Rozdział 1. Nowe życie.
Na samym początku chciałbym się przedstawić. Nazywam się Raphael Hamato. Mam trzech braci i siostrę. Moi bracia to Leo, Donnie i Mikey, a siostra to Karai. Leo to straszy mądrala. Był liderem naszej drużyny, Donnie to taki geniusz który jest chyba mądrzejszy od Einsteina, a Mike? Heh... Mikey jest takim wesołkiem który zawsze pokazuje różne żarty lub coś. Cóż... Z Karai to inna bajka. Nie jest taka dziewczyńska jak większość dziewczyn z Nowego Jorku. Jest twarda jak ninja... Wróć. Jak kunoichi. Poza tym... Minął już rok od kąt przywódca Klanu Stopu, Shredder zabił na moich oczach mojego i mojego rodzeństwa ojca, Hamato Yoshiego. Był również nazywany Splinterem. Ale na szczęście pomściliśmy z braćmi i przyjaciółmi naszego ojca i mistrza. Z kwestii, że ja i moi bracia jesteśmy mutantami to mieszkamy w kanałach. Karai jest też mutantką ale umie zmieniać postać na człowieka. Farciara. Ale oj tam. Może kiedyś uda nam się wyjść na powierzchnie tak byśmy mogli spokojnie chodzić po ulicach normalnie. Obecnie sprzątałem z braćmi, siostrą i przyjaciółmi pokój naszego ojca oraz dojo. Od jego śmierci tylko sprzątaliśmy i nic nie wyrzucaliśmy. Ale teraz postanowiliśmy to zrobić. Wolny pokój zawsze się przyda.
-Chłopaki zobaczcie zo znalazłem!- Usłyszałem nagle krzyk Mikey'ego. Wszedłem do pokoju taty. Zauważyłem jak Mikey, Casey oraz Leo wyjmują z pokoju taty jakieś pudła. Zabraliśmy jeszcze resztę pudeł i poszliśmy do salonu. Usiedliśmy na kanapach mając przed sobą pudła. Przetarłem wieczko pudła i zauważyłem swoje imię. Otworzyłem je.
-Ale jaja.- Powiedziałem patrząc na to co było w pudle. Widziałem moje stare zabawki oraz inne przedmioty związane z moim dzieciństwem.
-Co tam jest?- Zapytał Leo. Spojrzałem i otworzyłem kolejne pudło.
-Pan Fazzi Mazzi!- Krzyknął Mikey wyjmując z pudła poniszczonego misia.
-Ty. Pamiętam tego misia. Wściekłem się jak we mnie nim walnąłeś, a ja rzuciłem nim o ścianę.- Powiedziałem po czym cicho się zaśmiałem. Wyjmowaliśmy wszystko z pudeł i wspominaliśmy dawne lata. Wieczorem poszliśmy wszyscy na patrol. Rozdzieliliśmy się. W pewnej chwili zauważyłem jednego z ludzi z gangu Fioletowych Smoków.- Nareszcie rozrywka.- Pomyślałem i zeskoczyłem z dachu. Zacząłem go gonić. Dopadłem go w opuszczonej alejce. Facet starał się jakoś uciec ale ja go związałem za pomocy jego paska od gaci. Wił się na ziemi jak jakaś dżdżownica. Zajrzałem do torby którą miał ze sobą. Było tam sporo kasy. Usłyszałem nagle jak ktoś we mnie celuje pistoletem.
-Stój na miejscu. Ręce za głowę.- Powiedział facet. Westchnąłem i odwróciłem się. Facet który we mnie celował z pistoletu miał na sobie policyjny uniform. Podszedłem do światła trochę. Chyba zbladł na mój widok.- K-Kim jesteś? Kosmitą?- Spytał po chwili.
-Miłe podziękowanie ale nie jestem kosmitą tyko zmutowanym żółwiem.- Powiedziałem krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Ja ten no... Emm... Dzięki? Nie wiedziałem, że w Nowym Jorku są zmutowane żółwie.- Powiedział na co zaśmiałem się pod nosem.
-Czyli nietutejszy. Słuchaj przeżyłem więcej walk od ciebie.- Powiedziałem patrząc na niego.
-Owszem nietutejszy. Jestem tu dopiero tydzień. Mam na imię Michael.- Powiedział chłopak chowając broń. Cóż skończyło się na tym, że pomogłem typowi zabrać bandziora na komisariat. Jego szefowa była w szoku tak jak koledzy Michaela. Zadzwoniłem do braci, siostry i przyjaciół. Leo nie był zadowolony tym, że ujawniłem naszą tajemnice.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro