Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 42


A w tym rozdziale trochę z przeszłości Dani.

*


Preston

Pudełko leży zamknięte na blacie. Róże już dawno wylądowały w koszu i zostało tylko to małe, zupełnie zwykłe pudełko.

– Otwórz je w końcu – nalega Danielle, nachylając się nad stołem.

Pomiędzy palcami trzyma kubek z parującą herbatą.

Waham się, chociaż dała mi zgodzę. Patrzę na nią, chcąc upewnić się, że na pewno jest przekonana co do otwarcia pudełka, a kiedy nie dostaję przeciwnego znaku, chwytam za wieko i unoszę je. Ponownie zerkam na Dani. Pierwsza widoczna fotografia nie robi na niej wrażenia. Wpatruje się w nią z zaciśniętymi zębami.

Zaczynam przeglądać zdjęcia. Były robione polaroidem i gdyby nie ich historia, uznałbym je za piękne. Ona tak na nich wygląda. Gdy pozuje. Gdy się uśmiecha. Ale wtedy pojawia się on. Facet odpowiedzialny za blizny, jakie Dani w sobie nosi. Pocieram zarost, wpatrując się w mężczyznę. Wygląda znajomo. Nawet bardzo, co zaczyna być niepokojące. Marszczę czoło.

Skąd, do cholery, go znam?

I wtedy to do mnie dociera. Te brwi, oczy, kształt szczęki. Tu jest młodszy o kilka lat, lecz to ta sama osoba. Pierdolony Layton Mccarthy. Coś ściska mi gardło, gdy w pełni sobie to uświadamiam. Facet, z którym pracuję od trzech może czterech lat, z którym podpisałem ważną dla firmy umowę jest tym samym kolesiem, który kilkanaście lat temu sprawił, że moja Danielle czuła się jak zwykła szmata. Mam ochotę spalić te zdjęcia i wpierdolić Laytonowi, ale są dowodem w razie, gdyby zrobił coś naprawdę złego. Do czego oczywiście nie dopuszczę. Nie tknie Dani. Nie położy na niej swoich łap.

– W porządku?

Kobieta układa dłoń na moim ramieniu.

– Tak – kłamię i wymuszam lekki uśmiech.

– Nie próbuj mnie oszukać, proszę. Wystarczy mi, że jedna osoba to robiła.

Unoszę głowę. Nie chcę jej ranić. Wyciągam ręce, łapię ją w talii, po czym wciągam na swoje kolana.

– Powiesz mi, jak miał na imię?

Jest zdziwiona pytaniem, ale po chwili odpowiada:

– Layton Casey, a co?

Nazwisko się nie zgadza, jednak czy ono jest ważne? Imię to samo. Wygląd... również.

– Dlaczego zniknął?

Zaciska wargi. Drażliwy temat, wiem, lecz muszę to wiedzieć. Muszę mieć pewność, że to ten same człowiek.

– Był... okropny. Nie tylko dla mnie, ale też dla innych dziewczyn. Przede mną było kilka innych, równie skrzywdzonych, co ja. Traktował je równie źle. Wiedziałam, że dilował, miał swoich kumpli od prochów i takie tam. Pewnego wieczoru przyszedł do domu naćpany. Dobierał się do mnie. Wtedy od niego uciekłam. Całą noc się ukrywałam w obawie, że mnie znajdzie albo naśle swoich kumpli. Gdy rano wróciłam, policja przetrząsała mieszkanie, Laytonowi zostały postawione zarzuty nie tylko za narkotyki, ale za molestowanie studentek i dwa może trzy gwałty. Miałam być świadkiem w sprawie, ale odmówiłam zeznań w sądzie. To było dla mnie za wiele. Nie byłam pewna, czy stając przed sędzią i Laytonem byłabym stanie zeznawać przeciwko niemu. Nadal czułam, że ma na mnie jakiś wpływ.

– Ile wynosił wyrok?

Kręci głową.

– Nie wiem. Nie chciałam tego wiedzieć. Skończyłam studia, przeprowadziłam się do innej część kraju, gdzie znalazłam pomoc specjalisty i próbowałam żyć. Nie zdziwiłabym się, gdyby wyszedł z więzienia i teraz mnie szukał.

Cholera. Powinienem jej powiedzieć, że być może nie wyszedł dopiero teraz, ale to ją przerazi. Czemu ten wybór jest taki ciężki? Jeśli jej powiem, cały czas będzie się bać. Jeśli tego nie zrobię, prawda w końcu wyjdzie na jaw i będzie wściekła, że ją okłamałem.

– Okay, posłuchaj mnie teraz uważnie – proszę ją. – Nie mam stuprocentowej pewności. Mogę się mylić, ale też nie chcę trzymać tego przed tobą w sekrecie.

– To nie trzymaj. – Kładzie dłoń na moim policzku. – Nie jestem małą dziewczynką. Zniosę to.

Wtulam twarz w jej rękę. Jest taka gładka, ciepła.

– Uważam, że Layton Casey nosi teraz nazwisko Mccarthy. Mógł wyjść lata temu, zmienić nazwisko, tożsamość i teraz...

– Wykorzystuje okazje, by mnie dorwać – dokańcza za mnie. – Mccarthy – powtarza nieco ciszej. – To ten, dla którego robiłam kilka projektów i ten sam, który chciał mnie poznać.

– Tak – przytakuję.

Dani wypuszcza z płuc długie westchnienie.

– Gdybym się zgodziła... Boże. – Zakrywa usta dłonią. W kącikach oczu zbierają się jej łzy. – On...

– Szz... Nie skrzywdziłby cię – zapewniam, przytulając ją do siebie. – Nie byłabyś sama, co najwyżej mógłby tylko gadać i gdyby cię obraził od razu dostałby mordę.

To jej nie uspokaja. Czuję pod palcami, jak cała drży.

– Już dobrze, promyczku – szepczę. – Nie pozwolę cię skrzywdzić.

– Współpracujecie ze sobą – zauważa. – W każdej chwili może pojawić się w firmie.

– Nate będzie z tobą. Ja również, gdy tylko będę mógł.

– Brzmi to tak, jakbyście mieli robić za ochronę – stwierdza z grymasem zadowolenia.

– Zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Mam powód, by się martwić.

Cholernie źle mi z myślą, że przez ostatnie tygodnie Layton mógł w każdej chwili dobrać się do Danielle. Zamiast róż sam mógł się pojawić. Po co tyle zwlekał? Dlaczego cały czas odkłada spotkanie w czasie? Co on, do cholery, planuje?

– Okay, ale nie chcę się czuć osaczona.

– Nie będziesz, daję słowo.

Uśmiecha się łagodnie. Spoglądam na jej ponętne wargi, po czym przywieram do nich swoimi. Prowadzę spokojny pocałunek. Nigdzie się nie spieszę i nie pozwalam Dani przejąć kontroli. Chcę, by się tym rozkoszowała i w pełni poczuła. Zasługuje na wszystko, co najlepsze. A ja pragnę jej to dać.

*

– Jeszcze się tu nie pojawił. Może nie zamierza? – sugeruje Nate, w między czasie popijając kawę.

– Na pewno coś planuje – stwierdzam, po czym kieruję spojrzenie na pokój grafików i montażystów.

Dani siedzi tyłem do drzwi. Jest całkowicie skupiona na pracy.

– Preston. Z nami jest bezpieczna.

– Ale nie będziemy z nią dwadzieścia cztery na dobę – zauważam. – Wystarczy, że na moment spuścimy ją z oczu i może się stać wszystko.

– Dramatyzujesz – stwierdza.

Spoglądam na niego.

– Oczyść umysł z tych mrocznych scenariuszy. – Uderza mnie lekko w tył głowy. – Będzie dobrze. Zgłoście sprawę na policję. Pokażcie te zdjęcia, to wystarczający dowód, by zajęli się sprawą.

– I co dalej? – Odchodzę od drzwi i przysiadam na oparciu fotela. – Postawią radiowóz pod jej domem? Znajdą Laytona i go przesłuchają? Przecież wszystkiemu zaprzeczy. W dodatku ma tyle pieniędzy, że stać go na najlepszego prawnika, a my jesteśmy z nim związany umową.

– Jak tak teraz pomyślę, trzeba było tego nie podpisywać.

Zgadzam się z bratem. Mam wrażenie, że to się na nad odbije i zrobi się gorzej niż było wcześniej. Mogliśmy nie wdawać się w układ z Mccarthym. Jednak, kto wiedział, że tak się potoczy przyszłość?

– Porozmawiam z nią – mówię i szukam Danielle wzrokiem.

Pójdziemy z fotografiami na policję tylko wtedy, kiedy ona będzie tego chciała. Albo, jeśli sytuacja się pogorszy.

– Słuchaj. Mccarthy chce stworzyć w Paryżu pododdział. Za tydzień mam tam lecieć. Przez ten czas miej na nią oko, dobra?

– Nie chcesz ją zabrać?

– Nie zostawi Kiry.

I raczej nie wsiądzie do samolotu.

Jej historia o wypadku siostry mnie poruszyła. Wyobraziłem sobie tą tragedię i to, co musiała czuć Dani. Może i minął rok, ale czy przez ten czas ona choć raz była na lotnisku?

– Fakt – przyznaje mi racje. – Zadbam o nią.

Dostrzegam, że Danielle wstaje i zmierza ku nam. Cierpliwie na nią czekam i podziwiam to, jak seksownie porusza biodrami. Ma dziś na sobie beżową sukienkę i buty na lekkim obcasie. Strój idealnie uwydatnia jej krągłości.

– Rodzinne zebranie? – zagaduje i delikatnie się przy tym uśmiecha.

– Tak jakby – potwierdza Nate. – Zaparzyłem kawę, jeśli chcesz.

– Wypiłam już dwie, trzeciej nie wcisnę – odpowiada rozbawiona. – Zadowolę się herbatą.

Podchodzi do blatu, mija mojego brata i nastawia czajnik. Z szafki wyjmuje kubek, do którego wsypuje dwie łyżeczki cukru oraz wrzuca saszetkę owocowej herbaty. Lubię patrzeć, jak wykonuje zwykłe, codzienne czynności. Jest wtedy nimi tak pochłonięta, że nie dostrzega, jak pięknie wygląda.

Nate chyba wyczuwa, że nie jest tu potrzebny. Zabiera swój kubek i wraca do pracy.

– Gapisz się na mnie.

– Podziwiam – poprawiam ją.

Zalewa saszetkę wrzątkiem, po czym odwraca się i patrzy mi w oczy. W milczeniu popija herbatę.

– No co?

Ma melodyjny śmiech i głos. Mogę słuchać tego dniami i nocami. Patrzeć na jej ponętne wargi, roześmiane oczy, blond włosy, które układają się w fale. Zapiera mi dech w piersi, gdy na nią patrzę. Ja pierdolę. Jest taka piękna, idealna. To, jak spełnia ostatnią wolę siostry i zajmuje siostrzenicą jest godne podziwu. Jest silna. Zaradna. Pełna pasji. Dobro innych stawia ponad siebie.

Cholera. Ja chyba... Nie. Nie chyba. Tego jestem pewien.

Zakochałem się. Na zabój. Nieodwracalnie.

– Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć. Wszystko w porządku?

Kobieca dłoń na policzku wybudza mnie z transu. Do nosa dociera słodki zapach kwiatowych perfum.

– Tak. W porządku – zapewniam.

– Okay. Wracam, zanim ktoś tu wejdzie.

– Widzimy się wieczorem?

– Zawożę Kirę na lekcję jazdy, więc dziś nie mogę. – Kręci głową. – Zadzwonię, kiedy wrócimy.

Wycofuje się, ale nie chcę, by szła. Bo do jutra jej nie zobaczę.

– Preston – szepcze.

– Pocałuj mnie na pożegnanie – proszę ją.

Nachyla się. Przymyka oczy, a potem przywiera do moich warg swoimi. Jej usta smakują tak słodko, jak ona pachnie.

Na pewno ją kocham. Jej nie da się nie kochać.

– Teraz naprawdę idę.

– Będę czekał na telefon. Miłej pracy, promyczku.

Ta kobieta to czysty ideał.


*

Czy mam jakieś dalsze plany w związku z Shatter? Owszem i mam nadzieję, że mi w tym pomożecie. Gdy tylko skończę tutaj publikację zabieram się za pisanie drugiej części. Shatter zostawiam na jakiś czas w szufladzie nim zabiorę się za poprawki. Potem poleci do wydawców.

Zachęcam was do publikacji tiktoków bądź grafik na instagrama z cytatami z Shatter. Pomożecie mi dotrzeć do większej ilości czytelników i może jakiś większy wydawca zwróci uwagę na tekst. Świat wydawniczy jest jednak okrutny i niestety wiele wydawnictw "leci" na wyświetlenia.

Miłego wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro