Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 27

Emma
Czuję dotyk jego ciepłych warg na moim ramieniu. Jego ramiona delikatnie obejmują moje ciało, które przylega do niego. Oczy mam zamknięte, choć chyba zdążył się zorientować, że nie śpię. Swoje usta przenosi na mój szyję, co powoduje u mnie ciche mruknięcie. Mimo że mam zamknięte oczy czuję, że się uśmiecha. Powoli otwieram oczy i wszystko jest po staremu. Jakby tej nocy wcale nie było. Jakby słowa, które wypowiedzieliśmy wczoraj nie padły z naszych ust.

- Pora wstawać - szepcze, muskając mój policzek i wstaje z łóżka.

Śledzę go wzrokiem i widzę, jak znika za drzwiami pobliskiej łazienki. Teraz zastanawiam się, czy może ta noc czasem nie była snem? Pod prysznicem czułam się, jakbyśmy byli w jakimś amoku. Jakby nasze dusze obumarły a wraz ze strumieniem wody, oczyszczającej nasze ciała na nowo się odrodziły. Powoli podnoszę się i opiera na łokciu, patrząc na drzwi od łazienki. Słyszę wodę. No to pewnie goli się albo myje zęby. Czy tylko ja mam takiego lenia i nie chce mi się wstać? Zsuwam się z sypialnianego łóżka, a swoje ciało przykrywam ciepłym szlafrokiem. Kiedy schodzę na dół po schodach znów mam poczucie, że wszystko wróciło do rzeczywistości. Nie to żebym się nie cieszyła czy po prostu źle się z tym czuję, ale jest jakoś dziwnie. Nie wiem czemu dlaczego. Jest po prostu dziwnie. Podchodzę do czarno srebrnego ekspresu do kawy i robię dwie. Cały poranek jest jakiś inny. Ma w sobie coś niepokojącego, a jednocześnie fajnego? Nie wiem, czy to dobre określenie, ale właśnie tak się czuję. Kiedy dwie filiżanki są już gotowe, stawiam je na stole i są gotowe do delektowania się smakiem pysznej, gorącej kawy.

- O zrobiłaś mi kawę - mówi pogodnie i całuje mnie w policzek, po czym siada przy stole - dzięki.

- Pójdę się ubrać - informuje go i wychodzę z kuchni. Chyba szybciej niż się spodziewałam.

Wchodzę do pokoju i otwieram dość różnych rozmiarów szafę. No tak. Znowu ten sam problem. Właśnie w tej chwili zazdroszczę mężczyznom. No bo szykować długo się nie muszą, ubrać się ubiorą i spędzają na tym o wiele mniej czasu niż dziewczyny, a ja potrafię stać przy tej szafie jakieś dwie godziny i tak nic nie wybiorę. My kobiety mamy przerąbane. Podsumowuje w myślach i w końcu decyduję się na luźną białą sukienkę w małe kwiatki. Jest nowa. No w sumie nie dziwi mnie to bo nawet jej jeszcze na siebie nie włożyłam, a to dlatego, że kupiłam ją na zakupach z Clarą. Idę tym razem do łazienki i zakładam ją na siebie. Muszę przyznać, że jest całkiem wygodna. Przeglądam się w lustrze i poprawiam lekko włosy, które zdaje mi się, że nigdy mnie nie posłuchają, bo strasznie się puszą. Będzie padać. Ta... Skąd ja to wiem? Raz, gdy jechałam z Patrickiem na jeden z naszych koncertów, padało. No dobra padało dość mocno, ale ja stwierdziłam, że nie jest aż tak źle. Proponował mi, abym wzięła ze sobą parasol w drodze na występ, ale ja nie posłuchałam. Jak wyszłam z samochodu, wyglądałam, jak nastroszony pudel, który puszy się jeszcze bardziej na widok kota. Trzy godziny zajęło mojej fryzjerce, aby doprowadzić te włosy do ładu, ale udało się i muszę przyznać, że wyglądałam całkiem nieźle. Kiedy jestem gotowa, wychodzę i orientuję się, że moja kawa już wystygła. Brawo ja. Kurcze mogłam zrobić tę kawę po szykowaniu, a nie przed.

- Co ty robiłaś w tej łazience tak długo? - patrzy na mnie, tak jakby nie wiedział, co kobiety robią w łazience i dlaczego tak długo w niej siedzą.

- Po pierwsze musiałam się ubrać, po drugie musiałam ogarnąć makijażu, umyć zęby, a po trzecie musiałam jeszcze ogarnąć włosy - tłumacze i zaczynam robić kolejną kawę. Tak wiem, powinnam dopić tamtą, ale nienawidzę zimnej kawy.

- Wiesz, że mogłaś zrobić sobie tę kawę teraz, a nie przed twoim długim pobycie w łazience? - mówi to tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Dzięki, że mnie oświeciłeś, skapnęłam się jakieś dwie minuty temu - śmiejemy się lekko.

Opieram się o blat kuchenny i popijam świeżo zaparzoną kawę. Zerkam na niego i widzę, że się uśmiecha. Nie mogę stwierdzić, czy coś się kryje za tym uśmiechem. Jest w nim coś hm... Tajemniczego? Tak chyba tak mogłabym to nazwać.

- Jeśli mogę wiedzieć, o co się wczoraj tak bardzo wkurzyłaś? - zadaje pytanie, patrząc prosto w moje oczy.

- Mam ci powiedzieć moje teorię? - pytam lekko rozbawiona.

- A masz jakieś? - powoli wstaje od stołu i podchodzi bliżej mnie.

- Wkurzyłam się, bo myślała, że zabrałeś Katy jakiemuś mężczyźnie. Nie pozwoliłeś jej chodzić do przedszkola, bo ją ukrywałeś. Byłeś strasznie zażarty, jeśli o nią chodzi i rozmawiałeś z jakimś mężczyzną przez telefon i... - przerywa mi w końcu i zaczyna tłumaczyć.

- To po części prawda to znaczy z tym zabraniem to nie, ale nie pozwoliłem jej chodzić do przedszkola, bo chciałem ją chronić. A jeśli chodzi o tego mężczyznę to, to był Olivier. On uważał się za ojca - mówi spokojnie, cały czas na mnie patrząc.

- Rozumiem - wzdycham cicho, choć chyba słychać w tym nutkę ulgi. To prawda ulżyło mi.

- Muszę dzisiaj odebrać małą od mojej mamy. Chcesz jechać ze mną? - proponuje. Mój wzrok chyba zdradza, że mnie zaskoczył, bo zaraz dodaje: - oczywiście, jeśli chcesz.

- Sama nie wiem - spuszczam wzrok i odkładam szklankę do zmywarki.

- Tylko nie mów, że boisz się mojej mamy - wybycha śmiechem, a mi chyba nie jest do śmiechu, bo patrzę na niego jak na wariata.

- Może trochę? - bardziej pytam, niż stwierdzam.

- Ona cię lubi, nie masz się czego bać, a poza tym już ją poznałaś - próbuje mnie przekonać.

- Niech ci będzie - mówię, wzruszając ramionami, dając znać, że mi wszystko jedno.

Nie jest mi wszystko jedno. W środku panikuję, zaś na zewnątrz tego nie pokazuję. Jego mama jest całkiem miła, ale może tak naprawę mnie nie lubi? Może sądzi, że nie jestem odpowiednia dla jej syna? Dobra może znowu wyolbrzymiam. Dla usprawiedliwienia powiem, że to nie moja wina i tak jakoś samo przyszło...

Kiedy jesteśmy w drodze, moja mina jest zmieszana, co go chyba trochę śmieszy, bo zerka na mnie co jakiś czas, ledwo powstrzymując śmiech. Wzrok mam wbity w przednią szybę, tak jakbym miała jechać tam za karę. Wcale tak nie jest. Po prostu boję się, że wyjdę na idiotkę, a jego mama mnie znienawidzi.
Oglądam mijające nas drzewa, ludzi przechodzących po chodniku i różnego rodzaju centra handlowe. Pogłaśniam muzykę w radiu, ale to chyba też nic nie działa.

- Pomyślałem, że mogłabyś spotkać się z moim kolegą. Może mógłby załatwić ci jakiś występ. Wiem, że ostatnio dużo się działo, ale może chciałabyś wrócić na scenę? - patrzy skupiony na drogę nawet, nie obdarzając mnie żadnym spojrzeniem.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odpieram ciszej, niż zamierzam, ale wiem, że usłyszał, bo lekko kiwa głową.

- Nie tęsknisz za tym? - tym razem patrzy na mnie, gdy stajemy na czerwonym świetle.

- Tęsknię, ale wiem, że nie mam odwagi - szepcze jeszcze ciszej, a on już nic nie odpowiada. Nastaje cisza, jakiej nikt nie lubi. Niezręczna i długa.

Matthew

Zerkam na nią kontem oka i nie mogę wstrzymać śmiechu. Ona się boi, choć wiem, że się nie przyzna. Siedzi jak struta jakby miała zaraz wyjawić jej największy sekret. Kiedy śpiewa, moje ciało napawane jest spokojem. Wydaje mi się, że ona chyba również czuje to samo. Parkuje pod domem mojej mamy i dostrzegam, że Emma panikuje. A przynajmniej wygląda, jakby miała zaraz uciec z tego samochodu.

- Nie bój się - posyłam jej pokrzepiający uśmiech i opuszczam samochód.

Kiwa na potwierdzenie głową, choć chyba nie jest taka pewna moich słów. Wysiada z auta, zatrzaskując drzwi i cicho wzdycha. Nie jest to zwykłe westchnięcie, a chyba znaczące coś więcej. Powoli wchodzimy po małych z drewna schodkach i sięgam, aby zadzwonić. W drzwiach staje moja mama, na jej twarzy maluje się znaczący uśmiech w moją stronę i wpuszcza nas do środka.

- Cześć mamo - przytulam ją, po czym robię miejsce Emily.

- Dzień dobry - podaje mojej mamie rękę, ale ona ją po prostu przytula. Chyba jest zdziwiona, bo nie od razu odwzajemnia uścisk.

- A gdzie moja dziewczynka? - rozglądam się po mieszkaniu, po czym słyszę głośne tuptanie.

-Tutaj - biegnie i rzuca mi się na szyję - tęskniłam tatusiu - mówi cichutko, szczerząc słodko ząbki.

- Nie było mnie jeden dzień - uśmiecham się.

- Ale dla mnie to wieczność - tłumaczy, a wszyscy w pokoju wybuchamy śmiechem.

- Emily! - mała podbiega do niej i mocno się przytula - Tęskniłam. Nie wyjedziesz już prawda? - pyta przejęta.

- Nie myszko. Nigdzie się nie wybieram - patrzy na nią troskliwie i znów mocno przytula, po czym patrzy w jej błyszczące oczka.

- Może wejdziecie na chwilę? - mama patrzy to na mnie, to na Emily.

- Pewnie - odpieram zanim Emma zdąży co kolwiek powiedzieć. Kiedy mama zmierza do kuchni, Emily mierzy mnie morderczym wzrokiem, jednak ja się tylko śmieje.

Gdy wszyscy siedzimy przy dużym stole, przykrytym zdobnym białym obrusem, mama podaje nam kawe i ciasto domowej roboty. Cały czas panuje głucha cisza, którą co jakiś czas powstrzymują odgłosy łyżek stukających o talerz podczas jedzenia pysznego placka. W końcu Katy i mama nie wytrzymują. Próbują jakoś zacząć rozmowę, ale chyba Emily się do tego nie pali. Ciekawe czego boi się bardziej, czy występu na scenie, czy może jednak mojej mamy. Moja rodzicielka ciągle nam się przygląda, nie kryjąc uśmiechu.

- Synku zamierzasz wrócić do pracy? - zwraca się do mnie, po czym bierze łyk kawy.

- Tak od następnego tygodnia - odpowiadam na pytanie, zerkając na Emily. Jest jakoś cicho. Zdecydowanie za cicho.

- Emu podasz mi kawałek placka? Tego czekoladowego - mała patrzy na nią, podając mały talerzyk.

Emma nakłada na talerzyk mały kawałek ciasta i podaje małej z szerokim uśmiechem. Mama zaczyna ją pytać o prace i jak się czuje po powrocie do domu. O dziwo widzę, że powoli zaczyna się otwierać. Nie jest już tak bardzo spięta, zanim tu przyjechaliśmy. Jest po prostu sobą. Kiedy talerze i szklanki są już opróżnione, powoli wstaje od stołu.

- Emily pomogłabyś mi w kuchni? - pyta. Widzę, jak kiwa głowa na potwierdzenie i zbiera talerzyki - a ciebie synku proszę o wyniesienie śmieci.

- No ale mamo - kłóce się z nią jak mały chłopiec. To żenujące. Ale śmieszne.

Kręci rozbawiona głową, a Emily się śmieje. Jej śmiech wypełnia cały salon zresztą tak jak Katy. Może jej śmiech jest zaraźliwy? Ja również ledwo powstrzymuje uśmiech. Zabieram śmieci i powoli wychodzę z domu. Wrzucam dużych rozmiarów worek do śmietnika i wracam do domu. Pierwsze co słyszę to rozmowę Emmy z moją mamą i śmiech mojej dziewczynki oglądającej kreskówki.

- Wyniosłem śmieci... - informuje, ale one mnie nie słuchają. Są za bardzo pochłonięte rozmową.

- Tatusiu jedziemy już do domku? - mała wstaje z kanapy, ocierając oczka ze zmęczenia.

- Pewnie słońce. Daj mi chwilę - delikatnie pocieram jej plecki i wchodzę do kuchni.

- Emily już jedziemy - informuje ją, opierając się o futrynę.

- Już? - pyta zaskoczona.

- Jest dość późno, a jeszcze muszę coś załatwic - odpieram i idę włożyć buty.

Mama stoi w drzwiach od kuchni i patrzy na nas, jak powoli się zbieramy. Emma zawiązuje buciki małej, a ja odbieram talerz z plackiem od mamy. Przytulam ją na pożegnanie co Emily uczynia to samo. Katy biegnie do babci i ją przytula. Widzę, jak coś jej opowiada, a na sam koniec kiwa jej rączką.

Układam małą w foteliku i wsiadam na siedzenie kierowcy. Obok siedzi Emily, która ma uśmiech. Ciekaw jestem, co jej moja mama powiedziała, że się tak szczerze i chyba dłużej nie wytrzymam.

- O czym gadałaś z mamą? - pytam, ruszając z posesji.

- O wszystkim i o niczym - mówi tajemniczo delikatnie, przygryzając wargę.

- A dokładniej? - dopytuje.

- O tobie i o twoich niesamowitych historiach na letnim obozie - wybucha głośnym śmiechem. O nie.

- O tej z namiotem w lesie? - pytam zażenowany, starając się skupić na drodze. Kiwa głową na potwierdzenie.

Do teraz jak sobie przypomnę tę historię, mam ochotę zakopać głowę w piach. Gdy byłem małym chłopcem, pojechałem na biwak. Co prawda były to tylko cztery dni, ale dla mnie to i tak było dużo. Zwłaszcza że nigdy nie byłem tak daleko od domu. Moi dwaj kumple zrobili mi żart. Jak zwykle poszedłem wcześniej spać niż inne dzieci i to był mój błąd. Jeden z nich wrzucił mi węża. Ale spokojnie była to gumowa zabawka. Tak jak się wtedy wydarłem, że pobiłem wszelkie rekordy w ilości decybeli. A cała pościel no cóż... Zmoczyłem ją. To miał byś głupi żart, zaś ja wziąłem go za bardzo do siebie. Nie chciałem już być na tym obozie. Chciałem po prostu wrócić do domu i zakryć się kołdrą.
Kiedy podjeżdżam pod dom, orientuje się, że nie odezwałem się ani słowem. Patrzę do tyłu, a mała już śpi. Swój wzrok przekierowuje na Emily patrzącą na mnie ze znakiem zapytania.

- Chodźmy - wzdycham i wysiadam z auta.

Wyciągam małą z samochodu tak, aby się nie obudziła. Jej małe rączki oplatają moją szyję. Gdy wchodzę do jej pokoju, swobodnie układam ją na łóżku i przykrywam kocem. Jest taka spokojna. Powoli wychodzę z pokoju i dostrzegam Emily. Jest w kuchni i głęboko nad czymś myśli. Jej uśmiech zniknął.

- Maya chce się ze mną spotkać - mówi, nawet na mnie nie patrząc.

- Może powinnaś się z nią spotkać? - pytam cicho, podchodząc bliżej niej.

- Nie chcę - odpiera beznamiętnie.

- Nie chcesz, czy się boisz? - kładę obie dłonie na jej talii.

- Boje się - przyznaje, ciężko wzdychając.

- Czego? - szepcze tuż przy jej ustach.

- Że znowu ucieknę... - złączam nasze usta w lekkim pocałunku. Delikatnie przysuwam swoje czoło do jej czoła, po czym znów muskam jej wargi.

***
Rozdział troszkę luźniejszy. Mam nadzieję, że się podobał ❤️

Ps. Rozdziały będa pojawiać się co dwa dni 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro