Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3. Propozycja nie do odrzucenia

Hermiona Granger nabrała powietrza do płuc i nerwowo wykręciła palce dłoni skrytych pod blatem stołu, przy którym siedziała. Rozglądnęła się po niewielkim pomieszczeniu, do którego ją wprowadzono i dokładnie tak, jak za pierwszym razem, poczuła ciarki pełzające po całym jej ciele.

Było tu tak ciasno, tak duszno. Bez żadnego okna, przez które mógł wedrzeć się nawet najmniejszy podmuch wiatru, pokój wydawał się na tyle szczelny, że nic z niego nie uchodziło. Powietrze było lepkie, obrzydliwie stęchłe, a ona niemal czuła jak wiórami przykleja się do jej skóry. Miała ochotę zedrzeć ją żywcem, byle tylko pozbyć się tego uczucia.

Fantastycznie, pomyślała. Uduszę się swoim własnym oddechem, o ile wcześniej nie zwariuję.

Najgorsza jednak była w tym wszystkim cisza. Im dłużej Hermiona przebywała w klaustrofobicznym otoczeniu, tym bardziej jej zmysły wyostrzały się, odbierając każdy najdrobniejszy szmer, który wydawała wyłącznie ona sama. Miała wrażenie, że ściany zamykają się dookoła niej, a cisza zgniata każdy organ w jej ciele. Mogła tylko czekać, słuchać jak powoli wszystko cichnie, aż w końcu dookoła nie było nic. Bańka.

Poczuła się jak w klatce, jednak szybko zdała sobie sprawę, że właściwie to dokładnie tam się znalazła. Spuściła wzrok na uda i złożone na nich dłonie, dostrzegając zaczerwienione skórki wokół paznokci, które wyskubała ze zdenerwowania. Aż wyprostowała skostniałe palce, upominając się w myślach surowo. Opanuj się.

Chciała odwrócić na moment uwagę od tego gdzie przyszło jej siedzieć i co zamierzała zrobić, ale w konsekwencji jej myśli powędrowały dość naturalnym torem w kierunku tego dlaczego w ogóle się tu znalazła.

Po rozmowie z Neville'em Hermiona bardzo długo myślała. W samotni swojej głowy przeanalizowała niemal każdy aspekt swojego życia – swój charakter, swoją przyszłość, marzenia i plany, ale i przeszłość, wszystko, co do tej pory ją spotkało i jak wpłynęło to na jej życie. Niestety, każda droga, którą obrała, prowadziła do jednej i tej samej konkluzji, która kołatała się w jej głowie jeszcze zanim Hermiona na dobre rozpoczęła ten maraton – Neville miał rację.

Chciwa aprobaty innych nie zauważyła, kiedy stała się tłem dla ludzi, którzy dla niej byli wszystkim. Zrozumiała, że nikt nigdy nie miał traktować jej w sposób, w jaki ona traktowała ich – nigdy nikt nie miał myśleć o niej tak, jak ona teraz myślała o nich. Nikt nie zastanawiał się, czy ją urazi, czy nie sprawi jej przykrości. Czy jest zadowolona... szczęśliwa.

Wiedziała, że pozwoliła sobie na zbyt wiele. Pozwoliła, by jej życie stało się komedią, z której ludzie się śmieją – dramatem, na którym płaczą. Poczuła, że musi odzyskać kontrolę, a kiedy kilka tygodni później znalazła przypadkiem pierścionek zaręczynowy w rzeczach Ronalda, zrozumiała też, że musi uciekać.

I niestety doskonale wiedziała, jak tego dokonać.

Poczuła nagle krótki, ostry ból i aż się skrzywiła. Zdążyła dostrzec niewielką smugę krwi na kciuku, w miejscu gdzie bezwiednie zadarła skórę zbyt głęboko, kiedy nieoczekiwanie i bez żadnego uprzedzenia drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a jej wzrok odruchowo skierował się w tamtą stronę.

Mimo iż wiedziała, kogo się spodziewać, widok skutego łańcuchami Severusa Snape'a wprowadzanego do sali przesłuchań wycisnął na jej twarz szok. Wstała, czując jednak że coś ciężkiego opada na dno jej żołądka i dosłownie przygniata ją do krzesła. Domyślała się, że nie będzie w dobrej formie ale to, co zobaczyła, nie było nawet blisko tego, czego się spodziewała.

Blada, poszarzała cera niemal nie odznaczała się na tle ścian pokoju przesłuchań, a postura – zgarbiona, wychudzona, wyraźnie zmęczona – dopełniła wrażenia, że Hermiona stanęła twarzą w twarz z samą śmiercią. Kobieta obserwowała w milczeniu, jak strażnicy bez wyczucia uwalniają ciężkie, metalowe uwięzie łączące kajdanki, a dźwięk szczęku stali i metalu rezonował po całej jej czaszce, wywołując ciarki na całym ciele. Gdy ucichł, ochroniarze ruszyli do wyjścia, zostawiając ich kompletnie samych.

Snape podszedł bliżej, stając po drugiej stronie stołu, a Hermiona kątem oka dostrzegła, że roztarł zaczerwienione i zapewne obolałe nadgarstki, na których pozostały cienkie, metalowe obręcze. Gest ten niepokojąco przywiódł jej na myśl ciernie owijające się wokół gałęzi i wolała nie myśleć o tym, jakie to w ogóle musiało być uczucie. Skrępowany. Pozbawiony swobody, komfortu. Wolności. Godności.

Otrząsnęła się, przełykając dyskretnie ślinę, po czym wyprostowała się i podniosła pewniejszy wzrok, kiwając głową.

— Profesorze Snape. Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać.

Profesorze... Dawno nikt go tak nie nazywał.

Severus zmierzył podejrzliwym wzrokiem kobietę, której twarzy w pierwszej chwili nie rozpoznał. Ani jednego jej cala, nawet najmniejszego skrawka. Na pierwszy rzut oka była kompletnie obca. Poczekał, aż czarownica zajmie miejsce i sam usiadł naprzeciwko, nie spuszczając z niej wzroku. Nie, stwierdził. Im dłużej się jej przyglądał, tym mniej była znajoma.

— Nie miałem wyboru — rzucił sucho, gdy drzwi zamknęły się za strażnikami, którzy przywlekli go na to spotkanie. — Powinienem wiedzieć kim jesteś?

Hermiona przełknęła ciężko ślinę. Nie, nie powinien – a przynajmniej jeszcze nie teraz.

Opracowanie planu jak dostać się do Ministerstwa, aby nie odkryto jej tożsamości, zajęło jej więcej czasu niż podjęcie decyzji, żeby w ogóle tu przyjść. Wiedziała, że nie może po prostu poprosić o wizytę – jej nazwisko figurowałoby w papierach, a dla dobra ich obojga wolała zachować anonimowość. Tak długo, jak tylko było to możliwe, oczywiście.

Nie poświęciła jednak wiele energii, aby zmienić swój wygląd. Nie była Wybrańcem, więc jej nazwisko i twarz z czasem wyblakły w pamięciach ludzi, którzy jeszcze – raz na jakiś czas – wspominali stare czasy. Mało kto pamiętał, kim była i jak wyglądała, więc szansa, że ktoś miałby ją rozpoznać, była nikła. Ona jednak wolała mieć całkowitą pewność.

Nie mogła niestety użyć do tego Eliksiru Wielosokowego. Przede wszystkim nie miała ani czasu ani sposobności, by go warzyć. Nie planowała tak długo siedzieć w Norze, a uwarzenie tak skomplikowanego eliksiru stwarzając pozory normalności – nawet gdyby zrobiła to u Neville'a – graniczyło z cudem. Poza tym Ministerstwo zabezpieczało się na wypadek, gdyby ktoś pod wpływem jakiegokolwiek specyfiku chciał dostać się na jego teren – Ciekawe dlaczego – więc ta kwestia w ogóle nie wchodziła w grę.

Dlatego właśnie ostatnie tygodnie Hermiona poświęciła na rozplanowanie wszystkiego, w tym naukę zaklęć, dzięki którym była w stanie zmodyfikować swój wygląd. Co prawda tylko na godzinę, ale zmieniła kolor oraz długość włosów, odcień oczu, krzywiznę nosa, a nawet wypukłość warg. Coś, czego ochrona Ministerstwa nie miała prawa odkryć. Nie poznała sama siebie, gdy rano przeglądała się w małym, zmatowiałym lusterku, więc uznała to za sukces.

No i nie poznał jej Snape – choć podejrzewała, że nawet gdyby nic nie zmieniła, miałby problem przypomnieć sobie, kim była. Dla niego, jak dla wielu – zapewne nikim.

Poczuła nagłą ochotę, aby to sprawdzić. Chciała powiedzieć mu wszystko, całą prawdę, zobaczyć jak zareaguje – ale wiedziała, że nie mogła. Jeszcze nie teraz. Co nie oznaczało, że nie chciała, żeby wiedział, z kim ma do czynienia.

Musiał jej zaufać.

— Po cichu liczyłam, że ci najwybitniejsi uczniowie choć trochę zapadają w pamięć — powiedziała żartobliwie, chcąc tym nieco rozładować napięcie – głównie swoje.

Wzrok Snape'a ześlizgnął się badawczo po jej twarzy, a ona poczuła się nieswojo. Jakby to on przesłuchiwał ją.

— Nie bardziej niż wszyscy inni — stwierdził po chwili.

Hermiona zauważyła, że w jego głosie, podobnie jak w spojrzeniu, brakowało tej charakterystycznej nuty drwiny, której nigdy w nim nie lubiła; mimo iż jego słowa wciąż sugerowały przytyk, a wzrok miał wzbudzić grozę. Brzmiał i wyglądał tak strasznie... obojętnie.

— Poza tym miałem wielu wybitnych uczniów w swojej karierze — stwierdził. — Nie sposób zapamiętać wszystkich, panno...?

— Smith — odparła niemal odruchowo Hermiona. Brew Severusa bardzo powoli uniosła się, a powieki zmrużyły lekko wokół ciemnych oczu, gdy wyprostował się na krześle. — Cóż, wychodzi na to, że łatwo nas przegapić. Las rąk w pierwszych rzędach pewnie tylko pana irytował.

Snape nie odpowiedział od razu. Ten głos... Znał go. Był tego absolutnie pewien. Nie potrafił jednak za nic przyporządkować go do odpowiedniej twarzy – tym bardziej nazwiska – ani nawet jednej sytuacji, która pomogłaby mu rozwikłać zagadkę tożsamości kobiety. Bo że nie nazywała się Smith było dla niego jaśniejsze niż słońce.

— I zasłaniał widok — dodał w końcu.

Czarownica uśmiechnęła się pod nosem i spuściła na moment wzrok, a Severus, który nie odrywał od niej oczu, obserwował to wszystko z dozą konsternacji. Rzadko miał okazję oglądać uśmiech – nawet tak subtelny – który był jego dziełem. A już zwłaszcza w ostatnich latach.

— Mimo wszystko musiałaś nie być na tyle irytująca, żebym zapamiętał twoją twarz.

W momencie, gdy powiedział to na głos, trafiła go przelotna myśl. Użyła fałszywego nazwiska – może i twarz nie jest prawdziwa?

— Po prawdzie nie spodziewałam się, że będzie pan mnie pamiętać. W końcu minęło wiele lat, a ludzie się zmieniają. Niektórzy są nie do poznania — przyznała Hermiona, wzruszając lekko ramionami. — Ja sama wyglądam zdecydowanie inaczej niż wtedy, gdy mnie pan uczył.

Coś w sposobie, w jaki wypowiedziała to zdanie, zaintrygowało Snape'a. Nie był jednak pewien, czy faktycznie było w tym coś podejrzanego czy po prostu umysł płatał mu figle. W końcu nie rozmawiał z drugim człowiekiem – który nie był Ambrose'em – od tak dawna, że sygnały, jakie wysyłali ludzie, czy to mimiką czy słowami, przelatywały kompletnie ponad jego głową. To pobudziło jego mózg do pracy.

— Rozumiem pana nieufność, ale jeśli nie mnie, niech pan zaufa w system zabezpieczeń Ministerstwa. Sam zna go pan najlepiej. Nie wpuściliby tu nikogo podejrzanego. Nikogo kto, nie wiem, próbowałby podszyć się pod kogoś, kim nie jest — dodała nieoczekiwanie młoda czarownica, unosząc delikatnie brew. — Żadne zaklęcie ani eliksir by nie zadziałały. Nawet gdyby ktoś był w stanie uwarzyć niemal idealny Wielosokowy.

Niemal idealny...

I wtedy Snape poczuł się jakby dostał w twarz.

Mgliste wspomnienie wypełzło z najgłębszych czeluści jego pamięci niczym bezcielesna istota i objawiło przed jego oczami, jakby to było tak cholernie oczywiste. Wydawało się przy tym równie absurdalne, a jednak – kobieta siedząca po drugiej stronie stołu patrzyła na niego wyczekująco, jakby chciała dać mu znak, że trafił. I powinien zaufać swoim podejrzeniom.

Musiał jednak mieć pewność.

— Nie brzmi jak specjalne osiągnięcie — powiedział ostrożnie. — Znałem kiedyś pewną przemądrzałą dziewuchę, która potrafiła go przyrządzić na drugim roku.

Kobieta uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie.

— Niesłychane — mruknęła z teatralnym podziwem. — To pewnie ten typ, co od dziecka potrafi łamać łamigłówki, z którymi niejeden dorosły miałby problem?

Pieprzona Hermiona Granger.

— Ten sam — potwierdził pod nosem Snape. — Typ, którego tak łatwo się nie zapomina.

Jakby na potwierdzenie i z aprobatą, kobieta ponownie się uśmiechnęła.

Co, do jasnej cholery, robiła w Wizengamocie i czego od niego chciała – nie miał zielonego pojęcia. Ale trud, jaki zadała sobie, aby do tego doprowadzić – i to w dodatku w przebraniu, tak że nikt jej nie rozpoznał – zaimponował mu. I obudził ciekawość, jakiej Severus dawno nie czuł.

— Czemu zawdzięczam tę wizytę, panno Smith?

Hermiona Granger poprawiła się na krześle i obcięła go krótkim spojrzeniem, które niepewnie uciekło na moment też za jego ramię – w kierunku lustra weneckiego, do którego siedział plecami.

— Jest pewna... sprawa... o której chciałam z panem porozmawiać.

Teraz, gdy wiedział kim była, pluł sobie w brodę, że nie rozpoznał jej wcześniej. Choć zmieniła niemal każdy aspekt swojego wyglądu poza głosem, Severus – po przywołaniu w głowie obrazu kobiety sprzed lat – odnalazł przynajmniej cztery cechy w rysach jej twarzy, które powinny dawno temu dać mu do myślenia.

Choć zapewne nawet bez kamuflażu wyglądała inaczej, niż pamiętał.

W jego głowie Granger nie była nikim więcej niż zarozumiałą gówniarą, której arogancki ton – który z biegiem lat najwyraźniej złagodniał – i burza włosów były niemal tak charakterystyczne jak jej zdolności i zawziętość. Nie potrafił powiedzieć czy wspomnienia, które z nią miał, niosły ze sobą jakieś emocje – bywała irytująca, ale pamiętał momenty, gdy przykuła jego uwagę w pozytywny sposób.

Koniec końców była mu mocno ambiwalentna, jak większość studentów, którzy przewijali się przez jego sale lekcyjne. Nie znał jej, nie wiedział o niej absolutnie nic, poza tym, że przyjaźniła się z Potterem – i być może dlatego zapamiętał w ogóle jej osobę i nazwisko.

— O jakiej to niby sprawie mielibyśmy rozmawiać? — zapytał.

Kompletnie nie oczekiwał tego, co dostał w odpowiedzi.

— Słyszałam, że złożono panu pewną propozycję.

Hermiona dostrzegła, że kącik mężczyzny poruszył się w złości. Oczywiście spodziewała się, że poruszenie z nim tego tematu nie będzie łatwe. Mogła tylko domyślać się, jak bardzo cała ta sytuacja była dla niego upokarzająca, a teraz jeszcze ona przyszła mu o tym przypomnieć. Z niewiadomych dla niego powodów, których w dodatku nie mogła ot tak wyjaśnić.

Przynajmniej nie teraz.

Dlatego obiecała sobie, że postara się zrobić wszystko, by chociaż uwierzył w szczerość jej zamiarów. Choć wiedziała, że Snape nie miał żadnego powodu, by to robić.

— Z tego, co zrozumiałam, zaproponowano panu wolność pod warunkiem, że się pan ożeni — powiedziała, kiedy mężczyzna nie odpowiedział. Nie musiał zresztą tego robić; jego mordercze spojrzenie wystarczająco zmąciło jej i tak niespokojny żołądek. Hermiona przełknęła ślinę i zapytała: — Czy ta umowa określała coś więcej? Jakieś inne warunki?

Nie wiedział, czy bardziej rozwścieczyło go to, że Granger przyszła rozmawiać z nim o żenującej propozycji Ambrose'a czy to, że w ogóle o niej wiedziała. Przez jego głowę przewinęło się kilka pomysłów, w jaki sposób nabyła tę wiedzę, ale szybko zrozumiał, że właściwie go to nie obchodziło.

Wolał, żeby wyszła.

— To nie kwestia ciekawości. Muszę wiedzieć — dodała ciszej kobieta, posyłając mu nerwowe spojrzenie. — Z perspektywy tego, co mam panu do powiedzenia, to dość ważne.

Chciał kazać jej się wynosić, iść w cholerę używając najgorszych inwektyw, jakie znał, ale ponownie – jej słowa zaintrygowały go i wymusiły milczenie. Milczenie i bezruch, co z kolei wywołało u Hermiony widoczny dyskomfort.

— A co takiego masz mi do powiedzenia? — zapytał w końcu Snape. Jego oczy ani na ułamek chwili nie oderwały się od twarzy młodej czarownicy, przez co niemal od razu dostrzegł na niej ledwo widoczny, błagalny wyraz. Taki, którego chyba wcale nie zamierzała mu pokazać, a który był odruchową reakcją na jego słowa. Kiedy Granger nie odezwała się, westchnął krótko. — Nie było żadnych innych warunków. Poza tym, który najwyraźniej skądś znasz.

Hermiona przez chwilę patrzyła na niego bez słowa.

To było to – ostatni moment by się wycofać, ostatnia szansa, by stąd wyjść. Byłoby to, co prawda, niezręczne i zapewne dziwne, zwłaszcza z perspektywy Snape'a. Wiedziała jednak, że jeśli zostanie... Merlin jeden wiedział, co miało jej to przynieść.

W teorii była w stanie przewidzieć każdy najmniejszy skutek swojej decyzji – w końcu na ich analizie skupiła się w ciągu ostatnich kilkunastu dni. W praktyce jednak przyszłość była jedną, wielką niewiadomą.

Hermiona wiedziała jednak, że podjęła decyzję – teraz musiała tylko wdrożyć ją w życie.

— W takim razie chciałabym zaoferować panu swoją pomoc — powiedziała w końcu.

Atmosfera w pomieszczeniu drastycznie się zmieniła. Temperatura spadła o kilka stopni wywołując dreszcze na całym ciele czarownicy, a ciemne oczy Snape'a, które świdrowały ją na wylot cały ten czas, spotęgowały zarówno uczucie chłodu jak i drgawki, które powstrzymała ostatkiem sił. Cisza – wprawiająca w drgawki każdy atom w jej ciele – trwała tak długo, że Hermiona zaczęła niemal słyszeć bicie własnego serca.

Ty — zaczął Severus, przeciągając nienaturalnie sylaby — chcesz pomóc mnie?

Gdyby nie była przerażona tym, co robi, Hermiona pewnie by się roześmiała.

— Tak — odpowiedziała, udając nonszalancję.

Snape, nieco zbity z pantałyku jej bezpośrednim tonem, zmarszczył mocno brwi i przyjrzał się jej uważnie. Granger przyszła mu pomóc. Granger przyszła pomóc jemu. Merlinie, naprawdę nie mogę po prostu opuścić tego padołu nieszczęść?

Ciekawiło go tylko jedno.

— A jak dokładnie chciałabyś to zrobić, jeśli mogę spytać? — Jego wargi wykrzywiły się w przeraźliwie drwiącym wyrazie. — Masz jakąś zdesperowaną koleżankę, której tak bardzo nienawidzisz, że chcesz ją wydać za mąż za takie ludzkie ścierwo?

Ociekający jadem głos wyrżnął bruzdy wzdłuż kręgosłupa Hermiony, przez które w następnej chwili przetoczył się pot. Cienka, chłodna strużka otrzeźwiła ją i zmusiła do tego, by zebrać w sobie siłę i odpowiedzieć:

— Ja mogę zostać pana żoną.

Cisza.

Tylko to towarzyszyło im przez przeszło minutę, po tym jak Granger wypowiedziała najbardziej absurdalne stwierdzenie, jakiego Snape mógł się spodziewać. Początkowo nawet nie zrozumiał, co do niego powiedziała – czy ona właśnie zaoferowała mu swoją rękę? Wariatka – kołatało się po jego myślach, których przez dłuższą chwilę nie potrafił nawet poskładać do kupy. Wiedział jednak, że musi to zrobić.

Musiał dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodziło.

Pochylił się w stronę Hermiony, opierając łokcie na blacie zimnego, metalowego stołu, a kobieta, słysząc echo obijających się od niego kajdanek, odruchowo wyprostowała się, wstrzymując powietrze.

— Wyjaśnij mi z łaski swojej — nakazał, zniżając głos — dlaczego, do kurwy nędzy, miałabyś to zrobić?

Hermiona skrzywiła się. Liczyła się z tym, że Snape będzie zaskoczony, pewnie i zły – a do tego cholernie nieufny – ale nie oczekiwała, że będzie aż tak wściekły. Zaczęła wahać się, czy nie powinna wyjawić mu choć części swojego planu. Nie chciała jednak, by te informacje trafiły w ręce ludzi, którzy z całą pewnością przysłuchiwali się ich rozmowie.

Snape, niestety, musiał poczekać – i musiał, niestety, to zrozumieć.

— Moje motywy nie są czymś, czym musi się pan przejmować — powiedziała łagodnie, próbując zabrzmieć przy tym dyplomatycznie. — Przynajmniej nie teraz.

Zerknęła ukradkiem na lustro za jego plecami, chcąc żeby zrozumiał że dowie się wszystkiego, gdy tylko będą mieć okazję porozmawiać sami. Nie zadziałało to jednak tak, jak chciała – ciemnowłosy czarodziej wyprostował się i powrócił do swojej pozycji, opierając plecy o twarde krzesło, a gdy uniósł brodę, Hermiona poczuła się mała i nic nie znacząca.

Chciał ją onieśmielić? Niedoczekanie. Nie po to tu przyszła – nie po to to robiła.

Musiała wymyślić, jak dać mu znak, że to nie jest rozmowa na teraz.

— Powiedzmy, że skorzystam na tym tak samo jak pan — wyjaśniła wymijająco.

— Szczerze wątpię — wtrącił Snape.

Posłała mu nieco poirytowane spojrzenie, ale nie dała się sprowokować.

— Skoro nie było mowy o tym, że małżeństwo musi być prawdziwe, możemy po prostu zawrzeć umowę. Aranżowane małżeństwo — wyjaśniła. — Intratny układ, dla nas obojga. Nie będziemy wchodzić sobie w drogę, każde będzie żyło swoim życiem. Pan wyjdzie stąd, a ja... będę mieć świeży start. I oboje odzyskamy wolność. Resztę szczegółów — dodała, składając dłonie na blacie, celowo tak, aby Snape je zobaczył — możemy dogadać później.

Uniosła nieznacznie wskazujący palec prawej dłoni, co tylko on miał prawo dostrzec. Zresztą nawet gdyby ktoś to widział, uznałby że zrobiła to mimowolnie – ale miała nadzieję, że Snape użyje swojego przerośniętego mózgu i zrozumie, że to był sygnał.

Inaczej była w naprawdę tragicznym położeniu.

— Świeży start? — powtórzył mężczyzna podejrzliwie. — W jaki sposób aranżowane małżeństwo to dla ciebie świeży start?

Czy on naprawdę nie może odpuścić? Oczywiście, że nie mógł. Jego zachowanie postawiło jednak na szali istnienie całego jej planu. Na to pytanie nie mogła odpowiedzieć i musiała pospieszyć się, bo w takim tempie ktokolwiek ich słuchał, mógł zorientować się, że coś jest na rzeczy. O ile już się nie zorientował.

— Z całym szacunkiem, to moja sprawa — mruknęła nieco za ostro. — Nie oczekuję od pana niczego w zamian, poza tym, że zgodzi się pan na moją propozycję.

— Żeby móc to zrobić, oczekuję wyjaśnień — stwierdził nieugięcie Snape.

Czy ona właśnie wywróciła oczami? Wywróciła. Był tego, kurwa, pewny.

— Zajęłoby nam to cały dzień — stwierdziła Hermiona. Wyprostowała się, tak że jej dłonie znalazły się tuż na granicy wzroku Severusa i dodała: — Nie mam na to ani ochoty ani czasu, a przynajmniej nie teraz.

Brzmiała jak zacięta płyta. Nie teraz, nie teraz...

Dostrzegł, że jej palce drgnęły, a gdy znów podniósł wzrok, Granger znów popatrzyła na niego w ten konkretnie wyczekujący sposób. Zmrużył oczy, widząc że jej brew automatycznie się uniosła i zrozumiał, że grają w grę. Nie od razu dotarło do niego, że w ogóle znalazł się na planszy, ale zdał sobie sprawę, że jeśli tak było, Hermiona Granger znała zasady. I zamierzała najwyraźniej mu je wytłumaczyć – tylko jeszcze nie teraz.

Pochylił się ponownie w jej stronę, kładąc ramiona na stole tak, że ich dłonie niemal się zetknęły, a kobieta nie odsunęła się, czekając i obserwując jego zachowanie. Próbując stłumić w sobie nadzieję, która wywoływała śmieszne mrowienie na jej szyi.

— Chce pani czegoś ode mnie, panno Smith — powiedział powoli Snape — więc musi pani dać w zamian... cokolwiek.

Hermiona uchyliła odruchowo usta, jednak zastygła w bezruchu, gdy kątem oka dostrzegła, że mężczyzna poruszyła palcami. Jej oczy jak w transie przeniosły się najpierw na dłonie, a potem z powrotem na twarz Severusa Snape'a, który uniósł brew i przechylił lekko głowę, czekając na jej ruch. Na potwierdzenie, że dobrze zrozumiał.

Zrozumiał.

— Zdaje się, że nie jest pan w odpowiednim położeniu, żeby stawiać żądania — zaczęła, czując, że jej głos niekontrolowanie drży. — Mimo to, tak jak powiedziałam, możemy na spokojnie dogadać szczegóły w późniejszym czasie.

Ciemne, czujne oczy wyłapały subtelny ruch szczupłego palca wskazującego, a kącik ust Snape'a drgnął, zaraz przed tym jak jego spojrzenie skierowało się znów na twarz Hermiony. Dla postronnego obserwatora wszystko to wyglądało naturalnie i zajęło dosłownie ułamek sekund – ale dla nich, dla Hermiony, to był najważniejszy moment tego dnia.

Severus wyprostował się, zabierając dłonie z pola jej widzenia, po czym odchylił się na krześle i odparł:

— Wygląda na to, że oboje jesteśmy dość zdesperowani.

— Różnica polega na tym, że ja wciąż mogę dostać to, czego chcę. W ten czy inny sposób — powiedziała Hermiona, unosząc podbródek.

Nie mogła pozwolić, by od początku to on nadał ton ich znajomości. Nie chciała wyjść na obcesową, ale Snape musiał wiedzieć, że jeśli się pobiorą, to będzie to współ-praca. Zdawała sobie sprawę, że on, podobnie jak i ona, miał pewnie dość życia pod dyktando innych i chciał móc je przeżyć na swoich warunkach. Zamierzała mu to dać, w swoim czasie, ale jednocześnie liczyła, że teraz to on zrozumie, że z tego samego powodu nie miała zamiaru podporządkować się jego słowom.

Nie miała zamiaru robić tego w stosunku do nikogo – nigdy więcej. A on zwyczajnie nie miał być w tej kwestii wyjątkiem.

— Nie mam ukrytych motywów ani złych zamiarów, profesorze. To po prostu biznes, opłacalny dla nas obojga. Nic więcej — zapewniła go. Dostrzegła, że Severus nie zareagował, wciąż przyglądając się jej beznamiętnie. Uśmiechnęła się, biorąc to za dobry znak i dodała: — Proszę się nad tym zastanowić. I tak nie oczekiwałam, że podejmie pan decyzję od razu.

Wyciągnęła z kieszeni płaszcza niewielką karteczkę z adresem Neville'a, którą podsunęła po stole w stronę Snape'a.

— Mój adres — wyjaśniła. — Poczekam do przyszłego tygodnia na odpowiedź. Jeśli ją dostanę, z przyjemnością zajmę się wszystkimi przygotowaniami. Proszę tylko dać mi znać, jaki preferuje pan garnitur. Albo surdut. — Kącik ust Snape'a drgnął w rozbawieniu, jakby nieco odruchowo. — W przeciwnym razie uznam, że ta rozmowa nigdy nie miała miejsca.

Siedział naprzeciw niej przez chwilę, czekając na cokolwiek. To wszystko brzmiało zbyt prosto, zbyt pięknie, żeby tak łatwo uznał, że jest prawdziwe. Miałby stąd wyjść, na zawsze, w dodatku z żoną, która da mu wolność — dosłownie i przenośni? Przy Granger mógł rozpocząć kompletnie nowe życie. Nie wyglądała, jakby miała wtrącić się w jego sprawy i najwyraźniej oczekiwała tego samego. Układ idealny – więc gdzie tkwił haczyk?

— Tak po prostu? — zapytał.

Hermiona Granger znów się uśmiechnęła, ale tym razem był to czuły, ciepły gest, od którego szczerość biła niczym jaskrawe światło na końcu najciemniejszego tunelu.

— Tak po prostu — potwierdziła, tonem jakby nie istniała w jej głowie inna odpowiedź.

Chwilę na siebie patrzyli, wnikliwie badając swoje twarze w kompletnym milczeniu i niemym porozumieniem zakończyli jedną z konwersacji, jakie tego dnia przeprowadzili – tę, która była przeznaczona tylko dla nich. Dyskusję, którą sprytnie ukryli przed pracownikami Ministerstwa Magii i Dennisem Ambrose'em, którego nozdrza drżały niespokojnie odkąd tylko zrozumiał, że jego plan spalił na panewce – i nic nie mógł na to poradzić.

W pewnej chwili młoda czarownica skinęła głową i wstała.

— Proszę o siebie dbać, profesorze — powiedziała, poprawiając wierzchnie ubranie. — Szczerze liczę, że jednak się pan namyśli i to nie jest nasze ostatnie spotkanie.

Snape najpierw jedynie śledził ją spojrzeniem, by po chwili również podnieść się z miejsca. Mimo, iż dzielił ich stół, Hermiona musiała zadrzeć oczy, by nie zerwać kontaktu wzrokowego, a gdy to zrobiła, poczuła że jej żołądek stał się ciężki. Podobnie jak każdy krok, który wykonała w stronę drzwi, po tym jak mężczyzna zlustrował ją od stóp po sam czubek głowy.

Zapukała w ścianę, dając znak, że chce wyjść i zerknęła ostatni raz w bok, podczas gdy niewidoczne skrzydło wysunęło się zza szarej farby z cichym dźwiękiem. Napotkała ciemne oczy utkwione w niej z uwagą – jak przez cały czas, gdy rozmawiali – i chwilę wpatrywała się w nie, dopóki nie usłyszała szczęku poruszających się zawiasów.

Zmarszczyła lekko brwi, patrząc na Snape'a dokładnie takim samym spojrzeniem, jakim on wcześniej uraczył ją, po czym skinęła głową, znikając w ciemnym korytarzu – a on zdał sobie sprawę, że cisza, jaka po niej pozostała, była zupełnie inna niż ta, w której do tej pory żył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro