XX
Po jakimś czasie zdecydowałam się pojechać w miejsce, gdzie po raz pierwszy spotkałam dziewczynę. Nie mam żadnego innego śladu, od którego mogłabym zacząć moje poszukiwania, więc opcja by pojechać na parking mojego uniwersytetu i zapytać ochroniarzy, czy ją widzieli jest jedyną, jaka przyszła mi do głowy, opcją.
Gdy tylko docieram na wspomniane miejsce, wychodzę z mojego samochodu, który za sobą zamykam i kieruję się w stronę niewielkiej budki dla strażników z nadzieją, że może jakiegoś tam spotkam. Na szczęście, kiedy pukam kilka razy w drewniane drzwi, one już po chwili otwierają się, a ze środka wychodzi rosły mężczyzna z rękami skrzyżowanymi na piersi i wzrokiem utkwionym we mnie.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - odzywa się głośno i wyraźnie, a jego szorstki głos sprawia, że ciarki przechodzą przez moje plecy.
- Dzień dobry. - unoszę głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, ponieważ facet jest o wiele wyższy ode mnie - Moja przyjaciółka zniknęła i zastanawiałam się, czy może nie widział jej pan w okolicy i nie wie przypadkiem, gdzie mogłaby się teraz znajdować?
Sięgam do mojej torebki i wyciągam z niej zdjęcie dziewczyny, które kiedyś zrobiłam jej polaroidem, gdy nie patrzyła. Podaję je mężczyźnie a on mocno marszczy swoje krzaczaste, ciemne brwi, zastanawiając się przez dłuższą chwilę. Przestępuję nerwowo z nogi na nogę, kiedy ten drapie się po policzku i wciąż nie odzywając przekręca głowę na bok.
- Kojarzę ją... często przychodziła do parku obok na spacery. Miała taki dziwny, stary aparat i zawsze była sama. - mówi w końcu, a moje oczy rozszerzają się, czując nieopisane szczęście, bo nareszcie trafiłam na jakikolwiek ślad.
- Ma pan może jakiś pomysł, gdzie mogę ją znaleźć? - dopytuję z wyraźną nadzieją w głosie.
- Tam. - wskazuje palcem, a ja odwracam się, zauważając budynek pod drugiej stronie ulicy.
Szpital.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro