Rozdział 37
Emma
Kolejny dzień bicia się z własnymi myślami. Siedzę pod największym drzewem, jakie znalazłam w tym ogromnym ogrodzie i czytam jakąś nudną książkę. Przewracam jedną ze stron, a ciepły wiaterek otula moją twarz, delikatnie wprawiając moje kasztanowe włosy w ruch. Dosłownie kilka metrów dalej leży Clara na trawie i patrzy w chmury. Zastanawiam się, czy jej się to już nie nudzi. Jest spokojna i wyłączyła myśli. Chciałabym tak potrafić. Kolejny liść spada z drzewa na jedną z kartek książki. Zamykam ją, gdy tylko woła mnie mama i wstaje nieco bardziej gwałtownie, niż bym się tego spodziewała.
- Spokojnie. Tylko sie nie wywal - mówi Clara, zerkając na mnie. Niemal podskakuje. No tak zapomniałam, że ona również potrafi gadać.
- Bardzo śmieszne - patrzę na nią spod przymrożonych powiek i wchodzę tarasowymi drzwiami.
- Tak? - pytam, nie wiedząc czego się spodziewać.
- Nie chcesz mi czegoś powiedzieć? - przygląda mi się od góry do dołu, a Mark szczerzy się jak głupi do sera. Nie mógł już wytrzymać.
- No co nie mogłem już wytrzymać - wychyla nos znad gazety, którą zdaje się, że właśnie czyta.
- Tak się cieszę córeczko - mama przytula mnie mocno, nawet nie patrząc na to, że miażdży mnie swoim uściskiem.
- Och... Ja też mamo - wzdycham cicho z lekkim uśmiechem. Nie jest to mój prawdziwy uśmiech. Bardziej przypomina, jakby ktoś mnie do tego zmusił.
No i zaczyna się wywiad. Jak długo wiem, czemu jej nie powiedziałam. Na końcu nawet dawała mi wykład, jaka to ja jestem uparta. No i oczywiście zaczęła pytać o Matta. Kłamać nie umiem, więc zaczynam jej opowiadać jak na spowiedzi. O dziwo nie jest mi już aż tak trudno o tym mówić, ale nadal boli. Gdyby mnie już to nie bolało dawno bym już o nim zapomniała. Mama patrzy na mnie z troską i współczuciem, ale ja nie chce litości. Chce tylko świętego spokoju i już nigdy go nie zobaczyć. Nagle dzwoni dzwonek do drzwi. Mam zamiar otworzyć, ale wyprzedza mnie moja mama. Cicho wzdycham i zabieram jabłko ze szklanej miski. Wychodzę tarasowymi drzwiami i kładę się obok Clary.
- Wczoraj byłam u ginekologa była tam kobieta w zaawansowanej ciąży - mówię spokojnie, co jakiś czas zerkając na nią - chciała, żebym dotknęła jej brzucha, bo poczuła ruchy dziecka. Czułam się dziwnie, ale było to miłe uczucie - kończę jabłko i dostrzegam, że na mnie patrzy z lekkim uśmiechem.
- Wiesz, nie raz miałam taką sytuację i mogę stwierdzić, że za każdym razem czułam się inaczej - uśmiecha się na samo wspomnienie - a właśnie zapomniałam się pytać. Jak było wczoraj? - przygląda mi się uważnie.
- Możemy porozmawiać? - słyszę niski głos, który zbliża się do nas. Nie. Błagam tylko nie on.
- A mamy o czym? - pytam chłodno, nawet na niego nie patrząc.
- Może ja was zostawię - Clara wstaje powoli i opuszcza ogród. Jesteśmy tylko my. Twarzą w twarz.
- Emily, proszę, wysłuchaj mnie - mówi zdesperowany. Wygląda, jakby się nie golił przez co najmniej miesiąc. Jego oczy są ciemniejsze i bardziej zmęczone.
- Mhm - przytakuje niepewnie.
- Słuchaj, ja wiem, zawaliłem wszystko. Byłem głupi - tłumacze się.
- To trzeba było wcześniej pomyśleć, zanim się z nią upiłeś! - unoszę się.
- Emily zależy mi na tobie jak na nikim innym. Jestem idiotą, bo wszystko zniszczyłem. Zrozum, ja popełniłem błąd i pewnie będzie ich jeszcze wiele, ale największym błędem będzie stracenie cię. Nie chcę cię stracić. Nie mogę cię stracić. To wszystko jest tak cholernie popaprane, ale tylko dzięki tobie mogę oddychać. To dla ciebie bije moje serce. Chce być z tobą i tylko z tobą rozumiesz? - zamyka w dłoniach moją twarz i patrzy głęboko w oczy. Przykładam swoje czoło do jego czoła. Czuję, jego oddech mieszający się z moim oddechem. Słyszę jego serce bijące w rytm z moim sercem. Delikatnie muska moją szczękę, potem brodę, nos, czoło, a na końcu usta. Upijam się smakiem jego miękkich warg, które przepełniają tysiące emocji. Jest tak czuły i delikatny. Zsuwa dłoń na moją talię, a swoje ramiona owijam wokół jego szyi. Kiedy braknie nam tchu, odrywamy się od siebie i żadne z nas nie wie co powiedzieć.
- Tak bardzo tęskniłam. Tak bardzo cię potrzebuję - szepcze w jego usta, starając się nie popłakać.
- Wrócisz razem ze mną? - pyta cicho, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho.
- Nie wiem - szepcze cicho.
- Ja wiem, że nadużyłem twojego zaufania, ale proszę cię, nie skreślaj mnie - patrzy na mnie ze smutkiem wymalowanym na twarzy i delikatnie splata nasze dłonie.
- Matt. Proszę cię, nie komplikuj tego - patrzę w jego oczy, coraz bardziej się w nich gubiąc.
- Ja nic nie komplikuje. Chce, abyś ze mną wróciła. Do mnie. Do Katy. Ona bardzo za tobą tęskni - Czuję, jak cały świat zaczyna wirować. Wszystko robi się niewyraźne. Robi mi się słabo, ale on przyciąga mnie do siebie - wszystko w porządku? - pyta z troską.
- Tak. Wszystko w porządku - wymuszam uśmiech i odrywam się od niego - nie mogę z tobą wrócić Matthew. Przynajmniej nie teraz.
- Kocham cię Emily - szepcze do mojego ucha.
- Wiem Matt, ale ja potrzebuję przerwy. My potrzebujemy przerwy - szepcze z żalem, delikatnie muskając jego usta.
Siedzimy na trawie, a on przytula mnie do siebie i nic nie mówi. Wygląda tak, jakby ta chwila sprawiała mu ukojenie. Delikatnie kładzie dłoń na moim biodrze. Przykładam głowę do jego klatki piersiowej. Chciałabym mu powiedzieć o dziecku. Zdjęciu. Wizycie w gabinecie. Ale nie mogę. Jeszcze nie teraz.
- Chyba już czas na ciebie - wyszeptuje z bólem. Wcale nie chce, aby stąd wyszedł. Nie chce, aby odjechał.
- Masz racje - wzdycha ciężko i pomaga mi wstać - będę mógł dzwonić? - przytakuję.
Widzę, jak co jakiś czas na mnie spoglądając, zmierza do wyjścia. Nie mogę. Po prostu nie mogę. Pewnym ruchem łapię go za nadgarstek, a on przyciąga mnie do siebie. Całuje mnie czule i brutalnie, pozbywając się całego żalu. Całujemy się tak długo, aż nie braknie nam tchu. Tak długo, że nie mam ochoty przestawać. Tak długo, że nie mam ochoty go puścić.
- Zadzwonię jutro - wyszeptuje w moje usta i odchodzi. Znika w aucie i odjeżdża. Ja mu na to pozwoliłam. Nie pozwoliłam mu zostać. Powinnam go zatrzymać, ale już za późno...
***
Dlaczego? Dlaczego pozwoliłam mu jechać tym cholernym samochodem? Dlaczego go nie zatrzymałam? Biegnę przez ciemny korytarz i słyszę krew dudniącą mi w uszach. Chce usłyszeć jego głos. Chcę go zobaczyć. Pragnę wiedzieć, że jest wszytko w porządku, że to tylko głupi sen. Zatrzymuję się w pewnym momencie, gdy dostrzegam mamę Matta i Katy. Moja twarz jest blada jak ściana. To tylko sen. Błagam. To tylko sen. Mała, widząc mnie, podnosi się ze szpitalnego krzesła i przytula się do mnie. Tulę ją do piersi i pozwalam, aby mogła się przytulić. Patrzę w jej zapłakane oczka i ocieram kciukiem łzę, która stacza się po jej policzku. Biorę ją na ręce i sadzam na kolanach.
- Dobrze, że przyjechałaś - zwraca się do mnie Pani Patel, chusteczką ścierając łzy - Matthew miał wypadek. Źle się poczuł podczas jazdy - mówi, a z jej ust wydobywa się zrozpaczony szloch.
Czuję, że ja również płaczę. Trzęsę się z każdą chwilą, odczuwając coraz większy strach. To moja wina. To ja pozwoliłam mu odejść. Sadzam małą obok i zamykam twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. Nagle słyszę otwierające się drzwi.
- Pani jest żoną pana Patel? - podchodzi mężczyzna w kitlu, na co od razu wstaję.
- Tak - mówię cicho, prostując się lekko. Mama Matta staje obok mnie, delikatnie dotykając mojego ramienia.
- Pani mąż miał wypadek. Przyczyną była jego wątroba. Poprzednim razem, gdy był u nas, dostał tabletki, które miały mu pomóc zmniejszyć obrzęk. Wątroba jest w fatalnym stanie i jedyną opcją jest przeszczep. Są naprawdę marne szanse na znalezienie dawcy, zwłaszcza że ma on bardzo rzadką grupę krwi. Jego grupę krwi ma tylko sześć procent społeczeństwa. Bardzo mi przykro. Oczywiście będziemy robić co w naszej mocy - patrzy ze współczuciem, ale ja tylko stoję. Tak, jakby nic się nie stało.
- Przepraszam na chwilę - szepcze beznamiętnym głosem i odchodzę.
Wchodzę do łazienki i zaciskam dłonie na umywalce, tak mocno, że moje knykcie robią się białe. Nie hamuje łez. Zanoszę się płaczem, choć on nadal żyje. Ma szansę z tego wyjść. Głośny szloch wydobywa się z moich ust, po czym zakrywam twarz dłońmi. To takie żałosne. W tej chwili odważam się spojrzeć w lustro. Oczy mam spuchnięte, a policzki czerwone od płaczu, po których widać ślady łez. Drżącym ruchem dotykam swojego brzucha i czuję, że nie mam siły. Bez niego nic nie ma sensu. Bez niego jest tylko szara pustka.
Przemywam twarz letnią wodą i przecieram ręcznikiem. Mija chwila, zanim się uspokajam. Chwytam za klamkę i powoli wychodzę. Podchodzę do mamy Matta i ją przytulam.
- Wyjdzie z tego - mówi cicho, ledwo tłumiąc szloch.
- Wiem. Musi wyjść - odpieram drżącym głosem. Delikatnie dotykam brzucha, a pani Patel uważnie mi się przygląda.
- Gratuluje, kochanie - przytula mnie mocno i uśmiecha się przez łzy.
- Emily? Kiedy będę mogła wejść do tatusia? - mała ciągnie mnie za rękaw od bluzki.
- Nie wiem myszko - zniżam się do jej wzrostu i patrzę w jej oczka.
- Chciałabym do niego wejśc - przyznaje cichutko.
- Ja też mała - pocieram kciukiem jej drobną rączkę.
Matthew
~wypadek~
Odchodzę, puszczając jej delikatną dłoń i odwracam się na chwilę, aby zobaczyć czy jeszcze stoi. Tak właśnie jest. Patrzy na mnie, a ja wsiadam do samochodu i odjeżdżam z głośnym warkotem. W pewnym momencie czuję znów ten sam ucisk z lewej strony, jednak go ignoruję. Dociskam pedał gazu, a ból staje się coraz silniejszy. Zaciskam mocniej ręce na kierownicy tak, że moje knykcie robią się białe. Moje oczy ogarnia rosnąca się panika. Chcę zatrzymać pojazd, ale pulsujący ból paraliżuje całe moje ciało. Gwałtownie skręcam i samochód wpada w poślizg. Kiedy pojazd staje, a samochody zaczynają trąbić, łapię się za bolące miejsce. Czuję, jak robię się senny. Wszystko się uspokaja. Jest tylko cisza i spokój. Nie czuję już nic. Zupełnie nic.
~teraźniejszość~
Emma
- Może pani się niego wejść. Tylko pięć minut. Nic wiecej. - lekarz zwraca się do mnie i odchodzi zapatrzony w papiery.
Odprowadzam go wzrokiem i zmierzam w kierunku drzwi. Odsuwam je i wchodzę do środka. Sala wygląda zwyczajnie. Nie wyróżnia się niemalże niczym od innych. Siadam przy jego łóżku i dostrzegam, że śpi. Jest podłączony do jakichś kabli i kroplówki, która dostarcza mu jedzenia. Wygląda tak spokojnie. Delikatnie odgarniam mu włosy z czoła, nie spuszczając z niego wzroku. Przykrywam jego bladą dłoń swoją i czuję, że jest słaby. Walczę ze łzami, aby znowu się nie rozkleić, ale nie wytrzymuję. Po moich polikach spływają dwie pojedyncze łzy i spadają na jego dłoń.
- Jesteś taki blady. Tak bardzo mi przykro. Czuję gorycz i pustkę, bo wiem, że bez ciebie sobie nie poradzę. Matthew ja tak bardzo cię kocham, a ranimy się wzajemnie. To tak boli, jakby z każdą kłótnią ktoś wyrywał mi serce. Nie mogę patrzeć jak tutaj leżysz, bo cię kocham rozumiesz? Kocham cię. Gdybyś był niewiadomo, jakim idiotą bez względu na wszystko moje serce bije tylko dla ciebie - szepcze przez łzy - obydwoje popełniliśmy błąd, ale przecież możemy to naprawić. Musisz z tego wyjść i nie ma innej opcji. Nie ma mnie bez ciebie. Bez ciebie jestem tylko obumarłą duszą bez twojego dotyku. To ciebie teraz potrzebuję - ściskam dłoń, czując bezsilność. Tego teraz potrzebuję. Jego dotyku, bo tylko to trzyma mnie jeszcze, by nie zwariować.
***
Teraz pora na kolejną dawkę emocji. A co mi tam dziś sobota. Kiedy chcecie następny rozdział? No i jak wam sie podoba rozdział? ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro