Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Każdy powinien umierać w czyiś ramionach.

Cassandra Clare

ROZDZIAŁ 9

Sen nie nadszedł. Poddałam się po kilku godzinach, spędzonych na kręceniu z boku na bok. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, wskoczyłam we wczorajsze ciuchy, po czym popsikałam je dezodorantem w sprayu. Tak na wszelki wypadek.

Zostawiłam kartkę z informacją, że wyszłam z Pianką, a następnie zabrałam ją na krótki spacer po osiedlu. Na dłuższy musiała trochę poczekać, bo w brzuchu burczało mi tak głośno, że aż pies wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem, uroczo przekrzywiając łebek w bok.

Okolica była cicha i spokojna. Nie spotkałam zupełnie nikogo, choć przecież o tak wczesnej godzinie ludzie powinni zbierać się do pracy lub szkoły.

Ogrody domów wyglądały na zadbane, trawniki były idealnie przystrzyżone. Zaczęłam się zastanawiać czy nie było to osiedle emerytów. Rozbawiła mnie myśl, że Toru mieszkał wśród dziadków, bo zdarzyło mi się kilka razy w życiu pomyśleć, że miał starą duszę.

Po powrocie po cichu przemknęłam do kuchni, bo chłopak nadal spał.

W ramach podziękowań chciałam zrobić coś dobrego na śniadanie, więc przez chwilę myszkowałam po szafkach i w lodówce, aż wpadłam na ciekawy pomysł. Japończyk lubił gotować, co na szczęście było widać - w kuchni nie brakowało produktów.

Zdążyłam uwinąć się z bagietkami zapiekanymi z serem i szynką, nim Toru wstał. Potem z nudów starłam kurze i wyczyściłam podłogi. Przez myśl przeszło mi nawet umycie okien, ale zrezygnowałam z tego szalonego planu. Ostatecznie sama musiałam obudzić śpiocha, bo dochodziła dziesiąta, a mój brzuch urządził sobie koncert wszech czasów i nie miałam już nic do roboty.

Zapukałam kilka razy w drzwi sypialni. Toru powiedział, że zaraz wstanie, więc czekałam cierpliwie razem z jedzeniem, stygnącym w piekarniku. Usłyszałam, że poszedł do łazienki, a chwilę później dotarł do mnie szum wody, więc wyjęłam naczynia i wyłożyłam pokrojone bagietki na talerze. Na stole wylądował również dzbanek z lemoniadą oraz szklanki.

Podziwiałam swoje dzieło, gdy gospodarz wyszedł spod prysznica i udał się do sypialni w samym ręczniku, przewieszonym przez biodra. Kropelki wody skapywały z czarnych włosów, leniwie spływały po smukłych plecach. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w jedną z nich, zmysłowo sunęła w dół, minęła dołeczki i wsiąkła w materiał. Odwróciłam wzrok, bo poczułam się niezręcznie. Jakby patrzenie na niego w takiej odsłonie było czymś nieprzyzwoitym, choć przecież to nie pierwszy raz. Gdy spotykał się z Megan, często widywałam go w negliżu. Tym razem było inaczej, ogarnęło mnie zawstydzenie.

Usiadłam na plastikowym krześle. Bębniłam palcami po stole, do momentu, kiedy mężczyzna zajął miejsce obok. Materiał białej koszulki gdzieniegdzie lepił się do mokrego ciała, przez co stawał się półprzezroczysty. Niechętnie oderwałam spojrzenie od zarysowanych mięśni klatki piersiowej, skupiłam uwagę na zadowolonej twarzy. Mężczyzna przyjrzał się jedzeniu, jego usta układały się w coraz szerszy uśmiech.

- Co to za okazja? Ktoś ma urodziny? Zapomniałem o naszej rocznicy? - Wyszczerzył się, po czym nałożył sobie bagietkę na talerz i zatopił w niej zęby. - Mmmmm, oishii! Pycha! - stwierdził z pełnymi ustami.

Parsknęłam śmiechem i również zabrałam się za jedzenie.

- Tak samo pyszne, jak twoja gyoza? - Skubałam powoli bagietkę.

Nagle zrobił przesadnie poważną, surową minę i zmarszczył brwi.

- Nie przesadzaj, okej?

Pokręciłam głową z rozbawieniem. Toru uniósł kąciki ust i dodał:

- Jeszcze trochę musisz się postarać, ale idziesz w dobrym kierunku.

Miło było zjeść w spokoju śniadanie z przyjacielem.

Rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia. W międzyczasie Toru kilka razy dostał ode mnie po łapach, za próbę przemycenia pod stołem jedzenia dla Pianki.

Godzinę później zadzwonił mój telefon. Zignorowałam połączenie, nadal zmywałam naczynia. Byłam pewna, że to Kaim, a nie spieszyłam się do rozmowy z nim.

- Nie odbierzesz? - spytał Toru. Chwycił telefon, leżący na blacie. - To ubezpieczalnia.

- O. Włączysz na głośnik? Może coś się ruszyło ze sprawą. Trochę już czekam.

Spełnił prośbę. Podsunął urządzenie pod mój nos, żeby było mi wygodniej rozmawiać, po czym odebrał.

- Halo? - spytałam, nie przerywając zajęcia.

- Dzień dobry, z tej strony Peter O'Neill. Dzwonię z UnionSure Insurance.

- Dzień dobry, czy coś ruszyło w mojej sprawie?

- Tak, właśnie po to dzwonię. Wszystko się udało, zostanie pani przyznane ubezpieczenie.

Myta przeze mnie szklanka wyślizgnęła mi się z rąk. Wpadła w morze piany, rozchlapała wodę. Nie przejęłam się tym. Błyskawicznie wytarłam dłonie w ręcznik kuchenny, po czym zabrałam telefon od Toru.

- Tak? To świetnie! - zaszczebiotałam.

Krążyłam od kuchni do salonu, pochłonięta rozmową z facetem od ubezpieczeń. Miałam ochotę podskoczyć z radości, gdy powiedział, że w ciągu kilku dni na moje konto bankowe wpłynie sześciocyfrowa kwota. Po zakończeniu rozmowy zaczęłam piszczeć jak wariatka. Pobiegłam w stronę Toru, stojącego w kuchni ze splecionymi rękoma na piersi i szerokim uśmiechem. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, gdy nie zatrzymałam się, tylko podskoczyłam, żeby zawisnąć na nim jak małpka na drzewie. Zaśmiał się prosto do mojego ucha. Zaczął się kręcić, silne dłonie podtrzymywały moje plecy. Świat wirował. Chichrałam się jak głupia.

- Uszy mi pękną! - wyjęczał ze śmiechem.

- Bożeeeeeeeee! - zawołałam. Toru zatrzymał się, więc odchyliłam lekko głowę, by na niego spojrzeć. - Stawiam ci obiad.

Szczerzyliśmy się do siebie, mocno zmachani. Ciemne, radosne oczy wpatrywały się we mnie, wokół nich pojawiły się maleńkie zmarszczki. Wdychałam cytrusowy zapach, nagle wydał się tak przyjemny, że miałam ochotę zatopić nos w szyi mężczyzny, żeby poczuć go bardziej. Mina mi zrzedła, gdy dotarła do mnie ta myśl.

Opuściłam nogi na ziemię i zrobiłam krok w tył. Splotłam dłonie za plecami, policzki zapłonęły.

Toru zmierzwił swoje włosy dłonią, nie przestawał się szczerzyć. Nie wydawał się zakłopotany, w przeciwieństwie do mnie, więc udałam, że wszystko było w porządku.

- Znaczy... Ty musisz postawić obiad, bo nadal jestem spłukana, a ja ci oddam kasę, jak tylko dostanę przelew - bąknęłam.

Toru złapał się pod boki, pokręcił głową i parsknął śmiechem.

- Shimatta. Co ja z tobą mam.

━━ ♜ ━━

W restauracji starałam się skupić na jedzeniu i towarzyszu, ale nie potrafiłam. Myślami odpływałam do nurtujących tematów: co z moją przyszłością? Gdzie zamieszkam? Czy mam wrócić do Kaima? Co z jego umową z Aaronem? Dlaczego nadal się nie odezwał? Gdzie zacząć szukanie pracy?

- I właśnie w ten oto sposób zostałem Dementorem ogrodowym, wysysającym duszę z biednego, zamrożonego dziecka na biegunie.

- Co? - zapytałam zdezorientowana.

- Słuchasz mnie w ogóle? - Toru pokręcił głową z dezaprobatą i odchylił się na krześle.

- Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłeś?

- Lody ci się roztopiły.

- Och... - Zamieszałam łyżką w misce.

Restauracja była pełna. Zewsząd dochodziły strzępki rozmów i brzdęk sztućców. Kelnerzy poruszali się po sali bezszelestnie jak pszczoły w gwarnym ulu.

Przygaszone światło tworzyło przyjemną, tajemniczą atmosferę. Klimat dopełniały bordowe obrusy i słodko pachnące róże, zdobiące każdy stół.

Sięgnęłam po kieliszek i upiłam łyk wina. Było nieco cierpkie i gorzkie, nie różniło się niczym od tych, jakie miałam okazję próbować. Nie wybrzydzałam, bo zupełnie nie znałam się na tego typu alkoholach. Nie lubiłam ich. Tym razem po prostu zdałam się na towarzysza i jego gust, czego minimalnie żałowałam.

- Wszystko okej? - Toru spojrzał podejrzliwie i lekko zmarszczył brwi.

- Tak. Myślałam o ubezpieczeniu i Kaimie.

- To musi być naprawdę słaba randka, skoro myślisz na niej o innym - zaśmiał się i wyszczerzył zęby. Pokręciłam głową z politowaniem, ale to jedynie bardziej go rozbawiło. - Jak wino?

- Szczerze? - spytałam, po czym pochyliłam się w jego stronę i zniżyłam głos. - Niedobre.

Toru parsknął śmiechem.

- No nic, nie zrobię z ciebie człowieka. To była ostatnia nadzieja. - Uniósł swój kieliszek i zanurzył usta w alkoholu. - Mmmmm. Oishii.

Patrzyłam, jak jego grdyka poruszyła się, gdy przełknął wino. Powędrowałam wzrokiem wyżej, od razu tego pożałowałam. Toru odsunął kieliszek, po czym przejechał koniuszkiem języka po górnej wardze. Wpatrywałam się w jego malinowe usta, aż przeniósł na mnie spojrzenie. Odwróciłam wzrok z zawstydzeniem, a rumieńce na policzkach zwaliłam na działanie alkoholu.

Potrzebowałam się na czymś skupić, więc sięgnęłam po swoje wino i upiłam potężny łyk.

Fuj.

- Jednak? - Uniósł lekko brew.

- Nie będę zostawać w tyle. Może jeszcze będzie ze mnie człowiek.

Po kolacji udaliśmy się na spacer. Wybraliśmy okrężną drogę do domu, prowadziła wzdłuż rzeki. Komary kąsały, natrętne muszki latały wokół nas. Szliśmy w milczeniu, wsłuchani w szum wody.

Ostatnio obydwoje mieliśmy dużo wrażeń. Ja znów zostałam wplątana w jakiś syf, a Toru rozstał się z dziewczyną, z którą spotykał się kilka miesięcy.

Rosalie była przepiękną kobietą o figurze modelki. Szczupła, zgrabna, z uśmiechem jak milion dolarów. Cholernie zazdrościłam jej urody. Widziałyśmy się zaledwie kilka razy, przelotnie, w biegu, bo zawsze była czymś zajęta, ale to wystarczyło, żebym wyrobiła sobie o niej zdanie.

Rosalie Canavan była zwykłą szmatą.

Odnosiła się do Toru jak do podwładnego, a nie swojego chłopaka. W jej gestach, słowach, zachowaniu nie było krzty szacunku. Nie mogłam na to patrzeć. Tolerowałam ją tylko dlatego, że Hamada był w nią wpatrzony jak w obrazek. Nie chciałam sprawiać mu przykrości swoją niechęcią do tej chodzącej kreatury, dlatego cierpliwie słuchałam jego zachwytu nad tą Bożą pomyłką.

Rozmawialiśmy o ich rozstaniu tylko raz, tuż po zerwaniu. Powiedział, że nie pasowali do siebie i tyle. Nie chciał się uzewnętrzniać, ale widziałam, że to go zabolało. Byłam pewna, że po prostu wolał nie dokładać mi zmartwień, co tylko bardziej mnie zaniepokoiło.

Chciałam być dla niego takim samym wsparciem, jakim on był dla mnie. Zawsze otaczał mnie ciepłem i rozświetlał każdy mrok jak słońce w zenicie. Niestety nie pozwalał na to, bym o niego zadbała. Był superbohaterem dla innych, a kiedy chodziło o niego, to zamykał się w swojej grubej skorupie i nie pozwalał nikomu do siebie dotrzeć.

- Katherine?

- Hm? - Odwróciłam się do kobiety, która mnie zaczepiła.

Niska blondynka w średnim wieku przeskakiwała spojrzeniem między mną a Toru. Kości policzkowe wręcz wystawały z chudej twarzy, sińce pod oczami i blada skóra tworzyły upiorne połączenie. Wyglądała jak narkomanka. Pewnie od razu bym ją odgoniła, gdyby nie to, że znała moje imię.

- Katherine Harvey? - powtórzyła ochrypłym głosem.

- Tak - odparłam niepewnie. - O co chodzi?

- Miałam pani to przekazać. - Wcisnęła mi złożoną kartkę do ręki, nim zdążyłam zareagować, po czym zaczęła się oddalać.

- Hej, czekaj! - Toru zawołał za nią, a wtedy przyspieszyła kroku. Nie dał za wygraną i ruszył za kobietą. - Stój!

Mój towarzysz rzucił się w pogoń, a ja rozłożyłam kartkę i pośpiesznie przeczytałam zawartość.

- Kurwa - wysyczałam i wplotłam dłoń we włosy. - Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa.

- Kathy! - krzyknął Toru. - Podejdź tu!

Zdezorientowana rozejrzałam się za Japończykiem. Stał kilkanaście metrów dalej, trzymał uciekinierkę za ramię. Próbowała się wyszarpnąć, ale nic z tego.

Podbiegłam do nich, z papierem ściśniętym w dłoni.

- Przeczytaj. - Podałam mu kartkę, bacznie obserwując uciekinierkę.

- Nie rzucaj się - warknął do kobiety, która wyglądała na wystraszoną. Wziął kartkę i zaczął czytać. Z każdą kolejną sekundą zmarszczka między brwiami się pogłębiała. Po chwili przeniósł na mnie skupione spojrzenie. - To to, co wtedy?

Skinęłam głową.

- Kuso. - Zacisnął zęby, po czym pomachał świstkiem przed nosem uciekinierki. - Ktoś ty? Co to ma znaczyć?

- Nie wiem! - fuknęła, tłuste włosy opadły na jej twarz. - Jakiś typ zaczepił mnie na ulicy i zaproponował kasę za to, że jej to dam!

- Skąd wiedziałaś, gdzie ją znaleźć? - spytał grobowym tonem.

- Powiedział, którędy poszliście i jak wygląda! Puść mnie! - Kobieta znów spróbowała się wyszarpnąć, Toru nawet nie zareagował.

- Jak wyglądał? - dopytywał.

- Normalnie!

- Jak wyglądał? - powtórzył przez zaciśnięte zęby, widocznie poirytowany.

Aż dziwnie było oglądać go w takiej odsłonie. Szczęka zaciskała się rytmicznie, żyłka na skroni pulsowała nerwowo. Miałam wrażenie, że rozniesie tę babę w drobny mak, jeśli nie udzieli mu satysfakcjonującej odpowiedzi.

- Nie wiem, szeroki taki, krótkie włosy - odburknęła. - Myślisz, że interesowało mnie, jakie miał oczy? Patrzyłam na kasę!

- Powiedział jak się nazywa? - wtrąciłam się do dyskusji. Każda wskazówka się liczyła.

- Nie, nic nie mówił. Tylko że da mi stówę za wciśnięcie ci tego.

Toru przymknął oczy na kilka sekund. Po chwili zaczął iść, cały czas trzymając kobietę.

- Idziemy - rzucił. - Może policji powiesz coś więcej.

- Co? - zawyła i znów zaczęła się miotać. - Nie idę! Nigdzie nie idę!

- Mało mnie to obchodzi - syknął.

Ruszyłam za nimi. Szłam w odstępie kilku kroków, moje serce biło mocno, wręcz boleśnie. Byłam zestresowana całą sytuacją i tym, co przeczytałam na kartce. Myślałam, że to tylko jednorazowa sytuacja, jeden idiotyczny żart, ale przecież nie mogłam na to liczyć. W końcu to byłam ja, Katherine Harvey - dziewczyna, której nie był dany spokój ani normalne życie.

Byłam jak magnes na kłopoty, pojawiały się wszędzie tam, gdzie ja. Jakkolwiek bym się nie starała, to deptały mi po piętach i tylko czekały na odpowiedni moment, by dać o sobie znać.

Byłam zaskoczona, że naprawdę poszliśmy na komisariat. Myślałam, że przedtem skonsultujemy to z Kaimem, ale Toru nawet tego nie zaproponował. Zdałam się na niego.

Kobieta rzucała się całą drogę, próbowała wyswobodzić z rąk Toru. On zaś starał się wycisnąć z niej jeszcze jakieś informacje, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów.

Na komisariacie Hamada poprosił o rozmowę z konkretnym policjantem. Nie zapamiętałam nazwiska. Szatyn pojawił się kilkanaście minut później i zaprosił nas do swojego biurka. Mężczyźni rozmawiali bardzo swobodnie, jakby znali się od lat. Bardzo szybko spisano protokół, wspomniano w nim jedynie o nękaniu. Potem kobieta została przy biurku, a my w trójkę udaliśmy się na korytarz.

- Spróbuj wyciągnąć z niej coś więcej o tym typie i daj mi znać. To druga taka sytuacja i podejrzewam, że to nie on, a podstawiona osoba, ale i tak warto to sprawdzić - powiedział Toru, ściszonym głosem, aby słowa nie poniosły się echem po pustym korytarzu.

- Powinienem wiedzieć coś więcej? - spytał policjant, splatając ręce na piersi.

- Nie. Resztą zajmę się sam.

Mężczyzna przytaknął. Pożegnaliśmy się z nim i wyszliśmy z budynku.

- Kto to był? Kolejny dobry znajomy? - spytałam, gdy oddaliliśmy się od komisariatu.

- Powiedzmy. Czasami sobie pomagamy.

- Myślisz, że dowie się czegoś?

Pokręcił głową.

- Wątpię. - Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił w moją stronę. Poważny wyraz twarzy nie zwiastował niczego dobrego. - Nie podoba mi się to, Kathy. Musimy porozmawiać z Kaimem.

- O niczym innym nie marzę - wymamrotałam, kącik ust Japończyka drgnął. - Nie możemy ogarnąć tego sami? Przecież masz znajomości, poradzimy sobie bez niego.

My?

Wcale nie chciałam go w to wciągać. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się przeze mnie stało. Jego wsparcie było bezcenne, ale to zbyt wysokie ryzyko.

Wystarczy już, że Aaron...

Nie potrafiłam dokończyć myśli. Przełknęłam gulę rosnącą w gardle, oczy mnie zapiekły. Spuściłam wzrok, wlepiłam go w ciemny asfalt.

Słońce grzało mnie w plecy, uliczny harmider ledwo docierał do moich uszu. Zupełnie nie zwracałam na niego uwagi.

Przechodnie mijali nas, zajęci swoimi sprawami. Nie mieli pojęcia o tym, że obok nich odgrywał się kolejny dramat. Tak cholernie zazdrościłam im zwykłego życia, pełnego przyziemnych problemów i błahych spraw. Chciałabym w tym momencie martwić się o to, jakie przedmioty wybrać na studiach, a nie zachodzić w głowę, czy nie mam kolejnego stalkera.

Omiótł mnie zapach orzeźwiających perfum, gdy Toru zamknął mnie w swoich ramionach i oparł podbródek o czubek mojej głowy. Przez chwilę stałam w bezruchu. Potem nieśmiało objęłam mężczyznę w pasie. Ciepło skóry mężczyzny przebijało się przez cienki materiał lnianej koszuli, działało kojąco na zszargane nerwy.

Toru przeniósł jedną dłoń z moich pleców na włosy, zaczął je gładzić powolnym ruchem. Choć byliśmy na chodniku, wśród ludzi, to miałam ochotę zamknąć oczy i zasnąć. Przy nim zawsze czułam się spokojna. Odganiał ode mnie natrętne myśli i stres, a jego dotyk był jak remedium na moje problemy.

- Wszystko będzie dobrze, hime - powiedział, jego klatka piersiowa przyjemnie zawibrowała.

Chciałam mu zaufać.


━━ ♜ ━━

Jest słodko-gorzko 😌.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro