Rozdział I cz. 2
W komnacie było zawsze tak cicho, że nawet szept potrafił mnie obudzić. Nie zdziwiłam się, gdy ze snu wyrwała mnie dyskretna rozmowa. Leżałam wtulona twarzą w ścianę, ale z łatwością rozpoznałam Tyremona i Virrala. Harrivera musiało nie być w pobliżu, ponieważ nie słyszałam w głowie szurania, które zawsze towarzyszyło mi w jego obecności. Na szczęście od dnia przyjazdu nie dręczyły mnie żadne błagające o uwolnienie głosy.
- Gdzie twój kompan? - zapytał Virral z wyraźnie wyczuwalną nutą ironii w głosie.
- Poszedł szukać nowego krzesła - odpowiedział władca umysłu z lekkim rozbawieniem.
- A co się stało ze starym?
- Zniszczyłem, podobnie jak wszystkie inne krzesła na tym piętrze i dwóch kolejnych. Irytowało mnie, że ciągle tu siedzi. Pewnie już jej doniósł?
- Aivvaja wie, że tu byłem, ale jeszcze o nic nie pyta.
- Ha! Zdziwiłbym się, gdyby to zrobiła - zakpił. - Znam ją tyle lat, a nadal nie potrafię jej rozszyfrować. Jak zacznie drążyć to powiesz, że próbujesz wydusić z dziewczyny jeszcze więcej mocy.
- Cudowny pomysł - odparł kpiąco Virral. - Nie mam sztyletu.
- Ale ja mam. - Usłyszałam odpowiedź Tyremona i dźwięk ostrza wyciąganego z pochwy.
W pierwszej chwili pomyślałam, że mnie zabiją. Nie zdążyłam nawet obmyślić planu ucieczki, gdy poczułam, jak ktoś za mną usiadł. Chciałam wyglądać na nieprzytomną, ale serce dudniło w mojej piersi, niczym dzwon. Skupiłam się na oddechu, by je uspokoić. Virral ujął mnie za rękę. Zrobił to z niezwykłą delikatnością, jakby nie chciał mnie budzić. Dopiero po chwili zacisnął palce mocniej.
- Hmm - mruknął w zamyśleniu.
- No właśnie... - zawtórował mu Tyremon. Starałam się pojąć sens ich skąpych słów, przy jednoczesnym utrzymywaniu miarowego rytmu oddechu. - Pamiętasz, co ci się przydarzyło przez ostatnie lata?
- Doskonale, ale nie każ mi opowiadać o tych wszystkich katuszach, które musiałem znosić, by zamazać swoje grzechy.
Powiódł kciukiem po wewnętrznej stronie nadgarstka, wzdłuż żył. Próbowałam zapanować nad zdradzieckim ciałem, które zareagowało na jego dotyk. Nie mogłam się skupić na ich rozmowie.
- Myślisz, że oto właśnie chodziło? O odpokutowanie czynów? Nie, drogi przyjacielu, nie sądzę, by tak było, inaczej to Aivvaja siedziałaby na tym tronie zaklęta w Zemście Żywiołów.
- Każdej nocy śnię o ludziach, których zabiłem - odpowiedział Virral. - Kobietach, mężczyznach i... dzieciach. Widzę ich twarze, wszystkie razem i każdą z osobna. Wpatrują się we mnie martwymi oczami pełnymi żalu i nienawiści. Przeżywam razem z nimi śmierć, którą sam im zadałem. W snach, znów wracam do wspomnień z klątwy.
- Nie zadręczaj się tym - wtrącił się Tyremon. - Może masz rację i odpokutowałeś już swoje czyny? Gdy odzyskasz magię, przerwiemy to szaleństwo. Pomogę ci. Wiesz o tym, prawda?
- Nie śmiem cię o nic prosić. Pamiętam, jak to się skończyło ostatnim razem.
- Nie musisz mnie prosić, bo ja i tak zrobię, co będę uważał za słuszne - odparł Tyremon poważnym głosem, po czym zachichotał wesoło. - Jak chcesz, to przytulę cię do snu, pogłaszczę po pleckach i odegnam wszystkie koszmary.
- Szczodra propozycja, ale po tylu latach odosobnienia preferowałbym inne towarzystwo - odparł Virral bez cienia wesołości w głosie. - Mógłbyś wyjść?
- Bracie... - Tyremon wyraźnie się zawahał, a w jego głosie wyczułam zaniepokojenie. Po chwili milczenia usłyszałam, jak kieruje się w stronę wyjścia ze słowami: - Baw się dobrze.
Serce zabiło mi w nierównym rytmie, gdy uzmysłowiłam sobie, co chce ze mną uczynić ten niegodziwiec. Nie miałam żadnych szans w starciu fizycznym.
Wyszkolony, dobrze zbudowany, groźny... ma sztylet.
Nie zamierzałam się poddać bez walki i planowałam dalsze posunięcia. Drzwi do komnaty zamknęły się, nim usłyszałam spokojny głos Virrala.
- Podczas tych setek lat, które spędziłem w odosobnieniu, nie będąc w stanie o niczym śnić, marzyć, ani nawet myśleć, przeżywałem swoją śmierć na wiele różnych sposobów. Czasami pękały mi organy wewnętrzne i topiłem się we własnej krwi, a czasem niewidzialne siły miażdżyły mi kości. Woda zalewała mi płuca i wypełniała je po brzegi. Ogień przepalał się przez skórę, topił tłuszcz, spopielał kości. Wszystko to trwało wieczność i byłem pewien, że postradam zmysły.
Zawiesił na chwilę głos, a wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy te słowa skierowane były do mnie, czy do kogoś innego w tym pokoju. Może ktoś wszedł niepostrzeżenie? Postanowiłam, że poczekam na rozwój wydarzeń. Leżałam twarzą do ściany z zamkniętymi oczami, udając nieprzytomną. Na samą myśl o tym, że mógłby mnie wykorzystać, robiło mi się niedobrze, ale strach i bezradność paraliżowały mnie niczym jad węża.
- Podczas tych niezliczonych lat tortur tylko jedna rzecz dawała mi prawdziwe ukojenie. Śniłem o panterze na przepięknej polanie w środku spokojnej letniej nocy. Gwiazdy, świecące nad naszymi głowami, odbijały się w jej kocich oczach. Nawet księżyc zdawał się patrzeć tylko na nią i oświetlał błyszczące, czarne futro. Gdy przechadzała się wokół mnie po trawie mokrej od rosy, opuszki jej łap wydzielały woń, której nie pomyliłbym z niczym innym. Pachniała tak wspaniale, jak obietnica lepszego życia... - Przerwał na moment. Nachylił się nade mną i omal dotknął nosem mojego karku. Wziął głęboki wdech. - Pachniała tak jak ty.
Gdy ciepło jego szeptu musnęło moją skórę, dostałam dreszczy. Odruchowo napięłam mięśnie.
Przejrzał mnie. To koniec...
- Przecież mówię, że mamy mu nie przeszkadzać. - Zza drzwi dobiegł gniewny głos Tyremona.
Virral odsunął się i naciął mój nadgarstek ostrzem. Zszokowana jego bliskością nawet nie jęknęłam, gdy poczułam ból i ciepłotę krwi wylewającej się z rany. Wrota otworzyły się z łoskotem. Harriver wszedł do komnaty razem z cichym odgłosem szurania, który znowu rozległ się w mej głowie.
- Panie mój, wybacz - wymamrotał animag, wyraźnie zaskoczony tym, co zastał. - Myślałem... Aivvaja kazała mi...
- Milcz. Przeszkodziłeś mi - rozkazał Virral, jeszcze mocniej uwydatniając zachrypniętą barwę głosu. - Zresztą i tak nic nie zdziałałem. Spróbuję jutro, gdy będzie silniejsza.
- Oczywiście, postaram się...
- Postaraj się znaleźć krzesło - wycedził przez zęby. - Mam siedzieć na brudnym posłaniu obok tego ścierwa?
- Nie, panie! Wybacz mi! - przeprosił, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie trzaśnięcie drzwiami.
W komnacie znowu zapadła grobowa cisza, wtedy poczułam, jak ktoś siada obok. Z przerażeniem wciągnęłam powietrze, próbując zwęszyć zapach. To bez dwóch zdań był Tyremon. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy martwić? Gdyby chciał mnie zgwałcić, to zrobiłby to już dawno temu. Chyba że czekał, aż odzyskam siły na tyle, by być świadomą hańby i upokorzenia? To by było w jego stylu.
Nic takiego się nie wydarzyło. Po prostu siedział.
Skąd Virral wiedział o moich snach? Zapewne dostali się do mojego umysłu. - zastanawiałam się. - Tylko ten zapach! Czy to mogło być złudzenie? Czy jest możliwe, że śnił to samo co ja? Może faktycznie bogowie skierowali mnie do tego miejsca...
꧁︵‿🟍‿︵꧂
Pozostawałam w stanie czuwania przez bardzo długi czas, jednak mimo usilnych starań, zmęczenie wzięło górę. Tym razem z niepokojem przyjęłam sen, w którym byłam na polanie skąpanej światłem wschodzącego słońca. Wilk siedział na ścieżce wiodącej w głąb puszczy. Miałam siłę, by wstać, a gdy to uczyniłam, samiec obrócił ku mnie łeb i zamachał radośnie ogonem. Ruszył w stronę lasu. Nie wiem, co mną powodowało. Czułam przyciąganie. Jakaś nieokreślona siła pchała mnie w jego kierunku. Nie mogłam się temu oprzeć, podążyłam za nim i dałam się poprowadzić w nieznane.
Obudziło mnie mocne szarpnięcie za ramiona, a później ktoś postawił mnie na nogi. Zachwiałam się, ale z pomocą silnych dłoni udało mi się utrzymać równowagę.
- Mówiłam, że nic jej nie jest - prychnęła Alestra, lustrując mnie spojrzeniem pełnym pogardy. - Królowa oczekuje was w sali tronowej - dodała, po czym wyszła z komnaty.
Spojrzałam w błękitne oczy mężczyzny, który postawił mnie do pionu, a ten uśmiechnął się do mnie ze smutkiem.
- Wygląda na to, że nasz czas się skończył - mruknął Tyremon. - Od dawna podejrzewałem, że jesteś już w pełni sił. Virral wsłuchał się w rytm twego serca i potwierdził moje przypuszczenia.
- O nie... Nie dostanę roli w ulicznym teatrze - odparłam chrapliwym głosem.
- Czy ja wiem? Przy skaleczeniu sztyletem podobno nawet nie mrugnęłaś - odrzekł i wskazał dłonią drzwi. - Musimy iść. Królowa nie należy do cierpliwych.
Prowadził mnie korytarzami tak pustymi, że nawet pająki przestały rozścielać w kątach swoje pajęczyny. Nie miałam mocy, ale nadal posiadałam wyostrzone zmysły i zdolność scalania, którą zamierzałam wykorzystać w ostateczności.
O ile zdołam ją przywołać.
Władca umysłu szedł wolno i od czasu do czasu zerkał w moim kierunku, jakby się bał, że mogę stracić równowagę. Miał rację, ponieważ po tylu dniach leżenia w tym dziwnym odrętwieniu, ciężko mi było dojść do siebie. Nadal kręciło mi się w głowie.
Na widok znajomych drzwi do głównej komnaty zrobiło mi się słabo. Poczułam ucisk w żołądku spowodowany nie tylko głodem, ale też strachem. Tyremon spojrzał na mnie z wyraźnym wahaniem. Za pomocą magii otworzył wrota do sali tronowej. Wepchnął mnie do środka z nadmierną brutalnością. Byłam zaskoczona tą zmianą zachowania i prawie upadłam na posadzkę. W ostatniej chwili złapałam balans i spojrzałam przez ramię na Tyremona. Przybrał beznamiętny wyraz twarzy i nie zaszczycił mnie nawet okruchem uwagi. Pchnięcie moc wymusił, bym poszła przodem.
Na tronie siedział Virral. Wyglądał na zrelaksowanego, opierał się z nonszalancją o podłokietnik. Za jego plecami stała Aivvaja z dłonią opartą o bark mężczyzny. Napięta jak cięciwa łuku, gotowa do wypuszczenia śmiercionośnej strzały. Dwa przeciwieństwa. Mimo pozornej obojętności od Virrala biła niespotykana aura, mimo że nie miał w sobie magii. Patrzył na mnie z ukosa przenikliwym spojrzeniem w towarzystwie tej zimnej, podłej kobiety. Paraliżujące połączenie dwóch niebezpiecznych istot.
Te jego oczy...
Kiedy podeszliśmy do podwyższenia, Tyremon ukłonił się z należytym honorem. Nie miałam zamiaru pójść w jego ślady. Mruknął coś pod nosem, uderzył mnie magią w tył kolan. Nogi same się pode mną ugięły i z łoskotem upadłam na posadzkę.
- Gracja godna księżniczki - prychnęła z sarkazmem Aivvaja. - Tyremonie, wyjaśnij mi, proszę... czemu ona jeszcze żyje?
- Pani, nie śmiałem wyprzedzać twoich rozkazów i traktować jej według własnego osądu - odparł Tyremon pewnym głosem. - Pomyślałem, że zechcesz ją jeszcze jakoś wykorzystać.
- Do czego? Spełniła swoje przeznaczenie, a teraz jest... niemagiczna.
Ostatnie słowo wypowiedziała z taką odrazą, jakbym była najmniej wartościowym kawałkiem błota na świecie.
- Dla nas nie stanowi już żadnej wartości, jestem jednak pewien, że jej rodzina chciałaby ją odzyskać - stwierdził władca. - Można ich szantażować.
- Jej rodzina klęknie przed potęgą wschodu i będzie błagać o śmierć - wycedziła, unosząc brew z satysfakcją. - Zresztą... Siostra już pewnie nie żyje, a brat pogrążył się w smutku po stracie wszystkich bliskich - powiedziała Aivvaja z udawanym żalem. - A mamusia i tatuś? Nie zapytasz, gdzie się zapodziali?
- Wiem, że ich tu nie ma. Kłamałaś - burknęłam przez zaciśnięte zęby. Bardzo chciałam powiedzieć więcej, ale blokował mnie strach.
- A tak, faktycznie. Nie zrozumiałyśmy się należycie. Wybacz te niedomówienia... księżniczko - wycedziła przez zęby, jakby chciała mi ubliżyć. - Tutaj ich nie ma, ale wiem, gdzie są. Tylko po co mam ci to zdradzać, skoro zaraz umrzesz? - Zaśmiała się szyderczo władczyni. - Wiesz co? Mam dzisiaj wyśmienity humor, poza tym dotrzymałaś swojej części umowy, a ja także nie zamierzam łamać obietnic. Twoi rodzice zostali złapani w drodze na północ przez nowego króla animagów. - Na widok mojej zaskoczonej miny roześmiała się ponownie, a Alestra zawtórowała jej niczym siostra bliźniaczka. - Czyżbyście nie wiedzieli, że pod waszą nieobecność ktoś sięgnął po Kostur Bogów, zawłaszczając sobie tym samym prawo do rządzenia stolicą? Szkoda, że ta wiedza do niczego ci się nie przyda... Kto ma ochotę ją zabić? - zakrzyknęła władczyni, jakbym była główną wygraną na jarmarku.
- Ja! - usłyszałam jednoczesną odpowiedź Alestry i Revina.
- O proszę, nie wiedziałam, że wzbudziłaś w moich poddanych tak ogromną sympatię - zakpiła Aivvaja. - Alestra, jak mniemam, chce to zrobić z czystej rozkoszy zabijania i torturowania. Jaki ty masz powód Revinie?
- Wasza Wysokość. - Żywiołak postąpił kilka kroków w moim kierunku, jakbym już była jego własnością. - Podczas naszego starcia, stało się coś niezrozumiałego, co nie daje mi spokoju. Jestem pewien, że ta dziewczyna skrywa jakąś magiczną tajemnicę. Z chęcią bym ją poznał.
- A zatem łakniesz wiedzy. Wspaniale, że nadal chcesz się uczyć, Revinie. Weź ją sobie, a jeżeli coś z niej zostanie, po tym jak uda ci się wydusić te cenne informacje, to oddaj ją Alestrze. Pozna smak tortur zadawanych przez uzdrowiciela, który leczy po to, by ranić.
Wszyscy zgromadzeni skłonili się władczyni, poza Virralem, który nadal siedział na tronie, nie wykonując żadnych ruchów. Revin chwycił mnie za rękę i szarpnął, bym spojrzała mu w oczy. Na twarzy odmalowywał się wyraz triumfu, a w spojrzeniu zagościła nienawiść. Niemal zadrżałam na myśl o tym, co mnie czeka.
- Stać. - Usłyszałam głos Virrala na dźwięk, którego wszyscy, łącznie z królową, zamarli. - Wybacz, moja droga, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa - odparł, klepiąc Aivvaję po dłoni spoczywającej na jego barku. Przejął dowodzenie i chyba nikt nie zamierzał tego kwestionować.
Skoro wszyscy tak bardzo bali się władczyni umysłów, to jakim potworem musiał być on?
- Nadal nie odzyskałem swoich mocy i obawiam się, że będę musiał wyruszyć w podróż do Miejsca Świętego.
- To zrozumiałe, mój ukochany - przytaknęła mu Aivvaja.
- Ona pojedzie ze mną - oznajmił Virral, rzucając ku mnie dzikie spojrzenie. Fala gorąca przepłynęła wewnątrz mojego organizmu.
Te jego oczy!
- Mój drogi, jeżeli potrzebujesz maskotki do towarzystwa, zabierz ze sobą Alestrę - prychnęła władczyni. - Jesteś chętna, prawda? W imię dawnych czasów.
Alestra miała jasną cerę, ale w tym momencie pobladła tak bardzo, że stała się niemal przeźroczysta. Otworzyła usta, by coś odpowiedzieć, jednak od razu je zamknęła. W tej chwili byłam zbyt skołowana, by napawać się jej lękiem, ale postanowiłam zapamiętać ten wyraz twarzy i wspomnieć go w przyszłości. Uzdrowicielka spała z Virralem i dopiero po dwustu czterech latach pojęła, że Aivvaja o tym wiedziała. Przez cały ten czas miałą jej życie w garści.
- To ona przywołała mnie na ten świat i oddała magię - powiedział Virral, przerywając niezręczne milczenie uzdrowicielki. - Jeżeli istnieje w niej choćby kropla energii, to zamierzam ją wyssać. Chcę, by cały czas znajdowała się w moim otoczeniu.
- Przecież już próbowałeś i nie znalazłeś w niej ani odrobiny mocy - skwitowała z pogardą Aivvaja. - Nie sądzę...
- Ale ja tak sądzę - warknął Virral, strącając rękę Aivvaji z barku.
Kobieta przyciągnęła do siebie dłoń, jakby naprawdę ją zranił. Wystarczyło, że mrugnęłam, a na jej twarzy znów odmalowywał się spokój.
- Kiedy wysysałem z niej energię, ujrzałem ostatnią drobinę magii, która unosiła się w przestrzeni między nami, a zaraz potem powróciłem do cielesnej powłoki. Nie jestem pewien, czy zabrałem jej wszystko - odparł. Przechylił nieznacznie głowę i zlustrował mnie wzrokiem tak, jakby chciał zajrzeć do mojego wnętrza. - Może w Świętym Miejscu ta odrobina się uwolni i uda mi się ją zabrać? - powiedział w zamyśleniu, po czym machnął ręką z nonszalancją. - Potem będziecie mogli ją zabić.
- Masz słuszność, mój drogi - poparła go Aivvaja. - Ta jedna kruszyna magii, może być powodem, dla którego nadal nie odzyskałeś mocy. Udaj się zatem do ziemi świętej i sprawdź słuszność swojej tezy. Jeżeli w dziewczynie odnowi się dar, przyprowadzisz ją do Kamiennego Miasta. Sprawdzimy, do czego nam się przyda.
- Potrzebny mi będzie Sztylet Prawdy.
- Sztylet pozostanie w ukryciu. Może być zastosowany tylko podczas wypalania wzorów. Tylko raz. Przecież wiesz. - Aivaja czekała na odpowiedź Virrala. Kontynuowała dopiero, gdy nieznacznie skinął głową. - Pójdzie z tobą Tyremon, który mianował się strażnikiem tej dziewczyny, oraz obaj bracia. Będą stanowili twoją ochronę. Nie mogę dopuścić, by coś ci się stało. Żałuję, że nie będę mogła ci towarzyszyć, ale wzywają mnie obowiązki.
Aivvaja pogładziła Virrala z czułością po policzku, po czym odprawiła gestem ręki wszystkich zgromadzonych. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ta kobieta ciągle kłamie, udaje i manipuluje. Wszystkie jej gesty były subtelne, a jednak wyczuwałam fałsz i obłudę. Manipulowała nami, pociągała za niewidoczne sznurki niczym kuglarz. Kiedy wychodziliśmy z sali tronowej, zostawiając władców w ich własnym towarzystwie, Revin przeszedł obok mnie, patrząc w taki sposób, jakby ominęła go najlepsza zabawa.
Gdy znaleźliśmy się za drzwiami, poczułam nagły ucisk w klatce piersiowej i straciłam oddech. Dusiłam się, a ból w piersiach narastał z każdym uderzeniem serca, aż w końcu opadłam na kolana. Złapałam się za gardło, jakby to miało w czymś pomóc. Tyremon przyglądał mi się chwilę z przekrzywioną głową i najwyraźniej nie zamierzał pomóc. Kręciło mi się w głowie, musiałam podeprzeć się dłońmi. Starałam się złapać powietrze, gdy ktoś nadepnął mi na prawą rękę i przekręcił obcas, miażdżąc paliczki. Chrupnęło.
- Kompletnie nie rozumiem, czemu ona tak bardzo cię interesuje? Skoro masz ją za nic, to po co w ogóle fatygujesz się, by jej dokuczyć? - zapytał ze zniecierpliwieniem Tyremon.
- Działa mi na nerwy - mruknęła Alestra. - A ty jaki masz powód, aby się nią zajmować?
Tych dwoje wyglądało na zupełnie nieporuszonych tym, że zaraz zapewne zemdleję albo się uduszę. Chciałam się rzucić na tę wariatkę, ale moje ciało należało teraz do niej.
- Dbam o interesy wschodu i widzę w niej potencjał. Zresztą sama słyszałaś Virrala - powiedział od niechcenia władca umysłu. Odepchnął kuzynkę i otoczył mnie barierą oddzielającą od mocy uzdrowicielki. - Oh, przestań. Nie zamierzam jej nieść.
Alestra minęła go bez słowa, a wtedy znowu udało mi się złapać oddech. Ból w klatce mijał i za moment byłam gotowa, by wstać z kolan. Złamała mi palec. Wyprostowałam się i spojrzałam na Tyremona, który stał oparty o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersiach i czekał, aż odzyskam miarowy oddech.
- Jak ty to robisz, że ciągle pakujesz się w nowe kłopoty? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie ty pierwszy mnie o to pytasz - burknęłam chrapliwym głosem.
- Wyglądasz paskudnie. Cuchniesz jeszcze gorzej - stwierdził i ruszył korytarzem, pchając mnie magią. - Umyjesz się i zjesz coś przed podróżą. Jak będziesz miła, to nawet wyszoruję ci plecy.
- Jak bardzo mam być niemiła, żebyś się wreszcie zamknął? - odparłam.
- Widzę, że kocica powoli budzi się do życia. - Tyremon zacmokał z aprobatą i przywołał na twarzy uśmiech godny oślizgłego ślimaka. - To bardzo dobrze. Przyda ci się energia podczas podróży.
Złapałam za środkowy palec, nastawiłam kość na właściwe miejsce i uniosłam w wymownym geście. Nie rozumiałam tego gestu, ale wydał mi się adekwatny i wymowny. Odczułam satysfakcję. Animag uniósł brwi i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro