Rozdział 7
Cały następny dzień spędziłem, przechadzając się po tutejszych terenach. Tym razem obserwowałem okolicę, czy przypadkiem jakiś myśliwy nie czai się w pobliżu. Na szczęście nikt się nie zjawił. Może myśleli, że nie żyję i powiadomili Toma o polowaniu, które zakończyło się według nich sukcesem. Na szczęście jestem cały i żyję.
Czasami wpadałem do Nicka po jedzenie, a on zawsze witał mnie z uśmiechem na twarzy. Jednak pewnego razu go nie zastałem. Nie było również auta, które zazwyczaj stało na podjeździe. Na początku myślałem, że ma jakąś sprawę do załatwienia, ale dni mijały, a on wciąż nie wracał.
Zdałem sobie sprawę, że już nie wróci.
Wyjechał.
Poczułem lekkie ukłucie w sercu, które z każdą myślą nasilało się. Nick był jedynym człowiekiem, któremu ufałem, a jego brak powodował u mnie silny lęk przed nieznanym. A co jeśli myśliwi wrócą i tym razem nikt mnie nie uratuje? Bałem się.
Znowu.
~~~~~
Leżałem w ciepłym barłogu, który o dziwo wciąż istniał. Obawiałem, że myśliwi zniszczyli to, co tak długo budowałem. Na szczęście mogłem spokojnie wrócić do swojego małego "domu".
Ja jak to ja - rozmyślałem nad wieloma rzeczami, które zdarzyły się w ostatnim czasie, a było ich dosyć sporo. Uciekałem przed myśliwymi, zostałem postrzelony, otarłem się o śmierć oraz poznałem wspaniałego człowieka. To wszystko z perspektywy czasu wzbudzało we mnie ogromny szok. Gdyby ktoś tydzień temu powiedziałby mi, że spotkają mnie te wszystkie rzeczy, wyśmiałbym go natychmiast. Jednak życie pisze nam różne scenariusze, a my jako aktorzy odgrywamy swoją rolę według niego.
Rozmyślałem tak dopóki nie zaburczało mi w brzuchu. To był zły znak.
Znów byłem głodny.
Na szczęście miałem jeszcze zapasy od Nicka, których z każdym dniem ubywało. Mimo, że tak bardzo nie miałem ochoty wychodzić z ciepłego miejsca to jednak burczenie w brzuchu doprowadzało mnie do furii. Resztkami sił postanowiłem ruszyć swoje cztery dzikie litery i zaspokoić głód.
Byłem już prawie na miejscu. Zza koron drzew wyłaniała się przytulna chatka, którą tak dobrze wspominałem. Już zawsze będzie mi się kojarzyła z ciepłem i troską, bijącą od człowieka, któremu zawdzięczam życie. W takich momentach chciałbym cofnąć czas.
Szedłem, zamyślony, dopóki nie ujrzałem śladow na śniegu.
Śladów dzika.
I o dziwo nie były to moje.
Moje serce zabiło mocniej, ale mimo to nie zwalniałem tempa i kierowałem się wprost do magazynu. Z każdym krokiem gula w moim gardle rosła, a ja robiłem się poddenerwowany, widząc, że ślady prowadzą w miejsce, do którego zmierzałem.
Zatrzymałem się przed wejściem i przysłuchiwałem się odgłosom wydobywającym się z środka. Ewidentnie coś słyszałem. Nie zastanawiając się długo wszedłem do środka i stanąłem jak wryty na widok, który miałem przed oczami.
Dzik.
Jakiś dzik wyjadał moje zapasy.
Poczułem ukłucie złości i biegiem ruszyłem w jego kierunku. Kiedy miałem już zaatakować, dzik odwrócił się w moją stronę, a ja ujrzałem najpiękniejszy widok na świecie. Zatrzymałem się, hamując o zimny cement. Dzik, a raczej jego żeński rodzaj przypatrywał mi się w osłupieniu. Zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu po czym wywiązała się pomiędzy nami rozmowa.
- Kim jesteś? - spytała nieufnie, patrząc na mnie z ukosa.
Kim jestem? To chyba najgłupsze pytanie, jakie mogła mi zadać. Równie dobrze mogła mnie spytać jakiego szamponu używam do swojej sierści. Obydwa pytania brzmią absurdalnie.
- Dzikiem - odpowiedziałem, czując pewnego rodzaju satysfakcję.
Loszka* prychnęła** na moją odpowiedź po czym odwróciła się na pięcie i powróciła do swojego poprzedniego zajęcia.
Spojrzałem na nią oburzony. Co ona sobie wyobrażała? Fakt, była naprawdę ładna i przez moment myślałem, że straciłem dla niej głowę, ale to nie zmieniało faktu, że była po prostu zołzą.
Zwykłą kradziejką moich zapasów.
Podszedłem do niej i trąciłem ją pyszczkiem, na co ona zadziałała instynktownie i powaliła mnie na ziemię. Poczułem ból w kościach i pewnego rodzaju złość. To jakaś męska bokserka, pomyślałem.
Wstałem powoli, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.
- Nie dość, że wyjadasz moje zapasy to w dodatku rzucasz się na mnie jak jakiś napalony zwierz!
Posłała mi tylko znudzone spojrzenie i przegryzając ostatnią marchewkę, usiadła na zimnym cemencie.
- Po pierwsze jestem zwierzęciem, a po drugie wybacz, nie wiedziałam, że to twoje. Było to zjadłam. - odparła drwiąco, przeżuwając ostatni kęs.
Ona naprawdę nie rozumiała tego, co jej wcześniej przekazałem.
- Nie rozumiesz, że było to jedyne, co miałem? Przez ciebie znów będę głodował. Jesteś najwidoczniej głupia skoro nadal tego nie rozumiesz - wypaliłem, a ona skrzywiła się na moje słowa.
- Wiesz co? W sumie wszystko mi jedno, czy masz coś do jedzenia, czy nie. Jestem zwykłą egoistką, co już pewnie zauważyłeś, a uczuć nie mam, więc nawet nie próbuję ci współczuć. Na drugi raz lepiej ukrywaj swoje zapasy, bo równie dobrze mógł się do nich dobrać ktoś inny. A teraz wybacz, czas mnie goni - powiedziała po czym wyszła, zostawiając mnie sam na sam ze swoimi myślami.
* - nie wiedziałam jak ją inaczej nazwać, a że żeńskie dziki to loszki no to cóż. :D
** - zdaję sobie sprawę, że to raczej ludzka reakcja, ale w tym opowiadaniu wszystko jest możliwe, nie zwracajcie uwagi na takie szczególiki :p
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka! Przepraszam, że tak długo nie wstawiałam rozdziału, ale skończyły mi się ferie i przez to straciłam wenę twórczą. Jeszcze teraz te próbne egzaminy itd. Ogólnie sporo tego.
No nic.
W każdym bądź razie jakoś się zmobilizowałam i oto jest! Mam nadzieję, że się podobał, a w ramach przeprosin jest on dłuższy.
Do następnego rozdziału!
~Meg
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro