobie miłość, jeśli nie potrafimy dać jej sobie.
Opowiedziałam jej o swojej napiętej i skomplikowanej znajomości z Kaimem, niespodziewanym seksie oraz o pocałunku z przyjacielem. Pozmieniałam imiona, więc w tej historii byłam zła na Oscara, a całowałam się z Liamem.
Nie minęła nawet doba, odkąd Reyes wyszedł z domu i przysłał Toru, by mnie pilnował. Wszystkie te wydarzenia cały czas tworzyły huragan w głowie. Rozmowa z psychoterapeutką pomogła się nieco zdystansować, ale serce nadal biło mocniej na myśl, że czeka mnie konfrontacja z Kaimem. Całe szczęście, że Toru postanowił zapomnieć o naszym pocałunku i ten problem zszedł na razie na dalszy plan.
– Nie chcę być z nim w związku. My... – zawahałam się, ciężko było dobrać odpowiednie słowa. – To nie ma prawa istnieć. On mnie po prostu pociąga, nic więcej.
– Co cię w nim pociąga? – spytała kobieta.
– Jest bardzo przystojny – oznajmiłam. Terapeutka nadal patrzyła na mnie oczekująco, więc przełknęłam ślinę i mówiłam dalej. – Oscar jest taki... Silny. I nie chodzi mi tylko o ciało, a umysł, aurę. Gdy na mnie patrzy, tym swoim kpiącym, zimnym spojrzeniem, to czuję się mała i nieważna. To trochę tak, jakbym stanęła u podnóża wielkiej góry i próbowała ją przesunąć. Nie da się. Więc wyprowadzenie go z równowagi, zaburzenie tej jego harmonii, to jak osiągnięcie niemożliwego. Czuję się wtedy silniejsza, nic nie jest mi straszne.
– Skoro Oscar jest taki silny, wręcz niezniszczalny, jak mówisz, to czy czujesz się przy nim bezpieczna?
– Tak. – Pokiwałam głową. – Mam wrażenie, że zupełnie nic nie jest mu straszne i odgoni każde zło, jakie napotka na swojej drodze.
– A gdy jesteś przy nim, to poradzi sobie także z twoimi problemami? – dopytywała Jasmine.
– Tak myślę.
– Wydaje mi się, że wciąż próbujesz uciec, Katherine – stwierdziła i odłożyła notatnik na stolik. – Być może twoje problemy tak bardzo cię przerastają, że szukasz przed nimi schronienia. Męskie ramiona zapewnią ci ukojenie, ale na jak długo? Te problemy nie znikną, jeśli sama nie stawisz im czoła.
– Czyli nie powinnam zbliżać się w ten sposób do... Oscara? – Zacisnęłam palce na udach.
– Jeśli to daje ci namiastkę spokoju, a twój partner nie ma nic przeciwko, to używaj tego sposobu, dopóki nie odważysz się korzystać z innego. Ale w tym czasie próbuj zmierzyć się ze swoimi lękami, idź naprzód. Nasza rozmowa dobiega końca, więc zagłębimy się w to następnym razem. – Posłała mi ciepły uśmiech. – Pomyśl o tym, czego tak naprawdę się boisz i przed czym tak usilnie uciekasz. Porozmawiamy o tym.
Skinęłam głową. Zapłaciłam za wizytę, pożegnałam się i wyszłam z gabinetu.
Czego naprawdę się boję? Przecież dobrze wiem.
Samotności, odrzucenia, stalkera, cierpienia bliskich.
Siebie.
Szłam do domu Kaima pogrążona w myślach. Po drodze wstąpiłam do restauracji, wzięłam chińszczyznę na wynos. Tego dnia na moje konto bankowe wpłynęło odszkodowanie, sześciocyfrowa kwota nie ucieszyła mnie tak bardzo, jak się spodziewałam. Po otrzymaniu przelewu wyszczerzyłam zęby, ale uśmiech od razu zgasł, gdy do głowy wkradły się wspomnienia ostatnich dni. Żołądek ścisnął się w supeł.
Potrzebowałam uspokoić nerwy.
Miałam w głowie całą listę filmów do obejrzenia z Toru, kiedy wchodziłam do domu. Skierowałam się do kuchni z uśmiechem na ustach, ale mina mi zrzedła tuż po przekroczeniu progu.
Kaim stał oparty o lodówkę, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Czarny materiał koszulki opinał ciało, podkreślał mięśnie ramion i brzucha.
Stresowałam się samą jego obecnością. Żołądek wywrócił się na drugą stronę, z głowy pouciekały wszystkie myśli. Zostały tylko wspomnienia naszej plątaniny ciał, o których akurat próbowałam nie myśleć.
Mężczyzna skinął głową w stronę stołu, leżała na nim kartka. Zerknęłam niepewnie na Kaima, ale nic nie powiedział. Wpatrywał się we mnie beznamiętnie, tym swoim spojrzeniem wypranym z emocji. Z nerwów zadrżał mi podbródek. Zacisnęłam zęby, żeby to się nie powtórzyło, po czym wzięłam papier do ręki.
Przeczytałam dokładnie wszystkie dane, wskazywały na to, że Kaim nie posiadał żadnych chorób wenerycznych. Odetchnęłam z ulgą. Uwierzyć na słowo to jedno, mieć potwierdzenie na piśmie z pieczątką ośrodka medycznego to drugie.
– Niedługo przyjedzie lekarz, poznałaś go już. Zrobisz takie same badania – odparł sucho.
Uniosłam głowę akurat wtedy, gdy minął mnie i zabrał z moich rąk wyniki badań. Wciągnęłam do płuc ciężki, korzenny zapach, po czym zebrałam myśli do kupy.
– I tyle? – wypaliłam.
Kaim przystanął w przedpokoju.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze? – spytał, lód w jego głosie prawie zmroził moje serce.
Zawahałam się. Otworzyłam usta, zamknęłam je, a potem ponownie rozchyliłam. Nabrałam powietrza w płuca.
Nie bój się. Nie musisz się go bać.
Kurwa. Uprawiałaś z nim najlepszy seks w swoim życiu, czemu nie potrafisz się teraz odezwać?
Nagle mnie olśniło.
To nie przed nim czułam lęk.
Bałam się go spłoszyć. Nie chciałam, by udawał, że między nami do niczego nie doszło. Nasze zbliżenie było pełne chaosu, żądzy, agresji, ale miałam wrażenie, że dostrzegłam wtedy cień prawdziwego Kaima, posiadającego uczucia.
Przez chwilę był tam człowiek pełen pasji, a nie wyprany z emocji morderca.
Bałam się, że więcej tego nie zobaczę.
– Teraz będziemy udawać, że nic się wczoraj nie wydarzyło? – spytałam, starałam się brzmieć pewnie i stanowczo.
Kaim drgnął, odwrócił lekko głowę w bok. Moje serce zabiło mocno pięć razy, zanim Reyes stanął przede mną twarzą w twarz. Przeskakiwałam spojrzeniem między jego oczami, chciałam coś dojrzeć, choć nawet nie miałam pojęcia, czego szukałam.
Może jego.
A może samej siebie.
– A co takiego się wydarzyło? – spytał cicho, ciepły oddech owiał moją twarz.
Tęskniłam za jego dotykiem, ustami, żarem. Miałam ochotę pochylić się i złączyć nasze wargi, ale byłam pewna, że tym razem byłoby inaczej.
Poprzedniego dnia nasze emocje osiągnęły apogeum, obudziły w nas coś, czego istnienia nawet nie byliśmy świadomi. Wzajemna niechęć, zakrawająca na nienawiść, przemieniła się w pierwotne pragnienie. Może potrzebowaliśmy się w ten sposób na sobie wyładować, a może chcieliśmy zawładnąć sobą nawet w tym aspekcie.
Jedno było pewne – wtedy nie potrafiliśmy się kontrolować. Tymczasem właśnie stałam przed najbardziej opanowanym człowiekiem na świecie.
Mimo to nie dałam za wygraną. Pokusa, by znów wyzwolić w nim ten płomień, była zbyt silna.
Powoli przysunęłam się bliżej niego, skupiona na ciemnych, czujnych oczach. Uważałam, żeby nasze ciała się nie zetknęły, zatrzymałam się kilka milimetrów od jego klatki piersiowej. Stanęłam na palcach, przyłożyłam usta do jego ucha. Przymknęłam oczy zaledwie na sekundę, otumaniona bijącym od niego ciepłem i zapachem, który wciągnęłam głęboko do płuc.
Kaim nawet nie drgnął, stał prosto niczym kamienny posąg. Nie miałam pojęcia, czy był świadom, że w ten sposób tylko dodawał mi odwagi.
– Wczoraj pieprzyliśmy się na tym stole tak, jakby jutra miało nie być – odparłam półszeptem wprost do jego ucha.
– Czekasz na gratulacje? – sarknął.
Znów to robił. Kolejny raz sprawiał, że miałam ochotę mu dopiec, utrzeć nosa. Prowokował, nęcił, wkurzał. Zacisnęłam zęby, nie połknęłam haczyka.
Zrobiłam krok w tył, oparłam się biodrami o blat stołu. Skrzyżowałam ręce na piersi, nie spuszczałam wzroku z oczu Kaima.
– Nie sądzisz, że powinniśmy o tym porozmawiać? – spytałam.
Jego kącik ust uniósł się lekko, Reyes parsknął. Nie podobała mi się ta reakcja. Miałam wrażenie, że właśnie zupełnie straciłam kontrolę nad sytuacją.
Niespodziewanie zrobił krok w moją stronę, zostawił między nami niewiele przestrzeni. Moje serce zabiło mocniej, gdy jego usta znalazły się tak blisko moich.
– To tylko seks, Katherine. – Odsunął się na tyle, żeby swobodnie omieść moją twarz spojrzeniem. – Nie wyobrażaj sobie niczego więcej. Wczoraj nas poniosło, wyładowaliśmy napięcie. To wszystko.
Domyślałam się. Nawet więcej – byłam tego pewna. Jednak ta jedna, maleńka cząstka nadziei, że było inaczej, próbowała zagłuszyć pozostałe myśli. Poczułam ból, gdy zgasła.
Nikt nie lubił odrzucenia.
A ja wręcz nie cierpiałam tego uczucia.
– To chyba oczywiste, nie sądzisz? – zakpiłam.
– Więc? Czekasz na deklarację? – Zrobił krok w tył, zabrał całe swoje ciepło. – W porządku, proszę. To nigdy więcej się nie powtórzy.
– Twoje słowa gówno dla mnie znaczą – wysyczałam, po czym wyminęłam go i wyszłam na przedpokój.
Kaim złapał mnie za nadgarstek, przyciągnął do siebie. Nasze klatki piersiowe się zderzyły, oddech uleciał z moich płuc. Spojrzałam w ciemne, gniewne oczy.
– Jeśli coś mówię, to dotrzymuję słowa – warknął. Chciałam się odsunąć, ale chwycił mnie mocniej i nie pozwolił się ruszyć. – Nie dotknę cię już więcej w ten sposób.
Ledwo powstrzymywałam drżenie, pragnęłam jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju i uspokoić emocje. Czułam, że zaraz się rozpadnę.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, choć miałam wrażenie, że mijały wieki. Ciemne tęczówki i rozszerzone źrenice były skute niewidzialnym lodem, tworzyły pancerną bramę, której nie dało się pokonać.
Zupełnie straciłam rezon, gdy Kaim wyszczerzył zęby. Uśmiech nie dosięgnął oczu, przez co wyglądał upiornie.
– Chyba że ładnie poprosisz – oznajmił jadowitym tonem i puścił mój nadgarstek.
Cofnęłam się, posłałam mu mordercze spojrzenie, po czym wbiegłam na schody. Wparowałam do swojego pokoju, zatrzasnęłam drzwi, oparłam się o nie plecami i przymknęłam oczy.
Oddychałam głęboko, zdradliwe ciało zadrżało.
Kretyn.
━━ ♜ ━━
Przeglądałam TikToka, kiedy na ekranie pojawiło się powiadomienie z aplikacji mojego banku. Upewniłam się pięć razy, zanim wybiegłam z pokoju i zaczęłam walić pięściami w drzwi do sypialni Kaima.
– Otwieraj, bo wypierdolę te drzwi z zawiasów! – krzyknęłam.
Zamek szczęknął, wparowałam do środka i podsunęłam Reyes'owi telefon pod nos. Mężczyzna leniwie przesunął spojrzeniem po ekranie, po czym skupił je na mnie.
Parsknęłam z niedowierzaniem.
– Co to ma znaczyć? – spytałam.
– To, co widzisz – rzucił.
– No to mam, kurwa, nadzieję, że potrzebuję iść do okulisty. Oddawaj moje pieniądze.
– Nie każ mi znowu się powtarzać – oznajmił, a potem wycofał się w głąb zaciemnionego pokoju.
Wparadowałam do środka. Nie interesowało mnie to, czy zirytuję Kaima naruszeniem jego przestrzeni osobistej. W tamtym momencie miałam ochotę rozszarpać go na strzępy.
– To pieniądze z odszkodowania. Ustaliliśmy, że będę oddawała ci połowę wypłaty – wycedziłam i znów pokazałam mu ekran telefonu. – O tym nie było mowy.
Mężczyzna rzucił mi obojętne spojrzenie, po czym skierował się do wyjścia.
Zdębiałam.
Zagryzłam zęby i złapałam go za rękaw bluzy, gdy mnie wymijał.
– Nie skończyłam – wysyczałam.
– Ale ja skończyłem. – Złapał mój nadgarstek w żelaznym uścisku i oderwał od swojego ubrania. Spojrzał na mnie ostrzegawczo, następnie odwrócił się, by ruszyć dalej.
Oczy zaszły mi łzami.
– Te pieniądze to wszystko, co mi zostało – powiedziałam żałośnie. Nie chciałam tak zabrzmieć, nie zamierzałam pokazywać Kaimowi swojej słabości. Mimo to moje policzki zrobiły się mokre, a gardło zacisnęło się, zwiastując napływający atak paniki. – Dlaczego taki jesteś, co? To nie ja skrzywdziłam twoją matkę, nie miałam z tym nic wspólnego. Nienawidzę ich tak samo, jak ty, a może nawet bardziej, więc dlaczego wyżywasz się na mnie?!
Mężczyzna stanął w drzwiach i zastygł jak marmurowa rzeźba, podczas gdy ja z coraz większym trudem łapałam oddech.
Myśli zasnuła nienawiść, napłynęła wraz ze strachem. Te dwie emocje tworzyły okropny duet, jak dwójka tancerzy wirowały w głowie, siejąc zamęt. Wbijały obcasy w parkiet stworzony ze stabilności, rozganiały zdrowy rozsądek w takt odbierania poczucia własnej wartości.
Nie jesteś nimi, Kate.
Nigdy nie będziesz swoimi rodzicami, nie pozwól sobie tego wmówić.
– Nie jestem twoim wrogiem, ja naprawdę chcę pomóc twojej mamie. – Mój podbródek zadrżał, objęłam się ramionami. – Więc pozwól mi...
Kaim obrócił się gwałtownie, błyskawicznie pokonał dzielący nas dystans. Złapał kołnierz mojej koszulki w garść, naciągnięty materiał nieprzyjemnie wbił się w plecy.
Nozdrza mężczyzny rozszerzały się z każdym powolnym wdechem, szczękę miał zaciśniętą, zmrużone oczy były pełne pogardy.
– Nie potrzebuję twojej litości – wypluł. Jego ton przyprawił mnie o dreszcze.
Przeskakiwałam spojrzeniem między rozszerzonymi źrenicami, nie widziałam w nich niczego oprócz nienawiści do mojej osoby. Kaim był nią przesiąknięty, wylewała się z niego litrami, zatapiała wszystkie inne uczucia, nie zostawiała dla nich miejsca.
Kolejna łza wydostała się z mojego kącika, podążyła śladem swoich poprzedniczek.
– Obydwoje jesteśmy tylko ludźmi, Kaim – stwierdziłam cicho. Nasze oddechy przybrały ten sam rytm. – Obydwoje czujemy, nienawidzimy. I wcale nie musisz być w tym sam.
Szczęka drgała, gdy zaciskał ją rytmicznie. Przez chwilę łypaliśmy na siebie spojrzeniami. Już miałam wrażenie, że odpuści, że moje słowa do niego dotrą, ale znów się pomyliłam.
Puścił mnie, jego twarz na powrót stała się chłodna, beznamiętna.
– Wychodzimy – rzucił, po czym opuścił pokój.
Przymknęłam oczy, odetchnęłam głęboko.
Kaim był jak twierdza.
Otoczył się grubymi murami, niemożliwymi do skruszenia. Na ich szczytach znajdowały się szpikulce, wokół wiła się głęboka fosa. Takie fortece zawsze strzegły czegoś lub kogoś ważnego, a ja miałam podejrzenia, co kryło się w tej.
I cholernie chciałam tam dotrzeć.
Zbliżał się wieczór, więc zarzuciłam długi rękaw i wyszłam z Kaimem z domu. Wsiedliśmy do auta, nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Droga trwała półtorej godziny, spędziliśmy je w akompaniamencie muzyki z radia, ale w ogóle jej nie słuchałam. Odpływałam myślami, usilnie starałam się nie patrzeć na kierowcę. Bałam się, że uśmierci mnie samym spojrzeniem. Biła od niego tak nieprzyjemna auta, że całą trasę przesiedziałam spięta jak struna.
Zaparkowaliśmy przy szpitalu.
Podążałam za Kaimem jak cień przyszyty do jego stóp. Weszliśmy do kilkupiętrowego budynku, minęliśmy hol, dotarliśmy do windy. Zerknęłam z ukosa na swojego towarzysza, ale on wydawał się zupełnie ignorować moją obecność. Zagryzłam wargę i westchnęłam.
Domyślałam się, dlaczego tam byliśmy, było mi z tym bardzo źle.
Cichy sygnał zapowiedział rozsunięcie drzwi. Wyszliśmy na korytarz. Rozglądałam się wokół, udało mi się odnaleźć nazwę oddziału, na którym się znaleźliśmy.
Kardiologia.
Nasze kroki niosły się echem. Z sal, znajdujących się po obu stronach korytarza, dobiegały odgłosy telewizji, rozmowy, pikanie aparatury. Wdychałam specyficzną woń szpitala: środki czystości, leki, zapach metalu.
Doszliśmy do lady, za którą siedziały dwie pielęgniarki w średnim wieku. Na widok Kaima przerwały ściszoną rozmowę i nieco się spięły.
– Pan Reyes! Nie spodziewałyśmy się pana dzisiaj – rzuciła jedna z kobiet. – Caroline ma się...
Caroline.
– Przyszedłem z gościem – przerwał jej Kaim, jego głos był ostry jak brzytwa. Nie czekał na odpowiedź, po prostu poszedł dalej, a ja razem z nim.
Weszliśmy do przedostatniej sali. Zamknęłam za nami drzwi.
W środku znajdowało się tylko jedno stanowisko, otoczone aparaturą. Urządzenia wydawały dźwięki o różnych głośnościach, każde w innym tempie.
Kaim podszedł do łóżka, zawiesił wzrok na śpiącej kobiecie. Jego dłoń spoczęła na barierce, czarne sygnety zastukały o metal.
Nie odważyłam się poruszyć, chyba nawet wstrzymałam oddech. Było mi tam źle, czułam się jak intruz, niechciany gość, szkodnik. Spotkanie syna z nieprzytomną matką wydawało się czymś zbyt intymnym, moja obecność była nie na miejscu.
Przywarłam plecami do drzwi i czekałam na rozwój wydarzeń. Po chwili ciemne oczy skupiły się na mnie.
– Podejdź – rozkazał.
Przełknęłam gulę w gardle i posłuchałam. Zbliżyłam się do nich, każdy krok przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Stanęłam przy łóżku, wlepiłam wzrok w aparaturę. Nie śmiałam spojrzeć w dół, na śpiącą kobietę.
Kaim zbliżył się do mojego boku, pochylił do ucha i powiedział ściszonym, lodowatym głosem:
– Spójrz.
Pokręciłam głową, a wtedy złapał mnie za kark zimną dłonią i zmusił do opuszczenia głowy.
Odruchowo próbowałam się wyszarpnąć, ale mocniej zatopił palce w mojej skórze i przytrzymał, żebym nie wyrwała się z jego uścisku.
– Patrz, mówię – warknął tuż przy moim uchu. – Caroline Reyes. To tylko jedna z wielu osób, które straciły życie przez twoją rodzinę. Nie jest martwa, nie jest też żywa. Prawdopodobnie nigdy już nie stanie na nogi, nawet nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. To przede wszystkim jej jesteś winna te pieniądze. Twierdzisz, że nie masz z tym nic wspólnego? Twoi rodzice zawarli ze mną umowę, jesteś jej częścią, czy ci się to podoba, czy nie. Mam do ciebie dużo cierpliwości, Katherine, głównie ze względu na Aarona. Gdyby nie on, już dawno wziąłbym to, co moje. Mogłaś skończyć o wiele gorzej, rozumiesz? To ja ci pomagam, nie ty mi. Więc doceń to, co ci daję i przestań mi, kurwa, pyskować.
Nabrałam głęboko powietrza do płuc, gdy Kaim mnie puścił. Minął mnie, wyszedł z sali i zostawił sam na sam z przeszłością, z którą przyszłam się rozliczyć.
━━ ♜ ━━
Tak jak zapowiedział Kaim, wieczorem przyszedł lekarz. Pobrał mi krew, wziął próbkę moczu, poinstruował jak pobrać wymaz z narządów intymnych, co zrobiłam sama. Wyniki przyszły stosunkowo szybko, domyślałam się, z jakiego powodu. Na szczęście byłam czysta, nie znaleziono żadnych chorób wenerycznych. Reyes zostawił wyniki na stole w kuchni, nie skomentował tego ani jednym słowem.
Kolejne dni spędziłam z Chrisem. Toru zajmował się swoją pracą, co jakiś czas odpowiadał na moje SMS-y, a Kaim wracał późnymi wieczorami, brał prysznic i od razu szedł spać. Nie towarzyszył mi przy śniadaniach, zastępował go jego przyjaciel.
Chris miał dwie lewe ręce. Zdarzyło mu się nawet wygotować wodę, wstawioną na makaron i prawie spalić garnek. Może był geniuszem komputerowym i technicznym, ale w kuchni zmieniał się w ciamajdę.
– Może zamówimy pizzę? – spytał, szorując patelnię. Nie dopilnował mięsa, zapach spalenizny wciąż unosił się w kuchni, mimo okien otwartych na oścież. – Jeśli jeszcze coś mu rozwalę w domu, to będę mógł pożegnać się z naszą pracą. A przecież ten cholerny sprzęt tyle kosztuje, muszę jeszcze spłacić kamerę i...
Nie słuchałam go dalej, skupiłam się na obieraniu warzyw. Nie chciałam być niemiła, ale wiedziałam, że przez następne kilkanaście minut będzie nawijał tylko o swoim sprzęcie. Ten facet był największą gadułą na świecie, gdy opowiadał o swoich zainteresowaniach, to buzia mu się nie zamykała.
– Często mu pomagasz? – spytałam, by zmienić temat.
– Kaimowi? – zapytał, ale nie czekał na moją odpowiedź. – Głównie przy sprzęcie. Takie rzeczy, jak teraz, są rzadkością. Wiesz, siedzenie tu z tobą i takie tam.
– A z tym sprzętem?
– Pożyczam mu swoje zabawki, zabieram rzeczy do sprawdzenia, czasami operuję dronem. O, na przykład wtedy, w Halloween, to ja znalazłem cię... – urwał, na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. – No, w każdym razie...
– Halloween? – Zmarszczyłam brwi i przerwałam swoją pracę.
– Tak, cóż...
– To wy zaprowadziliście mnie wtedy do domu? – Wszystkie mięśnie w moim ciele spięły się w oczekiwaniu na odpowiedź.
Długo rozmyślałam o tym wydarzeniu i doszłam do wniosku, że sama wyszłam z wody, a przez silny stres i ogrom emocji po prostu mój mózg nie zarejestrował drogi do domu. W tamtym czasie Kaim mnie szantażował, nie było między nami niczego poza nienawiścią.
Już wtedy mnie uratował?
– Jestem cholernym gadułą – zaśmiał się nerwowo. – Pierdolę trzy po trzy, nie...
– Chris – przerwałam mu stanowczym głosem, odłożyłam obieraczkę na blat i wyprostowałam się na krześle. – Znaleźliście mnie wtedy na plaży?
Mężczyzna westchnął. Odłożył patelnię do zlewu, oparł dłonie o blat, ale nie odwrócił się w moją stronę.
– Nooo, śledziłem cię dronem. Widziałem, że wyszłaś ze szkoły i zadzwoniłem po Kaima, on był bliżej plaży. Wszedł po ciebie do wody – przyznał niechętnie.
Czyli to był pierwszy raz, kiedy mi pomogłeś.
Co zrobił potem? Zgodził się szukać stalkera, uratował przed nim mnie i Vivien, ocalił mi życie, gdy skoczyłam z klifu, zajął się mną, pilnował, bym jadła, dzięki niemu uniknęłam gwałtu, nie pozwalał mi topić problemów w używkach, wysyłał do mnie Toru, gdy potrzebowałam wsparcia, stopował mnie.
Był moim cieniem, przyszytym do stóp. Zupełnie tak, jak obiecał ponad rok temu. Tylko wtedy ograniczał się do szantażu, nękania i zastraszania, a teraz zachowywał się jak mój prywatny ochroniarz.
To ja ci pomagam, nie ty mi. Więc doceń to, co ci daję... – słowa Kaima huczały w głowie.
Chyba rzeczywiście powoli zaczynałam doceniać jego obecność w swoim życiu.
Tego samego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Miałam w głowie zbyt wiele skrajnych myśli, które doprowadzały mnie donikąd.
Wspominałam seks z Kaimem, ale nie czułam podniecenia ani motylków w brzuchu. Próbowałam przypomnieć sobie ciepło jego skóry, nacisk silnych dłoni na moje ciało. Odtwarzałam raz po raz chwilę, kiedy z niespodziewaną delikatnością sunął opuszką palca po mojej twarzy, jakby przez moment zapomniał o swoich murach i twierdzy, w której wciąż się ukrywał.
Zastanawiałam się nad tym, że nie pozwolił mi siebie dotknąć. Głowiłam się, czy to potrzeba kontroli, czy może swego rodzaju strach. I z każdą następną myślą wspinałam się na otaczający go mur.
Dopadło mnie nagłe pragnienie, żeby go zobaczyć, dotknąć. Ta potrzeba wykiełkowała we mnie jak trujący bluszcz, oplotła mnie całą, przejęła kontrolę nad głową. Biłam się z myślami, aż w końcu nie wytrzymałam. Zacisnęłam zęby, niezadowolona z faktu, że dałam wygrać swojej słabości i wstałam z łóżka. Po cichu, na palcach wyszłam na przedpokój i udałam się pod sypialnię Kaima.
Ostrożnie otworzyłam drzwi, wślizgnęłam się do środka i podeszłam do jego łóżka. Wdychałam głęboko do płuc jego zapach, roztaczający się po pomieszczeniu. Serce prawie mi stanęło, kiedy kucnęłam, by zrównać się ze spokojną twarzą. Powoli wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego policzka. Pogładziłam miękką, jasną skórę, sunęłam palcem w dół, wzdłuż linii szczęki. Jak złodziej kradłam każdą sekundę, spędzoną na podziwianiu przystojnej twarzy, przywłaszczałam sobie cudowne uczucie, jakim było dotykanie tego śpiącego anioła śmierci. Miałam ochotę zatrzymać wskazówki zegara, zamrozić czas i nas samych. Przekuć tę scenę w lodową rzeźbę, by trwała w nieskończoność.
Czułam się tak, jakbym dokonywała największej zbrodni na świecie.
I chyba rzeczywiście ją popełniałam.
Być może właśnie robiłam coś złego, nieodpowiedniego, niedobrego. Możliwe, że przyczyniłam się do kruszenia naszego muru, zrobiłam pierwszy, świadomy krok ku przywiązaniu, pozwoliłam sobie przyznać głośno i wyraźnie, że nie tylko potrzebowałam Kaima w swoim życiu.
Ja go chciałam.
Chciałam go takim, jakim był.
━━ ♜ ━━
Mam pytanie do wszystkich czytelników. Ostrzegałam na początku, że w drugiej części będzie więcej seksu i romansu niż motywu stalkera. Jednak czy nie jest tego za dużo?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro