[4] Pierwsze zadanie
Przez czas przygotowań do pierwszego zadania, Albus zdał sobie sprawę, że coraz częściej przechadza się po miejscach gdzie mógłby spotkać Gellerta.
Ich pierwsze spotkanie nie wydawało mu się już taki zadziwiające. Grindelwald prawie zawsze przesiadywał w bibliotece, na działach, które zostały udostępnione tylko dla uczestników turnieju.
Jego skrupulatność w tym imponowała Gryfonowi trochę bardziej niż chciałby się przyznać. Przez ich częste rozmowy zaczął czuć pociąg nie tylko do jego wyglądu, ale też ideom, którymi się dzielił.
Grindelwald z pewnością był wspaniałą osobą do rozmów. Często w swoich niekonwencjonalnych opiniach znajdywał przychylność u Dumbledore'a, który zawsze był otwarty na odmienne zdania. To uczucie było świeże, otworzyło im oczy na fakt, że przed ich spotkaniem tak naprawdę z nikim nie byli tak otwarci.
Niektórych kwestii Dumbledore nie ruszał nawet przy Elfiasie, ale Gellert wzbudzał w nim dziwne poczucie spokoju. Pewnego zrozumienia, kompletnego braku oceny.
Rozmawiali o magii, polityce, ich wizji następnych lat, planach jakie mieli.. Grindelwald miał o wiele bardziej rygorystyczne i stanowcze opinię, a Albus był bardziej otwarty i skory do długich gdybań zanim stanie po jakiejś stronie.
Te różnice w fantastyczny sposób się ze sobą łączyły.
Nawet doszło do tego, że Dumbledore czuł pewien niedostatek przydługich konwersacji między nimi, ale nie był na tyle pewny swojego statusu w oczach Gellerta, żeby dowolnie zabierać mu tyle czasu.
Ku jego zdziwieniu, ten zauważył, że czasem wyprasza się z ich rozmów specjalnie.
— Nie chciałbym tracić ani więcej twojego czasu – opamiętał się Albus w pewnym momencie ich spotkania w bibliotece.
— Ani jedna chwila z tobą nie jest stracona, Albus – zapewnił go i Dumbledore bardzo powstrzymywał się przed odwróceniem od niego wzroku. — Nie uważasz chyba, że jako jedyny jesteś zaangażowany w nasze dyskusję.
— Oczywiście, że nie – odparł twardo. — Wierzę, że oboje dzielimy swój entuzjazm.
Gellert obrócił się na krześle, tak, żeby całym ciałem być skierowanym do Albusa. Ten wzdrygnął się, kiedy to zrobił. Spojrzał na niego pytająco. Grindelwald znowu położył swoją dłoń na jego udzie.
Dumbledore był już przyzwyczajony do jego skromnych gestów przychylności. Zauważył, że Gellert o wiele więcej mówi swoim językiem ciała, niż słowami. Kiedy przepuszczał go przodem zawsze delikatnie kładł rękę na jego plecach. Czasem nawet obejmował go ramieniem, kiedy Albus pokazywał mu coś w jeden z książek. Niekiedy odgarniał mu włosy z czoła podczas wspólnego czytania.
Z tym wszystkim jego małe zauroczenie Gellertem rosło, a niewyżyta wyobraźnia Dumbledore'a nie dawała mu spokoju. Grindelwald był bardzo dokuczliwym człowiekiem do towarzystwa, zwłaszcza, kiedy lekko rozpinał swój mundur, lub podwijał rękawy.
Na pewno hormony Albusa nie były po jego stronie i szalały na lewo, i prawo kiedy próbował wyjść na poukładanego i poważnego człowieka.
Najbardziej frustracyjną częścią tego wszystkiego było to, że wydawał się jedynym, który nie potrafił się opamiętać.
Gdyby tylko miał okazję wejść mu do umysłu chętnie by to zrobił.
— W takim razie czemu nadal jesteś taki niepewny? – zapytał Gellert. — Nie sądzę, że źle zrozumiałem nasze zamiary względem siebie.
To jak nonszalancko to opisywał sytuacje, tylko pogorszyło stan Dumbledore'a. Wiedział, że za bardzo analizował to wszystko. Nie potrafił wyjść na chwilę ze swojej głowy. Jeśli chodziło o spontaniczność to Gellert w tym nad nim górował. Był pewny tego czego chciał i nie bał się po to sięgnąć.
Albus już przyznał przed samym sobą, że na pewno chce czegoś więcej od Gellerta. I najwyraźniej sam też był pożądany w taki sposób. Był kompletnym głupcem, czasem nie czuł się jak nastolatek tylko stary mężczyzna. Mógłby rzucić się w wir namiętności z tym przepięknym chłopakiem, a zamiast tego kontemplował czy czasem nie zabiera mu za dużo czasu rozmową.
— Czyżby potrzebował zapewnienia? – zastanawiał się Grindelwald zbliżając się do niego. Albus spojrzał na jego usta. Ten rozejrzał się dyskretnie dookoła.
Pociągnął go do pocałunku. Dumbledore z chęcią (i lekką niecierpliwością) przyjął go.
Usta Gellerta delikatnie musnęły jego wargi, aby potem gwałtownie pogłębić całus. Albus jakby zesztywniał na całym ciele. Coś paliło go w klatce piersiowej. Czuł lekkie zdenerwowanie faktem, że byli w tak publicznym miejscu. Jednak obecność chłopaka w pewien sposób odciągnęła go od obaw. Grindelwald nachylił się bardziej i objął talię Dumbledore'a, którą przyciągnął do siebie. Krzesło Albusa cicho zaszurało. Ten próbując złapać równowagę oparł dłoń na kolanie Gellerta.
Ramiona mu zadrżały. Przełamał pocałunek, aby wziąć oddech, ale Gellert pocałował go jeszcze mocniej. Tym razem gwałtowniej, lekko niechlujnie. Z usta Gryfona wydobył się stłumiony jęk, który tylko wzbudził uśmiech na twarzy drugiego.
Dumbledore w małej zemście wbił paznokcie w jego spodnie i zassał się na jego wardze. Gellert przechylił głowę i objął jego twarz. Zimne dłonie oplatały rozgrzane policzki Albusa i niedługo potem wplotły się w jego włosy.
— Oh, Albus – mruknął Gellert leniwie odrywając się od jego ust bawiąc kosmykami włosów. — Nie wiem jakim cudem potrafisz tak szybko wytrącić mnie z równowagi. Byłem taki grzeczny przez cały ten czas.
— Umknęła mi twoja obietnica cnotliwości – zakpił z niego nadal lekko zafiksowany na jego ustach. Chciał się nimi zachwycać jeszcze przez chwilę. Chichot Grindelwalda sprawiał, że jeszcze trudniej było mu się wstrzymać.
Dumbledore z wstydem stwierdził, że nie długo zajęłoby zanim kompletnie stracił głowę i z jeszcze większym zakłopotaniem doszedł do wniosku, że nie wahałby się z poprowadzeniem tego dalej.
— Czy wypadałoby powiedzieć, że czekałem na ten moment odkąd na ciebie spojrzałem? – powiedział lekko głaszcząc kciukiem jego policzek. Zmrużył oczy jakby przyglądał się jego buzi.
— Nie ma chyba potrzeby prawić mi komplementów – mruknął Albus. — Skoro już przeszliśmy do rzeczy.
— Nie wiem czy miałbym tyle, aby wystarczały – zaprzeczył Gellert i złożył mały całus na jego ustach. — Więc chyba uhonoruje cię inaczej, Albus.
— Zapewne – zagaił żartobliwie.
...
Ekscytacja powróciła w uczniach, kiedy przyszedł dzień pierwszego zadania. Hogwart już był poinformowany o zbliżającym się wydarzeniu przez arenę, która pojawiła się na terenach szkolnych. Po lunchu wszyscy, razem z zagranicznymi szkołami udali się w to miejsce. Treść zadania nadal była niepewna. Chociaż szkolne plotki wybrały sobie paru faworytów.
Wśród Prefektów istniała tylko jedna, która była prawdopodobnie pewnikiem.
Zabranie skarbu Mantykorze.
— Pomyśleć, że to wszystko dla jednej konkurencji, ciekawe czy będą skorzy zatrzymać ją na potrzeby szkoły – zastanawiał się na głos Elfias, kiedy we dwójkę wchodzili na teren areny.
Dumbledore nagle się roześmiał tym samym poprawiając wiązanie swojego szalika. Grudzień zbliżał się wielkimi krokami i czuć było lekkie przymrozki. Naprawdę zabawne było obserwowanie uczniów Beauxbatons i Hogwartu z każdym dniem nakładających więcej warstw, w kontraście z uczniami Durmstrangu pozostających w swoich zwyczajnych mundurach.
— Zaraz ma rozegrać się tutaj pierwsze od lat zadanie Turnieju Trójmagicznego, a ty trudzisz się kwestią architektury?
— Oj, tam – machnął na niego ręką. — Nie muszę myśleć co się rozegra podczas rywalizacji, skoro wszystko wydarzy się przed moimi oczami.
— Może skieruj to pytanie do Dyrektora Dippeta – zagaił żartobliwie. Elfias zrobił wielkie oczy i pokręcił głową.
Popełnił już ten błąd i nigdy więcej nie posunie się do tego radykalnego czynu.
— Oszczędź mnie – westchnął. — Już wolałbym debatować na temat schnącej farby, niż rozmawiać z Dyrektorem o czymkolwiek.
— Ah, biedny – poklepał go po ramieniu. — Jak ty zniesiesz takie nieznaczące rozmowy, kiedy udamy się w naszą podróż. Nie każdy ma ochotę na filozoficznymi kontemplacją. Musisz opanować sztukę zwyczajnej, nieznacznej pogawędki – rozłożył szeroko ręce pokazując na obraz przed sobą z wyszczerzem na twarzy. Dodge złapał za jego rękę i opuścił ją.
— Myślę, że z tobą dostaje dostatecznej dawki takiego nonsensu – stwierdził, a Dumbledore wykrzywił się i pokazał mu język.
Usiedli na skraju zapełnionego już rzędu siedzeń, gdzie można było gołym okiem obejrzeć ekscytację widowni. Ludzie odwracali się na około, rozmawiali na temat konkurencji, czasem nawet słychać było piski podekscytowani, albo wiwaty.
— Już wiadomo z czym będą walczyć? – zapytał Elfias. Dumbledore zrozumiał, że kierował to pytanie do niego.
— Nie jestem pewien, skąd miałbym...
— Myślałem, że Grindelwald coś ci powiedział – zadumał się.
Kiedy pogłoski o wyzwaniu rozpowszechniły się między murami, Albus zapytał Grindelwalda czy zdaje sobie sprawę z czym będzie się mierzyć.
— Czy posiadanie takiej wiedzy nie zepsułoby zabawy? – przypomniał sobie jego słowa i nieświadomie uśmiechnął się do siebie wyobrażając sobie obraz chłopaka.
Ta ślepa pewność siebie mogłaby wydawać się nierozsądna i zwyczajnie głupia. Ale mowa była o Gellercie i Dumbledore nawet nieśmiały przypisać mu takich cech.
Tłumy zbierały się na arenie, próbując zająć najlepsze miejsca. Hogwart z przyzwyczajenia usadowił się według swoich domów. Za widowiskiem można było zauważyć namioty. Dumbledore skupił swój wzrok na tamtym miejscu.
— Podobno losują teraz kolejność – powiedział do niego Elfias. — Jeszcze zdążysz na swój ostatni flirt.
— Chyba głupiejesz, Dodge – bruknął do niego Dumbledore nie dając się zawstydzić. Oczywiście, jego przyjaciel dość szybko wydedukował, że Albus i Gellert nie zatrzymali się na zwykłych przyjacielskich stosunkach. I potrafił wykorzystać każdą okazję, aby żartować z "dystrakcji" Dumbledore'a.
Ale Gryfon przymykał na to oko, sam wiedział jak to było absurdalne posunięcie z jego strony. Jednak kierowanie się rozsądkiem nie było ostatnio w ekspertyzie Albusa.
Nerwowo tupał nogą o drewniane stopnie.
Chciał go zobaczyć przed całym widowiskiem, ale coś go przed tym hamowało. Nie chciał zdradzić tego, że już tak bardzo zaangażował się w to wszystko. Wtedy na pewno pokazałby się od czepliwej i wymagającej strony. Ostatnia wersja siebie jaką chciał pokazać Gellertowi.
— Nie obiecuję, że potrzymam ci takie dobre miejsce.
— A, idź w cholerę! – syknął do niego i podniósł się na równe nogi. Kiedy wychodził z areny słyszał jak Elfias rechoczę.
...
Albus nie był pewny czy mógłby w ogóle zbliżać się do namiotu uczestników, więc obrał inną strategię, aby nie narażać siebie, ani Gellerta. Mogłoby to być lekkie popisywanie się, ale posłał do Grindelwalda swojego patronusa.
Wiedział, że tylko on zdaje sobie sprawę jako przyjmuje formę. Czekał na skraju areny, przy jej fundamentach, tuż obok namiotów. Zastanawiał się czy chłopak podejmę to ryzyko i zobaczy się z nim. Szczerze to rozsądek podpowiadał mu, że pewnie nie ma na co liczyć. W końcu eliminacja z takiego głupiego powodu to byłoby za duże ryzyko..
— Tu jesteś – usłyszał głos zza zakrętu. — Następnym razem daj mi trochę lepsze wskazówki – Gellert pojawił się przed Albusem, który patrzył na niego zdziwiony. — Chyba, że chciałeś, dać mi kolejne zdanie przed rozgrywką?
— Nie byłem pewien, czy się pojawisz ... – powiedział roztargniony. Grindelwald uniósł brew.
— Miałem nadzieję, że przyjdziesz– stwierdził lustrując chłopaka od góry, do dołu. — W końcu nie dostałem od ciebie swojego pocałunku na powodzenie.
Dumbledore był trochę zbity z tropu i zaśmiał się pod nosem. Gellert patrzył na niego wyczekująco.
— Oh, myślałem, że pamiętałbym składanie takich obietnic.
Uczeń Durmstrangu już zdążył pociągnąć go w swoją stronę i ukryć ich między fundamentami budowli, a namiotami.
— Aha, czyli miałeś inny zamiar zwabiając mnie tu? – szepnął mu do ucha. — Grozi mi dyskwalifikacja, czy taki był twój zamiar, Dumbledore? – ucałował jego policzek i lekko musnął usta, zanim znowu na niego spojrzał. — Uwieść mnie, aby Hogwart miał zapewniony wygranę? – złapał za szlufkę jego spodni i szarpnął ją.
— Taka wygrana nie byłaby żadną wygraną – mruknął oddając jego przelotne pocałunki. — Obraża mnie to, że nawet pomyślałbyś o mnie w ten sposób.
— Przyjmij moje przeprosiny – mruknął Gellert biorąc głęboki oddech. Nachylił się do Albusa i objął jego twarz. — Więc..?
— Tak? – zdziwił się nagłym kontaktem wzrokowym. Oczy Gellerta posłały dreszcze na jego ciało. Jasne, przeszywające. Wzrok kalkulowany i spokojny, ale jednocześnie pełny ognia. Albus cały czerwieniał myśląc, że płonie dla niego.
— Co cię tu sprowadza? – zakpił z niego. — Jeśli nie misterny plan mojej przegranej? – Dumbledore skrzywił się, co wywołało parsknięcie drugiego chłopaka.
— Jeśli taki plan by istniał na pewno jego egzekucja poszłaby trochę inaczej – mruknął naburmuszony. Grindelwald wydawał się zaintrygowany tym stwierdzeniem.
— Nie narzekam – mruknął w odpowiedzi i złapał jego talię mocniej. Nagle zaśmiali się razem.
Po tym konwersacja zgubiła się w ich czułościach.
...
Albus zdążył wrócić na widownię tuż przed rozpoczęciem konkurencji. Wszedł na widownię poprawiając swoje włosy i ubranie. Widział wzrok przyjaciela kpiący z niego na dystans. Usiadł obok Efiasa i odchrząknął.
— Jest drugi w kolejności – mruknął do niego. Dodge parsknął i pokręcił głową. Poklepał go po plecach.
— Ah, Albus – westchnął, ale ten kazał mu oszczędzić komentarze.
Pierwszy na arenie pojawił się Nathan Wright, kandydat Hogwartu. Zgodnie z plotkami, po drugiej stronie areny znajdowała się Mantykora, na razie utwierdzona w jednym miejscu, aby nie zaatakowała za wcześnie.
Zadanie głosiło zdobycie pewnego przedmiotu, którego strzegła. Z widowni trudno było dostrzec co to takiego było, ale według zapowiedzi dyrektora miała ona posłużyć za wskazówkę do następnego zadania. Jeśli ją zdobędziesz, wygrywasz konkurencję.
Pozostanie przy życiu też było punktowane.
Na widowni czuć było wigor, trybuny, aż drżały pod entuzjazmem uczniów. Wymknęły się niektórym okrzyki terroru przed Mantykorą, która sfiksowała swoje ślepia na pierwszym uczestniku.
Wright wyglądał jakby stres zżerał go od środka. Rozglądał się po arenie szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Widać było, że mimo zdenerwowania cały jego umysł pracował na największych obrotach.
Z pewnością takie widowisko w postaci całej szkoły i do tego szkół delegacyjnych nie pomagało w krytycznym myśleniu. Ludzie szeptali między sobą pośpiesznie, krzyczeli pojedyncze hasła zagrzewające Krukona do walki.
Wszystko zastygło, kiedy chłopak postawił pierwszy krok przed siebie, tym samym prowokując Mantykorę, która drgnęła niebezpiecznie wywołując z publiczności westchnięcie przerażenia.
— Na Merlina – szepnął Dumbledore.
...
Reprezentant Hogwartu wykazał się pomysłowością i zdobył przedmiot, którego strzegła Mantykora. Udało mu się zagrabić miedzianą tubę tuż spod nosa potwora dzięki zaklęciu, które rozproszyło uwagę Mantykory. Wyjście z areny okazało się trudniejsze niż samo wykonanie zadania przez rozwścieczoną bestię, ale Nathanowi udało się wyjść z całego zadania bez zadrapania.
Cała szkoła ryknęła triumfalnie, kiedy stawił się na platformie w całym kawałku i do tego ze zwycięstwem w dłoni. Albus cieszył się z tego faktu, ale nie potrafił zmusić się do wielkiego entuzjazmu przez fakt, że następny w kolejności był Gellert.
A po widoku Mantykory w starciu z pierwszym kandydatem było czego się obawiać. Nie zwątpił nawet na chwilę w umiejętności Grindelwalda, ale przechytrzenie dzikiego potwora zwłasza tak agresywnego było w większości kwestią szczęścia.
Dumbledore wyprostował się na swoim siedzeniu, kiedy zauważył jasną czuprynę wyłaniającą się na arenie. Na chwilę pochwycił jego wzrok, ale nie potrafił wyczytać niczego z jego ekspresji.
Grindelwald (w przeciwieństwie do swojego poprzednika) nie schował się od razu w bezpiecznej odległości od potwora. Zamiast tego...wyszedł mu na wprost.
Cała arena razem z Gellertem wstrzymała oddech. Ten łapiąc wzrok z Mantykorą zaczął powoli okrążać całą arenę.
— Co on robi? – zapytał siebie Albus.
— Próbuje odwrócić ich pozycje – szepnął Elfias analizując. — Chce zatoczyć pełne koło. Sprytne.
— Zawsze może zaatakować – rzucił.
— Bestia, to bestia. Będzie czekać na najlepszy moment, a jeśli wszystko pójdzie mu po myśli to poczeka na tyle, żeby mógł zrobić wszystko co musi.
Razem z Albusem spojrzeli po sobie. Dumbledore wiedział, że Gellert jest fantastycznym czarodziejem, ale każdemu łatwo popaść w znaczne przeliczanie swoich umiejętności. Dumbledore przełknął głośno ślinę, uważnie obserwując chłopaka na arenie. Mogłoby się wydawać, że Grindelwald jest tu bestią, że otacza Mantykorę, wędruje wokół niej. Jego kroki były spokojne i wykalkulowane, chociaż jego spięte barki i spięte ciało zdradzały jego przejęcie.
Kiedy dotarli do połowy swojego przewrotu stron, nagle bestia zwróciła się prosto na Gellerta sprawiając, że ten na chwilę zamarł. Po chwili kiedy Panika ukazała się na jego twarzy kontynuował swoje kroki.
Ale nie spojrzał gdzie stawiał stopę.
Potknął się. Jego ciało uderzyło o ziemię. Albus ledwo powstrzymał krzyk, który chciał wydrzeć się mu z gardłą. Niektórym na widowni to się nie udało. Ktoś pisnął. Z areny słychać było tylko skrzek Mantykory i dźwięk rozrywanego materiału. Albus mocniej złapał za barierkę areny próbując skumulować w uścisku wszystkie swoje emocje.
Próbował ogarnąć wzrokiem co się wydarzyło, ale w ułamku sekundy Gellert przetoczył się na plecach po ziemi i ruszył do biegu po przedmiot swojego zwycięstwa. Na swoje szczęście złapał przewagę nad Mantykorą i zanim zdążyła do niego polecieć ten złapał mocno swoje trofeum i czmychnął między skały areny. Tym samym rzucił za siebie zaklęcie ogłuszające.
Stwór rozwścieczony zaczął fruwać dookoła szukają swojej ofiary, a Gellert miał okazję ogłuszyć je jeszcze paroma zaklęciami posyłając ją jak najdalej od wyjścia. Albus obserwował to w napięciu fiksując swój wzrok na krwawiącym ramieniu chłopaka.
Ten utorował sobie drogę do wyjścia, rzucając ostateczne oszałamiające. Mantykora zaryczała, tak samo jak tłum Durmstrangu, kiedy Gellert wyszedł na bezpieczną platformę areny.
Od razu otoczyły go pomoce, aby opatrzyć jego ramię i pogratulować zwycięstwa. W ręce trzyma tubę, którą zdobył i przyglądał jej się z zawiścią.
— Niezły ryzykant z niego – westchnął Dodge nawet nie zdając sobie sprawy, że wszystymywał oddech to tej pory. — Na szczęście to ostatni uczestnik, nie mam już nerwów na takie pokazowisko.
Dumbledore kiwnął głową. Patrzył jak Grindelwald mówi coś do dyrektorki swojej szkoły i jednocześnie wyciąga uszkodzone ramię w kierunku pielęgniarki Hogwartu. Desperacko próbował jakoś złapać jego uwagę.
Gellert spojrzał na niego dopiero, kiedy jego ręka została uzdrowiona. Bo ataku nie było śladu. Grindelwald puścił w jego stronę oczko i uśmiechnął zarozumiale. Albus pokręcił głową z dezaprobatą. Miał ochotę wyrwać się z widowni i iść z nim porozmawiać, ale zabrano go znowu do namiotów uczestników.
Pora było na reprezentanta Beauxbatons. Ale tej rozgrywki Dumbledore nie obserwował tak uważnie. Vieillard niefortunnie próbował obrać ofensywę i splątać Mantykorę zaklęciem, aby ją unieruchomić. Okazało się to bardzo złym posunięciem i utrzymało go na straconej pozycji, aż do końca. Jego rozgrywka była najdłuższa, ale dzięki powolnemu wysiłkowi udało mu się zdobyć.
Albus zerkał na arenę od czasu do czasu, jednak po głowie chodzi mu tylko plan jak najszybszego dotarcia do Gellerta. Czuł się trochę głupio, znowu miał wrażenie, że się narzucał, że stawia się na większym piedestale niż powinien. I znowu ten dziwny ścisk w żołądku trzymał go w jednym miejscu.
Siedział na trybunach, aż do ogłoszenia zwycięzcy i reszty miejsc.
Gellert zajął drugie.
...
Ich omówionym miejscem był pusty dziedziniec. Albus był na miejscu pierwszy. Jako prefekt naczelny mógł pozwolić sobie na trochę więcej samowoli, więc przypisał komuś innemu patrolowanie korytarzy na jego zmianie. Noc była chłodna. Dumbledore spojrzał na księżyc.
Jego ciało podrygiwało w ekscytacji na myśl o Gellercie. Było to dziwne połączenie obawy i podziwu. Ekscytowało go to, te ich potajemne spotkania, ukradkowe pocałunki, naciąganie zasad dla ich potrzeb.
Było to czymś, o czym Albus nawet nie śmiał marzyć. Aby spotkać kogoś takiego na swojej drodze, takiego samego jak on. Osoba w której znajdzie zrozumienie.
— Chciałem cię zobaczyć po konkurencji – ktoś szepnął mu do ucha. Ten zaalarmowany wyrwał się z rozmyślań. Obruszył się widząc Gellerta przy swojej twarzy. Ten obszedł kolumnę krużganek i usiadł obok niego. — Czemu tak szybko zniknąłeś?
Dumbledore zakłopotał się. Twarz Grindelwalda była tak blisko i Dumbledore miał ochotę wynagrodzić sobie poprzednie zahamowanie. Musnął jego usta delikatnie, po czym natarczywie na nie naparł pogłębiając pocałunek. Gellert nie odpowiedział w żaden sposób, dał się pocałować.
— Taka nagroda pocieszenia mi wystarczy, dziękuję bardzo – zagaił żartobliwie. — Ale nie uciekniesz od mojego pytania.
— Nie chciałem wyjść na czepliwego...
Grindelwald parsknął i pokręcił głową. Wstał z ławy i stanął przed chłopakiem. Wyciągając do niego rękę. Ten dał się porwać na równe nogi.
— Znowu to robisz, Alb – szepnął do niego patrząc mu prosto w oczy. W taki sposób, że Dumbledore, aż się wyprostował. Gellert ujął dłonią jego talię. — Znowu uciekasz.
Albusowi zakręciło się w głowie i kolana mu nagle zmiękły.
— Przecież tu jestem, nigdzie się nie wybieram – odpowiedział cicho. Grindelwald uśmiechnął się.
— Nie mogę się doczekać, kiedy zdradzisz mi co siedzi w tej twojej głowie – westchnął i pocałował go mocno, ale krótko. — Nie przestajesz mnie zadziwiać, Albusie Dumbledore.
— Też chętnie się dowiem co przyszło ci do głowy, żeby tak ryzykować podczas zadania – rzucił Gryfon. Gellert wykrzywił twarz w niezadowoleniu.
I tak się zaczęło wielkie gdybanie Gellerta nad swoją omyłką, która ciągnęła się przez dobrą godzinę. Dumbledore, aż usiadł z powrotem na swoim miejscu wsłuchując się w jęczenia Grindelwalda.
— Podejrzewam, że nie jesteś zadowolony z wyniku – zaśmiał się Albus patrząc na dramatyzującego chłopaka i zapalając papierosa.
— Oczywiście, że nie – stwierdził lekko naburmuszony. — To był głupi błąd z mojej strony – chodził w tę i we te analizując swoje postępowanie podczas konkurencji. — Zawahałem się, to był moja największa pomyłka.
Gellert przeciwnie, praktycznie rwał sobie z tego powodu włosy z głowy.
— Na twoim miejscu obrałbym o wiele bardziej defensywną taktykę – podsunął mu Albus. — Duże ryzyko i małe prawdopodobieństwo efektu. Masz szczęście, że nie zranił cię mocniej.
Oczywiście, nie podobał mu się zły humor Grindelwalda. Ale z jakiegoś powodu oglądanie go w tak nowej, niekontrolowanej i humorzastej odsłonie sprawiało, że czuł się bliżej niego.
— Oh, twoje fantastyczne uwagi to muzyka dla moich uszu – rzucił do niego podpierając ręce na biodrach – wydął wargi. Dumbledore z adoracją stwierdził, że chłopak nie jest tylko zabójczo atrakcyjny, ale też równie uroczy. — To było ryzykowne, zdaje sobie z tego sprawę. Ale było w stanie mi się odpłacić, zwyczajnie nie byłem w stanie tego wykorzystać. Dałem się ponieść.
— Tak samo jak w tym momencie – droczył się z nim. — Nie ma co dramatyzować i tego rozdrapywać.
— Jak mógłbym sobie odpuścić taki zwyczajnie głupi błąd? – zapierał się i nagle zatrzymał się przed chłopakiem. Dym z ust Dumbledore'a poleciał w jego stronę, ale wiatr zwiał go z drogi zanim uderzył twarz Gellerta.
— Gdybyś go uniknął najprawdopodobniej popełniłbyś go w następnym zadaniu – wyjaśnił ze spokojem. — Zamiast myśleć o tym co powinieneś zrobić, zastanów się jak uniknąć tego w przyszłości.
Cała objętość jaką nabrał Grindelwald nagle dramatycznie spadła.
— Nazywasz mnie dramatycznym? – westchnął. Albus uśmiechnął się pięknie. — Masz szczęście, że jesteś mi tak drogi, bo tak rozmowa potoczyłaby się inaczej – wyszczerzył się podstępnie.
— Nie chciałem cię urazić. Przyznam, że znajduje w tym małą przyjemność.
— Doprawdy? – zaintrygował się Grindelwald, ale Dumbledore postanowił zostawić resztę dla siebie. Poruszył sugestywnie brwiami.
— Lepiej powiedz mi jak twoje ramię – powiedział ciszej.
Wokół było pusto, światła z okien ledwie docierały do miejsca gdzie byli.
Atmosfera była kojąca.
Chociaż Albus mógłby też to przypisać tytoniowi.
— Czy nie jesteś zbyt przejęty takimi drobnostkami? – zapytał Gellert.
Wyglądał pięknie w tym świetle. Jak śliczna ziawa, która objawiła się Gryfonowi.
— Nie powinienem? – mruknął cicho.
— Nie chciałbym, abyś zaprzątał sobie tym głowę, Albus – szepnął. — O wiele więcej trzeba, aby mnie złamać.
Dumbledore zaciągnął się papierosem i odciągnął dłoń od ust. Gellert wyciągnął szyję w jego kierunku i pozwolił, żeby dym przedarł się przez jego usta. Pocałował Albusa, a ten wypuścił resztki nosem.
— Naprawdę? Kusi mnie, żeby to sprawdzić.
— Oh, nie krępuj się.
Zapach był odurzający i nieprzyjemnie drapiący, ale Grindelwald nie był w stanie się powstrzymać. Pociągną Gryfona do siebie zmuszając go do wstania. Ten bez problemu wpadł w jego objęcia zarzucając mu ręce na szyję. Dłonie Gellerta popłynęły wzdłuż jego pleców wbijając lekko palce w materiał jego mundurka. Złapał za jego pośladek, a Albus odwdzięczył się delikatnym szarpnięciem za włosy.
— Zaraz skończy mi się czas– mruknął między pocałunkami. Nie dał mu odpowiedzieć, wkradł się językiem do jego ust i pogłębił całus.
Albus z każdym kolejnym dotykiem Gellerta miał wrażenie, że się rozpływa w jego ramionach. Łapał za niego bardziej, kurczowo trzymając go blisko siebie.
— Na pewno się tak się zachowujesz – mruknął w odpowiedzi.
— Trudno mi się powstrzymać – sapnął zanim ponownie wpili się w swojego usta. Tym razem gwałtowniej i mocniej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro