Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 5

Mam nadzieję, że się nie zajebałam w obliczeniach i jednak wiek bohaterów się zgadza i to ma ręcę i nogi XD Jak nie to mnie poprawcie i zmienię hahaha

Preston

Układam kwiat na betonowej płycie i spoglądam na nagrobek.

Laura Palmer

1984-2017

„Odeszłaś, lecz pozostałaś w naszych sercach"

Zaciągam się głęboko powietrzem i spokojnie je wypuszczam. To już pięć lat. Dokładnie tysiąc osiemset dwadzieścia pięć cholernych dni bez niej. Mówią, że czas wyleczy rany albo przynajmniej je zabliźni i to poniekąd prawda. Żyję w miarę normalnie, staram się nie myśleć o przeszłości i skupić tylko na przyszłości, ale za każdym razem, gdy tu przyjeżdżam, jestem wielkim chodzącym bólem.

— Hej, skarbie — mówię z trudem.

Gardło mam ściśnięte, jakby coś zacisnęło się wokół krtani i nie chciało, bym mówił. Przeważnie tego nie robię. Po prostu stoję dłuższą chwilę nad grobem, zostawiam kwiat, a potem wracam do obowiązków. To lepsze od opowiadania martwej osobie o tym, co się dzieje za życia. Innym przychodzi to łatwiej niż mi.

— Zwykle nie opowiadam ci co u mnie, ale dzisiaj... — spuszczam wzrok, jak gdybym zrobił coś złego, za co powinien zostać ukarany. — Dzisiaj czuję, że muszę to zrobić.

Przerywam swój wywód, gdy dostrzegam, że starszy mężczyzna zmierza w moją stronę. Czekam, aż mnie minie, po czym kontynuuję:

— Pamiętasz, jak pisaliśmy przysięgi małżeńskie? Powiedziałaś, że zawrzesz w swojej nie tylko to, co do mnie czujesz, ale każesz mi przysiądź, że jeśli śmierć rozdzieli nas zbyt wcześnie mam zapomnieć i żyć dalej. — Wkładam dłonie do kieszeni spodni. — W karetce mówiłaś, że jeśli nie przeżyjesz — mrugam szybko, by pozbyć się nadchodzących łez — mam nie zamykać się na miłość.

Spoglądam na nagrobek. Cisza jest dołująca. Chciałbym, by mi odpowiedziała. Nie ważne, w jaki sposób.

— Nie posłuchałem cię — dodaję z żalem. — Jednak chyba to wiesz. Jasne, że tak. — Śmieję się nerwowo. — Poznałem kogoś i mam pewność, że zesłałaś ją na moją drogę. — Czuję, że pojedyncza łza spływa mi po policzku i znika w zaroście. — Jest do ciebie podobna — szepczę tak cicho, by tylko krążące wokół zjawy mogły to usłyszeć.

Danielle Garcia zdaje się kopią mojej Laury. Ma takie same włosy, ten sam odcień tęczówek, porusza się z niemal identyczną gracją, a wszyscy patrzą na nią z iskrami w oczach. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, naprawdę myślałem, że mam jebane zwidy. Jednak, kiedy się odezwała, wróciłem na ziemię.

Moja Laura już nie wróci.

— Nie wiem tylko, czy dobrze zrobiłaś stawiając ją na mojej drodze — stwierdzam po chwili milczenia.

Po chwili czuję wibracje w lewej kieszeni płaszcza. Sięgam po telefon. Widząc numer brata, odbieram.

— Za ile będziesz? — pyta od razu.

W tle słyszę działający ekspres do kawy.

— Za pół godziny — oznajmiam, zmierzając do wyjścia z cmentarza.

— Czeka cię trochę faktur do ogarnięcia, a skrzynka pocztowa jest pełna nowych zleceń.

Marszczę czoło.

— Siedzisz na mojej poczcie? — upewniam się.

— Na poczcie firmy, ale w twoim gabinecie i z twoim laptopem na kolanach. Nie było cię, a Tiana powiedziała, że skrzynka pęka w szwach, więc postanowiłem czymś się zająć.

Pocieram skronie, po czym wsiadam za kierownicę.

— Po pierwsze, jeśli zostawisz po sobie syf, każę ci sprzątać to na kolanach, a po drugie biurko jest od trzymania na nim laptopa a nie twoje kolana.

— Dobra, zluzuj gacie. — Wiem, że w tej chwili przewraca oczami. — Skoro tak ci nie pasuje, że ogarniam sprawy firmy, choć ty powinieneś to robić, bo ja gówno wiem o fakturach, to stawiaj się w biurze o normalnej godzinie, dobra?

Wzdycham głęboko.

— Przestań gadać to będę za pół godziny — mówię, odpalając silnik.

— Dobra, czekam.

Rozłącza się pierwszy.

Oby Nate nie tknął tych faktur, bo jeśli chociażby na którąś spojrzy wszystko szlag trafi. On nie ma bladego pojęcia o pieniądzach za wyjątkiem tego, że są i może za nie reperować swój motocykl. Świata poza nim nie widzi. Jakby tego było mało marzy mu się kolejny. Jego garaż nie pomieści jeszcze jednej takiej maszyny.

*

Parkując przed budynkiem firmy zauważam samochód swojej nowej pracownicy. Widziałem wczoraj, jak wychodziła z biura i wsiadała właśnie do niego. Zapamiętałam rejestrację. Jest prosta, więc to nie było takie trudne.

Coś kłuje mnie w sercu, gdy mijam pojazd i nie potrafię oderwać od niego wzroku. Jednak myśl, że znów ją spotkam sprawia, że czuję ciepło w piersi i zarazem chłód wędrujący po karku. To dziwna mieszanka.

— Dzień dobry, panie Moore. — Tiana wita się szerokim uśmiechem.

— Dzień dobry — odpowiadam, sztywno kiwając głową.

Ruszam do swojego gabinetu, popycham drzwi i na widok Nate'a z nogami na stole wznoszę oczy ku niebu.

— Usiądź, jak człowiek — zwracam się do niego.

Płaszcz zawieszam na oparciu fotela. Szturcham brata w ramię i dopiero wtedy zabiera nogi z blatu i przesiada się na fotel po drugiej stronie biurka. Uważnie lustruje wzrokiem swoje miejsce pracy. Na szczęście wszystko leży na swoim miejscu.

— Masz szczęście — mówię, siadając. — Gdybym zobaczył chociaż piasek na blacie kazałbym ci go zlizać.

— Bardzo zabawne. — Nate przeczesuje włosy palcami. — Mogę wiedzieć, gdzie byłeś?

Otwieram klapę laptopa, po czym loguję się na pocztę. Pierwsza strona jest zapełniona nieodczytanymi wiadomościami. Pewnie większość z nich odrzucę, a resztę rozłożę na dogodniejsze dla nas terminy.

— Nie odpowiesz? — Odchyla plecy, by lepiej widzieć mnie zza urządzenia. — Preston.

— Nie masz co robić? — pytam i nawet na niego nie patrzę.

— Nie, póki nie rozdzielisz zadań na dziś. Świeżynka musi dostać coś fajnego do roboty. Chcę zobaczyć, co potrafi.

Spoglądam na brata z uniesioną brwią. Śnieżynka? O kim on... Wtedy sobie uświadamiam, że ma na myśli Garcię. Przez nią znów wracam myślami do grobu Laury.

— Coś znajdę — zapewniam go. — Chcesz coś jeszcze?

— Mama dzwoniła. Mówiła, że nie odbierasz od niej telefonów.

— Musiałem nie mieć czasu — zbywam go.

— Mhm. W każdym razie zaprasza nas w niedzielę na obiad. Zależy jej, abyśmy przyjechali.

Wiem, z jakiego powodu mama chce nas widzieć. Zbliża się rocznica śmierci Laury, a ona była z nią bardzo zżyta. Chodziły razem na zakupy, co niedzielę piekły ciasto z malinami i rozmawiały dosłownie o wszystkim. Również ciężko przeżyła jej stratę.

— Postaram się być — obiecuję. — To tyle? Im szybciej się tym zajmę, tym szybciej będziesz miał co robić.

— Jasne, już nie przeszkadzam. — Unosi dłonie oraz swój tyłek z mojego fotela.

Odprowadzam go wzrokiem i kiedy drzwi się za nim zamykają, odwracam się w stronę okien. Oddycham głęboko, luzuję krawat. Mam wrażenie, że się duszę. Nate nawet nie ma pojęcia, że odwiedzam grób Laury. W dniu jej śmierci znikam. Jadę tam, gdzie mogę odetchnąć i nikt mnie nie znajdzie. Nawet własny brat.

Za trzy dni się tam udam.

Pozbędę się swoich demonów, których z roku na rok przybywa co raz więcej.

*

Praca odrywa mnie od niechcianych i natrętnych myśli. Pozwala na długi czas je wyciszyć. W ciszy wypełniam faktury, odpisuję na maile oraz przydzielam zadania prowadzącym wydziałów. Uwijam się z tym bardzo szybko i już o szesnastej mógłbym iść do domu. Muszę jednak przesiedzieć w firmie jeszcze dwie godziny i odrobić stracony czas. A raczej go odbębnić, bo nie mam już nic do roboty.

Przecieram zmęczone od gapienia się w ekran oczy, a potem zamykam klapę laptopa. Unoszę tułów, który aż strzyka przez długie siedzenie w jednej pozycji. Wieczorem pojadę na siłownię. Jak codziennie. Wyżyję się na worku treningowym i z czystą głową pojadę na obiad u mamy. Przeżyję te kilka godzin. Zniosę to bez krzywienia się. Za to w poniedziałek znajdę się daleko od rodzinnego domu i miasta. Wszystko wróci do normy.

*

Równo o osiemnastej zbieram swoje rzeczy, narzucam płaszcz i wychodzę z firmy. Niewiele pracowników zostaje tu do tej godziny. Zwykle są to informatycy, którzy zamykają systemy albo dział marketingu. Graficy przeważnie szybko kończą pracę.

— Już do domu?

Niespodziewanie Nate zjawia się za moimi plecami i zarzuca mi rękę na ramię. Na jego twarzy formuje się zadowolony uśmiech.

— Z czego się tak szczerzysz? — pytam, zrzucając jego dłoń.

— Zaprosiłem Josie na randkę — chwali się. — Idziemy jutro do restauracji.

— Mhm — mruczę pod nosem.

Niezbyt obchodzą mnie romanse brata. Nie wiem, który już raz słyszę, że zaprosił jakąś laskę na kolację czy imprezę. Wiem, że to nie potrwa długo. Nigdy nie trwa. Jego związki kończą się w momencie, kiedy druga osoba zaczyna coś czuć. Coś innego niż zauroczenie.

— Powinieneś mi gratulować. Josie jest...

— Zbyt inteligentna na ciebie — dokańczam za niego, choć nie to ma na myśli. — Jeśli złamiesz jej serce i przez to odejdzie z pracy, powieszę cię za jaja — ostrzegam go.

Nate robi poważną minę.

— Coś ty taki nerwowy?

— Nie twój interes — warczę i przyspieszam kroku.

Szybko opuszczam biuro, ruszam na parking i z wielką chęcią wsiadam za kółko. Mój wzrok ucieka w stronę, gdzie dziś rano stał samochód Garcii. Nie ma jej. Pewnie skończyła pracę o wiele wcześniej niż ja. Nate nie lubi trzymać pracowników zbyt długo, bo jak twierdzi, lepiej rozdzielić czas pracy nad projektem na kilka dni niż męczyć się przez jeden dzień, a potem denerwować się na masę poprawek od klienta. Nie znam się na tym, więc dałem mu wolną rękę.

Jak na razie nie słyszałem, aby klienci narzekali, za to morale pracowników zdecydowanie wzrosły.

Odrywam spojrzenie od pustego miejsca parkingowego, po czym odpalam silnik. Przemierzam miasto, słuchając deszczu uderzającego o szyby oraz utworu Bad Karma – Axel Thesleff lecącego w radiu. Stukam palcami o kierownicę w rytm muzyki. Przez złą pogodę muszę jechać wolniej niż zazwyczaj, dlatego do Stretford docieram o zmierzchu.

Po okazaniu legitymacji, wjeżdżam do podziemnego parkingu. Moje miejsce jest podpisane moim nazwiskiem, więc nikt nie postanowił mi go zająć. Ze spokojem zostawiam swój samochód, po czym ruszam do windy, która zabiera mnie prosto na moje piętro. Korytarz jest opustoszały i cichy. Pachnie tu cynamonem.

Wyjmuję klucze, którymi otwieram swój apartament. Zamykam za sobą drzwi, zapalam światło, lecz zmniejszam jego czułość do czterdziestu procent. To o wiele wygodniejsze dla oczu.

W drodze do sypialni pozbywam się z ramion koszuli, a w łazience zdejmuję całą resztę. Wchodzę pod prysznic i odkręcam wodę, która szybko robi się przyjemnie ciepła. Odchylam głowę. Pozwalam, by strumień spłynął po włosach oraz piersi. Odprężam się do tego stopnia, że omal nie zasypiam na stojąco. Jeszcze nie mogę sobie pozwolić na sen. Nigdy nie zrezygnowałem z treningu przez ciężki dzień i dziś też nie zamierzam tego robić. Zanim naprawdę tu zasnę, odkręcam lodowatą wodę, by trochę mnie ocuciła. Momentalnie tracę ochotę na sen, a czuję większą motywację, by pojechać na siłownię.

Torbę mam zawsze przygotowaną, dlatego ubieram się w coś luźnego i ruszam w drogę. Deszcz nieco zelżał. Mogę więc przyspieszyć, co też robię. Przed dwudziestą jestem na miejscu, odbieram kluczyk do szafki, po czym zmierzam w stronę szatni. Wzrokiem leniwie podążam po sporej sali z widokiem na nocne ulice Manchester, gdy nagle zauważam Garcię.



ig: kasiaautorka

twitter: KBrillare

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro