Rozdział I
Znowu go zobaczyłam.
Nathan, mój przyjaciel od czasów podstawówki stał przede mną i się ciepło uśmiechał. Odkąd po skończeniu szkoły wyprowadził się do Haiku, jedynym sposobem na kontaktowanie się były listy i internetowe czaty.
Bez zastanowienia rzuciłam mu się w ramiona.
- Megan! - zawołał uradowany - Odliczałem minuty do tego spotkania, nawet nie wiesz jak tęskniłem.
Zaśmiałam się i spojrzałam mu w oczy. Wyglądał prawie jak wtedy kiedy widziałam go po raz ostatni. Te same krótko obcięte włosy i szare oczy, wpatrujące się we mnie z najprawdziwszym szczęściem jakie mogłabym sobie wyobrazić.
W Haiku zostaję tylko na tydzień, więc musimy poświęcić sobie każdą wolną chwilę.
Cały dzień zwiedzaliśmy miasto. Haiku ma wiele pięknych zabytków, Nathan opowiadał mi o nich różne ciekawe legendy i historie. Co chwilę śmiejąc się, wspominaliśmy nasze wspólne przygody i innych ludzi którzy rozeszli się w swoje strony.
Bardzo szybko robi się tu chłodno, w porównaniu z naszym rodzinnym miastem, w którym całą noc można biegać po dworze w szortach i krótkim rękawku, tu było wręcz zimno.
Gdy powiedziałam o tym Nathanowi, zaśmiał się i wspomniał jak kiedyś co noc chodziliśmy razem do lasu budować domek z patyków, który każdego ranka się rozsypywał.
Zaśmiałam się na myśl o tamtych wydarzeniach i szczelniej okryłam się swetrem.
- Znam świetną kawiarnię, po drugiej stronie miasta, prowadzi ją ciotka mojego kumpla z pracy. Możemy tam pojechać autobusem jak chcesz - spojrzał na mnie i nieśmiało objął mnie ramieniem.
- Tak, to chyba dobry pomysł - wtuliłam się w jego ciepłą kurtkę i poszliśmy w stronę przystanku.
Na przystanku spędziliśmy dobre dziesięć minut czekając na autobus. Gdy przyjechał usiedliśmy obok siebie i dalej rozmawialiśmy o dawnych czasach.
Wysiedliśmy parę przystanków wcześniej bo Nathan chciał mi pokazać galerię zdjęć najsławniejszych fotografów z Haiku. Było ich tu bardzo dużo, może dlatego że Haiku jest dużym i bardzo malowniczym miastem, aż się prosi by zapisać jego urok na karcie pamięci swojego aparatu.
Gdy weszliśmy do galerii moim oczom ukazały się wysokie ściany, całe w czarno-białych fotografiach.
Podczas gdy ja z zachwytem przyglądałam się wystawie anonimowych artystów Haiku, Nathan rozglądał się dookoła z dość przygnębionym wyrazem twarzy. Spojrzałam w miejsce gdzie patrzył. Jakaś kobieta w średnim wieku przyglądała nam się uważnie.
Odwróciłam wzrok na przeciwległą ścianę. Tam też. Mężczyzna w wieku około czterdziestu lat dość niedyskretnie nam się przyglądał.
Zmieszana odwróciłam wzrok i spojrzałam na Nathana, uśmiechnął się do mnie, ale nie zwróciłam na to uwagi bo za nim stał chłopak, na oko miał jakieś szesnaście lat. Co chwilę na nas spoglądał, a gdy zobaczył że ja również na niego patrzę wyjął telefon i z wystraszonym wyrazem twarzy wystukał coś na klawiaturze.
Nathan wyraźnie ich ignorował, choć wiedziałam że już to zauważył. Ja również postanowiłam nie zwracać na nich uwagi.
Podczas godziny spędzonej w galerii co chwilę się rozglądałam i widząc coraz to nowe osoby spoglądające na nas, zaczęłam się bać. Zamknęłam oczy i dałam się Nathanowi prowadzić aż do końca wystawy.
- Meg, co się dzieje? - jego głos zmusił mnie do otworzenia oczu - Nie podobają ci się zdjęcia?
Spojrzałam na niego wystraszonym wzrokiem i pokiwałam głową. Chłopak westchnął i poszliśmy w stronę wyjścia z galerii.
- Przepraszam, myślałem że lubisz fotografię. Zdjęcia które mi wysyłałaś pocztą zawsze były takie piękne... myślałem że ci się tu spodoba - Przygnębiony zaczął interesować się swoimi butami.
- Nie, nie! To nie tak! Ja... źle się poczułam. To sztuczne oświetlenie... rozbolała mnie od niego głowa - powiedziałam szybko, a on nie za bardzo usatysfakcjonowany moją odpowiedzią ruszył w stronę kawiarni.
Byliśmy już na skraju miasta. Po drodze parę osób nam się przyglądało, ale nie chciałam martwić przyjaciela, więc ich zignorowałam.
Przed nami ciągnął się teraz przygnębiający widok. Dzielnica na której domy wyglądały jakby były starsze niż całe miasto, różniły się od pięknych zabytków Haiku tym, że wyglądały jakby miały się zaraz rozlecieć. Niezadbane budynki straszyły wyglądem, mimo to przed nimi bawiły się dzieci. Ubrane w brudne koszulki jeździły poniszczonymi rowerami między domami.
Spojrzałam na Nathana, który idąc dalej odpowiedział:
- Dzielnica nielegalnych interesów, tu zawsze znajdziesz prawie że darmową pomoc.
- Interesów?
- No... - rozejrzał się po okolicy - Znajdziesz tu nawet płatnych morderców, nie zawsze płatnych - uśmiechnął się głupio, a ja przyjrzałam mu się ze strachem - Podobno są bardzo dyskretni, nie tacy jak na filmach, no wiesz, bez poodrywanych kończyn i tym podobnych - wzruszył ramionami i poszedł dalej.
- Ale jak "nie zawsze płatni"? To po co to robią? - zainteresowałam się tematem, który tak bardzo mnie przerażał.
- Mają sponsorów, ludzi obrzydliwie bogatych którzy zapłacą im za każde wypełnione zlecenie, tylko po to by zapewnić sobie rozrywkę.
- Czyli... ktoś nie koniecznie bogaty, może sobie znaleźć takiego mordercę i nic nie płacąc kazać mu zabić dowolną osobę? - zapytałam wystraszona, a Nathan pokiwał głową.
- I właśnie ten morderca dostanie kupę pieniędzy od swojego sponsora. Zapłaci mu tyle na ile się ubawił - dodał.
Przysłuchująca się nam kobieta, wyciągnęła telefon i szybko wystukała jakąś wiadomość.
- A co na to policja? Ktokolwiek? Wszyscy się na to zgadzają? - zaczęłam wypytywać, nie zwracając uwagi na to że coraz więcej osób nam się przygląda i wyciąga telefony.
- Tak już jest - odpowiedział zmieszany i w przeciwieństwie do mnie rozejrzał się po ludziach z błagalnym spojrzeniem - a teraz proszę, Meg, nic już nie mów - dodał szeptem.
Również przyjrzałam się ludziom. Ci, którzy pisali tajemnicze wiadomości i się nam przyglądali, wyglądali jak wyrwani z innego obrazu. Mieli nowoczesne telefony i na siłę zniszczone ubrania. Jakby nieudolnie próbowali się wtopić w tło.
Wystraszona spojrzałam w ziemię i do końca drogi się już nie odzywałam.
Po wyjściu z tej przygnębiającej dzielnicy szliśmy jeszcze parę minut, kawiarnia była tuż za rogiem. Po okolicy nigdy bym się nie spodziewała że parę metrów dalej jest tak straszne miejsce.
Gdy weszliśmy do kawiarni, od razu poczułam silny zapach kawy, czekolady i karmelu.
W kawiarni również starałam się nie odzywać. Nadal przyglądali nam się ludzie, ale nie takie ilości jak wcześniej.
Ogrzaliśmy się gorącą czekoladą z bitą śmietaną i wyszliśmy. Na ulicy było już ciemno.
- Pokażę ci jedno piękne miejsce - powiedział po chwili Nathan.
Zgodziłam się i poprowadził mnie w stronę wieżowca w którym znajdowało się jakieś biuro. Pracownicy zasuwali całą dobę, więc światła się jeszcze świeciły, a drzwi były otwarte.
Jadąc na ostatnie piętro w windzie zastaliśmy dwóch mężczyzn i kobietę nieco starszych od nas. Nie przyglądali się nam jak reszta, zwyczajnie spojrzeli na Nathana, a ja dostałam małego zawału.
Czy na pewno możemy tu przebywać?
- Cześć, Nathan - odezwała się wesoło kobieta.
- Dobry wieczór, Lucy - odpowiedział Nathan.
- Co tu robisz o tak późnej porze? Nie miałeś mieć urlopu? - powiedział nieco mniej przyjaźnie jeden z mężczyzn.
- Mam, ale chcę pokazać mojej przyjaciółce widok z dachu - odpowiedział mu Nathan podrzucając pękiem kluczy.
Drugi mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale otworzyły się drzwi i wszyscy wyszliśmy.
Grupka, jak się domyśliłam, współpracowników mojego przyjaciela, poszła w stronę biur rzucając nam na odchodnym pożegnania, ja z Nathanem poszliśmy w drugą stronę.
Wspięliśmy się po schodach do zamkniętych drzwi. Nathan otworzył je za pomocą jednego z kluczy, oznaczonego białą przywieszką.
Pierwsza weszłam na dach. Nathan po przekroczeniu progu jakby się zawahał, w jego oczach zauważyłam przebłysk strachu. Chciałam spytać co się stało, ale chwilę później oprzytomniał. Lekko drżącą ręką wyciągnął telefon i napisał do kogoś wiadomość.
Gdy usłyszałam sygnał smsa na jego twarzy malowało się zdenerwowanie zmieszane ze strachem.
Nic nie powiedziałam, chwilę później znowu wrócił do siebie.
Usiedliśmy przy krawędzi dachu po turecku. Znowu zapadła cisza, bardziej niezręczna niż ta w kawiarni.
- No... nie mówiłeś mi, że ta firma marketingowa w której pracujesz jest taka wielka - zagadałam.
- Ano jest - odpowiedział bez przekonania.
Po paru następnych sekundach ciszy, usiadł na krawędzi dachu tak, że jego nogi zwisały po ścianie, a ja zrobiłam to samo.
Na szczęście, gdy zaczęliśmy rozmawiać, obeszło się bez takich niezręczności. Tym razem rozmawialiśmy o naszym teraźniejszym życiu i przyszłości. Opowiedziałam mu o moich planach, o założeniu firmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro