Rozdział 25 - Dwie strony
Starscream powoli otworzył optyki i jęknął cicho. Łeb go wciąż bolał od uderzenia i na dodatek leki przeciwbólowe podane przez Knockout'a, przestawały działać. Czuł powoli jak rany zadane przez Insecticona, przypominają o swoim istnieniu, przesyłając do jego procesora impulsy pieczenia i dodatkowego bólu. Uniósł lekko głowę, delikatnie rozglądając się po pomieszczeniu, choć nie dostrzegł zbyt wiele, poza tym, że klęczał a na nadgarstkach, miał kajdany, przyczepione elektrycznymi wiązkami do podłogi. Wokół niego panował mrok i jedynym źródłem światła była lampa tuż nad nim, oświetlająca jego postać. Kiedy zmrużył optyki, dostrzegł zarys drzwi i konsole obok nich.
-Areszt.- westchnął ciężko, spuszczając głowę.
„No to wpadłem." Podsumował w myślach. Nagle drzwi rozsunęły się i do pokoju wszedł nie kto inny jak sam Megatron, wraz ze swoim wiernym sługa -Soundwave.
„Soundwave ty podły scraplecie." Star warknął cicho pod nosem.
-Jak się miewasz Starscream?-Megatron wyszczerzył swoje rekinie zęby w szyderczym uśmiechu.
-Całkiem dobrze.- prychnął Star, szarpiąc się z lekka, choć wiedział, że i tak nic to nie da.
-Dawno się nie widzieliśmy, tak oficjalnie... - zbliżył się parę kroków. - A prawie byłem skory uznać wyróżniającego się dziwnie Vechicona, za nie wartą uwagi kwestie.
-Jaka szkoda, że twój sługus na mnie naskarżył.- warknął wściekle Scream.
-Należycie wypełnia swoje obowiązki, czego nie można powiedzieć o niektórych. - wypowiadając ostatnie słowa, warknął ostrzegawczo.
-Sprawiłeś, że czułem się niemile widziany, więc znikłem z twojego pola widzenia.- Starscream spojrzał odważnie w jego optyki.
-Od kiedy to dezercja dozwolona? - uniósł brew -O ile pamiętam, przysięgałeś dozgonną służbę, o posłuszeństwie już nie wspomnę!
-Airachnid zostawiła mnie na pastwę Autobotów!- krzyknął, nie kryjąc niezadowolenia.
„Pierdol się Megatronie. Przysięgałem dawno, byłem młody i głupi!"
-Została należycie ukarana. - znów ostrzegawczo podniósł głos. -Na dezercje usprawiedliwienia, nie ma. Przypomnieć ci może, jaka jest za nią kara?
~Śmierć.- odezwał się Soundwave.
-Przecież wiem!- prychnął Star. -Gdybym wrócił i tak byś mnie zabił prędzej czy później. Wolałem zacząć działać na własną rękę niż być twoją kukiełką!
-Sam wybrałeś dla siebie taki los! - warknął wściekle, nachylając się nad nim.
-Skończ pieprzyć. Obydwoje wiemy, po co tu przyszedłeś. Zakończ to. Po prostu mnie zabij!- wysyczał wściekłe, ale i z lekkim żalem.
„Bob, Dave, 404... Wybaczcie mi... przepraszam."
Wpatrywał się w optyki Megatrona, ale kiedy jego optyki się zaszkliły, szybko je opuścił. Był zmęczony już ta cała afera wokół niego i Megatrona. Po prostu miał dość. Na dodatek... zaczynał tego żałować. Żałował, że w ogóle tak parł na władzę.
„Dużo się zmieniło przez te pare dni..." Pomyślał.
-Mam tego dość...- szepnął jeszcze, choć nie miał pewności, że Lord to usłyszał.
O dziwo nic się nie stało.
-Nie Starscream.- usłyszał głos Megatrona. -Nie zabije cię... nie teraz bynajmniej.
Star powoli spojrzał na Mega. Ten jednak ruszył ku wyjściu.
-I to nie Soundwave doniósł na ciebie.- Megatron uśmiechnął się złośliwie, a kiedy drzwi się otworzyły, za nimi stał Bob. Patrzył idealnie na Starscream'a takim pustym wzrokiem.
-Bob...- szepnął Scream.
-Zdrada boli, nieprawdaż Starscream?- po tych słowach Megatron, stanął za drzwiami tuż obok Bob'a i uśmiechnął się zwycięsko, patrząc na minę Star'a. Po chwili drzwi zamknęły się ze świstem. Starscream spuścił głowę, a z jego gardła wydobył się szloch. Nawet nie zauważył, że w areszcie został Soundwave, który przyglądał mu się.
-CZEGO TY JESZCZE CHCESZ?!- wydarł się na niego Star, unosząc zapłakana twarz.
Wave nie odpowiedział, wciąż mu się przyglądając. ~Szczery.- odtworzył nagle.
-Co?- wydukał Scream.
~Pierwszy... dawno... widzę... ty... szczery...- odpowiedział zlepkiem zdań różnych osób.
-No i?- warknął wściekłe.
~Nic.- Soundwave wstał i wyszedł z aresztu, zostawiając Starscream'a samego sobie. Ten spuścił głowę i krzyknął w gniewie, szarpiąc „łańcuchami". Po chwilowej szarpaninie, opadł z sił i szepnął cicho.
-Jeśli gdzieś tu jesteście... Skywarp, Thundercrqcker, Skyfire... proszę, pokażcie się. Dajcie mi jakiś znak... Iskrę nadziei...
Starscream powoli zamknął optyki i odpłynął w niebyt, uwalniając się od bólu i zmęczenia, choć na tę parę chwil.
*************************************************
-I jak?- zapytał 404, doskakując do Dave który właśnie wszedł do centrum.
-Nijak. Nie ma ich. Zarówno Megatron, jak i Soundwave gdzieś wsiąkli.- prychnął 0AV3.
-To zły znak.- mruknął Knockout, chodząc w tę i z powrotem.
-Bardzo zły.- dodał Dave.
-Co jest bardzo złe?- nagle do centrum wszedł Bob.
-Bob!- 404 pomknął do niego niczym strzała. -Widziałeś się ze Ste...Starem?- zapytał od razu.
-Nie. Właściwie... to przyszedłem tutaj by z nim pogadać.- mruknął, rozglądając się dookoła.
-Minęliście się, bo poszedł cię szukać...- wyjaśnił 404, a Dave dodał.
-Jakiś czas temu. Za długo go nie ma.- założył ręce na siebie.
-Lepiej go poszukajcie. Mam złe przeczucia.- powiedział Knockout. -Jakby co JA NIC NIE WIEM.
-Dobra, chodźcie.- Dave i reszta wyszli z centrum. Szli korytarzem, co jakiś czas mijając patrolu i dopytując czy żaden z nich nie widział Steva. Niestety spotykali się jedynie z zawodem. Na dodatek nie mieli na sobie masek więc pozostałe Vehicon'a ciągle zwracały im na to uwagę.
-Zaraz szlag mnie trafi!- warknął Dave. -Nie dość, że Star...
W tym momencie przerwał mu 404.
-Wsiąknął! Wyparował!- złapał się za głowę.
-Patrzmy realnie.- Dave westchnął ciężko i oparł się o ścianę z zamyśloną miną.
-Wiecie, Nemesis jest wielkie.- odezwał się w końcu Bob. -Może po prostu ciągle się mijamy?- zaproponował.
-Może...- 404 zerknął na Dave, który nagle krzyknął.
-Na Cybertron!
-Co?!
-Areszt!- zaczął biec korytarzem, a pozostali rzucili się za nim.
-Co masz na myśli?!- zawołał 404, odganiając go.
-Nie możemy znaleźć Star'a, tak samo Megatron i Soundwave zniknęli! Wiesz, co to znaczy? Wave wygadał!- zwolnił na zakręcie.
-O rany...- pisnął 404, zerkając na Bob'a.
-Obyśmy się nie spóźnili.- mruknął ten.
Dalej biegli w ciszy i zaczęli wbijać do każdego aresztu po kolei. W końcu trafili do tego odpowiedniego...
*******************************************
Starscream klęczał ze spuszczona głowa i zamkniętymi optykami. Nagle poczuł dłoń na policzku. Delikatny, ledwie wyczuwalny dotyk przyprawiający o dreszcze. Powoli otworzył optyki, a dłoń złapała go za podbródek i zmusiła do uniesienia głowy. Ujrzał twarz Skyfire'ra, który uśmiechał się lekko.
-Sky?- szepnął z trudem.
Ten pokiwał głową i przytulił go delikatnie.
-Będzie dobrze...- powiedział, po czym rozwiał się niczym pył. W tym momencie drzwi otworzyły się, a do aresztu wpadła smuga światła.
-Steve!- Dave podbiegł do niego. -Nic ci nie jest?! Bob wyłącz te cholerne łańcuchy!- zawołał, a kiedy więzy opadły złapał rannego Vehicona, który chwiał się na boki.
-Można tak powiedzieć.- westchnął.
-Ty żyjesz! Czyli Megs nic nie wie!- 404 zawołał radośnie.
-Nie. On wie...- spojrzał na nich ze smutkiem. -Przepraszam... Nie mam pojęcia czy wie też o was ale...- zerknął na Bob'a i warknął. -On może nam odpowiedzieć.
Wszystkie optyki w tym momencie zwróciły się ku Bob'owi stojącego przy konsoli.
-O co ci chodzi?- zapytał.
-Byłeś tam! Stałeś tuż obok Megatrona! To ty mnie wydałeś, nie Soundwave!- krzyknął Star z całym żalem i wściekłością. Czy był zły na Bob'a? Nie umiał tego określić, gdyż w pewnym sensie rozumiał go. Poczuł się oszukany. Okazało się, że jego przyjaciel za którym tam bardzo tęsknił wciąż nie żyje, a zamiast niego ma znienawidzonego przez siebie komandora, w ciele przyjaciela. Jak tu nie być wściekłym? Jak zachować rozsądek? Po której stronie stanąć? Kto to wie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro