Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Cały następny dzień spędziłem, przechadzając się po tutejszych terenach. Tym razem obserwowałem okolicę, czy przypadkiem jakiś myśliwy nie czai się w pobliżu. Na szczęście nikt się nie zjawił. Może myśleli, że nie żyję i powiadomili Toma o polowaniu, które zakończyło się według nich sukcesem. Na szczęście jestem cały i żyję.

Czasami wpadałem do Nicka po jedzenie, a on zawsze witał mnie z uśmiechem na twarzy. Jednak pewnego razu go nie zastałem. Nie było również auta, które zazwyczaj stało na podjeździe. Na początku myślałem, że ma jakąś sprawę do załatwienia, ale dni mijały, a on wciąż nie wracał.
Zdałem sobie sprawę, że już nie wróci.
Wyjechał.

Poczułem lekkie ukłucie w sercu, które z każdą myślą nasilało się. Nick był jedynym człowiekiem, któremu ufałem, a jego brak powodował u mnie silny lęk przed nieznanym. A co jeśli myśliwi wrócą i tym razem nikt mnie nie uratuje? Bałem się.

Znowu.

~~~~~

Leżałem w ciepłym barłogu, który o dziwo wciąż istniał. Obawiałem, że myśliwi zniszczyli to, co tak długo budowałem. Na szczęście mogłem spokojnie wrócić do swojego małego "domu".

Ja jak to ja - rozmyślałem nad wieloma rzeczami, które zdarzyły się w ostatnim czasie, a było ich dosyć sporo. Uciekałem przed myśliwymi, zostałem postrzelony, otarłem się o śmierć oraz poznałem wspaniałego człowieka. To wszystko z perspektywy czasu wzbudzało we mnie ogromny szok. Gdyby ktoś tydzień temu powiedziałby mi, że spotkają mnie te wszystkie rzeczy, wyśmiałbym go natychmiast. Jednak życie pisze nam różne scenariusze, a my jako aktorzy odgrywamy swoją rolę według niego.
Rozmyślałem tak dopóki nie zaburczało mi w brzuchu. To był zły znak.

Znów byłem głodny.

Na szczęście miałem jeszcze zapasy od Nicka, których z każdym dniem ubywało. Mimo, że tak bardzo nie miałem ochoty wychodzić z ciepłego miejsca to jednak burczenie w brzuchu doprowadzało mnie do furii. Resztkami sił postanowiłem ruszyć swoje cztery dzikie litery i zaspokoić głód.

Byłem już prawie na miejscu. Zza koron drzew wyłaniała się przytulna chatka, którą tak dobrze wspominałem. Już zawsze będzie mi się kojarzyła z ciepłem i troską, bijącą od człowieka, któremu zawdzięczam życie. W takich momentach chciałbym cofnąć czas.
Szedłem, zamyślony, dopóki nie ujrzałem śladow na śniegu.

Śladów dzika.
I o dziwo nie były to moje.

Moje serce zabiło mocniej, ale mimo to nie zwalniałem tempa i kierowałem się wprost do magazynu. Z każdym krokiem gula w moim gardle rosła, a ja robiłem się poddenerwowany, widząc, że ślady prowadzą w miejsce, do którego zmierzałem.
Zatrzymałem się przed wejściem i przysłuchiwałem się odgłosom wydobywającym się z środka. Ewidentnie coś słyszałem. Nie zastanawiając się długo wszedłem do środka i stanąłem jak wryty na widok, który miałem przed oczami.

Dzik.

Jakiś dzik wyjadał moje zapasy.
Poczułem ukłucie złości i biegiem ruszyłem w jego kierunku. Kiedy miałem już zaatakować, dzik odwrócił się w moją stronę, a ja ujrzałem najpiękniejszy widok na świecie. Zatrzymałem się, hamując o zimny cement. Dzik, a raczej jego żeński rodzaj przypatrywał mi się w osłupieniu. Zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu po czym wywiązała się pomiędzy nami rozmowa.

- Kim jesteś? - spytała nieufnie, patrząc na mnie z ukosa.

Kim jestem? To chyba najgłupsze pytanie, jakie mogła mi zadać. Równie dobrze mogła mnie spytać jakiego szamponu używam do swojej sierści. Obydwa pytania brzmią absurdalnie.

- Dzikiem - odpowiedziałem, czując pewnego rodzaju satysfakcję.

Loszka* prychnęła** na moją odpowiedź po czym odwróciła się na pięcie i powróciła do swojego poprzedniego zajęcia.

Spojrzałem na nią oburzony. Co ona sobie wyobrażała? Fakt, była naprawdę ładna i przez moment myślałem, że straciłem dla niej głowę, ale to nie zmieniało faktu, że była po prostu zołzą.

Zwykłą kradziejką moich zapasów.

Podszedłem do niej i trąciłem ją pyszczkiem, na co ona zadziałała instynktownie i powaliła mnie na ziemię. Poczułem ból w kościach i pewnego rodzaju złość. To jakaś męska bokserka, pomyślałem.

Wstałem powoli, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.

- Nie dość, że wyjadasz moje zapasy to w dodatku rzucasz się na mnie jak jakiś napalony zwierz!

Posłała mi tylko znudzone spojrzenie i przegryzając ostatnią marchewkę, usiadła na zimnym cemencie.

- Po pierwsze jestem zwierzęciem, a po drugie wybacz, nie wiedziałam, że to twoje. Było to zjadłam. - odparła drwiąco, przeżuwając ostatni kęs.

Ona naprawdę nie rozumiała tego, co jej wcześniej przekazałem.

- Nie rozumiesz, że było to jedyne, co miałem? Przez ciebie znów będę głodował. Jesteś najwidoczniej głupia skoro nadal tego nie rozumiesz - wypaliłem, a ona skrzywiła się na moje słowa.

- Wiesz co? W sumie wszystko mi jedno, czy masz coś do jedzenia, czy nie. Jestem zwykłą egoistką, co już pewnie zauważyłeś, a uczuć nie mam, więc nawet nie próbuję ci współczuć. Na drugi raz lepiej ukrywaj swoje zapasy, bo równie dobrze mógł się do nich dobrać ktoś inny. A teraz wybacz, czas mnie goni - powiedziała po czym wyszła, zostawiając mnie sam na sam ze swoimi myślami.

* - nie wiedziałam jak ją inaczej nazwać, a że żeńskie dziki to loszki no to cóż. :D
** - zdaję sobie sprawę, że to raczej ludzka reakcja, ale w tym opowiadaniu wszystko jest możliwe, nie zwracajcie uwagi na takie szczególiki :p

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hejka! Przepraszam, że tak długo nie wstawiałam rozdziału, ale skończyły mi się ferie i przez to straciłam wenę twórczą. Jeszcze teraz te próbne egzaminy itd. Ogólnie sporo tego.
No nic.
W każdym bądź razie jakoś się zmobilizowałam i oto jest! Mam nadzieję, że się podobał, a w ramach przeprosin jest on dłuższy.
Do następnego rozdziału!
~Meg

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro