Rozdział 4
Dopiero późną nocą, przy szczelnie zasłoniętych oknach, gryziemy z bólu ręce, umieramy z miłości.
Małgorzata Hillar
ROZDZIAŁ 4
Kaim sprawdził każdy kąt pomieszczenia w poszukiwaniu kamer i innych urządzeń, ale nic nie znalazł. Był tam jedynie stolik z planszą i drewnianymi figurami.
– Niczego nie ruszaj. Zaraz wracam – mruknął, po czym wyszedł z pokoju.
Żołądek ścisnął się w supeł na myśl, że miałam zostać tam sama.
Nasłuchiwałam kroków Kaima, gdy schodził po schodach, a następnie udał się na zewnątrz. Podeszłam do wnęki w ścianie, w której niegdyś było okno i wyjrzałam przez nią. Odnalazłam wzrokiem mężczyznę, krążył po ulicy z telefonem przy uchu. Pomyślałam, że nie ufał w stu procentach swoim osądom, więc wolał wyjść na zewnątrz, żeby uniknąć przeoczonego podsłuchu czy kamer. Ten facet nie raz uświadomił mi, że miałam do czynienia z profesjonalistą, kalkulującym wszystko na chłodno, w przeciwieństwie do mnie.
Nerwowo skubałam wargę. W międzyczasie przeanalizowałam rozłożenie figur. Czarny król zajmował pole E5, biały G2, a tego samego koloru wieża, wciśnięta w róg, stała na A1.
Co to znaczy? Dlaczego stoją akurat tak? Czym miałabym grać? Czarnym królem, czy białymi figurami?
Ktoś oczekiwał, że zagram w jego grę i wykonam kolejny ruch. Nie wiedział jednak, że już dawno sprzątnęłam swoją planszę i schowałam pionki. Nie zamierzałam dać się wciągnąć w kolejne przedstawienie. Nie było mowy o tym, by ponownie zostać kukiełką w czyimś chorym teatrze i tańczyć tak, jak mi zagrają.
Nigdy więcej.
W głowie pojawił się obraz Jaspera i Theo, grających w szachy, ale przecież to nie mogli być oni.
Martwi nie rozkładają pionków. Oni nie zagrają już w żadną grę.
To ktoś inny.
Główkowałam gorączkowo nad tym, kto mógłby wymyślić coś takiego i dlaczego dotyczy to mnie. Czy tym razem chodzi o rodziców? Nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków, wolałam poczekać na opinię Kaima.
Plan Reyes'a na to, żebym u niego mieszkała, z każdą chwilą podobał mi się coraz bardziej. Z początku byłam wściekła i przeciwna zaborczej kontroli, ale przekonywałam się, że miało to więcej zalet niż wad. Gdzieś z tyłu głowy cienki głosik mówił, że to także przez zaburzenie borderline, które wykryto u mnie na początku roku. Przez nie czułam silną potrzebę opieki.
Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam powrotu Kaima. Zarejestrowałam jego obecność dopiero wtedy, gdy się odezwał:
– Musimy chwilę poczekać.
– Ktoś tu przyjdzie? – Odwróciłam się w jego stronę. Skinął głową.
Stał w wejściu ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Zaciskał szczękę, wyraźnie niezadowolony z obrotu spraw, tak samo, jak ja.
Zadrżałam. Chłód robił się nieprzyjemny i wywoływał gęsią skórkę. Słońce powoli chowało się za horyzont, przez co ilość światła w pomieszczeniu malała w szybkim tempie.
Mężczyzna wlepił we mnie uważne spojrzenie. Gapił się przez chwilę, ewidentnie coś chodziło mu po głowie. Potem wyjął kluczyki z kieszeni spodni, wyciągnął je w moją stronę i oznajmił:
– Poczekaj w aucie. Włącz ogrzewanie.
– Zostanę. Nie chcę być tam sama.
Kaim cofnął dłoń. Milczeliśmy. Ciszę zakłócał jedynie jazgot owadów, dochodzący z zewnątrz.
Po chwili moim ciałem wstrząsnął dreszcz, nie uszło to uwadze Reyes'a. Przymknął powieki i odetchnął głęboko, po czym zdjął swój golf przez głowę. Koszulka spod spodu zadarła się nieco do góry, odsłoniła wyrzeźbiony, smukły brzuch. Z trudem skierowałam spojrzenie w bok.
– Weź. – Podał mi czarny materiał.
– Zostaniesz w samym podkoszulku, będzie ci zimno. – Spojrzałam na niego niepewnie.
– Weź – powtórzył dosadnie.
Westchnęłam i zabrałam od niego sweter. Ubrałam go na siebie, otuliło mnie przyjemne ciepło i zapach drewna.
– Dziękuję – bąknęłam pod nosem. Chciałam skupić się na czymś innym, niż zmysłowa woń i świadomość, że przed chwilą ten materiał przylegał do innego ciała. Skinęłam głową w stronę planszy. – Jak myślisz, o co tu chodzi?
– Głupi żart albo kolejna osoba, której zaszłaś za skórę – stwierdził beznamiętnie.
Cudownie.
– A ten ktoś, kto ma przyjść, to po co? – spytałam, skubiąc rękawy swetra.
– Przyjedzie ze sprzętem.
– To ktoś z Savood?
– Nie.
– Aha – mruknęłam, kończąc rozmowę.
Kilkanaście długich i ciężkich minut później, w drzwiach zjawił się znajomy Kaima. Spod kaptura na głowie wystawały proste, bordowe kosmyki włosów. Srebrny kolczyk w wardze błysnął, gdy Kaim skierował światło na przybysza.
Mężczyzna wszedł do pomieszczenia powolnym krokiem, oświetlając drogę latarką. Biła od niego spokojna aura. Skinął nam głową na powitanie, jakby od niechcenia i zdjął kaptur.
Położył na brudnej podłodze latarkę wraz z czarną torbą. Zaczął w niej grzebać, po chwili wyjął kilka małych urządzeń.
– Stół – mruknął Kaim.
– Się robi. – Przybysz kiwnął głową. – Poczekajcie na zewnątrz.
– Nie możemy zostać? – spytałam cicho Kaima.
– On wie, co robi – odpowiedział i wyminął mnie.
Wyszliśmy na korytarz, szkło i kamyki zachrzęściły pod butami. Mój towarzysz oświetlał nam drogę latarką.
Dreptałam ze zniecierpliwieniem wzdłuż ściany. Kaim stał w miejscu i obserwował mnie. Jego spojrzenie było natrętne, a uwaga przesadna, co najmniej tak, jakbym miała zostać porwana przez cień przyczepiony do moich stóp. Po chwili zostaliśmy zawołani z powrotem.
– Co masz? – spytał Kaim.
– Czysto. W środku nie ma kamer ani podsłuchu, nie znalazłem żadnych odcisków palców. Mimo wszystko wezmę to do analizy, ale nie licz na wiele. – Zapiął materiałową torbę, wyprostował się i przeciągnął. – Nie ma żadnych środków wybuchowych, ale to może cię zainteresować. – Podszedł do stolika z urządzeniem wielkości pilota do telewizora i przyłożył je do szachownicy. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, gdy rozległ się nieprzyjemny pisk.
– Co tam jest? – Reyes dołączył do swojego znajomego.
– Sprawdźmy. – Mężczyzna ostrożnie zdjął szachownicę ze stołu i włożył ją do plastikowego worka razem z figurami. Naszym oczom ukazała się dziwna platforma, włożona w wydrążony otwór w blacie. Przypominała płytę główną w komputerze.
– Magnesy? – Kaim pochylił się nad stołem i zmrużył oczy.
– Tak. Prawdopodobnie dzięki nim wyłapuje ruch szachów. – Facet chwycił jedną z figur przez worek i pokazał jej spód. Rzeczywiście był do niej przyczepiony magnes. – A jeśli to urządzenie rejestruje ruch, a jego konstruktor nie jest na tyle głupi, żeby przyjść tu z powrotem po kartę pamięci, to znaczy...
– Jest połączone z innym urządzeniem – dokończył Kaim.
– Bingo. – Pstryknął palcami.
Przysłuchiwałam się tej rozmowie z zaintrygowaniem i niepokojem. To wszystko nie wyglądało na robotę byle kogo.
Mam przejebane.
– Czyli gdzieś tutaj jest jakiś komputer, czy coś w tym stylu? – zapytałam nieśmiało.
– Raczej coś mniejszego. – Znajomy Kaima schował worek strunowy do swojej torby. – Wystarczyłby sam telefon. Poszukam.
Skinęłam głową i przygryzłam wargę. W głowie robił się coraz większy bałagan, myśli kotłowały się jak dym z lokomotywy parowej. Czułam się jak bohater filmu kryminalnego, zupełnie mi się to nie podobało.
Kaim wolnym krokiem podszedł do wybitego okna, rozejrzał się po okolicy i zapytał:
– Słyszycie?
– Co? – Mężczyzna podszedł do niego i również wyjrzał na zewnątrz.
– Brzęczenie. To nie owady.
Nasłuchiwali. Objęłam się szczelniej rękami.
– Faktycznie. Dron – stwierdził kolega Kaima.
Ja pierdolę. Co tu się dzieje?
Kaim błyskawicznie znalazł się przy drugiej wnęce, wyjrzał przez nią i przeszedł do kolejnej. Następnie minął mnie bez słowa i wybiegł na zewnątrz.
– Co się dzieje? Co to za dron? – spytałam mężczyznę, który został przy oknie.
– Właściciel tej zabawki pewnie ma przy dronie urządzenie, do którego przesyłany jest sygnał – wyjaśnił, obserwując nocne niebo. – Kaim go nie znajdzie. Jest za ciemno, dron może być szybki.
Za nami rozległ się niewielki wybuch. Chciałam krzyknąć, ale ze strachu głos ugrzązł w gardle. Zapowietrzyłam się, nogi się pode mną ugięły. Upadłam, świat zawirował.
– Cholera. Wszystko w porządku? – Mężczyzna podbiegł do mnie, pomógł wstać i obejrzał mnie z góry do dołu. Pokiwałam głową. Próbowałam uspokoić oddech i galopujące serce.
Facet zacisnął usta, po czym podszedł do stolika. Wydobywał się z niego niewielki kłąb dymu, w powietrzu rozniósł się zapach spalenizny.
Kilka sekund później do pomieszczenia wpadł Kaim.
– Co jest? – Przeskakiwał spojrzeniem między nami a stołem.
– Ktoś zdalnie sfajczył kartę pamięci i procesor. Pewnie podkręcił moc na tyle, że nie wytrzymały. – Pochylił się nad urządzeniem i przyłożył wykrywacz w to samo miejsce, co poprzednio. Tym razem jednak sprzęt nie zapiszczał. – Nie dowiemy się już, z czym był połączony. – Wyprostował się i spojrzał na czarnowłosego. – To nie jest amator. Będzie z tym sporo roboty. W jakie gówno się znowu wpakowałeś, co?
Kaim zerknął na mnie, a potem wrócił spojrzeniem do spalonego urządzenia. Jego twarz była skąpana w mroku, dlatego ledwo zauważyłam, jak uniósł kącik ust w drapieżnym, leniwym uśmieszku. Ciemne tęczówki zlały się w jedno ze źrenicami, to nadało mu jeszcze bardziej diabolicznego wyrazu.
Na ten widok poczułam dziwny niepokój, coś ścisnęło żołądek. Gęsia skórka rozeszła się po ciele, gdy w pomieszczeniu wybrzmiały słowa Reyes'a:
– Zaczynamy polowanie.
━━ ♜ ━━
Wracaliśmy w milczeniu, cisza między nami powoli stawała się normą. Kaim odwiózł mnie z powrotem, poinformował, że mam być pod telefonem i zamknąć drzwi na cztery spusty, po czym uruchomił alarm w domu i wrócił do opuszczonego szpitala. Razem z facetem, którego imienia nadal nie znałam, miał podłożyć kamery i sprawdzić teren, choć wątpił, żeby sprawca wrócił w tamto miejsce. Mimo wszystko wolał się zabezpieczyć.
Podziwiałam jego opanowanie, strategiczne myślenie i chłodną kalkulację. W życiu nie wpadłabym na to, że w powietrzu był dron. Może dlatego, że nigdy nie miałam styczności z tego typu urządzeniami. Wzięłabym ten dźwięk za brzęczenie owadów, niczym się od niego nie różnił.
Po wyjściu Kaima otuliła mnie przytłaczająca cisza. Oblepiała moje ciało i umysł jak lepka maź, pozwalała nieprzyjemnym myślom wtargnąć do głowy i siać spustoszenie. Potrzebowałam się czymś zająć, bo rozmyślanie o tym, co wydarzyło się w opuszczonym szpitalu, do niczego nie prowadziło.
Nie było szans na zaśnięcie, więc zajęłam się sprzątaniem. Odnalazłam ścierki i spray do kurzu, włączyłam muzykę z telefonu sparowanego z głośnikiem, po czym zaczęłam pucować blaty. Nie było na nich ani grama brudu, ale to zajęcie i tak sprawiło mi przyjemność, pozwoliło na chwilę odciąć się od analizowania.
Znów masz problemy, Kathy.
– If you look into the distance, there's a house upon the hill – śpiewałam na głos, ściskając mokrą szmatkę – guidin' like a lighthouse. It's a place where you'll be safe to feel our grace and if you've lost your way, if you've lost your way.
Znów ktoś chce zrobić ci krzywdę.
Przycisnęłam mocniej materiał do blatu.
– I will leave the light on.
Ktoś znów wpieprzył się do twojego życia.
– And I know you're down and out now, but I need you to be brave.
Ktoś znów będzie nim dyrygował, a ty będziesz jedynie patrzeć, jak staczasz się w dół i w dół.
– Hidin' from the truth ain't gonna make this all okay. I see your pain.
Nic nie należy do ciebie. Nic. Jesteś tylko obserwatorem.
– If you don't feel our grace and you've lost your way.
Kaim nie powinien cię ratować. Powinnaś odejść.
– Well, I will leave the light on.
Odejść.
– Kurwa! – wrzasnęłam, rzuciłam z impetem szmatkę na podłogę i złapałam się za głowę.
Oddychałam głęboko, każdy wdech przychodził z trudem. Klatka piersiowa zaciskała się jak imadło, a powietrze nie chciało przedostać się do płuc.
Kucnęłam, wplatając dłonie we włosy.
Miałam dość.
Dość. Dość.
D o ś ć.
Krzyknęłam, a potem osunęłam się na podłogę i rozpłakałam na dobre. Miałam gdzieś to, czy ktoś zobaczy mnie w takim stanie. Wszystko miałam gdzieś.
Wrzeszczałam głośno i długo, drżąc od płaczu.
Wyrzucałam z siebie wściekłość, smutek, bezradność, bierność, nienawiść, żal, zmęczenie, rozczarowanie, tęsknotę, niemoc.
A potem zabrakło łez.
Byłam jak sucha studnia, której nikt nie potrzebował.
Po co to wszystko? Po co?
Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i zastygłam w pozycji embrionalnej. Nie przeszkadzał mi chłód drewnianych paneli, bo sama czułam się tak, jakbym była zbudowana z lodu. Rozsypałam się po podłodze na milion kawałków i błagałam w myślach, żeby ktoś mnie poskładał.
Wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Nie zareagowałam. Pociągnęłam nosem, nie poruszyłam się ani o milimetr.
Dźwięk się powtórzył.
To nie Kaim. On by po prostu wszedł.
Z trudem dźwignęłam się z podłogi. Wytarłam nos w rękaw swetra i ruszyłam do wizjera. Stawiałam kroki powoli, z trudem, wyczerpana atakiem histerii.
Spojrzałam na ekran, zobaczyłam znajomą sylwetkę.
Bez wahania wyłączyłam alarm i otworzyłam drzwi.
– Kate?
Mężczyzna zatrzymał się w progu, widząc mnie zapłakaną, opuchniętą. W piwnych oczach pojawił się ból. Troska wymalowana na jego twarzy rozczuliła mnie i pewnie znów bym zaszlochała, gdybym miała w sobie jakiekolwiek łzy. Zamiast tego rozłożyłam ręce.
Zrozumiał.
W dwóch krokach znalazł się przy mnie i gwałtownie wziął mnie w ramiona. Przytulił mocno, objął tak, że nie starczyło już miejsca na nic innego, niż jego ciepło. Przeniósł jedną dłoń z talii na włosy, zaczął gładzić je wolnym ruchem i kołysać naszymi ciałami w rytm nieznanej nikomu melodii. A może grała ona w naszych sercach albo duszach, nie miało to znaczenia. Ważne, że otuliła mnie całą, jak śnieżny puch korony drzew w zimowy wieczór.
– Co się stało? – wyszeptał, oparł podbródek o czubek mojej głowy.
– Nie daję rady, Toru. Po prostu nie daję rady. Rodzice, Megan i Jasper, Theo, Aaron, wszyscy mnie zostawili. Cokolwiek zrobię, to wszystko jest nie tak. Nie wiem, co dalej. To wszystko boli. Tak cholernie boli. Tak bardzo boli.
– Ciii. Już dobrze. – Przycisnął mnie mocniej do siebie, jakby chciał przytulić do samego serca. – Damy radę. Razem damy radę. Ja cię nie zostawię, słyszysz? Będę tutaj, cokolwiek się stanie. Nie będziesz już nigdy więcej sama.
– Rozleciałam się. Kurwa, po prostu się rozleciałam. A może tak naprawdę nigdy nie byłam w całości? Zawsze byłam taka słaba, taka... Wybrakowana.
– Wcale nie. – Głaskał mnie powoli, w równym tempie. – Po prostu miałaś paskudne życie, zjebanych rodziców. To nie twoje wina.
– Nie wiem, czy dam radę. Pomóż mi, Toru. Proszę – błagałam, mój głos się załamał. – Po prostu pomóż mi przetrwać.
━━ ♜ ━━
Ktoś chętny na partyjkę?
♚♛♜♝♞♟
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro