Ósmy:
Trzymam telefon przy uchu, mimo, że zapłakana mama Carly już się rozłączła. Wsłuchuję się w głuchą ciszę i myślę, jakie to cholernie niesprawiedliwe. I dziwne.
Carly nie żyje.
Nie mogła umrzeć, bo umierają tylko chorzy na raka, żołnierze i bohaterzy książkowi. A jednak to zrobiła, bardzo szybko, jak zapewniają lekarze. Czy ma mnie to pocieszyć? Nie wiem.
Czemu w ogóle mi to zrobiła? Oczywiście, że nie wjechała samochodem w drzewo celowo, ale na pewno wsiadała do wspomnianego samochodu z pijanym Nathanielem zupełnie świadomie. A przynajmniej tak mi mówili wszyscy przez następne dni, że nie była pod wpływem. Przymnajmniej tyle: w chwili śmierci miała przy sobie tę odrobinę niewinności, za którą ją kochałem. Cholera, kochałem ją za tyle rzeczy. Za to Nathaniel ma kolejny punkt na liście nienawiści. Zabił Rudzielca. Raczej już go nie polubię.
Przelałem wszystkie łzy pierwszej nocy i już nic nie mogło ze mnie wycisnąć ani trochę. Milczałem, bo bałem się, że gdy otworzę usta, zacznę krzyczeć. Nienawidziłem wszystkiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro