Rozdział 18
Emma
— Katy! — Wołam z lekkim uśmiechem.
Mała żegna się ze swoim przyjacielem i przebiega do nas. Biorę ją za rączkę i we trzech i idziemy do lodziarni. Całe miasto tętni życiem, a drogę wypełniają rowerzyści i zakorkowane ulice. Podchodzimy do budki.
— Poprosimy dwa lody czekoladowe i jeden truskawkowy — Matthew składa zamówienie. Za to ja i Katy siedzimy przy małym okrągłym stoliczku.
Siada niezdarnie obok mnie i opiera kule o krzesło. Co jakiś czas, zerkając na mnie. Kelnerka przynosi nam trzy puchary lodów i wszyscy zabieramy się za jedzenie.
Gdy zjadam swój pucharek, lekko odgarniam włosy i odstawiam naczynie.
— Było pyszne — komentuje Katy, ocierając buźkę rączką.
— To prawda — ja i Matthew odpieramy w tym samym momencie i wybuchamy lekkim śmiechem.
Powoli wstajemy. Matt zostawia pieniądze na stoliku i opuszczamy miejsce. Cala droga mija w miarę szybko, a to dlatego, że jak popadniesz w dyskusje z Matthew minie ci naprawdę szybko. Nawet się nie spodziewałam, że ten facet port być tak rozgadany. Ciekawe, w czym mnie jeszcze zaskoczy? Kiedy dochodzimy do domu, pomagam mu wejść do środka, po czym pomagam małej ściągnąć buciki. Biegnie do salonu i zajmuje kanapę. Wybucham śmiechem, widząc minę obrażonego Matta na jego córkę.
— Myszko może zrobimy jakieś ciasto, a tatuś sobie odpocznie? — pytam ciepłym głosem, a mała zbiera się na równe nogi.
— Tak! — Szczerzy niewinnie ząbki i biegnie do kuchni.
— Szczęśliwy? — Pytam, śmiejąc się.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Wzdycha z ulgą i całuje mnie w policzek. Policzki mnie pieką.
— A to za co? — Pytam lekko, czując, jak mój puls przyspiesza.
Czuję, jak zbiera mi się na wymioty. Widzę go. Widzę tamten wieczór. Czuje tamten zapach, strach, rozpacz i załamanie. Słyszę swoje serce i przyspieszający oddech. Robi mi sie ciemno. Mdleje. Tracę grunt. Tracę powietrze.
— Emily! — słyszę krzyk, a potem już tylko ciszę.
***
Budzę się i czuje lekki ból głowy. Rozglądam się wzrokiem po pokoju. Jestem w salonie. Podnoszę się do pozycji siedzącej i jestem sama. Nikogo nie ma w pokoju. Zgadując, jest wieczór, ponieważ w pokoju jest ciemno, a przynajmniej ciemniej niż rano. Jest głucha cisza.
Jestem na tyle zmęczona, że widać to po wyrazie mojej twarzy. Powoli wstaje na równe nogi i staram się złapać równowagę.
— Dzięki Bogu - Matthew podchodzi do mnie na kulach i przytula. Lewą rękę ma na moich plecach, a druga jest na kuli.
— Nic mi nie jest — szepcze cicho.
— Pójdę się przebrać — mówię lekko, uciekając wzrokiem.
Odgrywam się od niego i idę do sypialni po piżamę, po czym zamykam za sobą drzwi od łazienki. Na szczęście poszukanie żelu pod prysznic i znalezienie gąbki nie zajmuje mi dużo czasu, więc mogę się rozkoszować ciepłym prysznicem. Ciepłe krople spadają po moim ciele, a z każdą sekundą czuje, jak się rozluźnia.
Opuszczam kabinę i zakładam na siebie piżamę. Biorę głęboki oddech i opuszczam pomieszczenie. Matt czeka w salonie. Niepewnie kieruje się właśnie do niego, a potem siadam obok.
— Jak się czujesz? — Pyta cicho.
— Lepiej. Dzięki — odpowiadam nieco spokojniej.
— A ty? — Serio Emily, na nic więcej cię na stać?
— Tez dobrze — mówi, drapiąc się po karku.
— Wtedy. W sklepie muzycznym — zaczynam — byłeś jakiś inny. Nieobecny.
— Kiedyś, gdy byłem mały, grałem na takim fortepianie, jak był w tamtym sklepie. Grałem wtedy, gdy ojciec bił moją matkę, aby zapomnieć o bólu — te słowa wypowiada z takim spokojem, że zaczynam się go bać — zawsze, gdy mnie uderzył po pijaku, odczuwałem ból tak samo, jak za pierwszym razem. Mój ojciec był wojskowym, ale po tym, jak na wojnie zginęła jego siostra... Po prostu się załamał. Każdego dnia pił a swój ból wyładowywał na mojej matce. Byłem małym chłopcem, a już wtedy mogłem coś zrobić, ale nie zrobiłem. Każdego dnia patrzyłem, jak ją bije i nic nie zrobiłem. — Kładzie głowę na mojej piersi — lał ją, a ja siedziałem przy tym głupim fortepianie i nic nie zrobiłem. Grałem, aby nie słyszeć krzyków, aby nie cierpieć. Cholera ja nic nie zrobiłem. To wszystko była moja wina. — Tule go do piersi i przytulam, szepcząc, że nie miał innego wyjścia, że to nie jego wina. Był dzieckiem...
— Spójrz na mnie — prosze — to nie twoja wina. Słyszysz? — delikatnie dotykam jego polika i patrzę w oczy.
— Mój brat pewnego dnia się mu sprzeciwił — zaczął, a jego poliki znowu zrobiły się mokre od łez — mój ojciec go zabił, a ja patrzyłem na to, jak ten potwór się śmieje nad jego ciałem. Leżał taki blady. Zakrwawiony i posiniaczony. Moja mama wiedziała, że nie może dłużej czekać i najpierw się wynieśliśmy, a potem wstąpiła o rozwód — mówi drżącym głosem — dlaczego nie mnie to spotkało? Dlaczego nic nie zrobiłem? — Pyta cicho, a ja bez słowa patrzę w jego oczy. Po prostu przytulam go do siebie i zaciągam się jego zapachem. Widzę, że jego oddech jest ciężki.
Mija kilka minut, a on zasypia wtulony we mnie. Delikatnie układam go na kanapie, uważając na nogę. Przykrywam kocem i opuszczam salon. Wchodzę po cichu do pokoju Katy i patrzę, jak słodko śpi. Jej oddech jest spokojny. Lekko uśmiecham się pod nosem, widząc nową gitarę w rogu pokoju. Podczas gdy spałam, widocznie musiała grać. Siedzę tak przy niej dobre kilka minut, po czym opuszczam pokój.
Wchodzę do swojego pokoju i opadam na łóżko. Powoli składam wszystkie fragmenty moich myśli w całość, a gdy udaje mi się to, oddaje się snu.
Budzą mnie promienie słońca przedzierające się przez okno. Mimowolnie unoszę powieki i czuje, jak bardzo nie chce mi się wstać. Lekko rozprostowuje ręce i podnoszę się z łóżka. Zerkam przez okno i uśmiecham się pod nosem, widząc piękną pogodę, jaka po prostu wdziera się przez okno. Schodzę na dół i dostrzegam, że Matt jeszcze śpi zawinięty w koc, jakim go przykryłam. Zerkam co jakiś czas na niego i zabieram się za przyrzeczenie jakiś prostych kanapek.
— Ranny ptaszek już wstał? — Słyszę głos za sobą.
— A panu widze, że dzisiaj humor dopisuje — komentuje z uśmiechem.
— Na pewno lepiej niż wczoraj — odpiera, ciężko wzdychając i zabiera z blatu jedną kanapkę — mm... Pyszna — mówi rozmarzony.
— Tylko mi tu się nie rozpłyń — żartuje, wybuchając śmiechem.
— Zobaczymy kto tu się zaraz rozpłynie — puszcza mi oczko i siada przy stole, częstując się kolejnymi kanapkami.
Matthew
Rok 1999
— Ten smarkacz to na pewno nie mój syn! — Słyszę w kuchni.
Stoję za ścianą kuchni i słyszę krzyk mamy, a potem szloch.
— To jest twój syn — szlocha.
Po tych słowach czuje jak mam mokre policzki od łez. Gwałtownie ocieram łzy rękawem od bluzki, bo słyszę czyjeś kroki. Szybko biegnę na górę i zamykam drzwi. Siadam przy fortepianie i zaczynam cicho grać. Łzy cisną mi się do oczu, ale mimo to gram. Gdy kończę grać, moje drobne palce nadal drżą. Może to dlatego, że o raz kolejny skrzywdził mamę, a teraz boje się, że zrobi to samo ze mną? Patrzę w fortepian, chwilowo zatapiam w nim wzrok i czuje ciepły dotyk. Mama.
— Słyszałeś wszystko prawda? — Kuca przy mnie z matczynym spojrzeniem. Kiwam lekko głową.
— Nic ci nie jest? — Dukam, a mama natychmiast bierze mnie w swoje objęcia.
— Nie synku nic mi nie jest — szepcze uspokajająco, głaszcząc troskliwie moje plecy.
— Kocham cię mamo — mówię, przytulając się do jej piersi, a ona delikatnie mnie kołysze, co sprawia, że zaczynam się uspokajać.
— Kocham cię synku. — Całuje mnie w czoło i czuje, jak i ciepła łza spada na moją głowę.
Rok 2000
— Kto pierwszy ten lepszy — woła Mike zbiegając na dół, a ja zaraz za nim, śmiejąc się głośno — jestem pierwszy! — Woła wpadając z poślizgiem do kuchni.
— No dobra wygrałeś, ale następnym razem to ja wygram — oboje śmiejemy się, przebijając niezdarną piątkę.
W tej chwili myśleliśmy, że mama jest w domu, ale myliliśmy się. Nie było jej. Zazwyczaj, gdy ojciec był z nami w domu, była też nasza ciocia, a siostra naszej mamy. Zostaliśmy sami z tatą. Mike i ja wymieniamy spojrzenia, bojąc się reakcji ojca.
— Co smarkacze matki nie ma? To dalej szmatą podłogi wycierać — śmieje się kpiąco i wylewa specjalnie sok ze szklanki — ups — dodaje, opuszczając kuchnie.
— Nie zrobimy tego — sprzeciwia się Mike.
— Co powiedziałeś? — Odwraca się, a pierwsze co czuje to alkohol.
Ktoś może pomyśleć, skąd wiem, co to alkohol. Wiem to dlatego, że w moim domu jest on codziennie. To przez niego mój tata jest innym człowiekiem. Tylko dlaczego tak bardzo go kocham? Dlaczego nie umiem nazwać go potworem, choć to naprawdę nim jest?
— Nie zrobimy tego — powtarza pewniej.
— Mike odpuść — szturcham go, jednak on nie ustępuje.
Ojciec podchodzi do niego z uśmiechem, ale nie jest to zwykły uśmiech. Jest on pełen wrogości i złości. Przyciska mu rękę do szyi i mocno ściska. Widzę, jak próbuje się wyrywać i krzyczeć o pomoc jednak to na nic. Próbuje ich rozdzielić jednak to i tak nic nie daje, bo obrywam w nos.
Coraz bardziej ściska jego szyje, a ja płaczę. Chcę wołać o pomoc, choć nie potrafię. Czuje, jakby jakiś supeł zacisnął sie na mojej szyi i uniemożliwił powiedzenie jakiegokolwiek słowa. Płacze i zsuwam się po ścianie, czując, jak ojciec popycha mnie prosto na nią. Widzę, jak zaczyna się śmiać, ale dlaczego? Nie słychać już nic oprócz jego śmiechu, a potem trzaśnięcia drzwiami. Wstaje chwiejnym krokiem, czując ostry ból przeszywający moją głowę. Podbiegam do brata i klepie go po policzku.
— Obudź sie — krzyczę spanikowany, płacząc — bracie - wyduszam, wciągając gwałtownie powietrze.
Jednak potem już nie czuje nic. Głucha cisza, a potem już widze tylko ciemność i ostro ból.
Rok 2012
Czuje, jak moje ciało przechodzi promieniujący ból, a potem moje powieki unoszą się ku górze.
Co się stało? To pytanie zadaje sobie w głowie, a potem ledwo wyduszam:
— Co się stało? — pytam ledwo zrozumiałym głosem — gdzie ja jestem? — Mamrocze, lekko panikując.
— Jest pan w szpitalu — informuje mnie lekarka, badając stan moich źrenic, jak i potem zamienia dwa słowa z pielęgniarką obok o nowej kroplówce, jaką zapewne zaraz dostanę — jak się pan czuje? — Pyta, patrząc na mnie współczującym wzrokiem.
— Nic mi nie jest — odpowiadam, zapewniając kobietę, choć chyba mi to nie wychodzi.
— Zaraz dostanie pan nową kroplówkę i zrobimy panu potrzebne badania — informuje mnie.
— Jest pani może zajęta? — mruczę pod nosem.
— Co proszę? — pyta.
— Czy jest pani zajęta? — Powtarzam, a mój glos brzmi jak nienastrojona gitara.
— Nie — uśmiecha się lekko — pana wyniki nie są najgorsze, acz kolwiek nadal nie stabilne — odpiera.
— Jak stąd wyjdę, umówi się ze mną pani na kawę? — Uśmiecham się rozbawiony, co sprawia, że zaraz się krzywię, bo jednak mnie to kosztuje.
— Przemyśle to — odpowiada - a teraz proszę odpowczywac. — Obdarza mnie ostatnim spojrzeniem i opuszcza sale. Cóż warto było spróbować.
***
— Witam, jak sie pan dzisiaj czuje? — wchodzi do sali z ciepłym uśmiechem.
— dużo lepiej, jak jest pani tutaj ze mną — zagaduje, lekko pokaszlując. Rumieni sie — to jak przemyślała pani moją propozycję? To tylko jedna kawa — podkreślam przed ostatnie słowo, przyglądając się kobiecie z największą dokładnością.
— Niech będzie, ale tylko jedna kawa. — Śmieje się i poprawia mi kroplówkę.
— Tylko jedna — powtarzam i zasypiam, mając w głowie tylko jedną myśl. Opuścić to przeklęte miejsce.
Rok 2013
— To jak gdzie dzisiaj idziemy? — Pytam Lucy.
— Hm... Może kino? Albo domek nad jeziorem twoich rodziców? — Śmieje się głośno, na co ona również się śmieje.
— Domek moich rodziców — powtarza, całując mnie delikatnie.
— Kocham cie — mówię z szerokim uśmiechem, kładąc dłonie na jej tali.
— Ja ciebie też — odpiera, pogłębiając pocałunek.
Zachodzę ją od tyłu w kuchni i delikatnie całuje po szyi, najwyraźniej jej sie to podoba, bo cicho pomrukuje na pieszczoty.
— Co tam ciekawego robisz? — szepcze do jej uszka.
— Kanapki — odpowiada, panując wszystko do małego koszyka piknikowego.
Gdy wszystko jest już gotowe, zabieram koszyk i schodzę po małych schodkach. Wkładam koszyczek do bagażnika i otwieram drzwi mojej narzeczonej, po czym sam siadam na miejscu kierowcy. Podczas gdy instruuje mnie, jak mam jechać nie mogę pozbyć się uśmiech i ciesze się jak małe dziecko, które ma za chwile dostać upragnioną zabawkę. Co jakiś czas zerkam na nią i spokojnie zmieniam biegi. Luźno chwytam kierownicę i staram się cieszyć weekendem.
Kiedy podjeżdżamy pod domek, nad dużym jeziorem parkuje i pozbywam się klucza ze stacyjki. Moim oczom ukazuje się dość dużych rozmiarów drewniany domek i olbrzymie jezioro, na którym pływają kaczki. Prostuje się, wysiadając z auta i zaciągam się leśnym powietrzem.
— Jest cudownie — słyszę glos Lucy wyciągającej koszyk piknikowy.
— To prawda — przyznaję, całując ją w czoło, po czym chwytam ją za dłonie i prowadze nad jezioro.
Rozkładamy kocyk i siadamy na brzegu. Delikatnie obejmuje jej drobne ciało i przytulam, rozkoszując się daną chwilą. Bez słowa wtulam się w jej szyję i składam na niej delikatne pocałunki. Widzę, jak zaczyna się rozluźniać. Nasze usta złączają się w jedną całość. Obejmuję lekko jej plecy i opadamy na koc coraz bardziej, pogłębiając pocałunki. Nasze języki tańczą jak do jakiejś ballady, a gdy brakuje nam tchu, odrywamy się od siebie.
— Na pewno tego chcesz? — pytam, patrząc w jej oczy. Kiwa głową, a ja bez zawahania całuję jej szyję, a jej dłonie błądzą o moim torsie, odwzajemniając każdy z pocałunków.
***
Hejka kolejny rozdział trochę smutniejszy. Dużo sie dzieje, a to dopiero początek wszystkiego. Jak wam sie podoba przeszłość Matta?
😘❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro