7.
3 października 1998
— Idę do Hermiony — poinformował go Ron w sobotę rano. Był już ubrany, gotowy do użycia świstoklika.
Harry, wciąż tkwiąc w półśnie, mruknął coś twierdząco, jeszcze nie przyswajając wypowiedzianych przez przyjaciela słów. Po chwili, nie dając Harry'emu zrozumieć sytuacji, zniknął.
— Kurwa! — Harry usiadł momentalnie, gdy zrozumienie uderzyło go niczym paskudna klątwa. Potarł czoło. Czemu Ron go nie budził?
Westchnął ciężko. Powoli położył się ponownie, przyglądając sufitowe. Może chciał być sam? To było bardzo prawdopodobne. Harry starał się dać mu tyle prywatności, momentów sam na sam z Hermioną, ile tylko się dało. To nie było jednak to samo. Nic dziwnego, że w końcu udał się do Świętego Munga bez niego.
Postanowił nie wtrącać się w spotkanie Rona i Hermiony. Byli u niej przecież w czwartek. Uzdrowiciel Willis mówił, że to jedynie kwestia czasu, aż Hermiona się ocknie. Był naprawdę dobrej myśli.
W końcu wypadało wstać. Zrobił to wyjątkowo niechętnie – chciałby przeleżeć cały weekend – jednak miał zadanie domowe z zaklęć, którego nie zaczął. To skutecznie zwlekało młodego czarodzieja z łóżka.
Uznał, że dobrym pomysłem będzie prysznic. Z pewnością strumień cieplej wody był w stanie go obudzić. A może lepiej byłoby wziąć długą, relaksującą kąpiel? W łazience prefektów. To byłoby wspaniałe.
Uśmiechnął się, wspominając łaźnię, z której skorzystał kiedyś dzięki Cedrikowi. Kusząca myśl.
Musiał się tylko dowiedzieć, jakie było hasło. Skoro nie był już kapitanem drużyny lub prefektem, nie znał go. Ale to nie mogło być trudne zadanie. Mógłby zapytać piątoroczną parę prefektów z Gryffindoru – mógł się założyć, że chętnie podzielą się z nim taką informacją. Potrzebował jedynie ich znaleźć.
Najprościej było zapytać Demelzę Robins, ponieważ znali się już z quidditcha. Z pewnością chętniej podzieli się z nim hasłem od drugiego prefekta, z którym nigdy nie zamienił nawet słowa.
Ubrał wczorajszy strój, przygotował świeży. Wyszedł z dormitorium, żeby zejść do pokoju wspólnego. Zaczepił pierwszą Gryfonkę, którą spotkał.
— Cześć, możesz poprosić o Demelzę z piątego roku? — poprosił niską, jasnowłosą dziewczynę.
Z początku patrzyła tylko na niego wielkimi oczyma; potrzebowała chwili, aby się ogarnąć. Pokiwała głową i zniknęła na schodach.
Wróciła po minucie lub dwóch, a za nią kroczyła Demelza. Harry uśmiechnął się, na co dziewczyna odpowiedziała tym samym.
— Dzięki — rzucił do nieznajomej Gryfonki.
— Czego potrzebujesz? — spytała, biorąc się pod boki.
Harry pochylił się w jej kierunku, rozglądnąwszy niemal niezauważalnie. Cały czas się uśmiechał.
— Potrzebuję hasła do łazienki prefektów.
Nie wiedział, co działo się w jej głowie, czemu nie pytała. Może zauważyła w nim jakąś potrzebę, którą odczuwał?
— Hasło to „Pachnący bez" — wyszeptała.
Uścisnęła go krótko, nie żegnając się, po czym wróciła do dormitorium. Harry nie zdążył jej nawet dobrze podziękować za informację. Wzruszył ramionami, a potem wrócił do siebie.
Zabrał przygotowane wcześniej rzeczy do torby, wyszedł z dormitorium. Przywitał się z Neville'em, który czytał coś o ziołach w pokoju wspólnym, pomachał Seamusowi i Deanowi, przepchał się przez grupę plotkujących dziewcząt, aż udało mu się wyjść.
Pomknął korytarzami w kierunku łazienki prefektów. Wspomnienia z czwartego roku już nie były tak wyraziste, zatem z chęcią sobie przypomni, jak to było wejść do tej ogromnej wanny. Tylko tym razem bez zadania w Turnieju Trójmagicznym.
Minął pomnik Borysa Szalonego, stanął przed czwartymi drzwiami.
— Pachnący bez — wypowiedział hasło, po czym wszedł do środka.
Jak zwykle nie mógł się nie zachwycić ogromem i pięknem wykonania łazienki. Basen wpuszczony w podłogę to był istny majstersztyk, zaś piękny kandelabr dodawał pomieszczeniu klasy. Jeśli marmury tego nie robiły wystarczająco dobrze. Tym razem jednak w łazience nie było Jęczącej Marty.
Odłożył świeże ubrania na bok, po czym odkręcił magiczne kurki. W międzyczasie, gdy basen napełniał się pachnącą, pełną piany wodą, Harry zrzucił z siebie ubranie. Już po chwili zanurzył się w cieplej wodzie.
Pozwolił sobie na relaks. Z zamkniętymi oczyma zachwycał się ciszą, spokojem i wspaniałym zapachem.
Mógłby w ogóle nie wychodzić z tego pomieszczenia, jeśli oznaczałoby to wieczny odpoczynek. Zero problemów, tylko kąpiel i przyjemne otoczenie.
W końcu jednak wypadało się umyć. Zrobił to niechętnie; wolałby siedzieć bez ruchu, trwać, nie przejmując się światem poza łazienką, lecz to nie było możliwe.
Wkrótce stał ubrany, z mokrymi włosami, nad basenem, który się opróżniał. Westchnął. Zadania domowe nie poczekają.
Postanowił skorzystać z bycia i tak poza dormitorium. Z torbą z brudnymi rzeczami na ramieniu, ruszył w kierunku biblioteki. Miał przecież bliżej niż dalej.
Kiedy przechodził obok klasy, w której onegdaj znajdowało się zwierciadło Ain Eingarp, jego uszu dobiegł... jęk? Zmarszczył brwi, przystając. Ktoś ewidentnie stękał. I nie były to odgłosy, od których zrobiłoby mu się ciepło w dołku.
Wyciągnął różdżkę. Powoli, po cichu otworzył drzwi do pomieszczenia. Zajrzał do środka, jednak niczego nie zauważył. Wszedł więc, gdyż dźwięk nasilił się.
Nim zdążył się odezwać, zauważył kogoś na podłodze. Osoba ta siedziała skulona pod ścianą, stanowiąc źródło dźwięków. Sądząc po pozie, ten ktoś cierpiał. Bardzo cierpiał.
Harry rzucił wszystko, żeby tylko pomóc. Dopiero po chwili dotarło do niego, że patrzył na Malfoya.
— Co jest, Malfoy? — zapytał, i tak się pochylając.
Malfoy nie odpowiedział, zajęty jęczeniem z wykrzywioną cierpieniem twarzą. Włosy, zwykle gładko zaczesane, były zmierzwione. Twarz miał czerwoną, spoconą, zaś dłonie w plamach. Przyciskał kolana do piersi.
— Malfoy?
— Odpieprz się, Potter! — warknął Malfoy, zaraz wydając z siebie syk.
Harry, nie czekając na coś więcej, skupił się na krótkiej wiadomości.
— Expecto patronum! — Majestatyczny jeleń pognał do pani Pomfrey z wiadomością. Harry wrócił spojrzeniem do Malfoya, opadł na kolana. — Mogę ci jakoś pomóc?
— Odpieprz! Się! — warknął kolejny raz Malfoy. Widać było po jego twarzy, jak wielkim wysiłkiem było mówienie.
Harry dotknął jego czoła. Było rozgrzane aż za bardzo. Nie wiedział jednak, co mógłby zrobić.
— Ktoś cię zaatakował? — spytał, łącząc fakty.
Ale dlaczego? Przecież ten ktoś atakował mugolaków... Malfoy był czystej krwi. Znów wszystko straciło sens.
— Nie twój interes! — Malfoy zdecydowanie nie był w nastroju do rozmowy. Ból tylko potęgował jego złość.
Harry mógł jedynie przyglądać się jego cierpieniom i czekać na przybycie pielęgniarki. Sam bal się cokolwiek zrobić w obawie, że mógłby tylko zaszkodzić. Nie znał się w ogóle na magomedycynie.
Usiadł naprzeciwko niego, czując coraz większe zdenerwowanie. Gdzie była pieprzona Pomfrey? Przecież posłał jej tego pieprzowego patronusa wieki temu! Niech ją Merlin!
W końcu kobieta wpadła niczym huragan. Od razu doskoczyła do obu chłopców, odsunęła Harry'ego nieco zbyt brutalnie, a potem machała różdżką jak furiatka, szepcząc zaklęcie za zaklęciem. Harry widział jedynie, jak coraz bardziej spina ramiona.
— Weź jego rzeczy — poleciła Harry'emu, a sama unieruchomiła Malfoya zaklęciem – chyba nie było to przyjemne, sądząc po jego wrzasku z bólu – i zaczęła lewitować w kierunku skrzydła szpitalnego.
Harry, spełniając prośbę, wziął swoje oraz Malfoya rzeczy. Zarzucił obie torby na ramiona, a potem wyleciał z klasy, żeby zaraz dogonić Pomfrey.
— Widziałeś kogoś? — zapytała rzeczowo.
— Nikogo.
— Jesteś pewien? Nie minąłeś się z kimś na korytarzu?
— No... nie — odrzekł. Gdyby coś widział, przecież by powiedział, do cholery.
Uczniowie, których akurat mijali, przyglądali się im z niemałym zaciekawieniem. Już wkrótce cały Hogwart miał huczeć, że Draco Malfoy trafił do szpitala w asyście Harry'ego Pottera. Na szczęście miał na głowie o wiele poważniejsze problemy od durnych plotek.
Jeszcze nigdy nie przeszedł tak szybko do skrzydła szpitalnego. Właściwie był nieco zdziwiony; zawsze droga mu się dłużyła.
Odłożył rzeczy Malfoya koło wejścia do biura Pomfrey. Tu na pewno nie będą zawadzać, a Pomfrey nie zapomni się nimi zająć.
Pomfrey, całkowicie opanowana, położyła Malfoya na jednym z łóżek.
— Finite incantatem! — wypowiedziała wyraźnie formułę zaklęcia, na co ciało Malfoya zwiotczało.
Wciąż pojękiwał, od razu zwijając się w kulkę, jak tylko dostał taką możliwość. Ściskał brzuch.
— Panie Malfoy, co się stało? — zapytała Pomfrey, przyglądając się mu badawczo.
Harry podążył za jej przykładem i zrobił to samo.
— Ktoś mnie... — Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, gdy przyszła nowa fala bólu. Wrzasnął, dostając potężny skurcz.
Pomfrey odwróciła się do Harry'ego. Pokiwała mu głową.
— Panie Potter, proszę już iść — rzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Gdy Harry niespiesznie wychodził, co chwila odwracając się w kierunku cierpiącego Malfoya, pani Pomfrey wysłała patronusa do McGonagall z informacją o sytuacji. Harry zastanawiał się jednak, kto mógł chcieć zabić Malfoya. „Wszyscy" to nie była satysfakcjonująca odpowiedź. Zważywszy na sytuację, to mogła być jedna i ta sama osoba. Wcześniej atakowała czarodziei z rodzin mugolskich. Czemu zatem Malfoy? A może to wyjątek? Ścisnął nasadę nosa. Niech go Merlin, Hermiona była im tu potrzebna na gwałt.
— Kurwa, kurwa, kurwa! — wyrzucił z siebie, idąc do Wieży Gryffindoru.
Stracił całą wenę do odrabiania zadań. Już nie chciał iść do biblioteki. Musiał się zastanowić nad tym wszystkim. A jego relaksującą, uspokajającą kąpiel szlag jasny trafił.
Pogrążony w myślach był na tyle głęboko, że nie zauważył idących w jego kierunku dziewczyn.
— Przepr... — mamrotał. — Och, cześć.
— Cześć, Harry. — Luna uśmiechała się z tym swoim zwyczajowym rozmarzeniem na twarzy.
— Hej. — Ginny szczerzyła się, jakby miała coś na sumieniu.
— Gdzie idziecie?
— Do Hogsmeade. Ginny ma ochotę na coś słodkiego — wyjaśniła Luna.
— To super — wydusił, nie do końca będąc w stanie zachować spokój. Zerkał co chwila w kilku kierunkach, jakby czekając na ratunek. Czuł, że potrzebował zostać sam.
Ginny, jak podejrzewał, od razu zauważyła, iż działo się coś niedobrego. Zmarszczyla tylko brwi, nie odzywając się ani trochę. Wiedziała, że porozmawiają później, gdy zostaną już sami. Dlatego nie naciskała.
— To my już pójdziemy — rzuciła Ginny, łapiąc Lunę pod ramię. — Cześć.
Ginny pociągnęła Lunę za sobą, wymieniając z Harrym ostatnie spojrzenie. Skinął jej lekko, niemo dziękując.
W ogóle nie mógł wymyślić miejsca, w którym chciałby się znaleźć. Nie chciał być ani w Wieży Gryffindoru, ani w bibliotece, ani w Pokoju Życzeń.
Musiał uspokoić umysł, żeby nie ściągać na siebie zbyt dużej uwagi.
Ruszył przed siebie, nie mając konkretnego celu.
*
Krążył po korytarzach Hogwartu, markotny, małomówny. Nawet nie próbował się witać ze znajomymi uczniami lub kadraą nauczycielską. Z rękoma wciśniętymi w kieszenie, posuwał się do przodu bez pomysłu na to, co dalej.
Gdyby poszedł do Hogsmeade, mógłby kupić alkohol. Albo słodycze. Na samą myśl jednak coś go odrzuciło. Nie chciał.
Tylko nie miał ani jednego pomysłu na siebie.
Rozejrzał się. Był na siódmym piętrze, nieopodal Pokoju Życzeń. Westchnął, oparłszy się o ścianę. Po chwili zsunął się po niej i objął kolana ramionami. Patrzył na kamienną ścianę naprzeciwko.
Musiał sobie wszystko poukładać w głowie. W spokoju.
Atak na Hermionę miał ją zabić. Atak na Dennisa skończył się jego śmiercią. Gdy wszystko wskazywało na spokój dzięki restrykcjom wprowadzonym przez McGonagall i ingerencji Ministerstwa przez zostawienie aurorów na miejscu, znalazł rannego Malfoya. Tego samego Malfoya, który był czystej krwi. W tym roku zachowywał się nieco nienaturalnie jak na to, co pamiętał Harry z poprzednich lat. Tłumaczył to sobie wojną. Ale co jeśli... Jeśli Malfoy wiedział o czymś istotnym? Dlatego stał się celem ataku?
Odchylił głowę do tylu, oparł ją powoli o ścianę za sobą.
Malfoy na pewno nic nie powie. Z pewnością. A przynajmniej nie jemu. Oblizał usta. Harry uznał, że dobrze byłoby go śledzić. Nie w czasie, gdy przebywał w skrzydle szpitalnym, ale później, po jego wyjściu.
Chociaż, skoro Malfoy się zmienił, Harry niczego nie ryzykował próbą rozmowy, a Malfoy mógłby coś podpowiedzieć. To nie było głupie.
Strzelił kostkami, po czym powoli się podnosil. W głowie klarował pomysł na rozmowę – chciał mieć przygotowane nie tylko pytania, ale także odpowiedzi, aby nie dać się wytrącić Malfoyowi z równowagi.
Rozpoczął wędrówkę przez Hogwart, bez reszty skupiając się na pytaniach i przygotowaniu psychicznym do rozmowy. Zarzekał się w duchu, że – cokolwiek Malfoy powie – nie wybuchnie, nie wścieknie się, nie odbije piłeczki. Niech go Merlin broni.
— Cokolwiek się tu dzieje, dojdę do tego — mruknął do siebie.
Znów miał do pokonania całą szkołę. Zaśmiał się w myślach: skoro nie mógł latać, chociaż chodził góra-dół.
Miał jednak plan. Plan na rozmowę z Malfoyem. Głównym założeniem była mantra pod tytułem „pod żadnym pozorem nie dać się wyprowadzić z równowagi". To całkiem niezły wstęp, zważywszy, że z Malfoyem zwykle zaczynali od doprowadzania się do białej gorączki.
*
Pomfrey zatrzymała go w poczekalni.
— Rozmawia z nim dyrektor McGonagall i dwaj aurorzy — wyjaśniła. Spojrzała na zamknięte drzwi do szpitala. — Jak wyjdą, będziesz mógł na chwilę wejść — rzekła powoli, przyglądając się Harry'emu uważnie, mrużąc oczy.
Nie dziwił się, że była podejrzliwa, ponieważ cała szkoła znała ich przyjacielską relację. Nie było chyba osoby, która nie wiedziałaby o ich wzajemnej nienawiści. Chociaż... Harry już jej nie czuł. Właściwie, gdyby miał dowód, że Malfoy naprawdę się zmienił, mógłby wreszcie uścisnąć jego dłoń.
Podrapał się po karku.
— Mam kilka pytań — przyznał wreszcie. Nim pielęgniarka zdążyła się odezwać, uniósł ręce. — Przysięgam, że nie będę się z nim kłócił i go denerwował!
Pokiwała powoli głową.
— No dobrze. — Wzięła się pod boki.
— Co mu właściwie jest?
— Wygląda mi to na źle rzuconą klątwę. Prawdopodobnie miała go uśmiercić — poinformowała Harry'ego, a potem westchnęła ciężko. — Coś na wzór tej, która dopadła pannę Granger — dodała.
— Och — wydukał.
Nie spodziewał się tego. Malfoy i śmierć. Klątwa.
Najwyraźniej ten dupek – jak zwykle – miał więcej szczęścia niż rozumu.
— Właśnie. Chcę jeszcze dziś skontaktować się z uzdrowicielem Willisem, aby obejrzał pana Malfoya — zdradziła Pomfrey swoje plany. — Uważam, że on, jako specjalista, sprawdzi go pod kątem ewentualnych efektów ubocznych o wiele lepiej.
— Myśli pani, że takowe wystąpią?
Wzruszyła bezradnie ramionami. Coś w jej geście sprawiło, że wyglądała na o wiele, wiele starszą.
— Ciężko powiedzieć. Nie mamy pojęcia, dlaczego klątwa nie uderzyła z pełną mocą. Nie wiemy, co poszło nie tak.
— Rozumiem — rzekł ostatecznie Harry, jednocześnie kiwając głową. — Dziękuję.
Skinęła mu na pożegnanie, odwróciła się na pięcie i zaraz zniknęła za drzwiami szpitala.
Harry'emu zostało jedynie czekać. Usiadł na jednym z niewielu dostępnych w poczekalni krzeseł.
Starał się nie podsłuchiwać, chociaż to było silniejsze od niego. Nie słyszał jednak zbyt dobrze ze swojego miejsca, więc zaraz znalazł się pod drzwiami. Przyłożył do nich ucho.
Głosy wciąż pozostawały niewyraźne i ciche. Zaklął pod nosem soczyście, aż wreszcie zrezygnowany wrócił na poprzednie miejsce. Zdawał sobie sprawę, że Malfoy – stary Malfoy – szybciej powie cokolwiek McGonagall niż jemu, zatem to była dla niego duża strata informacji.
A może wyolbrzymiał? Może wcale nie będzie tak źle? Może Malfoy będzie bardziej skłonny z nim pogadać? Jak równy z równym?
Wątpił, lecz warto spróbować.
W końcu, jak uznał, nie miał nic do stracenia.
Wreszcie McGonagall wyszła razem z dwoma aurorami. Nawet nie ukrywała zaskoczenia na jego widok.
— Pani dyrektor — przywitał się lekkim ukłonem.
— Co tu robisz? — zapytała wprost McGonagall.
— Czekam — odpowiedział zgodnie z prawdą.
— Na...? — Uniosła brwi. Harry czuł, że musiał jej wszystko powiedzieć.
Westchnął, a potem streścił cel wizyty:
— Chcę porozmawiać z Malfoyem o tym, co zaszło. Zapewne pani wie, że to ja go znalazłem. Uznałem, że może będzie chciał coś powiedzieć w związku z ostatnimi wydarzeniami.
— Czemu miałby powiedzieć tobie? — odezwał się niski, krępy auror bardzo nieprzyjemnym, drwiącym głosem.
Miał się nie dawać sprowokować Malfoyowi, nie jakiemuś obcemu.
— Bo jestem pieprzonym Harrym Potterem — warknął buńczucznie w jego kierunku.
McGonagall zgromiła go wzrokiem.
— Potter, panuj nad sobą! — zagrzmiała.
— Przepraszam, pani profesor. — Patrzył na nią, aby nie szczeknąć czegoś jeszcze w kierunku gburowatego aurora. Autentycznie było mu przykro, iż McGonagall stała się świadkiem jego złości.
Czy mogła mu się jednak dziwić? Hermiona w Mungu, Dennis martwy, a Malfoy w skrzydle szpitalnym. Jakby nauka nie była wystarczająco stresująca.
Starał się wyglądać na skruszonego, aby choć trochę udobruchać starą czarownicę.
W końcu McGonagall uśmiechnęła się krzywo, machnęła ręką.
— Idź.
Po chwili zabrała obu aurorów i wyszła, zostawiajac Harry'ego samego. Nie potrafił się nie uśmiechnąć, jeszcze chwilę patrząc na drzwi, za którymi zniknęła dyrektorka.
Nasłuchiwał jeszcze przez chwilę kroków ich trójki, aż wreszcie doskoczył do drzwi skrzydła szpitalnego, pchnął je. Przekroczył próg, starając się wyglądać na pewnego siebie. Teraz, gdy był już tak blisko, sama myśl o rozmowie z Malfoyem budziła w nim niepewność. Nie mógł jednak tego po sobie pokazać.
Pomfrey akurat odchodziła od łóżka Malfoya, zostawiwszy na szafce fiolki z eliksirami. Posłała Harry'emu spojrzenie, które kazało mu się pilnować.
Minęli się w drodze: Harry zbliżał się do łóżka z grobową miną, nie spuszczając Malfoya z oczu, zaś Pomfrey kierowała się do swojego biura.
Malfoy był przytomny i patrzył na Harry'ego z uniesionymi brwiami. Skrzywiona w niezadowoleniu twarz wyrażała wszystko; zdecydowanie nie był zadowolony z wizyty Harry'ego. Pewnie dodatkiem do tego był fakt rozmowy z aurorami i McGonagall.
Harry stanął w nogach łóżka, przyglądając się drugiemu chłopcu bez słowa. Starał się powstrzymać odruch założenia rąk na piersi lub skubania skórek. Nie chciał mu dać powodów do denerwowania się. Obiecał to i Pomfrey, i McGonagall.
— Czego chcesz, Potter? — warknął Malfoy. Musiał dostać przeciwbólowe, ponieważ był zrelaksowany.
Leżał z nogami skrzyżowanymi w kostkach, a lewą rękę trzymał pod głową.
— Chciałem porozmawiać — odrzekł najspokojniej, jak potrafił.
Brwi Malfoya powędrowały do góry.
— Porozmawiać? Nie jestem Weasleyem lub Granger, żeby słuchać o twoich problemach — prychnął, ewidentnie nie w nastroju do podchodów Harry'ego.
Harry szybko obszedł łóżko i usiadł na krzesełku. Spojrzał Malfoyowi prosto w oczy.
— Chcę wiedzieć, co widziałeś, kogo, co się stało — mówił szybko, cicho. — Możesz mnie nienawidzić, nie dbam o to. Chcę tylko poznać prawdę, by zapobiec temu, co się właśnie dzieje w Hogwarcie.
Z początku wydawało mu się, że Malfoy miał to gdzieś, co mówił, ponieważ patrzył w przestrzeń z twarzą bez wyrazu. W końcu jednak wydobył z siebie westchnienie i zamknął oczy.
— Nie nienawidzę cię.
Och. To było coś nowego.
— Jak to? — Harry aż się zdziwił. Sam nie żywił takich uczuć wobec Malfoya, jednak nie sądził, iż Malfoy czuł tak samo.
Odpowiedziało mu kpiące prychnięcie.
— Nienawiść pochłania energię, Potter. Nie chcę jej marnować na ciebie.
— Przynajmniej jesteś szczery — mruknął kwaśno Harry.
— Dobra, pytaj. I zjeżdżaj — powiedział zniecierpliwiony Malfoy. — Chcę odpocząć.
— Kto ci to zrobił? — zadał pierwsze pytanie, patrząc prosto w jasne oczy. Szukał czegoś, co pozwoliłoby mu stwierdzić, że Malfoy mówił prawdę lub kłamał.
Najwidoczniej pytanie było oczywiste, ponieważ Malfoy odpowiedział wręcz znużony:
— Nie wiem. Dostałem w plecy. Nim się zorientowałem, ten ktoś uciekł. Słyszałem, jak biegł korytarzem.
Harry pokiwał głową. No tak, ciężko zauważyć coś, co ma się za plecami. Logiczne. Potarł brodę.
— Komu mogłoby zależeć na twojej śmierci?
Malfoy spojrzał na niego jak na idiotę.
— Naprawdę? Ale naprawdę zadajesz to pytanie? — Czy Malfoy właśnie załamał ręce?
— Tak, naprawdę — odrzekł bardzo spokojnie Harry, splatając palce razem. — Jak widzisz, ja cię nie nienawidzę. Myślę, że wiele osób pała do ciebie niechęcią, ale nie nienawiścią. Dlatego zastanów się, kto mógłby chcieć cię zabić?
Malfoy odetchnął przeciągłe, rozprostował palce. Przyjrzał się jeszcze skórkom przy paznokciach. Albo się zastanawiał, albo nie był chętny do odpowiadania na pytanie.
— Nie wiem — odpowiedział wreszcie. — Poza Hogwartem zapewne by się tacy znaleźli, ale w Hogwarcie? — Wzruszył ramionami.
— Jeszcze jedno.
— Co? — Malfoy był zniecierpliwiony, Harry musiał się pospieszyć.
— Gdzie szedłeś?
— Do biblioteki — niemal wycedził przez zęby. — Zależy mi na ocenach.
Harry uniósł ręce.
— Spokojnie, nie atakuję cię przecież. — Wstał z krzesełka. — Dzięki. Już sobie idę. I... — przygryzł wargę, spojrzał na swoje stopy. — Trzymaj się, Malfoy.
Przez twarz Malfoya przebiegł dziwny cień. Coś jakby... uśmiech? Nie, Harry'emu zapewne się przywidziało. Chrząknęli niemal jednocześnie.
— Taa, dzięki — odpowiedział Malfoy, obracając głowę w bok.
Harry skinął mu głową, a potem odwrócił się na pięcie i zaczął kierować się do wyjścia. Słyszał stukanie szkła; Malfoy właśnie sięgał po lekarstwa, które zostawiła mu wcześniej Pomfrey.
Harry uśmiechnął się, wracając powolutku do Wieży Gryffindoru. Rozmowa wcale nie była taka zła. Właściwie, jeśli miał być szczery, poszła świetnie. Udało im się przeprowadzić w miarę ludzką konwersację.
To nasunęło Harry'emu myśl, że mogliby być przyjaciółmi. Uścisnąłby dłoń Malfoya wtedy, w pociągu, gdyby tylko Malfoy nie zachowywał się tak obrzydliwie w stosunku do Rona. Może wtedy wszystko byłoby inne? Może przeszłość nie byłaby taka... ponura.
Na pewno nie doszłoby do tej beznadziejnej sytuacji z Sectumsemprą w łazience. Malfoy byłby od początku po ich stronie, zaciągnąłby za sobą rodziców. Lucjusz Malfoy nie trafiłby do Azkabanu. Narcyza Malfoy nie musiałaby płakać za mężem. Harry nie musiałby... marnować energii na złuszczenie się tyle lat.
Potrząsnął głową. Gdybanie nie miało sensu – nie mógł zmienić przeszłości. Znaczy mógł, gdyby miał zmieniacz czasu. Ale nie miał. Może to i lepiej...
Wspiął się po schodach, rzucił hasło Grubej Damie, a potem wszedł do pokoju wspólnego. Zastał w nim kilku domowników z młodszych roczników oraz wszystkich chłopców, z którymi dzielił dormitorium.
Przywitali się.
Siedzieli przed kominkiem na kanapie i fotelach, nieco odsuwając się od reszty uczniów Gryffindoru. Nikt nie śmiał im przeszkadzać lub wtrącać się, skoro byli najstarszymi uczniami domu. To im zagwarantowało pewne prawa oraz przywileje.
— Gdzie Ginny? — spytał od razu Harry.
Ron, Dean i Seamus nie potrafili mu odpowiedzieć.
— Pewnie jeszcze nie wróciła z Hogsmeade — stwierdził Neville, przerywając czytanie jakiejś grubej książki.
Harry opadł na wolny fotel.
— Pewnie nie. — Spojrzał na Rona. — Jak tam u Hermiony? — zagadnął.
Dean i Seamus udawali, że wcale nie podsłuchiwali, zajęci esejami na mugoloznawstwo.
Ron wzruszył ramionami.
— Chwilowo bez zmian. Willis coś mówił, że jeśli obudzi się do jutra, będą ją badać i prawdopodobnie za tydzień lub dwa wróci do Hogwartu — opowiedział, choć nie był szczególnie zadowolony.
Harry zmarszczył brwi. Ta wiadomość powinna ucieszyć ich obu, tymczasem Ron wyglądał na bardziej ponurego niż zwykle. Pochylił się więc w jego kierunku.
— Co się dzieje?
— Mam złe przeczucia. — Potrząsnął głową, nie chcąc mówić nic więcej. — Jutro znów do niej idę. Chciałbym z nią porozmawiać. Wreszcie. — Podparł głowę ręką. — A co się działo u ciebie?
Harry oblizał usta. Teraz czekała go naprawdę ciekawa część rozmowy.
— Malfoy jest w skrzydle szpitalnym. Został zaatakowany.
— Co?! — odezwali się naraz wszyscy czterej.
Harry pokiwał głową, potwierdzając to, co przed chwilą od niego usłyszeli.
— Został zaatakowany. Jak Hermiona. Z tą różnicą, że w jego przypadku klątwa została źle rzucona.
— To jest... Co... — Ron nie potrafił się poprawnie wysłowić z szoku.
Harry uznał, że na razie nie będzie wspominał o swojej rozmowie z Malfoyem. Przynajmniej nie przy wszystkich. Nie miał zamiaru przecież dzielić się każdym szczegółem z byle kim. Nie to, że im nie ufał, ale... Rona był pewien. Tymczasem Dean i Seamus mieli zbyt długie języki.
Wolałby zatem zostawić pewne szczegóły opowieści na później.
— Dokładnie. Znalazłem go i posłałem patronusa do Pomfrey. Wiem, że McGonagall z nim rozmawiała. I aurorzy.
— Coś więcej?
Harry pokręcił głową.
Ron siedział wbity w fotel, wciąż nie mogąc uwierzyć w zasłyszane wieści. Sądząc po jego minie, również doszedł do tego wniosku, który wysunął Harry: to nie miało sensu. Malfoy nie był mugolakiem. Malfoy był czystej krwi. A teraz już nic nie trzymało się kupy.
Wymienili przeciągłe, znaczące spojrzenia. Wiedzieli, że zapowiadał się jeszcze ciekawszy czas w Hogwarcie niż parę dni temu. Cokolwiek miało się wydarzyć, musieli znaleźć rozwiązanie.
Co będzie o wiele prostsze, gdy wróci Hermiona. Chociaż Ron wspominał coś o złych przeczuciach. Czyżby Hermiona miała nie wrócić tak szybko? Czy Ronowi chodziło o coś innego? Harry uznał, że to pytania – jak i jego rozmowa z Malfoyem – na spotkanie bez świadków.
*
Siedzieli na łóżku Rona.
— Muffiato! — Harry machnął różdżką. — Możemy porozmawiać.
Ron pokiwał powoli głową, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Nie uważasz, że to dziwne?
— Zapewne uważam, ale co? — dopytał Harry.
— Ta sytuacja z Malfoyem — uściślił.
Harry zagryzł dolną wargę, spojrzał na swoje dłonie. Czy to dziwne? Trochę tak, trochę nie, uznał.
— Połowicznie. Malfoy może być czystej krwi, ale zalazł wielu osobom za skórę. To mogła być próba zemsty — przyznał się do przemyśleń.
Nim mieli możliwość porozmawiać na osobności, cały czas analizował sytuację. Połączył wiedzę, którą posiadał, aby dać jakiekolwiek wytłumaczenie – choć wstępnie.
Mieli w zamku zabójcę. Polował na czarownice i czarodziei urodzonych w rodzinach mugolskich. Malfoy mógł być wyjątkiem, ponieważ wcześniej mu podpadł w jakikolwiek sposób. To by tłumaczyło atak od pleców. Tchórzliwe, ale w zdecydowanej większości przypadków skuteczne.
Podzielił się swoją analizą z Ronem, jednocześnie opowiadając o rozmowie przeprowadzonej z Malfoyem.
Ron słuchał uważnie, nie wtrącając się i nie przerywając. Chwilami jedynie mruczał, potwierdzając.
— Będzie trzeba się bliżej przyjrzeć Malfoyowi — uznał ostatecznie, gdy Harry skończył.
Harry przekrzywił głowę.
— Myślisz?
— Tak, zdecydowanie.
Na moment zapadła pełna dziwnego napięcia cisza. W końcu Ron westchnął i, bez uprzednich pytań ze strony Harry'ego, opowiedział mu o szczegółach, którymi dziś podzielił się z nim Willis.
Hermiona zdrowiała, owszem, lecz Willis dawał jej coraz mniejsze szanse na wybudzenie się. Obawiali się, iż zapadła w śpiączkę, z której nic nie będzie w stanie jej wybudzić. Podawali jej przeróżne eliksiry, na czele z eliksirem wiggenowym, który budził ludzi po wypiciu wywaru żywej śmierci. Tymczasem Hermiona wciąż była nieprzytomna.
To wyjaśniało brak entuzjazmu u Rona, gdy mówił o powrocie Hermiony do Hogwartu – jeśli się nie wybudzi, nie wróci.
Harry ścisnął ramię przyjaciela.
— Będzie dobrze, zobaczysz. Wybudzi się i wróci do nas, cała i zdrowa — wyszeptał pocieszająco, chociaż sam odczuwał niepokój.
Nawet nie próbował wyobrazić sobie sytuacji, w której Hermiony miałoby nie być.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro