Rozdział 6. Rodzice ukochanej.
Od mojej randki z Moną minęło kilka dni. Cieszę się bo Donnie pracuje jako rezydent w szpitalu. Z tego co mi wiadomo to Donnie zaskoczył swoimi talentami pracowników szpitala. Denerwowałem się dziś strasznie. Mona dziś nie dzwoniła i to mnie martwiło. Miałem właśnie przerwę i gadałem z kolegami. Usłyszałem dzwonienie telefonu. Wyjąłem go i odebrałem.
-Hej Mona. Wszystko ok?- Zapytałem się zmartwiony.
-Cześć Raph. Tak jest w porządku. Miałam kilka spraw do omówienia.- Powiedziała Mona.- Raph. Przylecę po ciebie z komandorem G'Throkką. Jego chyba pamiętasz.- Powiedziała Mona.
-Tak pamiętam go.- Powiedziałem opierając się o ścianę i patrząc przez okno.
-Świetnie. Zaraz będziemy. Po drodze dam ci cichy. Moi rodzice chcą ciebie poznać.- Na słowa Mony zamurowało mnie.
-Zaraz... Co? Mona oszalałaś? Ja nie mam dla nich prezentów.- Powiedziałem spanikowany.
-Spokojnie Raph. Nie panikuj tak.- Powiedziała rozbawiona Mona.
-Muszę kończyć.- Powiedziałem rozłączając się. Poszedłem do szefowej. Powiedziałem o sytuacji. Na szczęście dostałem wolne. Przebrałem się i poszedłem do najbliższej kwiaciarni. Kupiłem bukiet kwiatów oraz pobiegłem do najbliższego sklepu. Kupiłem tam najlepszą whisky jaka mogła tam być. Następnie poszedłem na dach. Po chwili wylądował statek z którego wysiadła Mona.
-Skarbie na serio nie musiałeś tego kupować.- Powiedziała Mona. Wsiedliśmy do statku.
-Miło ciebie ponownie widzieć Raphaelu.- Powiedział komandor G'Throkka. Usiadłem w fotelu. Gdy Mona trzymała kwiaty i zapakowany alkohol za założyłem specjalną obrożę dzięki której bym mógł oddychać na planecie gdzie mieszka Mona. Po pewnym czasie dotarliśmy na miejsce. Wysiadłem z Moną i komandorem. Stresowałem się jak nigdy. W pewnej chwili podbiegł do nas jakiś salamandrian. Miał on jasno niebieską skórę. Był ubrany jak wojownik. Miał na sobie zielono-złotą zbroję.
-No. Gdzie się łajdaczyłaś siostra? Poza tym co to za gagatek?- Zapytał się nieznajomy.
-Ares nie przeginaj. To jest Raphael. Mój chłopak. Raphaelu to Ares. Mój głupkowaty brat.- Na słowa Mony byłem w szoku. Nie wiedziałem, że ma ona brata.
-Uuu grubo. A ojciec już wybiera innych księciuniów na zięcia jakby ten tu się mu nie spodobał.- Na słowa tego gościa podałem kwiaty i torbę z alkoholem Monie. Podszedłem i złapałem go za kołnierz.
-Posłuchaj gamoniu. Mam w nosie to czy mu się spodobam czy nie.- Powiedziałem patrząc na tego idiotę. Podbiegło wtedy chyba strażnicy. Puściłem brata Mony.
-Księżniczko twój ojciec się niepokoi.- Spojrzałem na Monę zaskoczony.
-Dajcie mi głupki spokój. Chodź Raph.- Powiedziała Mona po czym zabrała mnie do jakiegoś pałacu.
-Mona o co w tym chodzi?- Zapytałem się zdenerwowany.
-Bo jestem księżniczką. Ojciec dał mi wolną rękę jeśli chodzi o obronę Salamandrii.- Powiedziała Mona. Postanowiłem przemilczeć to, że Mona nie wyjawiła mi tego.
-Pogadajmy na ten temat jak wrócimy na Ziemię. Teraz chodźmy do tych twoich rodziców.- Powiedziałem biorąc od dziewczyny kwiaty i torbę z butelką whisky. Weszliśmy do środka. Usłyszałem rozmowę jakiś osób. Kiedy zbliżaliśmy się do kilku osób czułem się trochę głupio teraz. Nie wiem czy w tradycji salamandrian jest dawanie prezentów rodzicom swojej dziewczyny. W pewnej chwili spojrzeli na mnie wszyscy.
-Y'Gythgba kto to jest?- Zapytał się salamandrian o ciemno granatowej skórze. Miał on na sobie królewskie szaty, a na głowie gościła mu złota korona zdobiona rubinami.
-Tato, mamo. To jest Raphael. Mój chłopak. Kochanie to moi rodzice.- Powiedziała Mona.
-A to ten chłopak o którym tyle mówiłaś?- Zapytała się kobieta o jasno pastelowej fioletowej skórze. Kobieta miała na sobie królewskie szaty. Oczywiście na głowie gościła jej złota korona zdobiona szmaragdami. Po chwili podszedł do nas również salamandrian który miał taki sam kolor skóry jak ojciec Mony. Był on ubrany w kosmiczny kombinezon o odcieniu krwistej czerwieni z lekkim metalicznym połyskiem. Na swoim ciele miał wiele blizn i nie zagojonych ran. Pewnie po rożnych bitwach je miał. Więc za pewne na pierwszy rzut oka wygląda przerażająco.
-Thomas mam raporty z... O a to kto?- Zapytał mężczyzna.
-Raphael Hamato. Jestem chłopakiem Mony.- Powiedziałem patrząc na mężczyznę.
-Uuu... No Thomas moim zdaniem chłopak się nadaje na zięcia.- Powiedział mężczyzna.- Lajlahel. Jestem wujem ten młodej pani porucznik.- Powiedział mężczyzna.
-Wujku przestań.- Powiedziała Mona.
-Nie wiem czy w waszej tradycji jest dawanie prezentów rodzicom swoich dziewczyn ale proszę.- Powiedziałem podając ojcu mony torbę z whisky, a jej mamie kwiaty.- Na Ziemi zawsze gdy chłopak odwiedza i poznaje pierwszy raz rodziców swojej dziewczyny to daje im tego typu prezenty.- Wyjaśniłem.
-Cóż dziękujemy. Dobrze dzieci chodźmy do jadalni. Obiad już czeka.- Powiedziała mama Mony. Złapałem swoją dziewczynę pod ramię i poszedłem razem z jej rodziną do jadalni gdzie czekał już na nas obiad.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro