Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V cz.2

Organizm odczuwał coraz dotkliwsze skutki mrozu. Czubek nosa zaczynał mi drętwieć. Schowane pod płaszczem dłonie skostniały z zimna. Sięgnęłam po bukłak, a gdy nim potrząsnęłam, okazało się, że woda zamieniał się w grzechoczący kawał lodu.

Virral siedział z rękami schowanymi pod poły kamizelki, a gdy oddychał, z ust wydobywa się obłok pary. Zamknęłam oczy. Spróbowałam oczyścić umysł i scalić zmysły. Skoro i tak nie mogłam zasnąć, to postanowiłam wykorzystać ten czas na ćwiczenia. Kilka razy byłam bliska osiągnięcia zamierzonego celu, ale coraz mocniej dokuczało mi zimno. Podmuchy wiatru stawały się coraz silniejsze. Miałam wrażenie, że zamarzła mi twarz.

Ile może być stopni?

Virral zaciskał szczęki i sapał, wydmuchując powietrze przez nos. Pochylił twarz do kolan i schował dłonie głębiej pod ubranie. Wstałam raptownie, zdjęłam z siebie okrycie i rzuciłam mu bez słowa. Złapał je w locie z zaskoczoną miną i odrzucił z powrotem.

– Nie unoś się dumą, przecież widzę, że zamarzasz. Uratowałeś mi życie raz, czy dwa. Będziemy kwita – odparłam.

– I w ten sposób będą marznąć dwie osoby, a nie jedna. Jesteś ranna. Organizm potrzebuje energii do regeneracji, a nie do walki z mrozem. – Skulił się ponownie. – Siadaj, nie zasypiaj i budź mnie, jeśli stracę przytomność.

Przewróciłam oczami i dałam za wygraną. Otuliłam się płaszczem. Naprawdę starałam się zignorować Virrala, trzęsącego się z zimna, ale sumienie nie pozwalało mi go zostawić w takim stanie. Obserwowałam okolicę i próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Co chwilę upewniałam się, czy konie żyją, ale wydawały się spokojne, ich serca biły miarowo.

Usłyszałam świszczący oddech Virrala i dopiero wtedy spostrzegłam, że mężczyzna nie dygocze z zimna. A powinien, skoro swoje okrycie poświęcił na uszczelnienie wejścia do groty. Usłyszałam stukot. Powolny, cichy, ledwie słyszalny.

Jego serce przestawało bić.

Podniosłam się z cichym sykiem bólu i pokuśtykałam do Virrala. Nawet nie drgnął, gdy siadałam obok. Zarzuciłam jedną połę płaszcza na jego plecy, a drugą od przodu. Był uszyty z tak obszernego materiału, że bez problemu udało mi się objąć nim nas dwoje.

Potrząsnęłam animagiem, wołałam, ale nie reagował. Ledwie oddychał.

Powinnam go zostawić!

Zamiast tego objęłam go ramionami w pasie i wtuliłam się w jego plecy. Szybko zrozumiałam, że miałam wyśmienity pomysł. Ogrzałam nie tylko jego, ale też siebie. Nadal siedział skulony, ale wyczuwałam, że serce biło energiczniej.

– J...jeśli chciałaś s...się przy...tulić – powiedział, dygocząc zębami z zimna.

– Cicho bądź, bo się rozmyślę.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Obudziło mnie przyjemne ciepło. Przez chwilę czułam się błogo, bezpiecznie jakby otulała mnie pierzyna. Wtuliłam się mocniej w poduszkę. Wczepiłam palce w materiał i poprawiłam ułożenie, zarzucając nogę, na zwinięty kawałek kołdry. W komnacie unosił się ten cudowny aromat. Niczym mokre igliwie, żywica kapiąca z gałęzi, rosa spływająca po szałwi...

Dopiero po chwili zrozumiałam, że to nie sen.

Otworzyłam oczy i oprzytomniałam. Leżałam wtulona w pierś Virrala – nawet nie spostrzegłam, kiedy zmieniło się położenie naszych ciał – i wdychałam jego zniewalający zapach.

– Jesteś wyśmienitym wartownikiem – powiedział.

Podniosłam się powoli, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy. Trzymał kosmyk moich włosów i obracał nim w palcach. Kiedy zorientował się, że spoglądam w tamtym kierunku, wstrzymał oddech, a jego palce znieruchomiały. Wypuścił pukiel z dłoni i powiedział:

– Miałaś coś wplatane.

– Nic dziwnego, moje włosy pochłonęły połowę pustyni.

Wyswobodziłam się z płaszcza i podniosłam się do pionu, ostrożnie stawiając ciężar ciała na zranionej nodze. Ból był znośny.

Dzięki bogom za regenerację! I niech was szlag, za to w co mnie wplątaliście...

Ciepło nadchodzącego dnia niemal powaliło mnie na ziemię. Zmiana była tak drastyczna, że zakręciło mi się w głowie. Potrzebowałam kilku głębszych oddechów, by się przyzwyczaić.

Sięgnęłam do włosów i westchnęłam z niezadowoleniem. Podczas burzy, moje misternie splecione warkocze rozwiały się na wszystkie strony świata. Znalazłam w nich piach, trawę i gałązki drzew, które wiatr przywiał z bardzo daleka. Pochyliłam się do przodu, by wytrzepać wszystko. Z zaskoczeniem odkryłam, że musiałam się dawno im nie przyglądać. Kiedy się pochylałam, złoto brązowe pukle falowały i sięgały aż do samej ziemi. Kiedy one tak urosły? Odrzuciłam głowę do tyłu i od razu wyczułam dziwne napięcie. Gdy spojrzałam kątem oka za siebie, Virral wpatrywał się we mnie z zagadkowym spojrzeniem.

Mam cię, cwaniaku!

– Popatrzyłeś sobie?

– Mhm... Masz węża między nogami.

Zachłysnęłam się powietrzem i odruchowo zerknęłam w dół. Byłam pewna, że znowu ujrzę tego robala, który próbował mnie wessać jak dżdżownicę, lecz między moimi butami, leżał zwinięty wąż. Zlewał się kolorem z otoczeniem, a na dodatek był do połowy zakopany pod piaskiem. Zawtórował mi śmiech.

– Spokojnie, nie ukąsi.

Virral kucnął przede mną i delikatnie wziął gada w ręce. Odszedł kawałek dalej i położył go na głazie.

– Myślałam, że to ten olbrzymi tasiemiec! – warknęłam z oburzeniem. Virral przybrał minę niewiniątka, z którą wyglądał jak smutny szczeniak. Zignorowałam jego urok i przeniosłam uwagę na gada. – Zamarzł?

– Trochę. Piaskowe żmije są przyzwyczajone do skrajnych temperatur, ale ta najwyraźniej nie zdążyła się zakopać. – Pogłaskał stworzenie po łuskach i ruszył w stronę głazu zasłaniającego wejście do groty. – Ogrzeje się i dojdzie do siebie.

Kiedy ruszyliśmy w dalszą podróż upał na dobre rozprzestrzenił się po pustyni, dając w kość naszym wierzchowcom. Ignorowałam ból i skupiłam na nauce scalania, które – ku mojemu zaskoczeniu – coraz lepiej mi wychodziło. Nie musiałam już poświęcać tak dużo czasu medytacji, wystarczyło raptem kilka wstrzymanych oddechów i przenosiłam się do innego świata.

Cały dzień minął mi na ćwiczeniu swoich zdolności i nawet nie zauważyłam, gdy znów zbliżała się noc. Znaleźliśmy się w znajomej okolicy, u podnóża skał, przy których wraz z rodzeństwem napadła nas burza piaskowa, kilka miesięcy temu. Virral i tym razem pokazał mi tajemne wejście do podziemnej groty. Żałowałam, że nie wiedziałam o nim wtedy, gdy uciekaliśmy przed nawałnicą.

We wnętrzu pieczary zsunęłam się z konia, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i osunęłam się na kamienne dno. Gdy próbowałam wstać, zakręciło mi się w głowie. Zapewne upadłabym ponownie, gdyby Virral nie podtrzymał mnie w ostatniej chwili.

– Lavi, co ci jest? – zapytał zaniepokojony.

– Jestem zmęczona...– odparłam ściszonym głosem.

– Chyba wykończona. – Złapał mnie pod ramię i pomógł usiąść pod ścianą groty – Ile razy ćwiczyłaś dziś scalanie?

– Nie wiem – powiedziałam od niechcenia. Nie mogłam się skupić na liczeniu.

– Dwa, pięć, dziesięć? Ile razy próbowałaś? – dodał mężczyzna podniesionym głosem.

– Całą drogę.

– Na Pięciu Bogów – mruknął i pokręcił głową. Odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i zaczesał za ucho. – To wszystko już jasne. Nic ci nie będzie. Możesz śmiało zasnąć. Porozmawiamy jut...

Zanim zdążył dokończyć, straciłam przytomność albo zasnęłam, a może jedno i drugie?

꧁︵‿🟍‿︵꧂ 

Tej nocy znowu odwiedził mnie wilk, z którym od tak dawna nie miałam do czynienia. Tym razem biegliśmy razem przez las, pędząc niczym wiatr, cicho przesmykujący się między pniami drzew. Spomiędzy koron prześwitywało jasne słoneczne światło zwiastujące nadejście przyjemnego poranka. Biegłam z basiorem łapa w łapę. Czasem go wyprzedzałam, a niekiedy nie potrafiłam za nim nadążyć. Bawiliśmy się w ganianego, aż do utraty tchu. Po pewnym czasie zabrakło nam sił i padliśmy pod jednym z drzew, dysząc ze zmęczenia. Kiedy tylko wyrównałam oddech, zasnęłam z pyskiem wtulonym w jego ciepłe, pachnące futro.

Obudziłam się zaskoczona realnością swojego snu i spostrzegłam, że Virrala nie ma w miejscu, w którym siedział, gdy zasypiałam. Za to na moich udach spoczywał ogromny łeb wilka, pogrążonego w śnie. Gałki oczne przesuwały mu się pod zaciśniętymi powiekami. Popiskiwał cicho i sapał, a jego łapy podrygiwały nerwowo, jakby śniło mu się coś złego,

–Virral? – zapytałam zaskoczona, ale nie reagował.

Położyłam dłoń na jego włochatym karku, żeby go zepchnąć, ale futro okazało się miękkie, aksamitne, przyjemne. Zamiast strącić pysk, wsunęłam palce głębiej i dotknęłam ciepłej skóry. Nie mogłam się powstrzymać i przeciągnęłam dłonią po grzbiecie. Woń wilka rozprzestrzeniła się w powietrzu. Odpłynęłam. Głaskanie jego sierści było szalenie przyjemne. Przyniosło ukojenie wilkowi, który zapadł w spokojny, głęboki sen.

Głupia, zrzuć go!

Zamiast tego przemieniłam się w skórę i przymknęłam oczy.

Tym razem, gdy się ocknęłam, wiedziałam, że jest już bardzo późno. Mówiły mi o tym wyostrzone zmysły. Czułam się skołowana i próbowałam odnaleźć się w nowej sytuacji, ale nie otwierałam oczu, żeby nie zaatakowało mnie jeszcze więcej bodźców. Virral miał rację, scalanie mnie odblokowało, nawet bardziej niż się tego spodziewałam.

Zwęszyłam zapach dwóch jaszczurek, chowających się pod kamieniem po drugiej stronie groty. Na skórze czułam podmuchy powietrza, docierającego z zewnątrz długim i krętym korytarzem, które mówiły mi o tym, iż upał w pełni zalał już okolicę. Czułam się, jak wtedy, gdy pierwszy raz poznałam moc zmysłów animaga. Tylko, że Parros tłumaczył mi w jaki sposób zagłuszać zmyły, a dopiero potem jak je wyostrzać. Nie musiałam już tego robić.

Nagle kamień, na którym leżałam, wydał się zbyt ciepły i miękki.

Otworzyłam oczy i uniosłam się raptownie, wysmykując się z objęć mężczyzny. Leżał z rękami zaplecionymi pod głową, w pozie tak nonszalanckiej, że aż zakołatało mi serce.

– Wygodnie się spało? – zapytał, imitując pytanie, które zadałam mu dzień wcześniej.

– Nie. Chrapiesz, jesteś żylasty i twardy...

– O!

Trzasnęłam go w bark, widząc, jak kpiący uśmieszek wpełza mu na usta.

– Nie dziwię się, że masz sprośne myśli. – Podniosłam się i otrzepałam resztki piachu ze spodni. – Po tylu latach odosobnienia, też byłabym... – zawiesiłam głos, szukając odpowiedniego słowa. – Trzeba było zaspokoić głód w stolicy.

– Czekałem na lepszy kąsek – stwierdził, posyłając mi rozbawione spojrzenie i szybko zmienił temat: – Nigdy wcześniej nie wyczułaś, jak bardzo wyczerpujące jest scalanie zmysłów? Gdybym wiedział, że mimo urazu ćwiczysz bez przerwy cały dzień...

– Dwa dni – poprawiłam go. Uniósł brew wymownie i westchnął.

– ...to bym ci zwrócił uwagę. Myślałem, że nie chcesz ze mną rozmawiać – odparł, po czym zmienił ton, wracając do roli nauczyciela. – Jesteś uparta, lekkomyślna i mogłaś sobie zrobić krzywdę. Pamiętaj, żeby nie nadużywać tych zdolności, bo możesz paść z wyczerpania dokładnie tak jak wczoraj i ...

– Miałeś rację – przerwałam i machnęłam ręką – Świat jest taki... taki...piękny – odparłam, nie mogąc znaleźć właściwego słowa. – Czuję smak wody spływającej po ścianie groty i widzę twoje wzory tak bardzo wyraźnie, mimo panującego mroku. A te wibracje... dopiero teraz naprawdę wiem, co to znaczy być przyzywaną przez ziemię świętą. Jakbym żyła we mgle i dopiero teraz wyszła na światło słoneczne. Tłumiłam zmysły i wyostrzałam je na żądanie, zamiast je zaakceptować. To wszystko dzięki tobie.

Spojrzałam na Virrala z wdzięcznością, której nie potrafiłam zamaskować głupimi docinkami. Nie wiedziałam, jakie miał względem mnie zamiary, ale było mi wszystko jedno. Upajałam się doznaniami płynącymi ze zmysłów, które odblokowałam, dzięki niemu.

– Ruszajmy – powiedział po chwili milczenia. Wyszedł z groty szybkim krokiem, rzucając przez ramię: – Słońce jest na szczycie, ale do Świętego Miejsca jest już niedaleko, dlatego powinniśmy dotrzeć przed nocą.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Radość z naturalnie wyostrzonych zmysłów przygasła pod wpływem wyrzutów sumienia. Zdałam sobie sprawę, jak wiele wysiłku wierzchowce wkładały w niesienie nas na grzbietach. Słyszałam szaleńczy rytm serca i krew krążącą w żyłach w zawrotnym tempie. Docierało do mnie nawet dziwne skrzypienie stawu biodrowego konia, wykończonego po wielu dniach jazdy. Podejrzewałam, że niedługo zacznie kuleć. Na szczęście w oddali majaczył biały las i ukojenie.

Ostatnią część drogi popędziliśmy galopem. Wpadliśmy do puszczy z impetem i zatrzymaliśmy się dopiero w głębi lasu, gdy gorąc zelżał. Przebiegaliśmy przez widmowe drzewa, uciekające i znikające pod naszym dotykiem.

Piękno tego miejsca oraz świadomość obecności istot pozaziemskich, sprawiła, że na moment zatraciłam się w euforycznym uniesieniu i zapomniałam o wszystkich troskach. Virral zaprowadził mnie na polanę, na której znajdowała się srebrna rzeka i góra z wejściem do Groty Przemiany. Ziemię spowijała gęsta mgła, odsłaniająca jedynie ścieżkę prowadzącą do wnętrza pieczary. Kiedy byłam tu z rodzeństwem, Pierwszego Dnia Lata wejście rozświetlał niesamowity blask. Obecnie widniała tam jedynie czarna dziura.

– Świeci tylko dwa razy w roku. – powiedział. – Pierwszego Dnia Zimy i Lata. Będziemy musieli zaczekać kilka dni.

– Ile?

– Pomyśl, poczuj, a się dowiesz – odparł z szelmowskim uśmiechem.

– Czyli dalej bawimy się w mentora i uczennicę?

– A masz chęć na zmianę zabawy?

Zagryzłam wargi, nie odpowiadając na zaczepkę.

Zeskoczyłam z konia i od razu spostrzegłam, że zniknęły wibracje, które wcześniej odczuwałam jako wołanie. Zalewały mnie fale spokoju, sytości i radości. Łydka mrowiła przyjemnie, leczyła się w zawrotnym tempie. Przez moment miałam wrażenie, jakby zniknęły wszystkie moje troski.

Virrala węszył i oddychał pełną piersią, rozciągając usta w zniewalającym, leniwym uśmiechu. Był taki zamyślony i posągowo piękny, a gdy się rozpromieniał, w jego policzkach pojawiały się rozbrajająco urocze dołeczki.

Otworzył oczy i spojrzał prosto na mnie. Uniósł brew, dając mi do zrozumienia, że zauważył moje zainteresowanie, ale nie skomentował. Ruszył do rzeki, prowadząc swojego wierzchowca.

Dopiero gdy ugasiłam pragnienie, spostrzegłam, że Virral zniknął.

Usiadłam na trawie, która zniknęła, a w jej miejscu pojawiła się biała mgła. Zamknęłam oczy, starając się wsłuchać w otoczenie. Wiał przyjemny, ale chłodny wiatr, który stanowił miłe orzeźwienie po tylu dniach wędrówki przez pustynię. Słońce leniwie sunęło po nieboskłonie, rozświetlając niebo karminową poświatą. Księżyc nieśmiało wysuwał się zza chmur, zwiastując nadejście nocy. Moje nowe, a raczej odnowione zmysły mówiły mi, że zbliżała się zima. Zupełnie jakbym miała w organizmie wbudowany kalendarz.

Ile dni mogło nas dzielić do Pierwszego Dnia Zimy? Tydzień? Nie... na pewno mniej. Kolejny podmuch wiatru przyniósł mi odpowiedź.

– Pięć... – wyszeptałam pod nosem i uśmiechnęłam się zadowolona ze swego osiągnięcia.

Wsłuchałam się w odgłosy magicznego lasu, ale nie dotarło do mnie nic poza lekkim szumem. Wokoło nie było żadnej żywej istoty. Ani jednego bijącego serca, poza moim oraz dwoma należącymi do koni. Scaliłam zmysły i przeżyłam kolejne zaskoczenie. Świat nie był skąpany w brokacie, tylko przeźroczysty. Ani jednego drzewa, krzewu, rośliny czy zwierzęcia, poza mną i wierzchowcami. Zupełna pustka, sięgająca aż na skraj pustyni migoczącej złotem. Jedynymi elementami wyróżniającymi się z otoczenia, była srebrna rzeka, oraz czarne skały sięgające aż do nieba, a nawet wyżej. Gdy na nie spojrzałam, odkryłam, że nie jestem w stanie określić, gdzie znajduje się szczyt, zupełnie jakby góra sięgała do kosmosu. Podziwiałam je pierwszy raz, ponieważ w normalnej rzeczywistości, skrywały się pod gęstą mgłą.

Nagle za swoimi plecami rozpoznałam ruch. Nic nie słyszałam, nie czułam, a mimo to wiedziałam. Jakbym nie miała żadnego zmysłu, albo raczej jakbym miała tylko jeden, łączący w sobie wszystkie doznania.

Wiedziałam, że Virral za mną stanął, a skoro udało mu się podejść tak szybko, to on także musiał scalić zmysły. Po raz pierwszy miałam okazję dzielić z kimś tę niesamowitą umiejętność. Odwróciłam się i ujrzałam zarys jego sylwetki, tak blady, jakby ktoś na kartce narysował cienkim ołówkiem same kontury ciała. Pośrodku czoła widniała pulsująca złotem kropla mocy Wyciągnął do mnie rękę. Niepewnie wyciągnęłam dłoń, niemal musnęłam go opuszkami palców, lecz wszystko zniknęło.

– Straciłam koncentrację – powiedziałam, gdy obydwoje wróciliśmy do tej rzeczywistości.

– Właściwie... Nigdy tego z nikim nie próbowałem, nawet nie wiem, czy to jest możliwe – odparł w zamyśleniu.

– A ten, kto cię uczył?

– Uczyła mnie Aivvaja, ale dysponowała tylko strzępkami informacji. Nie potrafiła mi wszystkiego wytłumaczyć, ponieważ sama nie posiadała tej zdolności. Znałem jedynie podstawy. Reszty musiałem nauczyć się sam. Zajęło mi to rok – Virral przechylił głowę i spojrzał na mnie wymownie. – A tobie, Lavi, tylko dwa dni. Może to ty powinnaś uczyć mnie?

– Nie sądzę, bym posiadała jakiś szczególny talent, którym mogłabym się podzielić, chyba że chcesz nauczyć się tańczyć – odparłam rozbawiona.

Tylko czy byłabym w stanie? Całkiem możliwe, ciało potrafi zapamiętać ruch, nawet gdy umysł zawodzi.

– Chodź. Znalazłem miejsce, w którym będziemy mogli spędzić nadchodzący tydzień – powiedział, podchodząc do swojego konia.

– Tydzień? A nie pięć dni? – zapytałam zaskoczona.

Czyżbym się pomyliła? Ale to nie możliwe, moje ciało wyraźnie mówiło, ile czasu pozostało do zimy.

– Proszę, proszę, jaką mam pilną uczennicę.

– Sprawdzałeś mnie? – zapytałam. W odpowiedzi mrugnął okiem i uśmiechnął się zaczepnie.

Kłusowaliśmy wzdłuż rzeki przez co najmniej kilka stai. Znaleźliśmy się na polanie, na której woda utworzyła jezioro, porośnięte dookoła gęstymi krzewami. Niewielkie pagórki falujące niczym niespokojne morze, sprawiały, że miejsce wydawało się przytulne.

– Puścimy konie luźno – powiedział. – Nie możemy ich przywiązać, zresztą i tak nigdzie nie odejdą – zapewnił.

To tak jak ja.

Virral mnie nie więził. Miałam kilka okazji na ucieczkę, a raczej odejście, jednak kurczowo się go trzymałam, jakbym uzależniła się od jego towarzystwa, miała syndrom ofiary porwania. Napominałam się, by zachować czujność – przecież to Virral. Ten, o którym mi opowiadano, mężczyzna zabijający setki niewinnych istot.

Przerwałam rozmyślania, gdy tylko ujrzałam, że zamienił się w wilka, po czym potruchtał w stronę lasu. Ja na jego miejscu pędziłabym szybciej niż piorun, by przemierzyć to miejsce wzdłuż i wszerz. Czyżby chciał, abym do niego dołączyła? Zanim zdążyłam wszystko przemyśleć i posłuchać głosu rozsądku, instynkty wzięły górę i popędziłam w jego kierunku.

Minęłam wilka z impetem, smagając go po pysku końcówką ogona. Basior warknął, ale mogłabym przysiąc, że w tym odgłosie nie usłyszałam groźby, tylko śmiech. Dogonił mnie, zepchnął ze ścieżki, po czym czmychnął w zarośla. Otrzepałam się z mgły osadzającej się na futrze i powęszyłam, by go wytropić.

Biegaliśmy po lesie skąpanym w świetle księżyca, aż do nadejścia zmierzchu. Dopiero wtedy wróciliśmy do naszej kryjówki, w której nadal czekały konie. Łapczywie chłeptaliśmy srebrzystą wodę, rozchlapując ją jęzorami na boki. Padliśmy z wycieńczenia otuleni białą mgłą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro