Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Siedzę przed domem już jakieś półgodziny, a niebo jest bezchmurne. Dumam, gorączkowo trzymając kartkę. Kartkę i zwykły długopis. Za każdym razem, gdy próbuję napisać jakieś zdanie i tak potem je kreślę zdanie i zaczynam od nowa, tak jakby miałby to być mój jedyny list w życiu. Pragnę zakończyć ten rozdział raz na zawsze. Zakończyć i nie wracać do niego myślami. Biorę głęboki oddech, po czym swobodnie i powoli wypuszczam go. Moje ręce napinają się, gdy po raz kolejny próbuję coś napisać.

Drogi Tatusiu.
Choć nie ma Cię już na tym pełnym sprzeczności świecie... tęsknię. Ale nie jest to już tęsknota wywołana bólem, a straceniem bliskiej osoby. Mimo że wiem o twojej śmierci dopiero dwa tygodnie, brakuje mi twojego dotyku bardziej niż kiedykolwiek. Tak bardzo chciałabym usłyszeć twój ciepły głos, mówiący "wszystko będzie w porządku córeczko". Mimo że mama nie powiedziała mi o twojej śmierci, nie mam do niej żalu. Wiem, że chciała dla mnie dobrze. Wiem, że obydwoje chcieliście dobrze. Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam, jak siadałeś na skrawku mojego łóżka i opowiadałeś mi różne historie. Jedna z nich najbardziej zapadła mi w pamięć. Opowiadałeś mi o tym, jak poznałeś mamę. Pamiętam, z jaką troską i czułością o niej mówiłeś, jak bardzo się o nią troszczyłeś. Nigdy nie mówiłam ci, co czuję, ponieważ tak naprawdę nie umiałam o tym rozmawiać. Wszystko wolałam zatapiać w muzyce. Wydaje mi się, że to ona była takim naszym łącznikiem. Pomagała mi zrozumieć Cię, a ty rozumiałeś mnie. Tę historię przedstawiłeś w taki sposób, jakby to mama była tą księżniczką, a ty tarczą chroniącą ją od złego. Z każdym kolejnym rokiem, gdy na nowo w głowie odtwarzałam sobie tę historię, byłam tego coraz bardziej pewna. Tego, że to ty i mama byliście bohaterami tej historii. Jeszcze bardziej upewniło mnie to, że nigdy nie zdradziłeś mi, kim byli bohaterowie ani nie powiedziałeś mi końca tej historii. Może, dlatego że ta historia nadal trwa? Tak dużo mam pytań do Ciebie... a mam świadomość, że już nigdy nie uzyskam na nie odpowiedzi. Nie do wiary, że można kogoś tak kochać. Jak widziałam Cię i mamę czułam nutkę zazdrości, podziwu. Byliście dla mnie jak kartka i pióro. Obydwa nie mogą bez siebie żyć, a gdy są razem, tworzą jedną całość. Patrzyłam na was i widziałam, z jaką delikatnością podchodziłeś do mamy. Dbałeś o nią jak o różę, która może zwiędnąć bez twojego dotyku. To było moim marzeniem, aby być traktowaną przez mężczyznę z taką samą delikatnością, aby obchodził się ze mną, jak z najdelikatniejszym i pełnym wrażliwości kwiatem. Pragnęłam być kolorowym ptakiem wirującym wokół miłości swojego życia. Nauczyłeś mnie kochać i jak być kochaną. Nauczyłeś mnie tego, że nie mogę rezygnować z marzeń. Muszę iść dalej i nie stać w miejscu, ponieważ gdy stanę, nic już nie będzie, jak dawniej. Wspomnienia, troski i zmartwienia wrócą, gdy po prostu stanę, a czas będzie biec wokół mnie i zamykał mnie w swoje szponach. Nie mogę na to pozwolić. Jako mała dziewczynka patrzyłam na ciebie jako ideał. Choć wiem, że nie ma ludzi idealnych, w moich oczach właśnie taki byłeś. Byłeś i będziesz. Po moim poliku znów stacza się łza tato, ale ja nie chce płakać. Z każdą kolejną łzą staję się mocniejsza, ale ja może wcale nie chcę taka być? Chcę znów wtulić się w twoje ramiona jako mała dziewczynka i zapomnieć o troskach i słabościach. O stracie i bólu.
Zresztą, po co ja to wszystko piszę? I tak mi nie odpiszesz. Nie dostanę żadnej odpowiedzi, a mimo to po prostu piszę. Zapytałeś, czy ci wybaczę z tym że kazałeś mamie, aby mnie nie poinformowała o twojej śmierci. Nie wybaczę Ci, nie wybaczę, bo chcę o tobie pamiętać. Nie chcę wyrzucać cię ze swojego serca.
Kocham cię tatku.

Twoja Emily.

Kiedy kończę pisać nie uraniam żadnej łzy, choć tak bardzo bym chciała, aby swobodnie popłynęły, ale nie mogę. Nie mogę pokazać słabości i po raz kolejny dać się złamać. Przyciskam list mocno do piersi i patrzę i niebo. Słońce grzeje niemiłosiernie, a mimo to moje ciało jest pokryte lodem, którego nie idzie w żaden sposób rozmrozić.

***
- Mogę wejść - słyszę cichy, aczkolwiek melodyjny głos. Od razu podbiegam do dziewczyny i przytulam ją.

- Co ty tu robisz? - pytam, mierząc ją od góry do dołu z pełnym podziwu uśmiechu, jak bardzo wyrosła.

- Musiałam zobaczyć co u mojej kochanej kuzynki - obie nie dowierzamy, ile czasu minęło od naszego ostatniego spotkania.

Clara była moją ulubioną kuzynką, gdy byłyśmy małe. Zawsze trzymałyśmy się razem, dopóki nie przeprowadziła się ze swoimi rodzicami na koniec kraju. Pamiętam, jak kiedyś bawiłyśmy się poza domem i przez przypadek uderzyłam ją piłką, a ona później oddała mi, wiec obie leżałyśmy na kanapie z podbitym limem przy oku. Do teraz ta sytuacja wydaje się śmieszna, choć pamiętam, że wtedy mi nie było do śmiechu.

- Zakochałaś się - wypala, opadając na kanapie. Jęczę zażenowana i siadam obok niej.

- Nie zakochałam się - zaprzeczam, ledwo powstrzymując uśmiech.

- Moja mała Emily się zakochała - wybucha śmiechem, a ja zaczynam się rumienić.

- Ja się nie zakochałam - zaprzeczam, wbijając wzrok w podłogę.

- To spójrz na mnie i jeszcze raz to powiedz - prosi.

- Ja się nie zakochałam - nie dość, że się rumienie to jeszcze nie mogę powstrzymać uśmiechu przedzierającego się przez moją twarz.

- Jaki jest? - pyta, triumfując.

- Cóż... Jest ciepły, miły, odpowiedzialny, a te i usta - mówię rozmarzona - boże jak czuję, jego dotyk to od razu drżę - przyznaję, nie kryjąc uśmiechu.

- O boże - patrzy na mnie zaskoczona, nie wierząc, że to ja to wszystko powiedziałam - jeszcze nigdy tak dużo nie powiedziałaś o żadnym faceci, faceci przynajmniej nie w taki sposób - odpiera, będąc widocznie pod dużym wrażeniem.

- Ale... - zaczynam, ale mi przerywa.

- Emily co znowu, za "ale"? Miało być tak super - jęczy jak mała dziewczynka, która właśnie dowiedziała się, że Święty Mikołaj nie istnieje.

- Boje się - pierwszy raz od tych kilkunastu lat przyznaję się, że się czegoś boję.

- Ty? Emma Clarke przyznajesz się, że się czegoś boisz? - patrzy na mnie jak na ducha, po czym uśmiecha się pocieszająco i delikatnie dotyka mojej dłoni - czego się boisz? - pyta ciepło.

- Boję się związku z nim. Mimo że z nim jestem, po prostu się boję. Boję się, że wszystko zawali się jak cholerny domek z kart - wzdycham i momentalnie czuję, jak cały ciężar ze mnie schodzi.

- To normalne, że się boisz - kciukiem głaszcze lekko moją dłoń - może warto byłoby z nim porozmawiać? - ma rację. Muszę z nim porozmawiać, ale czy to będzie takie proste?

Obie słyszymy pukanie do drzwi i dosłownie odpowiadamy w tym samym momencie "proszę!", po czym wybuchamy śmiechem. Mama wchodzi do pokoju i stawia przed nami talerzyk z ciepłą herbatą i ciasteczkami.

- Dziękujemy - mówimy jakby sklonowane i rzucamy się na ciasteczka.

- Proszę - mama odpowiada z szerokim uśmiechem i zamyka drzwi.

Biorę kolejne ciastko z talerza i opieram się o kanapę. Unoszę głowę do góry i patrzę w sufit. Zamykam na chwilę oczy i zataczam się w swoich myślach. Unoszę jedną powiekę do góry i zerkam na Clare. Nieźle wchodzą jej te ciastka. Wybucham śmiechem i zdaje mi się, że patrzy na mnie jak na idiotkę.

- Nieźle wchodzą ci te ciastka - wyjaśniam, uśmiechając się szeroko.

- Bo są naprawdę pyszne - zachwyca się nimi.

- To są zwykłe ciastka - komentuje, wzruszając ramionami.

Mierzy mnie morderczym spojrzeniem, więc postanawiam odpuścić. Wzdycham cicho z lekkim uśmiechem. Obie siedzimy w ciszy jakiś czas, po czym nie wytrzymuje i zaczynam wypytywać ją o Thomasa. A no właśnie już biegnę wam z wyjaśnieniem, kim jest ten mężczyzna, a więc jest to mąż mojej kochanej kuzyneczki, którego kocham jak brata. Oczywiście liczę na to, że zdradzi mi co nieco, co u nich, ale tego zupełnie sie nie spodziewałam.

- I... - urywa w trakcie wypowiedzi, ale ponaglam ją, aby kontynuowała. Jak na złość pożera mnie ciekawość - razem z Thomasem spodziewamy się dziecka - delikatnie dotyka swojego brzucha.

- Ojej - szepcze i od razu ją przytulam ucieszona wiadomością - który miesiąc? - pytam z szerokim uśmiechem, a gdy odrywamy się od siebie, dostrzegam, że trochę się popłakała.

- Cholerne hormony - wyciera oczy. Obie śmiejemy się - trzeci - mówi, patrząc na mnie ciepłym wzrokiem. Kręcę głową z niedowierzaniem i znów ją przytulam.

- Gratuluje kuzyneczko - szepce, gładząc ją po plecach.

***

Siedzimy na kanapie, oglądając najnowszą komedię. Wpatruje się w ekran, jednak nie mogę się powstrzymać, aby nie spojrzeć na Clare. Jest taka szczęśliwa. Cieszę się, że znalazła szczęście i mężczyznę na całe życie, a na dodatek pod sercem nosi małą istotkę. Uśmiecham się pod nosem i czuję, jak nie mogę przestać się szczerzyć. Kiedy Thomas wreszcie wchodzi do salonu, natychmiast zrywam sie z kanapy, aby go uściskać. Oczywiście składam mu gratulacje, ale i ostrzegam, że jeśli zostawi ją samą z dzieckiem, to obiecuje, że nie ręczę za siebie. On jednak to przewidział, bo od razu zaczyna mnie uspokajać, że takie coś nie będzie miało miejsca. Gdy wystarczająco mnie przekonuje, siadam z powrotem na kanapę. Clara przygląda się naszej rozmowie i zaczyna się śmiać.

- No co? Martwię się - odpieram niewinnie, po czym nie wytrzymujemy i wszyscy wybuchamy głośnym śmiechem.

Wstaję i zostawiam ich samych. Gdy wchodzę do kuchni, dostrzegam, że Thomas bierze ją na kolana i przytula. Mimowolnie uśmiecham się i odwracam wzrok.

- A ty już znalazłaś swojego księcia z bajki? - moja mama wchodzi do kuchni, a ja od razu poskakuje - spokojnie kochanie, to tylko ja - uspokaja mnie, uśmiechając się z troską.

- Tak. To znaczy nie. Nie wiem. Może - z każdym słowem coraz bardziej się czerwienie.

- Oj córeczko, córeczko - krzyżuje ręce na piersi z szerokim uśmiechem.

- Oj mamo, mamo - naśladuje ją, po czym obie wybuchamy śmiechem.

- A więc kiedy mnie odwiedzicie? - pyta.

- Że co? - patrzę na nią, jakbym uważała, że mówi po chińsku.

Zaglądam do lodówki i wyciągam zimne mleko. Sięgam po szklankę do białej szafki i nalewam sobie białej cieczy.

- Chciałabym poznać tego szczęsciarza - siada przy stole, uważnie mi się przyglądając.

- Może kiedyś mamo. Może kiedys - powtarzam cicho i opieram się o wyspę kuchenną. Na mojej twarzy błąka się uśmiech, którego zdradzają szkarłatne rumieńce.

Matthew

Dlaczego ona nie odbiera tego cholernego telefonu. Dobijam się do niej jak do ściany i nic. Tylko głupia poczta głosowa. Krążę po salonie, a moja mama bacznie mi się przygląda. Wiem, że wyleciała zaledwie kilka godzin temu, ale mogłaby się, chociaż na chwilę odezwać i dać znać, że doleciała i nic jej nie jest. Staję w miejscu i wykonuje kolejne połączenie, modląc się w myślach, aby odebrała.

- Halo? - no nareszcie.

- Doleciałaś już na miejsce? Nic ci nie jest? Jak sie czujesz? Może mam do ciebie przylecieć? - zasypuje ją pytaniami. Zamiast mi odpowiedzieć, wybucha śmiechem.

- Po pierwsze tak jestem już na miejscu. Po drugie nie nic mi nie jest - uspokaja mnie - i nie nie musisz do mnie przylatywać, choć cholernie za tobą tesknię - ona za mną tęskni. Wzrok mojej mamy od razu sprowadza mnie na ziemię.

- Em... Jak ci sie podoba u mamy? - pytam, nie kryjąc wpełzającego uśmiechu na moją twarz.

- Jest okej. Nawet bardzo - słyszę, że jest spokojna. Szczęśliwa.

- Kiedy wrócisz? - mówię głosem znudzonego czekaniem dziecka.

- Jestem tu kilka godzin - śmieje się do słuchawki - posiedzę u mamy do czasu ślubu, a potem do was wrócę - zdaje mi się, że ona również się uśmiecha.

- Będę czekać - odpieram, opierając się łokciem o oparcie kanapy.

- Mam taką nadzieję - gdy to mówi, rozłącza się, a ja już za nią tęsknię.

- Synu. Poważnie? - patrzy na mnie spod okularów - dziewczyna dopiero dotarła na miejsce. Daj jej się nacieszyć rodziną - wzdycha z pocieszającym uśmiechem, dając mi do zrozumienia, że jakoś muszę wytrzymać nieobecność Emily.

- Nudzę się jak mops. Katy jest w przedszkole, Emily wyjechała, a ja? Sam jak palec - wzdycham, usadzając się wygodnie na kanapie.

- Oj synku, synku - kręci głową z szerokim uśmiechem i wraca do krzyżówki.

Układam ręce za głowę, a nogi opieram na stole. Zaczynam oglądać jakąś komedie, która ma, choć na chwilę wyleczyć mnie od nudy. W domu jest taka cisza, że równie dobrze można usłyszeć brzęczenie muchy. Kiedy dzwoni dzwonek do drzew, automatycznie napinają mi się mięśnie. Wstaje leniwie i podchodzę podchodzenia drzwi. Nikogo nie ma. Pusto. Rozglądam się jeszcze chwilę, ale nawet nie ma śladu czyjejś obecności. Gdy wychodzę na próg, dostrzegam kopertę. Niepewnie kucam przy niej i rozdzieram osłonę. To pozew. Śledzę wzrokiem każde słowo i czuje, jak literki stają się dla mnie rozmazane. Niemal, że niewidoczne. Cholera, Cholera, cholera. Analizuje w głowie wszystkie informacje i nie wiem co robić. Czuję, panikę. Cholerną panikę, która rozsadza mnie od środka. Katy. Zrywam się na równe nogi i biegnę do samochodu. Bez zawahania odjeżdżam i mam w głowie tylko to, że chcę zobaczyć moją małą dziewczynkę. Chcę mieć pewność, że nic jej nie jest.

Kiedy podjeżdżam pod przedszkole, wysiadam z auta i nawet, nie patrząc na ulice. Biegnę przed siebie. Stoję i czekam jak kołek z nadzieją, że wszystko jest w porządku. Zatapiam wzrok w drzwiach i czekam tylko, aż wyjdzie. Nic. Kompletnie nic. Chodzę w kółko, przecierając twarz dłońmi. Ręce mi się pocą, a nogi mam jak z waty. Słyszę trzaśnięcie drzwiami. Bez wahania odwracam się i widzę... Katy. Kucam przy niej, a ona biegnie do mnie i przytula. Zawiesza swoje małe rączki na mojej szyi i cichutko chichocze. Oddycham z ulgą. Zamykam na chwilę oczy i nabieram gwałtownie powietrza, po czym staram się je powoli wypuścić.

- Kocham cię córeczko - szepcze niemalże bezgłośnie.

- Ja ciebie też tatusiu. A pójdziemy na lody? - pyta słodko.

- Pewnie słoneczko - odszeptuje i powoli wstaje. Biorę ją za rączki i powoli idziemy w kierunku, małej budki z lodami.

***
Kochani o to kolejny rozdział na wakacje. Jak wam się podobał?
Do zobaczenia w następnym 😘❤️

Planuję zmienić trochę prolog a mianowicie styl mojego, ponieważ wydaje mi sie, że ten prolog mógłby być nieco lepszy. Oczywiście treść bedzie dopasowana do innych rozdziałów.
No i oczywiście wezme sie za korektę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro