Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne? Może bardziej cierpią ci, co zostają?

Dorota Terakowska

ROZDZIAŁ 16

Staliśmy za Chrisem, Kaim jak zawsze zachowywał dystans. Informatyk pokazywał nam wszystkie nagrania, jakie udało mu się zebrać. Monitoring, do którego się włamał, okazał się strzałem w dziesiątkę.

- Mieli chujowe zabezpieczenia - rzucił niby od niechcenia, ale w jego głosie pobrzmiewała duma.

- Dobra robota - pochwaliłam go, oglądając trasę mężczyzny z pubu.

- Spotkał się z jakąś kobietą, o tu. - Przyśpieszył nagranie i zatrzymał w momencie, kiedy chuda blondynka wręczała facetowi ciemny worek, w którym schowane były szachy i pistolet. - Ona wcześniej spotkała się z innym typem i w sumie torbę przekazywało sobie kilka osób. Każda z nich dostała kasę, ogarniacie? Typ na pewno jest dziany.

Poruszyłam się niecierpliwie.

Chris przewijał nagrania z różnych części miasta, wszystko działo się jednego dnia. Czułam nieprzyjemny ciężar w sercu, żołądek skręcał się i wykręcał. Chciałam zobaczyć twarz mojego stalkera i jednocześnie nie chciałam.

Bałam się prawdy.

- No i tak dalej, dalej, aż docieramy tu. - Zatrzymał film. - Kamera nie dosięga miejsca, w którym typ dostał torbę, nie widać też skąd przyszedł, więc szedł niemonitorowanymi ulicami. Ale poszperałem trochę i na tej dzielnicy monitoring ma parę domów, przeszukałem kilka z nich i voilà!

Moim oczom ukazał się filmik o wiele gorszej jakości niż poprzednie. Rozpikselowane nagranie obejmowało dwójkę ludzi, stali przy latarni i rozmawiali. Na moment jakość się polepszyła, niestety nie na tyle, żeby zobaczyć twarze.

Jednak wystarczająco, bym poznała kurtkę, którą sama uszyłam Jasperowi.

━━ ♜ ━━

Długo analizowaliśmy w trójkę wszystkie informacje, tropy i wcześniejsze ruchy Jaspera. Kaim nadal podchodził sceptycznie do tego, że stalkerem był mój brat. Twierdził, że to byłoby zbyt łatwe, jednak wszystko do tej pory wskazywało na niego.

Powoli docierał do mnie fakt, że to on.

Że to mój starszy brat urządzał piekło z mojego życia.

Wydawało mi się to tak nierealne, niepojęte, że mój mózg nie chciał tego zarejestrować.

- Dlaczego? To chyba podstawowe pytanie - rozpoczął dyskusję Chris. Upił łyk soczku z kartonika przez słomkę, po czym spojrzał na mnie, okulary zsunęły mu się na nos. - Kate?

- Nie byliśmy idealnym rodzeństwem, kłóciliśmy się, rywalizowaliśmy, ale to Megan mnie nie znosiła, nie Jasper. On często ją hamował, nie pozwalał jej przekroczyć granicy. - Wstałam i zaczęłam krążyć po kuchni. Dwie pary oczu przyglądały mi się uważnie, Chris siedział przed laptopem, Kaim opierał się o ścianę ze splecionymi rękoma na piersi i skrzyżowanymi nogami w kostkach. Był jeszcze bardziej milczący niż zazwyczaj. - Kochał grać w szachy, uczył mnie czasami, ale szybko się nudził. Nie szło mi najlepiej. Pozytywki też do niego pasują, dostawał je ode mnie w prezencie. Piosenki, gry, to wszystko się zgadza. - Przeczesałam włosy palcami. - Bliźniaki były ulubieńcami rodziców, dostały się na studia, mi nie pozwolono na nie iść. Wielu rzeczy nie mogłam robić, w przeciwieństwie do nich. Jedyne, co mu zrobiłam, to ten klif... Tylko że Jasper nigdy nie był mściwy, na pewno nie aż tak, żeby próbować kogoś zabić! Ale...- Zmarszczyłam brwi, robiłam kolejne kółko wokół stołu. Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z Theodorem, tuż przed jego śmiercią. - Theodor powiedział, że poznał się z Jasperem w tamtym szpitalu psychiatrycznym, że Jasper był tam przez kilka miesięcy.

- Chorował na coś? - spytał Chris.

Pokręciłam głową.

- Nic o tym nie wiem, nigdy nie widziałam, żeby zachowywał się dziwnie. Da się zdobyć jego dokumentację medyczną? - spytałam niepewnie.

- Najpierw trzeba ustalić co to był za szpital. Jeśli publiczny, to trzeba będzie porozmawiać z kimś z National Health Service England, jeśli prywatny, to trzeba znaleźć właściciela i wpaść do niego na herbatkę. - Informatyk wyszczerzył zęby i spojrzał na Kaima.

- Zajmę się tym - powiedział Reyes. - Zostaniesz tu?

- Nie mogę, bracie. Mam robotę.

Kaim przeniósł spojrzenie na mnie.

- Zadzwonisz do swojego przyjaciela? - spytał sucho.

Przewróciłam oczami. Wyjęłam telefon i napisałam wiadomość. Dochodziła piąta rano, więc istniała szansa, że Toru już się budził. Odpowiedź przyszła po kilku chwilach.

- Pyta, czy po mnie przyjechać - oznajmiłam.

- Zawiozę cię. Zbieraj się. - Kaim odbił się od ściany i wyszedł z kuchni.

Wszyscy wyszliśmy z domu, pożegnałam się z Chrisem, po czym wsiadłam z Kaimem do samochodu. Poczułam w kieszeni spodenek zwinięty plik banknotów, zdążyłam już o nim zapomnieć. Wyjęłam go, odliczyłam połowę i wysunęłam w stronę kierowcy. Mężczyzna zerknął na mnie, potem na pieniądze, na koniec wrócił spojrzeniem na drogę.

- Zostaw sobie. To za bycie przynętą - stwierdził.

Uniosłam brew.

- Aha. Pocieszające - zironizowałam.

Kilka minut później auto stanęło przed domem Toru, mężczyzna czekał na nas z Pianką przy bramie. Pomachałam mu przez szybę, wysiadłam z samochodu.

- Będę wieczorem - poinformował mnie na pożegnanie. Skinęłam głową i zamknęłam drzwi.

Nie czekałam, aż odjedzie. Od razu podeszłam do Toru i Pianki, uśmiech sam cisnął się na moje usta na ich widok. Hamada również szczerzył się od ucha do ucha, jednak ta radość trochę przygasła, gdy się zbliżyłam.

- Wszystko okej? - spytałam pełna obaw. Jeszcze tego brakowało, żeby u niego działo się coś złego.

Przeszłam przez bramkę, zamknęłam ją za sobą. Przywitałam się z Pianką i skierowaliśmy się do domu.

- Hai - odpowiedział zamyślony, ale szybko się zreflektował. - Tak, wszystko w porządku. Wchodź. Kaim znowu jedzie do pracy?

- Właściwie to nie. Strasznie dużo się wydarzyło, odkąd się widzieliśmy, nawet nie wiem, od czego zacząć.

- Na początku był Chaos - zacytował stworzenie świata z mitologii greckiej i wyszczerzył zęby, przepuszczając mnie w drzwiach. Potem skierował się prosto do kuchni. - Najlepiej od początku. Chcesz coś do picia?

- Nie spałam całą noc, więc chyba wyjątkowo potrzebuję kawy.

- Całą noc? - spytał ze zdziwieniem, sięgając do szafki.

- Byłam w pracy, a potem... Ach, czekaj, od początku.

Toru zrobił nam po kawie, usiadł naprzeciwko mnie w salonie. Opowiedziałam mu o wszystkim, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Słuchał uważnie, co jakiś czas przytakiwał głową albo o coś dopytywał. Zauważyłam, że jego spojrzenie często zawieszało się na mojej szyi, ale potem znów wracało do moich oczu.

Hamada wściekł się, że Kaim nie wtajemniczył go w swoje plany. Ja również nie byłam zadowolona z tego faktu, ale Reyes wyjaśnił mi, że mój przyjaciel na pewno nie pozwoliłby mi pójść do baru. To samo powtórzyłam Toru, w odpowiedzi jedynie prychnął pod nosem.

- Czyli czekamy - skwitował na koniec opowieści.

Pokiwałam głową.

- Wolałabym coś w tym czasie już zrobić, ale Kaim i Chris stwierdzili, że wszystko po kolei. - Wzruszyłam ramionami i ziewnęłam. - Padam, mogę się trochę przespać?

- Jasne, naszykuję ci łóżko.

- Wystarczy mi kanapa. - Posłałam mu błagalne spojrzenie.

- Nie ma mowy, ostatnio spałaś w salonie - stwierdził i zniknął w sypialni.

Pokręciłam głową z niezadowoleniem, ale nie miałam siły się wykłócać. Równie dobrze mogłam położyć się na podłodze, byle tylko iść spać.

Toru wyszedł z pokoju z kupką ubrań, zaniósł je do łazienki i wrócił.

- Możesz iść, rzeczy są na pralce - oznajmił.

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do niego. Jego kącik ust wygiął się w słabym uśmiechu.

Coś było nie tak w zachowaniu Toru. Myślałam, że był po prostu zmęczony albo miał słaby humor, ale się myliłam.

Powód poznałam w łazience.

Stanęłam przed lustrem, mój wzrok od razu powędrował do fioletowego siniaka na szyi. W miejscu, gdzie poprzedniego dnia całował mnie Kaim.

Schowałam twarz w dłoniach. Miałam ochotę jęknąć z frustracji.

Po pocałunku z Toru byłam pewna, że mężczyzna coś do mnie czuł. Ja również widziałam w nim kogoś więcej, niż przyjaciela, ale jeszcze nie poukładałam sobie tych uczuć w głowie.

Był dla mnie cholernie ważny, nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Sęk w tym, że to samo zaczynałam czuć do Kaima.

Różnili się we wszystkim jak ogień i woda. Toru był delikatny, kochany, troskliwy i taktowny, chodzący ideał. Podobał mi się, czułam się świetnie podczas naszego pocałunku, mogłam go porównać do spadania na miękkie, kolorowe chmury utkane z waty cukrowej.

Jednak nie czułam przy nim takich iskier jak przy Kaimie. Z nim wszystko było wyraźne, ostre jak brzytwa, pożerało, pochłaniało kawałek po kawałku, jak czarna dziura. Przy nim wszystkie moje zmysły działały na wyższych obrotach, płonęłam, topiłam się w bolesnym pragnieniu, ogromnym pożądaniu.

Przy jednym mogłabym wieść spokojne, szczęśliwe życie, przy drugim nie czekało mnie nic dobrego, jedynie ból, cierpienie, ale i tak miałam ochotę wskoczyć w ten wir, dać mu się ponieść.

Wszystko było tak cholernie skomplikowane. Nie chciałam stracić żadnego z nich.

Po prysznicu wskoczyłam w męskie ciuchy, pachnące cytrusami.

Toru siedział w salonie, gapił się w jakiś punkt przed siebie. Nawet nie zauważył, że wróciłam. Zorientował się dopiero wtedy, gdy usiadłam obok. Wzdrygnął się, wyrywając z zawieszenia i skierował na mnie spojrzenie. Jego wzrok od razu powędrował na moją szyję, potem błyskawicznie poszybował w górę.

- Chcesz o tym porozmawiać? - spytałam. Odwrócił głowę, spłoszył się. - Hej, przecież widzę, że cię to dręczy. - Wysunęłam rękę w jego stronę, chciałam dotknąć jego ramienia, ale nie zdążyłam. Wstał z kanapy, wsunął dłoń we włosy, zaczął chodzić w tę i z powrotem.

- To nie moja sprawa - stwierdził.

- Trochę twoja, szczególnie po tym, co między nami zaszło - oznajmiłam ostrożnie, wodząc za nim wzrokiem. Nie chciałam go spłoszyć ani zranić, zależało mi na jego szczęściu bardziej, niż na swoim.

Czy właśnie tym była miłość? Dbaniem o czyjeś szczęście bardziej niż o swoje?

Nie miałam pojęcia. Skąd miałam wiedzieć, skoro nigdy nie pokazano mi, jak kochać?

Znałam tylko ból, atakowano mnie nim z każdej strony. W mojej rodzinie wszyscy się tolerowaliśmy, czasami lubiłam swoje rodzeństwo, ale czy była tam miłość? Wątpiłam. Raczej zwykłe przywiązanie do osób, z którymi spędzało się większość czasu.

Nauczono mnie jak znosić ból w ciszy, ale nie jak przetrwać.

Nauczono mnie jak się uśmiechać, ale nie jak się cieszyć.

Nauczono mnie jak być grzeczną, ale nie jak być miłą dla siebie.

Nauczono mnie, jak przepraszać, ale nie jak wybaczać sobie.

Nauczono mnie, jak być cicho, ale nie jak mówić głośno o swoich potrzebach.

Nauczono mnie, jak dopasowywać się do otoczenia...

Ale nie jak być sobą.

Więc jak ta dziewiętnastoletnia Katherine Harvey miała poradzić sobie z problemami i samą sobą? Nie wiedziałam, jak podejmować słuszne decyzje, dlatego większość nich była zła. Wynosiłam z nich lekcje dopiero po śmierci rodziców, wcześniej nie pozwolono mi uczyć się na błędach. Błądziłam jak dziecko we mgle, którym nigdy nie pozwolono mi być.

Dorośnij Katherine.

Nie jesteś już dzieckiem.

Byłam.

Byłam kurwa małym dzieckiem, potrzebowałam miłości, rodziców, opieki, zabawy.

Mój oddech przyśpieszył, łza popłynęła po policzku. Szybko wytarłam ją wierzchem dłoni.

Miałam wrażenie, że bicie mojego serca odbija się echem od ścian.

- Kocham cię, Toru - wyznałam nagle.

Toru się zatrzymał. Rozchylił lekko usta, zamrugał. W jego oczach pojawił się blask.

Przełknęłam ślinę, zwilżyłam usta językiem.

Boże, jakie to trudne.

- Ale nie tak, jakbyś chciał. Tak podoba mi się Kaim - dodałam nieco ciszej. Spuściłam wzrok, ścisnęłam materiał dresów w garściach.

- Kaim? - powtórzył głucho.

- Ja wiem, że on jest... Po prostu wiem, okej? Nie mogę nic na to poradzić, nie umiem z tym walczyć, nawet jak się sparzę, to chcę znów dotknąć tego ognia, rozumiesz? - mówiłam szybko, chaotycznie. Serce galopowało, oddech przychodził z trudem. - Jesteś dla mnie ważny, bardzo ważny. Wiem, że zawsze o mnie walczyłeś, nawet z Megan. Może kiedyś, może w innym życiu...

- To morderca - przypomniał, jego głos był ostry jak brzytwa.

- Tak jak my wszyscy, prawda? - Moją twarz wykrzywił nerwowy uśmiech.

Toru rozejrzał się po pokoju, jakby szukał odpowiednich słów albo może sensu w tych wypowiedzianych przeze mnie.

Sama się sobie dziwiłam. Byłam w szoku jak szybko i niezauważalnie przesunęły się moje granice, jak potrafiłam zmienić zdanie o Kaimie. Nadal trochę się go bałam, miałam do niego mnóstwo żalu, w sercu pozostała nienawiść, ale tuż obok niej wykiełkowało coś przeciwnego.

- On nie spali dla ciebie całego świata, Kate - powiedział dosadnie Toru. Z jego oczu zniknął blask, zastąpiło je napięcie. Mężczyzna zacisnął szczękę, parsknął, po czym spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - To popieprzony drań, a nie bad boy z filmu czy książki, który z miłości powali wszystkich na kolana.

Nie wiedzieć czemu nagle zapragnęłam bronić Kaima... Albo siebie.

Nie było dla nas przyszłości, miałam tego świadomość. Sęk w tym, że od długiego czasu nie widziałam jej również dla mnie, więc branie tego, co było i niezważanie na konsekwencje wydawało się w porządku, na miejscu.

Może za kilka tygodni, miesięcy, lat spojrzałabym na siebie w lustrze i zapytała: co ty odwaliłaś? Jednak w obecnej sytuacji nie miałam żadnej pewności czy dożyję choćby jutra.

Dlatego chciałam czerpać z dzisiaj garściami.

- Wiem! - podniosłam głos. Zaraz potem zeszłam z tonu i ledwo słyszalnie powtórzyłam: - Wiem. Ale ja tego nie potrzebuję. Wiem, jaki on jest i nie chcę go zmieniać. To ja mogłabym za nim skoczyć w ogień. Nic na to nie poradzę, że tak czuję. Po prostu... - Przełknęłam gulę w gardle i uciekłam wzrokiem w bok. - Po prostu chcę, żeby był szczęśliwy. Żeby w końcu mógł przez chwilę być tym małym chłopcem, któremu odebrano dzieciństwo. To wszystko.

Powiedziałam to.

Wypowiedziałam na głos to, co w ostatnim czasie zajmowało wiele moich myśli i nagle poczułam, że te słowa są realne, rzeczywiste.

Że naprawdę to czułam.

- Dzieciństwo? - Toru splótł ręce za głową, podszedł do drzwi i zawrócił. Zatrzymał się obok mnie, kucnął na jedno kolano i wziął moją rękę w swoje dłonie. - A co z twoim dzieciństwem, co? Wy działacie na siebie jak... To nie ma prawa wypalić, Kate. Nawet nie chodzi mi o nas, niczego od ciebie nie oczekuję, hime. Po prostu nie chcę, żeby ten dupek pociągnął cię za sobą w dół.

Oczy mnie zapiekły. Cichy głos w mojej głowie mówił, że Toru nigdy nie pociągnąłby mnie na dno jak Kaim, tylko wznosił na wyżyny, wywyższał, dodawał mi skrzydeł. Jednak przekrzykiwał go inny, o wiele donośniejszy:

Nie chcę lecieć w górę. Chcę skoczyć w otchłań razem z Kaimem.

- Dam sobie radę, okej? - Uśmiechnęłam się, zdradziecka łza wydostała się z oka. Toru od razu ją starł, pogłaskał mnie po żuchwie. - Nie chcę... Nie chcę, żebyś mnie zostawiał. Wiem, że to egoistyczne i nie chcę też, żebyś cierpiał, ale nie mogę znieść myśli, że cię stracę.

- Nie stracisz - zapewnił. Błyskawicznie znalazł się na kanapie, posadził na swoich kolanach, wziął w ramiona. - Kocham cię, Kate. Wiesz, co to znaczy?

- Hm? - wydusiłam, zaskoczona jego wyznaniem.

- Że będę przy tobie, cokolwiek postanowisz.

Moja warga zadrżała, tama puściła. Łzy popłynęły po twarzy, Toru nie nadążał ich wycierać. Przytuliłam się do niego, przylgnęłam jak do ostatniej deski ratunku, jedynej ostoi, samotnej boi na wzburzonej tafli wody. Już wtedy zadałam sobie pytanie: Co ja najlepszego wyrabiam? Jednak postanowiłam martwić się tym dopiero gdy moje życie się unormuje i dopadniemy Jaspera.

Chyba że Jasper dopadnie mnie pierwszy.

Gdy wszystkie łzy wyschły i serce nieco się uspokoiło, odbyliśmy z Toru długą rozmowę. Dyskutowaliśmy o moim bracie, o tym, czy istniała szansa, że ktoś go wrabiał. Żywiłam szczerą nadzieję, że właśnie tak było, bo ciągle nie mogłam przetrawić myśli, że własny brat byłby w stanie wyrządzić mi tyle krzywdy.

Po południu wpadliśmy na pomysł, że przejdziemy się z Pianką na spacer. Zupełnie odechciało mi się spać. Potrzebowaliśmy odetchnąć, zaczerpnąć świeżego powietrza po tym rollercoasterze emocji.

Wyszłam z domu, żeby zapiąć Piance smycz. Toru w tym czasie poszedł po telefon do sypialni.

Rozejrzałam się po ogrodzie, szukałam wzrokiem psa. Stał przy bramie, merdał radośnie ogonem. Patrzył na mężczyznę, stojącego po drugiej stronie ogrodzenia. Facet skrywał twarz kapturze szarej bluzy, ręce chował w szerokiej kieszeni na przodzie, a jego wzrok był utkwiony prosto we mnie.

Zatrzymałam się w połowie drogi.

- Katherine Harvey? - zawołał nieznajomy. Niepokój ścisnął moje trzewia, serce zatrzymało się na ułamek sekundy. - Katherine Harvey? - spytał ponownie, trochę głośniej, gdy nie odpowiedziałam.

- O co chodzi? - spytałam. - Pianka, chodź tutaj!

- Mam przesyłkę dla pani Harvey, to pani?

Zmarszczyłam brwi. Suczka nie posłuchała, stała przy bramie, wpatrywała się w nieznajomego, ogon nadal merdał radośnie.

- Nie - odpowiedziałam. Przecież to nie był mój dom, żaden kurier nie mógł wiedzieć, że tu będę. Spanikowana odwróciłam się w stronę otwartych drzwi wejściowych, miałam nadzieję zobaczyć tam Toru, ale widocznie nadal się szykował. - Co to za przesy...

Padł strzał.

Skowyt Pianki dotarł do moich uszu, zatrzymał bicie serca.

Rzuciłam się w stronę suczki.

Czas jakby zwolnił. Wszystkie ruchy zdawały się trwać wieczność, sekundy zmieniły się w wieki. Okrutny pisk postrzelonego zwierzęcia wykręcał wnętrzności, dotarł do każdej komórki w moim ciele.

Droga jakby się wydłużała, zamiast skracać. Jak przez niewidzialną barierę słyszałam słowa obcego pomieszane z krzykiem Toru.

Minęły setki lat, zanim dotarłam do postrzelonej Pianki. Leżała na trawie, z brzucha sączyła się krew. Wszystkie ruchy wykonywałam automatycznie jak robot. Przycisnęłam ręce do rany, chciałam choć trochę zatamować krwotok. Ktoś potrząsnął mnie za ramię, najpierw lekko, potem nieco ostrzej.

- Kate! Słyszysz mnie? - krzyknął Toru. Nie odpowiedziałam, chyba zapomniałam, jak się mówi, oddycha, żyje. - Zostań tu, biegnę za nim.

Chyba pobiegł, a ja chyba zostałam.

Jak przez mgłę pamiętałam, co było dalej. Pianka ruszała słabiej, coraz dłużej przymykała powieki. Uciskałam mocno, krzyczałam, dławiłam się łzami. Nie mogłam pozwolić jej odejść, nie wolno jej było umierać.

Tylko nie ona, tylko nie ona, tylko nie ona...

Pierwszy zjawił się sąsiad, pobiegł do domu z telefonem przy uchu. Wrócił z jakimś materiałem, kazał mi się odsunąć. Nie słuchałam, więc odepchnął mnie lekko, przez co poleciałam na trawę.

Objęłam kolana ramionami, kołysałam się w tył i przód, aż przyjechał weterynarz. Chciałam wsiąść do samochodu razem z nim, ale ktoś złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę.

- Słyszysz mnie, Katherine?

Próbowałam się wyrwać, rzucałam się w stronę auta. Silne ramiona trzymały mnie zbyt mocno, mogłam tylko patrzeć, jak weterynarz odjeżdżał z Pianką.

Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, kolana się pode mną ugięły. Poleciałabym na chodnik, ale ktoś złapał mnie mocniej w talii i obrócił do siebie. Zderzyłam się z jego klatką piersiową, mój policzek przyległ do jego piersi.

Zawyłam.

Krzyczałam, moczyłam czarną koszulę swoimi łzami i wydzielinami z nosa, miałam to gdzieś.

Ktoś przeniósł rękę z mojej talii na głowę, wsunął ją w moje włosy.

- Nie dam rady, nie dam rady, nie dam rady - powtarzałam, dławiąc się łzami. Trzęsłam się jak galareta, zgrzytałam zębami. Miałam wrażenie, że życie, które uchodziło z Pianki, ulatywało też ze mnie. - Nie dam rady, Kaim. Nie mogę już, ja już nie chcę. Zapłacę za ochronę wszystkich, oddam wszystko, co mam, ale zabierz mnie stąd. Nie potrafię, nie dam rady, nie...

- Dobrze - powiedział cicho, spokojnie. Gładził moje włosy powoli, delikatnie. - Wyjedziemy z Alverton.


━━ ♜ ━━

Pakuję się i wywalam na Alaskę papapapapapapappapapapapa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro