Rozdział IV
Popełniłem błąd.
Do tej pory byłem przekonany, że bogowie przywiedli Lavirrę do Kamiennego Zamku, by uwolniła mnie z Zemsty żywiołów. Oszczędziłem ją z wdzięczności. Nie chciałem, by straciła życie po tym, jak oddała mi wolność. Tak naprawdę nie była mi do niczego potrzebna, ale zabrałem ją ze sobą, bo podejrzewałem jak okrutny los czekałby ją z Alestrą i Revinem.
Sny o panterze wydawały się kreacją mojego udręczonego umysłu. Kocica była niczym zjawa. Dopiero po odzyskaniu pełni władzy nad ciałem, zrozumiałem, że ona dzieliła ze mną senne marzenia. Stały się realne, namacalne, ekscytujące.
Nie potrafię ukryć, że mnie zafascynowała. Drzemie w niej odwaga i siła, które dostrzegłem podczas walki. Później niemal osunęła się w moje ramiona. Pozwoliła, bym ukoił jej strach, nie uciekała przed moim dotykiem.
Tej nocy nad jeziorem coś się zmieniło. Widziałem ufność w jej oczach. Słyszałem rytm jej serca. Czułem zapach kobiecości. Wzywała mnie ciałem i duszą, na jawie i we śnie.
Dlatego opuściłem maskę i odsłoniłem kawałek duszy.
Całe życie okłamywałem wszystkich, nawet siebie. Oczekiwano ode mnie tak wiele, że nie mogłem sobie pozwolić, by być... sobą. Tonąłem w wykreowanym wizerunku i rozpaczliwie sięgałem ku powierzchni, by się oswobodzić. Brakowało mi sił i celu w życiu, ale...
Mam wrażenie, że właśnie go znalazłem.
Ją...
꧁︵‿🟍‿︵꧂
Pustynia.
Pogrążona w ciemnościach jałowa ziemia, oddawała ciepło minionego dnia. Przed nami rozpościerał się widok na piaszczyste pagórki i wydmy, wyglądające niczym fale na wzburzonym morzu. Zastanawiało mnie, w jaki sposób Virral odnajduje drogę, skoro gęste chmury przysłaniały gwiazdy na nieboskłonie, ale nie chciałam zadawać mu tego pytania. Nie odzywaliśmy się do siebie od czasu tamtej rozmowy. Byliśmy dwoma istotami podążającymi w tym samym kierunku. Chwila ciszy była mi potrzebna, by uspokoić sprzeczne emocje.
Myśli znowu skierowały się ku pustce, którą kiedyś wypełniała magia. Czułam się tak, jakby w mojej piersi powstała bezkresna przepaść, która pogłębiała się przy każdym uderzeniu serca. Miałam wrażenie, że każda cząstka mnie wypełniona jest rozpaczą, po utracie mocy i byłam pewna, że jeżeli nie odzyskam swoich darów, taki stan będzie mi towarzyszył do końca życia. Nigdy nie byłam typem samobójcy, wiedziałam, że będę musiała nauczyć się egzystować w ciele pozbawionym nadprzyrodzonych możliwości. Niestety, w tym momencie nie potrafiłam wymyślić, żadnego pozytywnego zakończenia przygód, a wyobraźnia podsyłała mi jedynie mroczne scenariusze.
Przeniosłam wzrok na Virral, zastanawiając się, czy on czuł się tak samo, czy gorzej? Może przez te wszystkie lata przyzwyczaił się do utraty mocy? Czym była Zemsta żywiołów i kto ją na niego zesłał?
Milczał jak zaklęty, jednak coś w jego postawie uległo zmianie. Wpatrywał się w horyzont z błyskiem w oczach, jakby czerpał radość z samego przebywania na tym świecie. Zrelaksowane ciało bujało się w rytmie biegnącego wierzchowca.
– Zaczynasz mnie krępować – odrzekł niespodziewanie, jakby wyczuł, że się mu przyglądałam.
– Czym jest Zemsta żywiołów? – zapytałam bez ogródek. Virral westchnął przeciągle.
– Zacznijmy od tego, że niewielu z obecnie żyjących pamięta, iż istnieje sposób na pozyskiwanie oraz dzielenie się mocą z innymi magami. Tysiące lat temu podjęto decyzję o zatajeniu pewnych zdolności animagów i z biegiem czasu zupełnie o nich zapomniano.
– Chodzi o wysysanie? Tyremon już mi coś o tym wspominał, tylko nie wyrażał się zbyt jasno – powiedziałam, przypominając sobie rozmowę z nim.
– Nie chciał zdradzać zbyt wielu sekretów, by dodatkowo cię nie narazić przed spotkaniem z Aivvają. Zapewne miał słuszność. Im mniej wiesz, tym spokojniej żyjesz – powiedział z kwaśnym uśmiechem. – Tylko że ty długo nie pożyjesz.
Przewróciłam oczami.
– Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia. Moje życie wywróciło się do góry nogami już nie jeden raz. Nie spodziewam się, żeby kiedykolwiek było ustabilizowane – zaśmiałam się z goryczą. – I tak znajdę sposób, by się tego dowiedzieć, więc oszczędź mi czasu i mów.
– Nie grożę ci, tylko stwierdzam fakt, księżniczko. Potrafię pozyskać magię od innych animagów – stwierdził. – Posiadam wszystkie dary i mam pokaźny zasób mocy, ale tę potęgę, o której słyszał cały świat, zawdzięczam kradzieży energii. Mogę ją pobrać i rozdysponować według własnej potrzeby. Umiem też oddać magię. Cały sekret polega na tym, by odpowiednio zrównoważyć swoje działania. Tyle ile weźmiesz, tyle musisz oddać światu.
– Czyli zabrałeś dla siebie zbyt wiele? – zapytałam go niepewnie. – Nie czułeś, że przestajesz to kontrolować?
– Oczywiście, że czułem – mruknął Virral i mimowolnie zacisnął dłonie na wodzach, tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. – Wiedziałem, jakie mogą być konsekwencje, ale nie mogłem przestać. A właściwie mogłem, tylko nie chciałem. Znalazłem się w takiej sytuacji, że musiałem pozyskać jak najwięcej magii, ale się zatraciłem. Wysysałem moc strumieniami, nie zważając na to, że za chwilę przestanę sprawować kontrolę nad darami.
– Ten animag, od którego pobrałeś energię, musiał być potężny – uniosłam brwi w zadziwieniu, ale nie skomentował. – Nie mogłeś uwolnić nagromadzonej magii?
– Żywioły przestały mnie słuchać. Najpierw tylko wirowały wokół, tocząc walkę między sobą o to, który z nich zostanie przywódcą. Potem zwróciły się przeciwko mnie. Płonąłem, tonąłem, dusiłem się, raniłem i leczyłem jednocześnie, aż w końcu moje ciało straciło wolę walki i zamieniło się w kamień. Wtedy wszystko zaczęło się dziać we wnętrzu tego posągu, którym się stałem. To było moje więzienie. Cierpiałem przez dziesiątki lat, dręczony magią umysłu i wszystkimi innymi darami.
– Nadal mi nie powiedziałeś, czemu to zrobiłeś – stwierdziłam. Virral zlustrował mnie spojrzeniem.
– Obawiam się, że nawet jak zacznę ci się tłumaczyć, to nie uwierzysz w ani jedno moje słowo – stwierdził po chwili zastanowienia.
– Sprawdź mnie – odparłam. Mężczyzna uniósł jedną brew z rozbawieniem.
– Powiedzmy, że poświęciłem się dla dobra ogółu – oznajmił tajemniczo, a ja prychnęłam ze śmiechem. – Nie powiem nic więcej. I tak byś mi nie uwierzyła. Jak tylko wykradnę Sztylet prawdy, oczyszczę się z wszelkich fałszywych oskarżeń i przyjmę na siebie stosowną karę.
Pokiwałam głową w zamyśleniu z lekkim uśmiechem. Tajemnice. Wszędzie, gdzie się nie znalazłam, otaczały mnie sekrety i niedomówienia. Zastanawiałam się, co tak naprawdę knuje Virral.
Kłamał, by pozyskać moje zaufanie? Tylko po co? I tak podążałam do Świętego Miejsca, aby odzyskać moc, a skoro nie znałam drogi, byłam od niego zależna. Nie miał powodu, by mnie nakłaniać do wspólnej wędrówki. Nie wierzyłam, by był tak głupi, by myśleć, że dobrowolnie oddam swoją magię. Owszem bywam naiwna, ale nie aż tak.
Wiedziałam, że powinnam się mieć na baczności – w końcu podróżowałam u boku tyrana, kłamcy i pewnie świetnego aktora. Jednak intuicja popychała mnie w kierunku Virrala, jakbym była ćmą lecącą do światła.
– Nie wierzysz nawet w to jedno zdanie – mruknął po chwili, wyrywając mnie z zamyślenia. – Jak miałbym wyjawić ci sekrety, skoro nie potrafisz dać wiary choćby temu, że umyślnie skazałem się na taki stan? Choć muszę przyznać, że spadł na mnie tak wielki ogrom cierpienia, że drugi raz chyba bym się na to świadomie nie zdecydował.
– Jakie to ma dla ciebie znaczenie, czy wierzę, czy nie? – odparłam, wzruszając ramionami. – Nie obudziłam cię z własnej woli i zapewne nie zrobiłabym tego, gdybym miała, chociaż odrobinę więcej rozumu, by połączyć fakty i domyślić się, kim jesteś. Owszem doceniam, że wraz z Tyremonem, pomogliście mi w ucieczce, ale wiem, że zrobiliście to ze świadomością, iż sama nie odnajdę drogi. Nie mam innego wyboru jak iść za tobą i...
– Owszem masz – przerwał mi. – Chciałem ci powiedzieć już wcześniej, ale dałem się przekonać Tyremonowi. Obawiał się, że uciekniesz, a droga bywa niebezpieczna.
– Zauważyłam.
Virral zatrzymał konia, więc mój wierzchowiec przystanął odruchowo. Mag zeskoczył na ziemię i gestem głowy zachęcił, bym uczyniła to samo.
– Czujesz coś? – zapytał, gdy stanęłam na piasku.
Skrzywiłam się, nie rozumiejąc do czego zmierzał. Uniósł brew z rozbawieniem i kiwnął głową w stronę ziemi.
– Zamknij oczy, wyostrz zmysły – polecił.
Usłuchałam jego sugestii i po chwili faktycznie wyczułam delikatne wibracje, zupełnie jakby pod moimi stopami grasowało stado korników, drążące tunele w drewnie. Spojrzałam na Virrala z niemym pytaniem w oczach.
– Ziemia święta przyzywa nas do siebie. Teraz możesz odczuwać minimalne drganie piasku. Jeżeli zboczysz z trasy, to uczucie zniknie. Kiedy znajdziesz się bliżej Miejsca Świętego, drganie się wzmocni i będzie wzrastać, aż do momentu, gdy przekroczysz linię białego lasu. Gdyby scalanie nie zakłócało pracy twoich zmysłów, wyczułabyś to już w momencie wejścia na pustynię.
– Dlaczego rodzeństwo mi o tym nie wspomniało? – zapytałam bardziej siebie niż jego.
W tym momencie poczułam gniew na Parrosa i Dimissi, za to, że nie powiedzieli mi tak ważnej rzeczy.
– To, co dla nich jest oczywiste, dla ciebie może być nie do pojęcia. Twoi bliscy, zapewne zapomnieli ci wspomnieć o czymś, co dla nich jest naturalne – odparł spokojnym głosem Virral. – Z tego co wiem, nie panowałaś wtedy nad swoimi zdolnościami na tyle, by to wyczuć. Gdy szliście w drugą stronę, musiałaś się zająć okiełznaniem nowych mocy. Pewnie przez większość czasu otaczaliście się magią dla ochrony, a ona zagłuszała wibracje.
– Czyli... – Przygryzłam wargę w zamyśleniu, zastanawiając się czemu mi o tym powiedział. – Mogłabym cię teraz ogłuszyć, zabrać konia i uciec?
– Nie musisz uciekać... – zawiesił głos. Poczekał, aż spojrzę mu w oczy i dodał z powagą: – bo jesteś wolna.
– Pozwolisz mi odejść? – zapytałam, nie mogąc ukryć niedowierzania. – Mimo iż mogę być twoją jedyną szansą na odzyskanie mocy?
Virral otworzył usta, jakby miał zamiar coś powiedzieć, jednak po chwili rozmyślił się i zamknął je.
Nic nie zrobi, by mnie zatrzymać? Nie zamierza grozić, namawiać, przekonywać? Po prostu mnie wypuści... a może tylko mnie podpuszczał?
Nagle dotarła do mnie jedna najważniejsza rzecz, która tliła się w najdalszych zakamarkach umysłu. Nie chciałam się z nim rozstawać. Nawet bez słów Szalonego Proroka, nie byłabym w stanie odejść.
Był moim wilkiem.
Właśnie takimi zwierzęcymi oczami na mnie patrzył, pełnymi nadziei, ale też rezygnacji. Sprawiał wrażenie, jakby przygotowywał się na mój atak, ale nie miał zamiaru nic zrobić. Czyżby godził się z moją decyzją? Przez chwilę wyglądał jak ufny szczeniaczek świadomy nadejścia kary. Rozczulił mnie tym widokiem.
Dosiadłam klaczy, poczekałam aż Virral wskoczy na swojego konia i dopiero wtedy ruszyłam dalej.
꧁︵‿🟍‿︵꧂
Podróż okazała się bardzo męcząca, nie tyle dla nas, ile dla naszych wierzchowców. W ciągu dnia cierpiały z powodu upałów, a nocą marzły od chłodu. W obliczu nadchodzącej zimy różnica temperatur stawała się nie do zniesienia. Nie mieliśmy magii, by uzdrowić konie lub osłonić je przed warunkami pogodowymi.
Wraz z nadejściem nocy, bezchmurne niebo wyścieliło się gwiazdami, odbijającymi światło księżyca, a temperatura powietrza drastycznie spadła. Podmuchy wiatru stawały się coraz zimniejsze, jakby niosły ze sobą pierwsze oznaki mrozu. Dotarliśmy do niewielkiego skupiska skał, które ledwie chroniło nas przed podmuchami wiatru.
Virral napoił konia i zniknął – zapewne sprawdzał okolicę. Sięgnęłam do tobołków, by znaleźć coś do jedzenia. Biały korzeń jakiegoś warzywa okazał się gorzki. Chrupałam go bez przekonania i szperałam w jukach, szukając czegoś odpowiedniego dla koni.
– W środku jest niewielka grota, ale konie się zmieszczą – powiedział niespodziewanie.
Wzdrygnęłam się i zakrztusiłam tym ohydnym korzeniem. Virral patrzył na mnie z błyskiem rozbawienia w oczach, gdy próbowałam złapać powietrze.
– Ta noc będzie wyjątkowo zimna. Zwierzeta by tutaj zamarzły – powiedział. – Poza tym zanosi się na burzę piaskową, a podmuchy zlodowaciałego piasku poranią im skórę. Nie mówiąc już o kamieniach i gałęziach. Ty również powinnaś spać w grocie.
– Jestem animagiem. Dam sobie radę – odparłam hardo.
Tak naprawdę nie podobała mi się wizja utknięcia w podziemnym grobowcu, gdyby burza piaskowa zasypała wejście do groty.
– To nie będzie przyjemne, ale nie umrzemy – powiedział i sięgnął do juków. – Jesteśmy w stanie przetrwać dużo niższe temperatury niż konie. A jak o nich mowa... – Wyciągnął z sakiewkę stworzoną z siatkowego materiału z suszonymi owocami. Wręczył mi ją, jednocześnie odbierając biały korzeń. – Nieładnie wyjadać im zapasy.
– Lubię gorzkie – stwierdziłam, próbując ukryć zażenowanie niewłaściwym wyborem posiłku.
– Kłamczucha, wolisz kwaśne!
Zaśmiał się serdecznie i dopiero po chwili pochwycił moje wymowne spojrzenie. Zacisnął usta, jakby się speszył, albo został na czymś przyłapany.
– Zawsze wybierasz niedojrzałe owoce – mruknął i odwrócił się do swojego konia.
Uważnie mi się przypatruje, skubaniec jeden.
Podał nadgryzione warzywo klaczy i skierował się w stronę wąskiej szczeliny w skale, której wcześniej... oczywiście, nie zauważyłam. Koń nie był zachwycony i nie chciał wejść do ciasnej groty. Virral gładził go po boku i szeptał, jednak nie dotarł do mnie sens słów, jedynie kojący głos. Wreszcie udało mu się wprowadzić oba zwierzęta do środka. Zdjął z ramion swój płaszcz i zakrył nim szczelnie wejście, przygniatając jego rogi kamieniami. Podszedł do dużego głazu, stojącego obok szczeliny i oparł się o niego całym ciężarem ciała.
Prychnęłam z rozbawieniem. Nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć, jak siłuje się z ogromnym kamieniem. Podejrzewałam, aż poprosi mnie o pomoc, ale się nie doczekałam.
Nie spodziewałam się po nim takiej siły, jednak był animagiem, więc zdołał przepchnąć głaz i zasłonił wejście. Usiadł na piasku, opierając się o skałę i położył na nogach swój bagaż. Wtedy przypomniałam sobie, że zapomniałam odpiąć od konia swój tobołek. Spojrzałam na górną część szczeliny, osłoniętą jedynie płaszczem i zaczęłam się zastanawiać, czy uda mi się wejść do środka, lub choćby sięgnąć po bukłak z wodą. Od postoju przy jeziorze nie miałam w ustach wody. Oszczędzałąm ją na dalszą drogę i myślałam tylko o tym, by napoić wierzchowca. Marzyłam choćby o jednym małym łyku. Virral wyciągnął ze swojej sakwy manierkę i napił się, a stróżka wody pociekła mu z kącika ust.
– Gdzie moje maniery. – Otarł twarz rękawem i wyciągnął w moim kierunku bukłak. – Skorzystasz z moich zapasów, księżniczko?
– Będę zobowiązana, panie – odparłam iście dworskim tonem i złożyłam przed nim najpiękniejszy ukłon, jaki kiedykolwiek udało mi się wyćwiczyć.
Usiadłam obok Virrala i ugasiłam pragnienie. Z dziwieniem przyjęłam fakt, że nie krępowała mnie jego bliskość. Zapach jegco ciała otulił mnie niczym woń kwiatów na kwitnącej łące.
– Nie nazywaj mnie tak.
– Jak? Księżniczką? – zapytał zdziwiony. – Przecież nią jesteś.
– Zawsze, gdy tak do mnie mówisz, mam wrażenie, że drwisz z mojego pochodzenia.
– Wręcz przeciwnie – odparł. – Ja mówię w zupełnie normalny sposób, tylko ty odbierasz to negatywnie.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Tyremon ci coś nagadał? – zapytałam, ale nie odpowiedział. Westchnęłam z niezadowoleniem i w duchu przyznałam mu rację. – Nie czuję się jak członek rodziny królewskiej, któremu należą się honory. Wiem, że społeczeństwo animagów nie popatrzy na mnie przychylnie.
– To jest nas dwoje.
– Ty i ja bardzo się różnimy – prychnęłam ze złością. – Jedyne co nas łączy, to brak magii.
Virral zamilkł i spojrzał w gwiazdy. Nie wyglądał na urażonego. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po prostu się wycofał. Nauczyłam się odczytywać jego zachowanie i podejrzewałam, że w ten sposób dawał mi przestrzeń do wyciągnięcia własnych wniosków. Chętnie bym pomilczała w jego towarzystwie, ale nie chciałam stracić okazji. Musiałam wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji.
– Powietrze jest takie spokojne. Skąd wiesz, że zbliża się burza? – zapytałam.
– Czuję podmuchy lekkiego, ale zimnego wiatru od wschodu, poza tym, o tej porze roku niemal zawsze można tu napotkać jedną z nich. Też byś to czuła, gdyby nie scalanie – odparł i podał mi kawałek suszonego jabłka. – Kto cię uczył?
– Brat.
– W jaki sposób?
– Ocknęłam się w ciele animaga i przeżyłam szok. Wszystko było za głośne, za wyraźne... bałam się otworzyć oczy. Brat poradził, bym skupiła się na uczuciu albo dźwięku, który był najbardziej uporczywy. Czekałam, aż przestanie mi przeszkadzać...
– Przeszkadzać?
Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał. Zlustrował mnie wzrokiem i na jego twarzy pojawiło się zrozumienie, którego nie podzielałam.
– Coś ze mną nie tak? Czuję, że coś przede mną ukrywali...
– Parros zrobił wszystko, co mógł, ale wyszkolił cię jak zwykłego animaga, a nie kogoś obdarzonego darem scalania. Opowiadali ci o pierwotnych? – Pokręciłam głową przecząco. Zacisnął szczęki tylko na chwilę i szybko się opanował. – Tę rozmowę odłożymy na inny czas. Mamy tylko chwilę, przed nadejściem burzy, a muszę najpierw potwierdzić pewną teorię. – Wstał z ziemi i skinął, bym uczyniła to samo. – Początki są trudne, ponieważ wymagają dużego skupienia, oraz wyciszenia wszystkich zmysłów, ale z czasem będzie ci to przychodziło coraz łatwiej. Scalanie nie jest szóstym zmysłem, tylko wszystkimi na raz. – Pokiwałam głową, czekając na dalsze wyjaśnienia. – Musisz oczyścić umysł i odnaleźć wewnętrzną harmonię. Skoro zmysły ci przeszkadzają, to powinnaś je wręcz zagłuszyć. Jesteśmy na pustyni, więc jest tu mniej bodźców.
– Ale jak? – zapytałam zaskoczona. – Oczy mogę zamknąć, przestanę oddychać, ale co z dotykiem? Cały czas czuję wibracje podłoża dobiegające ze świętego miejsca.
– Staniesz na kamieniu, on powinien zminimalizować skutki wołania duchów. Oczy zamkniesz, ale nie wystarczy, że przestaniesz oddychać, bo zapachy mogą dotrzeć do ciebie samoistnie. Zasłonię ci twarz dłonią...
– Pfff! – prychnęłam ze śmiechem. Virral zmarszczył brwi na widok mojej reakcji. – Nie podważam twoich kompetencji, tylko już wiem, że to nie zadziała. Twój zapach... – zawiesiłam głos na widok szerokiego uśmiechu animaga.
– Tak? Co z nim? – zapytał, unosząc jedną brew.
– Jest... – Szukałam odpowiedniego słowa, jednak z każdą chwilą zwłoki wpędzałam się w jeszcze większe zażenowanie – rozpraszający.
– To może położę ci dłonie na uszach...
– Nic mi nigdzie nie kładź... – zawiesiłam głos, gdy zorientowałam się, że mnie podpuszcza i bawi wyśmienicie, słysząc próby usprawiedliwienia. Zdradzały go roziskrzone oczy. – Mówił ci już ktoś, że jesteś okropnym nauczycielem?
– Nie, bo nigdy nikogo nie uczyłem.
– To nie jest zbyt pocieszające – odparłam pełna sceptycyzmu. – Nie musisz używać podstępu, by mnie udusić. Masz wprawę.
Zastygłam, gdy dwa ostatnie słowa wypłynęły z moich ust. Nie zrobiłam tego specjalnie, ale chyba podświadomie czekałam na jego reakcję. Nie dał się sprowokować.
– Postaraj się wstrzymać oddech. Wycisz umysł, o niczym nie myśl – odparł. – Będzie ci łatwiej, jeżeli wsłuchasz się w rytm serca. Po kilku próbach poczujesz jedność zmysłów i sama przejdziesz w stan scalenia. Z czasem będziesz umiała posługiwać się tą zdolnością zupełnie naturalnie. Dla mnie jest to prostsze niż mrugnięcie okiem.
Jakby na poparcie swoich słów przywołał scalanie. Zniknął. Pojawił się na kamieniu kilka kroków dalej, z kawałkiem materiału w dłoniach.
Skąd go wziął?
Wskoczyłam na głaz i stanęłam naprzeciwko Virrala. Pozwoliłam, by oplótł mi tkaniną uszy, na tyle szczelnie, bym nic nie słyszała. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i mocno ścisnęłam sobie palcami nos. Starałam się uspokoić myśli i odnaleźć stan, jaki opisał mi Virral. Nie było to proste, ponieważ, ciągle coś mnie rozpraszało.
Zapach końskiej sierści na palcach, którymi trzymałam nozdrza. Smak suszonego jabłka w ustach. Wibracje wysyłane przez święte miejsce. Najbardziej dręczyła mnie świadomość obecności Virrala. Wiedziałam, że stał o krok ode mnie i nawet czułam jego oddech muskający moje policzki. Przyprawiał mnie o dreszcze na całym ciele, jednak nie ze strachu, ale z ...ehhh.
Wkurzałam się na samą siebie, że nie panuję nad organizmem. Podejrzewałam, że zdawał sobie sprawę z tego, jaki wywierał na mnie wpływ i może nawet wykorzystywał to przeciwko mnie? Mydlił mi oczy? Specjalnie łapał mnie za dłonie, żeby zostawić na nich swój zapach, bym nie mogła się uwolnić?
Prędzej się uduszę, nim scalę zmysły w jego obecności. Nie powiem, by się odsunął. Nie dam mu tej satysfakcji.
Nagle przestałam czuć na sobie ciepło jego oddechu. Zaciekawiona otworzyłam oczy i dostrzegłam, że usiadł na odległym głazie. Pomyślał nawet o tym, by usiąść na zawietrznej –powietrze dmuchało w jego kierunku, dzięki czemu nie docierał do mnie jego intensywny zapach.
Ponownie zacisnęłam powieki i wstrzymałam oddech, starając się wsłuchać w organizm. Straciłam już nadzieję, ale po kilkunastu próbach udało mi się scalić zmysły. Spojrzałam na świat skąpany w złotych drobinkach, jednak radość trysnęła jak bańka mydlana, gdy wzrok padł na moje ręce. Kiedyś błyszczały bielą i błękitem, nogi brązem i czerwienią, klatka piersiowa srebrem, a szyja i czoło złotem. Jednak teraz... byłam bezbarwna.
Ciało zlewało się kolorem z całą okolicą, ponieważ nie posiadałam w sobie magii. Potwierdziłam to, czego najbardziej się obawiałam.
Coś mignęło i dopiero po chwili ujrzałam zarys sylwetki. Świat trwał w bezruchu, gdy po kilku krokach uklęknęłam naprzeciwko Virrala. W jednym ze wzorów na czole animaga widziałam malutką złotą drobinę, połyskującą w rytmie bicia jego serca.
Wyciągnęłam rękę, i wiedziona ciekawością, chciałam dotknąć wzorów na jego skórze. Świat powróciły do normalności. Virral odruchowo złapał mnie za nadgarstek, tuż przy swojej twarzy. Zastygł na mój widok, wyraźnie zaskoczony.
– Co robisz? – wyszeptał, jakby nie panował nad siłą głosu.
– Masz ją – odparłam podekscytowana. Delikatnie poruszyłam ręką. Poluzował uchwyt, więc dotknęłam opuszkami palców jego skóry. Drgnął i przestał oddychać. – Widziałam ją tutaj. Maleńki okruszek magii – powiedziałam z uśmiechem.
Wiedziałam, że zachowuję się jak wariatka, ale tak bardzo tęskniłam za swoją mocą. Rozumiałam, że on przechodził przez to samo i chciałam mu podarować odrobinę nadziei.
– Czy to oznacza, że uda ci się odzyskać moc? Widziałeś u mnie ślad darów? – zapytałam podekscytowana.
Virral oderwał moją dłoń i pokręcił głową z kamiennym wyrazem twarzy. Jego zaprzeczenie tylko upewniło mnie w przypuszczeniach. Podniosłam się z ziemi i bez słowa odeszłam w kierunku głazu zasłaniającego wejście do groty, w której ukryliśmy konie. Nie chciałam, by widział łzy płynące po moich policzkach. Przeszłam na drugą stronę masywu, by w spokoju uporać się z myślami. Kręciłam się w kółko i zagryzałam wargi z wściekłością. Klęłam na bogów i pieprzone przeznaczenie.
Wyszłam zza zakrętu na otwartą przestrzeń, ale dopiero po paru krokach zorientowałam się, że do moich uszu docierał szum. Z północy nadchodził tuman piachu. Skały musiały zupełnie wytłumić dźwięk nadchodzącej burzy, a ja nie byłam na tyle czujna, by się zorientować w sytuacji. Odwróciłam się, by wrócić do Virrala...
Piasek po mojej prawej stronie się poruszył. Falował wokół, jakbym stała na małej wyspie, otoczona morską tonią.
Ruchoma wydma?
Pierwsze skojarzenie szybko wyparł przebłysk intuicji. Fala przybrała walcowaty kształt i zataczała wokół mnie coraz ciaśniejsze kręgi. Napięłam mięśnie do ucieczki, gdy tuż przede mną między piaskami pojawiło się wybrzuszenie. Coś wysunęło się na powierzchnię. Drobinki obsypywały się po stworzeniu, kształtem przypominającego grafitowego węża o ciele grubszym od mojego uda. Wynurzał się powoli, aż zatrzymał się na wysokości moich oczu.
Obłe zwieńczenie tułowia, zakańczało się koroną w postaci przeźroczystych cienkich witek, przypominających macki meduzy. Bezkręgowiec nie miał oczu, nosa ani uszu, więc postanowiłam, że najlepszą formą obrony będzie bezruch.
Szum nadchodzącej burzy narastał, ale jedynce co mogłam robić, to obserwować, jak to stworzenie wygina się w moim kierunku. Witki zbliżyły się do mojej twarzy. Poruszały w szalonym tańcu, poszukując skóry. Przy pierwszym muśnięciu prawie wrzasnęłam z przerażenia. Były obślizgłe. Zostawiały śluz.
Witki zastygły w bezruchu, a po chwili rozstąpiły się na boki, odsłaniając ogromną paszczę. Zajrzałam wprost w czeluść, cuchnącą kwasotą i rozkładem, z której wyłoniły się dwa zakrzywione kły.
Instynktownie skoczyłam w bok, gdy stwór zaatakował. Wbił się w piach i popełzł w moim kierunku, tworząc na powierzchni wypukły ślad. Sięgnęłam po sztylet i poderwałam się do biegu, gdy uderzył pierwszy podmuch wiatru. Burza natarła gwałtownie i przewróciła mnie na ziemię, przysypując nogi. Ostre zlodowaciałe drobiny poraniły odsłoniętą skórę ramion. Udało mi się podnieść, jednak gdy starłam piach z twarzy, spostrzegłam tego robala. Wrzasnęłam, gdy wbił kły w moją łydkę. Czułam, że zahaczyły się o kość. Kopałam stworzenie drugą nogą, ale nie puszczał. Jego obły odwłok wystrzelił w niebo, zatoczył łuk i z impetem wbił w piach.
Bezkręgowiec szarpnął mnie z taką siłą, że upuściłam sztylet. Wciągał nas pod piach. W kilka uderzeń serca przysypało mnie żywcem.
Straciłam orientację – nie wiedziałam, w którą stronę się kierować, by wydostać się na powietrze. Kopałam na oślep, mimo że każdy ruch sprawiał, że stwór mocniej wbijał się kłami w mięśnie. Sięgnęłam do futerału na udzie i wyciągnęłam kolejny sztylet. Cięłam na oślep, bo piach wsypał mi się do oczu. Przestałam oddychać, gdy poczułam, jak wypełnił mi nozdrza i gardło.
Sztylet zagłębił się w ciele potwora kilkanaście raz, nim wreszcie puścił. Uwolnił mnie, ale nadal mocowałam się z piachem. Szamotałam się szukając wyjścia. Miałam wrażenie, że zapadam się coraz głębiej. Brakowało mi tchu, ale ciało animaga walczyło z brakiem powietrza.
To będzie powolna śmierć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro