Rozdział 6 - Ekipa mordoru!
Wybaczcie, że rozdział dopiero teraz ale mam zapieprz w szkole :/ Bio-Chem nie oszczędza... Wiec teraz rozdziały będą rzadziej aż się nie uspokoi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
404 był prostym Vehiconem, chodź w jego przypadku dobranie odpowiedniego imienia do jego cyferek zawsze kończyło się porażką, i w końcu zdecydował zostać przy nich. Pamiętał jakby to było wczoraj, kiedy został przyłączony do pokoju Bob'a i Steve. Czuł się przy nich jak trzecie koło u wozu, jednak po jakimś czasie zaprzyjaźnili się ze sobą. Po nim dołączył do nich 0AV3 czyli Dave i tak oto zostali sławną czwórka!... No może nie sławną ale czwórka! Dlatego był nieco... zdezorientowany kiedy podsłuchał rozmowę Dave i Steve stojąc pod drzwiami do ich wspólnego pokoju. Słyszał już, że Steve został przywrócony do życia oraz, że nieco zdziwaczał... Chodź 404 wątpił aby mógł być dziwniejszy niż przedtem. Jednak ten ton, te wypowiedzi... Sam nie wiedział czemu mu przywalił. Zawsze mówili mu, że jest zbyt impulsywny. Dave natomiast nie wydawał się wkurzony a wręcz odetchnął z ulgą kiedy ich przyjaciel osunął się na ziemie.
-Dzięki. Był nieznośny.- westchnął ciężko.
-Co mu się stało?- zapytał 404, kucając przy Stevie.
-Zemdlał.- odparł złośliwie Bob.
-Wiesz, że to nie o to mi chodzi!- prychnął podnosząc nieprzytomnego Vehicona i kładąc go na jednym z łóżek. -Eh i znów coś robię zanim pomyśle.- syknął wkurzony.
-Akurat tutaj dobrze się to sprawdziło. Mam go już powoli dość... męczy mnie.- Bob usiadł, patrząc na niego. -Jednak przez to, że tak myślę mam wyrzuty sumienia, że nie jestem dobrym przyjacielem a jedynie kupą złomu! Steve nigdy by tak nie pomyślał!- rzucił poduszką o ścianę. -To mój najlepszy przyjaciel... brat... Jak ja mogę w ogóle myśleć, że mam go dość tylko dlatego, że ześwirował?!
-Hej...- 404 usiadł obok niego kładąc mu dłoń na ramieniu. -Nie jesteś Primem Bob. Masz prawo myśleć też o sobie a nie jedynie o innych bo zaniedbasz samego siebie... Poza tym to nie twoja wina, że jest... taki.- spróbował go pocieszyć.
-Myśli, że jest Starscream'em.- mruknął a 404 wytrzeszczył optyki.
-Słucham?- zamrugał zaszokowany.
-Uważa się za Starscream'a i tak się zachowuje.- złapał się za głowę. -A wiesz jak ja go nienawidziłem...
-Wiem...- westchnął.
-Na dodatek Steve latał za nim jak jakaś psychofanka, potrafił gadać o nim całymi dniami a ten traktował go jak zwykłego śmiecia! Mimo to, że a to napisał za niego jakiś raport lub coś innego zrobił. Usługiwał mu niczym jakiś niewolnik i to nie dość, że z własnej woli to jeszcze z entuzjazmem!- warknął wściekle po czym opadł na łóżko. -Mam dość...
-Bob... - pokręcił głową 404. -Przejdzie mu zobaczysz... Tylko trzeba mu nieco "naprostować poglądy".- przy ostatnich słowach udał mroczny głos Megatrona a Bob zachichotał.
-Jesteś okropny! To nie jest zabawne! Cudem jest to, że przeżył te wszystkie wybuchy Megsa.- stwierdził Bob jednak mroczny uśmiech u Vehicona nie zniknął wręcz przeciwnie powiększył się.
-Prawdziwym cudem będzie drogi Bob'ie jeśli przeżyjesz to co ci zgotuje!- oznajmił po czym... zaczął go łaskotać.
-Aaaa! R...hihihihi....ratunku! Hahahahha! P...przestań! Hihiihih 4...04!- chichrał się jak szalony próbując mu uciec.
-Kazałem ci czekać na rozkazy!- udawał Mega dalej torturując Bob'a.
-Ratunku!!! Litości o wielki lordzie!- pisnął chichocząc.
-Nie ma litości dla zdrajców!... No chyba że dasz mi te energonowe cukierki od K.O to pomyślę.- odparł drugą część zdania mówiąc już swoim głosem.
-Moje cukierki?! W życiu!- zawołał.
-Jak wolisz...- znów zaczął go łaskotać.
-Hahahahahahhahah! Primusie litości! Hiihihihiihih!
-Wracam do pokoju po ciężkim dniu i co widzę? Gwałt.- usłyszeli za sobą. Odwrócili się i w drzwiach ujrzeli 0AV3, czyli Dave, ostatniego z ich paczki.
-Jaki tam gwałt ja mu tylko humor poprawiam!- uśmiechnął się szeroko 404.
-Ratuj!- pisnął Bob wciąż się śmiejąc chodź łaskotki się skończyły.
-No i super teraz ten ma głupawkę.- przewrócił optyką wchodząc do pokoju. Nagle zauważył Stara leżącego na łóżku. -A temu co się stało?- uniósł brew. -Knockout mnie złapał i powiedział, że żyje ale...
-Przywaliłem mu.- przerwał mu rozkminy 404.
-BO?!- spojrzał na niego nierozumiejąc.
-Bo mnie irytował i dzięki temu jest tu cicho i spokojnie. Poza tym nie dawał sobie maski założyć.- Bob podniósł maskę z podłogi.
-No to nie możesz mu jej założyć teraz skoro i tak jest nieprzytomny? Przypominam, że macie dzisiaj razem wartę.- założył ręce na siebie lustrując dwójkę optyką.
-Eeeeee...- Bob spojrzał to na Stara to na maskę. -Czemu ja na to nie wpadłem.- walnął się w łeb wstając i zakładając mu "tę kupę żelastwa" jak to ją nazwał.
-No. A teraz weź go z mojego łóżka łaskawie.
-Eee... właśnie chłopaki no bo... On chce spać na górze... Nad tobą Dave.- potarł sobie kark Bob.
-NA MOIM ŁÓŻKU?! NIECH SIĘ WALI! NIE WAŻNE CZY TO STEVE CZY NIE JA ŁÓŻKA NIE ODDAM!- zbulwersował się 404.
-A co on księżniczka? Poza tym na górze? Przecież ma lęk wysokości.- zauważył 0AV3
-Tylko, że jak mu o tym powiedziałem to wyśmiał mnie.- westchnął. -On uważa się za Starscream'a...
-No to panowie mamy PRZEJEBANE.- podsumował 404.
-Nie, nie mamy. To wciąż Steve tylko że procesor mu się przegrzał pewnie. Wystarczy mu pokazać, że nie będziemy mu usługiwać ani ulegać. Traktujmy go normalnie tak jak zawsze.- powiedział Dave. -I tyle.
-Eh... Ja mu odstąpię swoją górę...- oznajmił Bob. -Mi to obojętne...
-Jak wolisz. A teraz ocknijcie go i na wartę ale już!- pogonił go.
-A skoro o tym mowa o on coś mamrocze...- zauważył 404 nachylając się nad Starem...
-Warp... Thunder... Sky... Nie zostawiajcie mnie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro