Rozdział 28
Emma
Porozmawiać z nią, czy nie? To pytanie zadaje sobie od jakiejś godziny. Zapewne znowu wolałabym uciec od rozmowy, ale nie mogę. Mimo że moja dusza mówi uciekaj, to ciało mówi stój. Nie widziałam się z nią długo, ale nie wystarczająco długo, aby nie wiedzieć jak wygląda. Przechodzę przez pasy, mijając kolejną znaną mi alejkę. Ten dzień będzie beznadziejny. No dobra może nie bardziej beznadziejny niż ten, gdy nakryłam ją na migdaleniu się z moim byłym, który zniszczył moje życie w drobny mak. Chociaż chyba powinnam mu podziękować, bo gdyby wtedy nie było tego cyrku na scenie, nie poznałabym Matta. Dobra koniec tego "co by było, gdyby" bo zaraz naprawdę zacznę dziękować temu palantowi. Wchodzę do kawiarni i rozglądam się za Mayą. Nie jest sama. No bez jaj. Idę w kierunku stolik pewnie i stanowczo aż w końcu staje przed nimi. Przed przyjaciółką, która zostawiła mnie, gdy jej potrzebowałam i przed chłopakiem, który zamienił moje życie w popiół.
- Cześć - mówię chłodno, a przynajmniej chłodniej niż się tego spodziewałam.
- Hej - rzucają jednocześnie i pokazują, abym usiadła.
- Myślała, że będziemy same - zwracam się do Mayi.
- Chciałam, abyście sobie coś wyjaśnili - no teraz to chyba przesadziła.
- Chyba już nie ma czego wyjaśniać.
- Chcę to wyjaśnić, ponieważ razem z Mayą chcemy zacząć nowy rozdział w życiu - co? Oni planują jakąś rodzinkę? Ta... Współczuje ich dzieciom, bo ich rodzice to chodzące pacany.
- Słucham - rzucam oschle, patrząc w stół, bawiąc się rogiem serwatki.
- Widzisz wtedy na scenie ja... Sława uderzyła mi do głowy do takiego stopnia, że byłem w stanie zrobić dla niej wszystko. Po półtorej roku po tym całym incydencie, gdy przyszedłem do twojego domu, chciałem wszystko naprawić, ale za bardzo nie wiedziałem jak... - nie wytrzymam zaraz.
- To po cholerę przychodziłeś, mogłeś dać mi wymarzony spokój - podnoszę głos.
- Daj mu dokończyć - prosi Maya.
- Pewnego dnia, gdy przyszedłem do ciebie, zastałem Mayę. Powiedziała, że jesteś w pracy i zaprosiła mnie do środka. A potem zaczęliśmy się całować i... - znowu mu przerywam.
- Co dalej? - pytam, modląc się, aby ominął szczegóły.
- To ja wynająłem kierowcę, aby przejechał Matta - mówi w końcu - ja wiem, że nigdy mi tego nie wybaczysz, bo to wszytko moja wina... Chcemy razem z Mayą rozpocząć nowy rozdział, ponieważ niedaleko zostaniemy rodzicami - kończy, a mi odpływa kolor z twarzy. Mam ochotę w tej chwili wbić mu czub mojego buta prosto w dupę.
Wstaję z miejsca i nic nie słucham. Idę i ni nie słyszę. Słyszę tylko szum krwi w moich uszach. Czuję, szybkie bicie serca, ale nic poza tym. Nagle orientuję się, że nie płacze. Żadnej mokrej łzy na moim policzku. Idę przez miasto, które wygląda jakby czas się zatrzymał. Tylko ja się poruszam. Nie słyszę żadnych głosów, śmiechów. Jestem tylko ja. W końcu czuję czyjś dotyk na nadgarstku. Powstrzymuje się, aby nie spojrzeć. Nie chce... Nie chce. Odwracam się i widzę Mayę. Nie jest to już ta sama dziewczyna. Nie jest to dziewczyna, której płakałam na ramieniu jeszcze kilka miesięcy temu. Nie jest to ta sama dziewczyna, której ufałam. Dopiero teraz dostrzegam, że jej brzuch jest lekko zaokrąglony, a oczy ma zmęczone. Można by nawet powiedzieć, że lekko podpuchnięte.
- Proszę, porozmawiaj ze mną - szepcze wręcz błagalnym głosem.
- Szczęśliwa familia co nie? Chyba nie mamy o czym - mówię głosem, który nie jest moim głosem. Jest bezbarwny i wyprany z uczuć. Pozbawiony wszystkiego.
- Proszę... - kiwam tylko głową. Nie wiem dlaczego. Czemu. Po prostu to robię.
Prowadzi mnie znów do lokalu, ale Patricka już nie ma. Patrzę na nią i po prostu idę. Nie mam kontroli nad sobą ani nad swoim ciałem. Już mi wszystko jedno. Niech robi, ze mną co chce, a i tak nic mnie nie zdziwi. Siadam z powrotem przy tym samym stoliku i jesteśmy tylko my dwie. Jak kiedyś, ale czy ta znajomość była kiedyś prawdziwa? A może pól swojego życia żyłam, tylko sie łudząc? Patrze, na nią zmęczonym wzorkiem, bo jestem zmęczona. Patrzę na nią blada jak ściana, bo czuje się jakbym dostała po twarzy z jakieś pięćdziesiąt razy. Ale należała mi się. To ja pozwoliłam im wejść do mojego świata. To wszystko moja wina.
- Na początek chciałabym, abyś wiedziała, że on naprawdę się zmienił. Jest innym człowiekiem niż tego, którego znałaś rok temu lub dwa - mówi to wszystko tak łagodnie i spokojnie, że chyba sama sie tego nie spodziewałam. Trochę mnie to przeraża, muszę przyznać.
- Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień, gdy pójdą razem do łóżka - rzucam ostro, przez co mam teraz wyrzuty sumienia. Brawo ja - przepraszam, nie powinnam - mruczę pod nosem patrząc w szybę.
- Chce ci powiedzieć, że wiem, że już nigdy mi nie wybaczysz. Że chcę zacząć z nim nowe życie. Nie mam do ciebie urazy, że nie chcesz nam wybaczyć. Bo oboje na to zasłużyliśmy. Oboje na ciebie nie zasługujemy - przyznaje. Cały czas czuje jej wzrok na sobie, którego chce się pozbyć za wszelką cenę. Nie chce czuć już jej wzroku na sobie.
- To wszystko? - pytam cicho.
- Tak.
Wstaję i wychodzę. Nie oglądam się za siebie, bo nie ma po co. Zostawiłam, to za sobą chce, aby to zniknęło. Wsiadam do samochodu i mam ochotę w coś walnąć. Ewidentnie mam ochotę się na czymś wyżyć. Jadę tak szybko, że omal łamię przepisy drogowe. Okej teraz to się chyba obawiam, czy czasem nie dostanę mandatu. Błagam tylko nie mandat. Błagam. Cholerna policja.
- Dzień dobry. Złamała pani prawie wszystkie przepisy drogowe - ta... Teraz wypisuje mi mandat. Jestem po prostu zarąbista.
- Panie władzo nie mógłby mi pan podarować ten jedyny raz? - pytam - musze jechać do siostry na porodówkę i wie pan, nie chce się spóźnić... - chyba to kupuje, bo zgniata kwitek i pozwala mi, żebym jechała.
Serio jestem aż tak niezła w aktorstwie? Ten facet to kupił i mi odpuścił. Kamień z serca, bo gdybym dostała ten mandat, nie wypłaciłabym się do końca życia. Tym razem jadę ostrożniej, bo teraz to może być różnie, a drugi raz może mi się nie poszczęścić. Kiedy wjeżdżam na posesje, w ogóle nie spieszy mi się, aby wysiąść z tego auta. Wolałabym przesiedzieć w nim w samotności resztę tego dnia, choć wiem, że to niemożliwe. Wysiadam z wozu i biegnę truchtem do drzwi. Wchodzę do środka i pierwsze co robię, to idę do sypialni. Otwieram szafę i szukam mojego ulubionego dresu. Zabieram słuchawki i telefon. Zamykam się w łazience i zakładam na siebie dres. Związuje włosy w koński kucyk i wychodzę.
- A ty gdzie się wybierasz? - Matthew zjada mnie wzrokiem, a ja nie wiem co robić, czy się rumienić, czy jednak śmiać.
- Idę pobiegać - daje mu buziaka i zanim zdąży, co kolwiek powiedzieć wychodzę z domu. Wkładam słuchawki do uszu i biegnę.
Zrobiłam już chyba dwa kilometry, ale biegnę dalej tylko, że truchtem. Czuję się o niebo lepiej. To znaczy może dlatego, że trochę Przemyślałam sprawę. Może potraktowałam ja zbyt okrutnie? Sama nie wiem. Opieram się o jakąś skrzynkę z listami i piję wodę do dna. A mogłam się zaopatrzyć w większy zapas. Cicho wzdycham i biegnę dalej. Gdy wracam do domu, idę już na piechotę. Nie mam siły. Ale stwierdzam, że dobrze mi to zrobiło. Może jednak powinnam przyjąć propozycję Matta?
Matthew
- Stary daj spokój. Nie jestem idiotą - Alex tłumaczy mi się z jego rozstania z Mayą, a ja nie mogę tego słuchać.
- Daj sobie z nią spokój i tyle - poradzić mu i podaje mu zimną butelkę piwa.
- A ty byś sobie dał spokój z Emily, gdyby cię rzuciła? - pyta, biorąc solidny łyk zimnego napoju.
- Nie wiem - przyznaje. Nawet o tym nie myślałem.
- No właśnie - podsumowuje.
- To dlatego tutaj przyjechałeś z końca kraju? - marszczę brwi i ja również otwieram sobie butelkę z piwem.
- Mniej wiecej - Aha, czyli jednak coś więcej.
- O co chodzi?
- Mógłbyś mi dać parę stówek? - patrzy na mnie proszącym wzrokiem.
- Ile dokładnie? - dopytuje.
- No wiesz, tak z dwie stówki byłoby dobrze - wstaje od stołu i podchodzę do blatu, na którym znajduje się mój portfel. Wyjmuje dwie stówy i stawiam na stole.
- Do zwrotu - przypominam mu.
- Zanim spłodzisz sobie juniora, te stówki będą u ciebie w portfelu - śmieje się. Patrzę na niego zmieszany.
- Nie planuje więcej dzieci - mówię, nawet na niego nie patrząc, ponieważ gdybym na niego spojrzał, zauważyłby moje zmieszanie. Na szczęście nie ciągnie tego tematu.
- Dobrze, spokojnie stary wiesz, że ci oddam - zamyka mnie w męskim uścisku - na mnie już czas - informuje mnie, po czym rzuca "trzymaj się" i wychodzi.
Aha. Przyszedł tu w sumie tylko po pieniądze. Jestem ciekawy, do czego mu ten hajs. Może chce wynająć prywatną orkiestrę, aby zagrać jakąś ballade z Mayi? Nie no to by było głupie, chociaż po nim mogę się spodziewać wszystkiego. Raz, gdy chciał mi kupić prezent na urodziny, ( w czasach, gdy byliśmy dziećmi) a była to jaszczurka. Ta... Zwiała mi po trzech godzinach, po tym, jak ją wypuściłem, bo uznałem, że jej smutno. Idę do salonu i opadam na kanapę. Skakam po kanałach, szukając czegoś, godnego obejrzenia. Nagle czuję drobne ciało Katy wdrapujące się na mnie.
- Tatusiu pójdziemy do parku? - w sumie czemu nie.
- Pewnie możemy iść - wzdycham i powoli wstaję.
Znowu wszystko się powtarza. Każdy dzień wydaje mi się, że jest taki sam. A wcale tak nie jest. Chcę po prostu wyjechać. Odpocząć od przytłaczającej rutyny, która coraz bardziej mnie denerwuje. Praca, dom, Katy, problemy i wiele innych rzeczy mnie już po prostu wykańcza. Ale chyba nie tylko mnie, ponieważ wydaje mi się, że Emily też, choć nawet się do tego nie przyzna. Ostatni czasie sporo myślałem, ile rzeczy wydarzyło się w tyk roku. Problem z alkoholem, imprezami, potem zatrudnienie Emily, a zarazem całkiem fajny okres w moim życiu i również może pobyt w szpitalu. Tyle prawd ile na jaw wyszło w tym roku, nie mogę nawet zliczyć. W pewnym momencie dzwoni mój telefon.
- Halo?
- Dzień dobry, to lekarz prowadzący pana ojca. Mam przyjemność rozmawiać z panem Matthew Patel? - pyta mężczyzna lekko ochrypłym głosem.
- Tak - potwierdzam, nie wiedząc czego się spodziewać. A na pewno nie tego, co teraz usłyszę.
- Pana ojciec zmarł dzisiaj rano. Jego stan był zbyt poważny - mówi, a ja po prostu się rozłączam.
Patrzę w ścianie tak, jakbym szukał rozwiązania jakiejś trudnej układanki. Moje oczy nie są wilgotne. Nic z tych rzeczy. Czuję ulgę, ale się nie uśmiechem. Stoję wryty w ziemię, analizując wszystkie słowa lekarza jeszcze raz w głowie. Każda z tych informacji może nie jest dla mnie szokiem a ulgą. Karą, jaką powinien ponieść już dawno. Ale nie. To nie jest kara, na jaką zasługiwał. Powinien umrzeć w dużo gorszej sytuacji. Na torturach. Jego śmierć była dla niego tul zbawieniem, a dla mnie ukojeniem. Zasłużył na coś gorszego. O wiele gorszego od śmierci. Śmierć to jest pewien etap w życiu człowieka, którego boi się każdy z nas. Jak byłem mały, bardzo ciekawiłem się tym tematem, a z tym wiąże się pewna sytuacja.
~przeszłość~
- Mamusiu? A gdy umrę, będzie bolało? - pytam cichutko. Sam nie wiem, skąd wzięło mi się to pytanie. Po prostu musiałem zapytać.
- Synku... - mama patrzy na mnie zatroskanym wzrokiem i chyba zastanawia się nad tym, co mi powiedzieć - śmierć jest etapem. To nic nie boli. Nikt nie wie, kiedy umrze, tak po prostu jest. Widzisz, kiedy wierzysz w Boga, przestajesz się bać. Wiem tyle o śmierci co inni. Czyli nic. Wiem tylko, że będzie lepiej niż na ziemi - delikatnie głaszcze moje włosy i tuli do piersi jak zawsze przed snem.
- A ty się boisz? - delikatnie przecieram oczka bliski snu.
- Nie synku, ponieważ mam ciebie i będę żyła tak długo, jak tylko będę mogła - przykrywa swoją dłonią moją.
- Ja też się nie boje mamo. Dobranoc - szepcze, cichutko ziewając.
- Dobranoc synku - całuje moje czoło, a gdy to robi, zasypiam w głęboki sen.
~teraźniejszość~
I od tamtej pory nie boję się jej. Strach minął w jednej chwili. Tamtej nocy, gdy z jej ust padły słowa: " Wiem tylko, że będzie lepiej niż na ziemi". Ale czy tak jest na pewno? Świat jest znakiem zapytania, o którym prawie nic nie wiemy, a może to i lepiej? Może to i lepiej nie wiedzieć o niektórych rzeczach. Jest tyle pytań, a odpowiedzi tyle, co nic.
- Tatusiu! Idziesz, czy nie? - mała patrzy na mnie widocznie znudzona.
- Tak, tak idę - wzdycham, wyrwany od myśli i kieruje się do drzwi.
Mała skacze po chodniku z jednej nogi na drugą wesoło, śpiewając. Delikatnie trzymam jej małą rączkę i zapominam o wszystkim. Wygląda to tak, jakby ta słodka dziewczynka odpychała ode mnie wszystkie złe chmury. Mijam się z Emily cały boży dzień. Najpierw poszła na to spotkanie, a potem niczym huragan poszła pobiegać. Ta... Jeden dzień bez niej to dzień stracony. Nie lubię, jak znika, ale jeszcze bardziej od tego nienawidzę pożegnań z nią. Nie dość, że to udręka to jeszcze dostaje chęci, aby jechać z nią na koniec świata. Kiedy jesteśmy już w samym centrum parku, chcę usiąść na ławce, ale moja córka mi na to nie pozwala.
- Tatusiu po huśtasz mnie? - pyta swoim słodkim głośnikiem zarezerwowanym tylko dla dzieci i ciągnie mnie w kierunku huśtawek.
- Och... No dobrze - wzdycham z lekko uśmiechem i sadzam ją wygodnie na jednej z huśtawek.
Zaczynam lekko ją bujać, a ona piszczy, śmiejąc się przy tym wesoło. Nie mogę przestać się uśmiechać, widząc u niej banana na twarzy. Kocham ją uszczęśliwiać. Dlatego chcę, aby ten uśmiech pozostał na długo, nawet jeśli odbiłoby się to moim kosztem.
***
No i kolejny rozdział za nami. Zanim zabjecie mnie za perspektywę Emmy poczekajcie do następnych rozdziałów ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro