Rozdział 10
- Jaką kawę pijasz?
- Czarną jak noc, słodką jak grzech.
Neil Gaiman
ROZDZIAŁ 10
Udało mi się przekonać Toru do tego, że pomoc Kaima jest niezbędna. Wierzyłam w jego umiejętności, a kontakty i możliwości, które posiadał, były nieocenione.
Przez całą drogę na Wetland Lane starałam się przekonać do tego również samą siebie.
Rozum krzyczał, że to jedyne słuszne rozwiązanie, a serce błagało, żeby nie pakować się ponownie w paszczę lwa.
Nie byłam gotowa na spotkanie. Po naszej ostatniej wymianie zdań i atmosferze, w jakiej się rozstaliśmy, panował we mnie chaos.
Za każdym razem, gdy już myślałam, że znałam Kaima i miałam świadomość, czego po nim się spodziewać, okazywało się, że tak naprawdę gówno wiedziałam. Wciąż mnie zaskakiwał i sprawiał, że zmieniałam o nim zdanie. Przekonywałam się do niego, poznawałam go, a potem rzucał taką bombę, że rujnował cały obraz, jaki stworzyłam w swojej głowie.
Siedzenie przy jednym stole z Kaimem i Toru było... dziwne. Jakby ktoś na siłę połączył puzzle z różnych układanek i udawał, że właśnie tak miało być, choć poszarpane brzegi i niedopasowane końcówki świadczyły o czymś zupełnie innym.
Starałam się zachowywać normalnie, uspokoić bijące serce i przepędzić sztorm z myśli, ale graniczyło to z cudem. Patrzyłam wszędzie, tylko nie na gospodarza, który chyba postanowił być moim przeciwieństwem, bo gapił się na mnie bez ogródek. Jego wzrok wypalał dziury na moim ciele, jedna po drugiej.
- Katherine zostanie u mnie. - Kaim nonszalancko odłożył kartkę na stół. Odchylił się i zarzucił rękę na oparcie krzesła, po czym rozprostował szczupłe palce i zacisnął je na drewnie.
- Nie...
- Nie ma mowy - przerwał mi Toru.
Zacisnęłam zęby.
Oddychaj. Tylko spokój nas uratuje.
- Nie pytałem o zgodę - oznajmił Reyes. - Katherine zostaje u mnie.
- Potrafię o nią zadbać.
Mięśnie na twarzy Kaima drgnęły ledwo zauważalnie.
Atmosfera gęstniała z każdą sekundą. Wierciłam się na krześle, byłam pełna niepokoju. Ściskałam materiał dresów, dłonie pociły się ze stresu. Bałam się, że faceci zaraz skoczą sobie do gardeł i nie zdążę zareagować. Kolejna kłótnia to ostatnie, czego chciałam.
Wskazówki zegara ściennego poruszały się nieustannie, ich tykanie przerywało nieprzyjemną ciszę.
Kaim leniwie przesunął wzrok na kartkę, a potem z powrotem na Toru, po czym powiedział:.
- Widać.
- Złapałem tę kobietę, zaprowadziłem ją na policję. Nie uciekła.
- Trzeba było zadzwonić po mnie, zamiast oddawać ją swoim pieskom - zakpił Kaim. Pochylił się nad stołem i oparł łokcie o blat. - Poza tym musisz przestrzegać paktu krwi, obydwóch.
- Dwóch? - Toru zmarszczył brwi.
- Chcesz porozmawiać o tym z Edwardem? - spytał Reyes, zignorował pytanie.
Mężczyźni mierzyli się spojrzeniami. Japończyk zacisnął szczękę, a twarz Kaima wyrażała spokój, może nawet znudzenie. Wiedziałam, że był pewien swego i nie odpuści, więc postanowiłam się wtrącić.
- Możecie przestać? Nie potrzebuję waszej łaski. Dostanę pieniądze z ubezpieczenia. Wynajmę coś i zamieszkam sama.
- Nie - rzucili obydwoje, po czym zerknęli na siebie z ukosa.
- Mam was dość. - Westchnęłam. Wstałam z krzesła i odeszłam od stołu. Czułam na sobie dwie pary oczu, obserwowały uważnie każdy mój ruch. Krążyłam w tę i z powrotem po kuchni z rękoma splecionymi na piersi. - To nie jest licytacja. Przestańcie się przekrzykiwać. Poprosiłam o pomoc, nie o kasting na ojca.
- Nie pomogę, jeśli nie będziesz mnie słuchać - rzucił Reyes.
Pieprzona umowa. Pieprzony Kaim. Pieprzeni rodzice.
Przymknęłam oczy i ścisnęłam palcami trzon nosa.
- Dobrze. Zostanę tu. Ale od jutra. Dzisiaj chcę jeszcze wrócić do Toru.
Gospodarz lekko skinął głową.
- Kate! - rzucił Toru w ramach protestu.
- Porozmawiamy później. - Posłałam mu błagalne spojrzenie. Zmrużył oczy, po czym zaklął pod nosem i odwrócił wzrok. Zacisnął szczękę, mięśnie na twarzy drgały nerwowo. Chciał wykłócać się z Kaimem o to, żebym z nim została, a ja od razu odpuściłam. Pewnie poczuł się zraniony.
Postanowiłam, że jak najszybciej udam się do Edwarda i zobaczę umowę zawartą z rodzicami, a dopiero potem powiem o niej Toru. Inaczej na pewno doszłoby między nami do spięcia i mnóstwa nieporozumień.
- Trzeba sprawdzić to miejsce. - Kaim zignorował nas i skinął głową w stronę kartki. - Pójdę tam z kimś, kto zbada teren.
- Pójdę z tobą - stwierdził Toru, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Gospodarz milczał przez chwilę. Byłam pewna, że się nie zgodzi, zaprzeczy, ale on spokojnie skinął głową.
- A ja? - Zatrzymałam się.
- Pójdziesz z nami. - Kaim wstał i zasunął za sobą krzesło. - Gdyby ktoś chciał cię zabić, to zrobiłby to za pierwszym razem, miał do tego idealną okazję.
- Może chciał wybadać teren i zrobi to jutro? - Po moim ciele przeszła gęsia skórka.
Kaim złapał za oparcie krzesła i pochylił się w moją stronę, wbijając we mnie zimne spojrzenie matowych oczu. Uciekłam wzrokiem w bok, między niego a Toru, przyglądającego się uważnie naszej wymianie zdań.
- On się bawi, Katherine. Igra z tobą. Każe iść po nitce do kłębka i pewnie jest sfrustrowany, że nie posłuchałaś go za pierwszym razem. - Kaim oderwał ręce od krzesła. - Pójdziemy tam jutro, zobaczymy, co zrobi i poczekamy na jego potknięcie. Każdy popełnia błędy. On też prędzej czy później w końcu się potknie.
Odetchnęłam z ulgą, gdy Reyes odwrócił się i wyszedł z kuchni. Zanim zniknął na schodach, rzucił przez ramię:
- Widzimy się tutaj jutro o jedenastej. Drzwi są otwarte.
Posłaliśmy sobie z Toru poważne spojrzenia, a kilka sekund później ledwo powstrzymywaliśmy wybuch śmiechu. Chyba emocje i nerwy poprzepalały nam styki w mózgach.
- Wściekły doberman - stwierdził z rozbawieniem.
Skinęłam głową, parskając pod nosem i powtórzyłam:
- Wściekły doberman.
━━ ♜ ━━
Wpatrywałam się w kartkę z adresem. Leżała na stole rozłożona, zmięta. Zwykły świstek, ale mierził i niepokoił mnie tak, jakby był napromieniowany albo miał za chwilę wybuchnąć. Nawet nie chciałam się zbliżać do tego cholernego, przeklętego papierka.
Bębniłam palcami o blat stołu, przygryzałam wargę. Nie przestałam nawet wtedy, gdy poczułam metaliczny smak na języku.
- Co robisz?
Wzdrygnęłam się na słowa Toru.
Wszedł do salonu, wycierając mokre włosy ręcznikiem. Wilgotne kosmyki odstawały na wszystkie strony, niektóre przyczepiły się do gładkich policzków.
- Nic. Nie wiem. Siedzę i gapię się na kartkę. Może jak będę patrzeć wystarczająco intensywnie, to uda mi się ją podpalić laserami w oczach.
- Wyrzucić ją? - Toru przewiesił ręcznik przez ramię i podszedł do stołu. Oparł się o ramę krzesła, a następnie pochylił nad blatem. Spod koszulki wyskoczył łańcuszek z wisiorkiem w kształcie litery ,,T".
- Nadal to nosisz?
- Hm? - Spojrzał na mnie zdezorientowany. Powiódł za moim wzrokiem i zorientował się, że miałam na myśli prezent od jego byłej. - Ach, to. Z przyzwyczajenia. - Wyprostował plecy, zdjął łańcuszek i położył go na blat, obok kartki, po czym mruknął: - Obydwa nadają się do wyrzucenia.
- Jak sobie radzisz? - spytałam, gdy zajął miejsce obok.
- Serio mnie o to pytasz? - Uniósł brew. - Jak sobie radzisz, Kathy?
Parsknęłam śmiechem.
- Nie radzę.
Zapadła cisza.
Zadrżałam. Objęłam się ramionami i zerknęłam przez okno na śpiącą Piankę. Oddychała płytko, spokojnie, nieświadoma tego, jak wiele się działo wokół niej.
Toru rozchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale go wyprzedziłam.
- Nie chcę... Nie trzeba.
Uśmiechnęłam się krzywo, w tym samym momencie zdradziecka łza wydostała się z oka. Zacisnęłam usta w wąską linię i uciekłam wzrokiem w bok.
- Hej... - Toru wyciągnął rękę w moją stronę i kciukiem starł mokry ślad z policzka. Nie zabrał dłoni, zastygł w tej pozycji.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
Ciemne oczy wpatrywały się w mój policzek pustym, mętnym wzrokiem, jakby myślami był daleko stąd. Kosmyk czarnych włosów opadł na czoło, przysłonił brew i zatrzymał się tuż przy kąciku oka. Chciałam go odsunąć, włożyć za ucho, ale nie potrafiłam się poruszyć.
Chłonęłam spojrzeniem każdy milimetr skupionej twarzy. Z tej odległości widziałam wszystkie zmarszczki, powstałe na czole i wokół oczu. Sunęłam wzrokiem po łagodnych rysach, gładkiej skórze, zgolonym zaroście. Płatki niewielkiego nosa poruszały się przy każdym wdechu i wydechu, mięśnie szczęki były napięte.
Był piękny. Cholernie piękny. Nie potrafiłam powstrzymać zachwytu.
Zapragnęłam wiedzieć, gdzie wędrował myślami, w jakim miejscu właśnie był. Przebić się przez barierę, którą stworzył i sprawić, że matowe oczy zalśnią tym pięknym blaskiem, jaki często im towarzyszył. Zamiast tego przygryzłam wargę i mimowolnie przeniosłam wzrok niżej, na rozchylone, niepełne usta.
Poczułam, jak jego kciuk drgnął na moim policzku i Toru nagle wybudził się z transu. Mgła zniknęła z rozszerzonych źrenic, od razu zatętniło w nich życie.
Nasze spojrzenia się odnalazły. Moje policzki zapłonęły ze wstydu, jakbym została przyłapana na czymś niestosownym, intymnym, ale on zdawał się tego nie dostrzegać.
Przeskakiwał wzrokiem między moimi oczami, szybko, chaotycznie, a usta rozchylił bardziej, jakby chciał coś powiedzieć, ale się wahał.
Moje serce zabiło szybciej, mocniej. Między nami rozkwitała właśnie jakaś nowa więź, dziwne, niezrozumiane uczucie. Zapuszczało korzenie głęboko, torowało drogę, pokonywało wszystkie przeszkody i łączyło nas w jedno bez naszego pozwolenia.
Szukaliśmy odpowiedzi w swoich oczach, zaglądaliśmy przez nie w głąb dusz. Nurkowaliśmy w jeziorze pełnym przemilczanych słów i chaotycznych myśli, ostrożnie, niespiesznie, jakbyśmy bali się poruszyć gładką taflę.
Wszystko wokół ucichło, wyblakło. Jedynym kolorem były miodowe, pełne emocji oczy. Kusiły, wabiły i przyciągały, odbierały dech. Przerażało mnie to, jak bardzo chciałam ulec ich urokowi, poddać się tej nieznanej magii.
Nagle wszystkie barwy wróciły, pokolorowały cały mój świat.
Toru pokonał dzielący nas dystans i przywarł wargami do moich ust.
Jego dotyk był ciepły, cudowny i sprawił, że świat zawirował, a po ciele rozeszła się gęsia skórka. Chciałam więcej, rozpaczliwie łaknęłam jego bliskości, była jak najlepszy afrodyzjak.
Przymknęłam oczy, wciągnęłam do płuc zapach cytrusów. Przywarłam mocniej do jego warg, oddałam pocałunek i wplotłam dłoń w miękkie włosy. Rzuciłam się w przepaść, gdzie czekały na mnie miękkie, puszyste chmury i miliard gwiazd rozsianych po niebie.
Poczułam na ustach jego uśmiech, sprawił, że coś w moim brzuchu zrobiło fikołka. Serce biło jak szalone, oddech przychodził z trudem.
Zapadałam się mocniej, bardziej w tym naszym małym, słodkim świecie.
Toru delikatnie przesunął palcami po moim policzku, po czym przeniósł rękę na kark. Drugą dłonią chwycił mnie w talii i szybkim ruchem posadził okrakiem na swoich kolanach, nie przerywając pocałunku.
Pozwoliłam mu na to. Pozwalałam na wszystko, dałam prowadzić się za rękę we mgle, bo on był moim światłem. Moją latarnią, drogowskazem, schronieniem, ostoją. Zawsze był wszystkim, czego potrzebowałam.
Złapał mnie mocno za biodra i przysunął bliżej siebie. Nasze klatki piersiowe się zderzyły. Sapnęłam, gdy między nogami poczułam jego pobudzoną męskość. W odpowiedzi Toru zacisnął mocniej palce na mojej skórze.
Mimo iż między nami nie było żadnej wolnej przestrzeni, to pragnęłam przylgnąć do niego bardziej. Chciałam poczuć go całą sobą, każdym kawałkiem ciała, wszystkimi zakończeniami nerwowymi. Ta potrzebna wychodziła poza zwykłą fizyczność, wkraczała na mentalny poziom.
Złapałam jego włosy w garść i pociągnęłam lekko, jęknął prosto w moje usta. Ten dźwięk zadziałał na mnie jak impuls, spowodował wrzenie krwi w żyłach i dreszcz, rozbiegający się po ciele.
Poczułam, jak jego penis pulsował, chociaż dzieliły nas warstwy ubrań. Nie odważyłam się go drażnić, ale podniecenie urosło we mnie tak bardzo, że nie mogłam pozostać bierna, więc zwiększyłam nacisk bioder. Toru syknął, po czym chwycił mnie za włosy, okręcił je wokół swojej ręki i pociągnął. Odchyliłam głowę do tyłu, z mojego gardła uciekło westchnienie.
Wargi mężczyzny przeniosły się na odsłoniętą szyję. Złożył kilka intensywnych pocałunków, ukąsił mnie lekko, po czym przejechał zmysłowo językiem po wrażliwej skórze. Zadrżałam. Jego dłoń zacisnęła się mocniej na moim biodrze, sprowokowała do ruchu.
Stąpaliśmy po cienkim lodzie, niebezpiecznie balansowaliśmy na granicy. Jedynie cienka linia dzieliła nas od tego, żeby wszystko się zmieniło. Chciałam tego, pragnęłam, potrzebowałam, ale jednocześnie cholernie się bałam. To był bilet w jedną stronę i musieliśmy wspólnie zdecydować, czy chcemy wsiąść do tego pociągu i sprawdzić, dokąd nas poniesie.
Uległam. Nie potrafiłam oprzeć się palącemu pragnieniu.
Otarłam się o niego swoim wrażliwym miejscem, przez co wciągnął ze świstem powietrze do płuc i mocniej wbił palce w moją skórę. Zakręciło mi się w głowie od ogromu przyjemności, pod zamkniętymi powiekami niemal widziałam gwiazdy.
Powtórzyłam ruch, towarzyszyły mu ciężkie, nieregularne oddechy. Wszystko we mnie szalało i wrzało, ciało drżało z nadmiaru odczuć i emocji.
Toru schował twarz w zgięciu mojej szyi, jego ciepły oddech muskał skórę.
Ponownie zakołysałam biodrami, a wtedy złapał mnie za uda i uniemożliwił kolejny ruch.
Zamarłam w oczekiwaniu.
- Nie - szepnął.
Spięłam się na te słowa. Serce zatrzymało się na ułamek sekundy, a następnie zabiło boleśnie. Potem pękło na milion drobnych kawałeczków, gdy Toru ostrożnie, choć stanowczo, zdjął mnie ze swoich kolan i wstał. Nie odwrócił się nawet na chwilę. Stał przez moment, ze zwieszoną głową, po czym wyszedł z pokoju.
Chwilę później usłyszałam trzask drzwi.
Gęsta mgła, wcześniej zasnuwająca myśli, rozwiała się i ustąpiła poczuciu winy, wwiercającemu się w żołądek. Od razu pożałowałam, że dałam ponieść się emocjom i uległam słodkiej pokusie.
Toru zostawił mnie z milionem myśli w głowie, złamanym sercem i szokiem, nie mogłam się z niego otrząsnąć. To odrzucenie zabolało mocno, ugodziło w dumę, wywołało gorycz.
Minęło kilka długich minut, zanim odważyłam się poruszyć. Oddech przychodził z trudem, gardło zaciskało się w panice.
Pianka zajrzała do pokoju, wlepiła we mnie ciemne oczy, przechyliła łepek. Przydreptała do mnie i położyła się w nogach, jakby chciała powiedzieć - ,,jestem tutaj, wszystko będzie dobrze".
Moje ciało zatrzęsło się od szlochu.
━━ ♜ ━━
Kocham Toru i kocham ten kontrast między nim a Kaimem, cóż poradzić 😅.
Nie może być zbyt łatwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro