Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Emma

Nic nie czuje. Już nie czuje ciepłych łez, jakie bezustannie płyną po moich polikach. Przed oczami mam tylko najgorsze scenariusze, a myśli, które kotłują się w mojej głowie, zaburzają mi wszystko, co mnie otacza. Słyszę tylko głuche szepty ludzi, gdy wchodzę do szpitala. Moje tętno znacznie przyspiesza, kiedy dostrzegam Katy siedzącą w poczekalni. Gdy ona również mnie widzi, podbiega do mnie i rzuca mi się na szyję. Cicho szlocha, a ja bez zastanowienia przytulam ją do piersi i szepce uspokajająco.

— Pani jest żoną pana Matthew — podchodzi do mnie lekarz prowadzący. Niepewnie przytakuje i przełykam ogromną gulę w gardle. Czuję, jak zastygam. Podnoszę się i odczuwam, jak moje ciało się spina.

— Co z nim? — Pytam, bez zastanowienia delikatnie, trzymając rączkę dziewczynki.

— mógłbym prosić panią do gabinetu? — Nieco poważnieje. Chce powiedzieć, że nie mogę zostawić tu małej, ale wyprzedza mnie, mówiąc, że pielęgniarka się nią chwilę zajmie.

Idę za nim, czując cały czas nieustające szybkie bicie serce, które z każdą kolejną chwilą podchodzi mi do gardła. Wskazuje gestem ręki na miejsce przed nim i posłusznie siadam.

— A więc stan pani męża jest ciężki, ale również niestabilny. Z każdą chwilą może się polepszyć, acz kolwiek może być gorzej. — Patrzy na mnie ze współczuciem. Nie chce jego współczucia, łaski, chce tylko Matta... - niestety odniósł poważne obrażenia. Na szczęście udało nam się zatamować krwotok. Będzie mógł chodzić, ale bez rehabilitacji się nie obejdzie — kontynuuje, a ja czuje, jakbym była w jakimś amoku. Nawet nie zauważam, że moje policzki po raz kolejny są mokre od łez — dzisiejsza doba będzie decydująca. Jeśli jego stan się pogorszy, będzie potrzebna operacja — przytakuje i wstaje na sztywnych nogach. Powoli wychodzę z gabinetu, choć nadal czuje mu sobie wzrok tego lekarza.

Podchodzę do małej i uśmiecham się smutno. W ciszy delikatnie głaszczę jej włoski i tulę do siebie. Na szczęście przestała płakać, choć wiem, że nadal to wszystko przeżywa. Przecież to jej ojciec. Tak bardzo chciałabym poczuć teraz jego delikatny dotyk. Smak miękkich ust. Poczuć, jak jego kciuk ociera każdą moją łzę. Chcę po raz kolejny usłyszeć bicie jego serca. Dotknąć jego ciepłej dłoni. Przytulić jego bezwładne ciało i odebrać od niego cały ból. Z myśli wyrywa mnie głos... Znam go. Mała odrywa się ode mnie i przenosi wzrok na swoją babcię. Mama Matta tu jest. Słyszę jej krzyk, a potem rozpacz po rozmowie z lekarzem. Podchodzi do szyby gdzie leży jej syn i opuszkami palców delikatnie dotyka jej. Mała przygląda jej się uważnie i również podchodzi do kobiety i przytula się do niej. Niepewnie podchodzenia do nich i dotykam lekko ramienia starszej kobiety i szepce:

— Wyjdzie z tego. — Tylko tyle jestem w stanie z siebie wyrzucić.

Ciężko wzdycha i opada na krzesło. Widzę jej ból, jaki maluje się na jej twarzy. Widzę, jak cierpi. Jednocześnie boi się, że może go stracić, czyli tak jak ja. Wszystkie trzy siedzimy w ciszy i nie odzywamy się.

Kiedy wychodzi lekarz z sali, podnosimy się, licząc na jakieś wieści. Jego wzrok ucieka do papierów, jednak po chwili domyślam się, że próbuje jakoś dobrać słowa.

— Jego wyniki nie są najlepsze — zaczyna — potrzebna jest krew, dużo krwi.

— Ale to chyba nie problem? — Pytam drżącym głosem.

- Pani mąż ma bardzo rzadką grupę krwi. Tylko sześć procent na całym świecie ma tę grupę krwi — mówi, patrząc na nas zbolałym wzrokiem — staramy się robić co w naszej mocy, aby doszedł do siebie, ale bez krwi to nie możliwe. — Obdarza nas smutnym spojrzeniem i powoli odchodzi.

— Babciu, tata z tego wyjdzie prawda? — Pyta cichutko.

— Wyjdzie — odpowiada przez łzy i całuje ją a czubek głowy.

Mijają minuty, a potem godziny. Patrzę w szybę gdzie leży Matthew. Jego ciało jest cale pokryte licznymi ranami. Przykładam głowę do szyby i pozwalam łzą swobodnie popłynąć. On nie przeżyje bez tej krwi. Patrzę na niego zbolałym wzrokiem i czuje, jak ogarnia mnie panika, smutek i złość. Tak złość, ale nie na niego tylko na los. Siadam z powrotem obok mamy Matthew i składam je ze sobą, po czym opieram na nich brodę.

— Mój mąż ma taką samą grupę krwi, jak mój syn — kobieta szepce zdławionym głosem.

— Może mógłby oddać krew... — zaczynam, ale ucina.

— To raczej nie możliwe — mówi to tak, jakby była tego stuprocentowo pewna. Cicho wzdycham i więcej nie ciągnę tematu. Mała śpi w jej ramionach, tak spokojnie i mocno, że chyba nic nie byłoby w stanie jej zbudzić.

— Ktoś musi się nią zająć. — Patrzy na mnie spokojnym wzrokiem.

— Ja się nią zajmę — wypalam, ale nagle czuję, jak się czerwienie.

— Dobrze. Niech będzie — odpowiada po chwili namysłu, patrząc na Katy ciepłym i jednocześnie kojącym wzrokiem.

Mijają kolejne trzy godziny, a stan Matta się nie poprawił. Jadę z małą w aucie do mojego domu. Co jakiś czas zerkam na nią w czasie jazdy i patrzę, jak śpi. W głowie siedzi mi ojciec Matthew. Kim był ten człowiek? Dlaczego nie może oddać krwi dla własnego syna? Dlaczego Matt nigdy o nim nie wspominał...? Biorę głęboki oddech i zgaszam silnik. Wysiadam z samochodu i wyciągam z niego śpiącą księżniczkę. Zanoszę ją w ciszy do mojego pokoju i kładę na łóżku. Wtula się w poduszkę i cicho gada przez sen. Patrzę na nią chwilę, po czym opuszczam pokój.

Wracam do niej po tym, jak biorę prysznic. Kładę się obok niej na łóżku i delikatnie głaszczę jej drobną, smukłą rączkę.

— Tatuś wyjdzie z tego? — Pyta cichutko i wtula się we mnie.

— Wyjdzie. Obiecuje — szepce do jej uszka — a teraz śpij. — Cicho ziewam i patrzę na nią, z jakiej troską nie okazałam nikomu innemu. Czuję, jak wypełnia mnie zupełnie nowe uczucie. Uczucie, które wypełnia pustkę i snuje nowe myśli w głowie...

— Pojedziemy dzisiaj do tatusia? — Słyszę cieniutki głosik małej, która nadal leży wtulona we mnie.

— Pewnie, myszko — Cicho ziewam i uśmiecham się smutno.

Siedzimy w szpitalu. Mała cały czas rozmawia ze swoją babcią. Moja głowa cały czas kręci się wokół ojca Matta. To on może oddać mu krew. To od tego człowieka zależy życie własnego syna. Całe rano szukałam wiadomości na jego temat i znalazłam, że mieszka nie daleko stąd.
Pierwsza myśl, jaka przychodzi mu do głowy to, że muszę go znaleźć i za wszelką cenę doprowadzić do tego, aby oddał krew.

— Przepraszam, ale muszę jechać coś załatwić — mówię cicho i wstaje — przyjdę troszkę później — dodaje i powoli wychodzę ze szpitala.

Jadę pod adres, który znalazłam w internecie i czuje niepewność. Jeśli Matthew o nim nie wspominał, a jego mama za wszelką cenę unika tematu, coś musi być na rzeczy. Momentalnie na wszystkie czarne scenariusze zaczynam się trząść. Kiedy podjeżdżam pod dom, biorę głęboki oddech. Dom wygląda na zaniedbany. Jest wręcz porośnięty chwastami i innymi roślinami. Wzdycham i wysiadam z samochodu.
Dzwonie dzwonkiem do drzwi. Staje w nich starszy mężczyzna i widzę, że ledwo czuje grunt. Jest cały pijany. Okej już mi się to nie podoba.

— Czego? — pyta, ostrym tonem.

— Chodzi o pana syna — zaczynam, uważnie przyglądając się mężczyźnie, który chyba naprawdę jest ojcem Matta. Te same rysy twarzy, mimo że tego mężczyzny są bardziej wyostrzone. Te same oczy.

— Co ten smarkacz ode mnie chce?! — wybucha i mierzy mnie wzrokiem.

— Miał wypadek. — Czuję, jak moje serce podchodzi mi do gardła. Rozszerza drzwi i wpuszcza mniej do środka. Pierwsze czuję, to zapach starych wypalonych papierosów i duszącego alkoholu. Rozglądam się i brak tu jakiego kolwiek ogrzewania. Jest zimno i brudno.

— Chodzi o to, że pana syn ma bardzo rzadką grupę krwi. Tylko pan może mu uratować życie. — Patrzę na niego błagalnym wzrokiem.

— To prawda — kwituje - jeśli mam mu pomóc chce coś w zamian — mówi pewnie i zachodzi mnie od tyłu — oddasz mi siebie, a mój syn otrzyma krew — tym razem szepce do mojego ucha. Odczuwam, jak momentalnie robi mi się nie dobrze. Czy ja się przesłyszałam? Ten człowiek chce się ze mną przespać, a w zamian odda krew? Głośno przełykam ślinę. W moich oczach rośnie panika.

— Nie zrobię tego — odpowiadam, pewnie nawet na niego nie patrząc.

— Przemyśl to. Mój syn nie musi o niczym wiedzieć, to będzie tylko między nami, a dzięki temu jego córka nie zostanie sierotą — bełkocze.

— Nie zrobię tego... — szepce i czym prędzej opuszczam mieszkanie, odjeżdżam z posesji z pieskiem opon. Jadę przed siebie, czując kocioł myśli, jaki tworzy się w mojej głowie...

***
Kochani mam nadzieję, że za ten rozdział mnie nie zabijecie i, że chociaż trochę was zaciekawiłam. Jak wam sie podobał rozdział? ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro