Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Wyśniłem sen...

Starscream z hukiem zrzucił z siebie ultra zbroję i wyklął pod nosem. Owszem zdobył relikt jednak jakim kosztem! Jego duma ucierpiała niemiłosiernie.

-Niech Unicron wyklnie tego nadętego Prima i przygłupiego Dreadwinga! A w szczególności Megatrona!- uderzył pięścią w konsolę która zamigotała. Zabrał rękę przyglądając się jej uważnie. Na jego szczęście po chwili ekran wrócił do normy.

-To nie tak miało być.- prychnął. -Jestem Starscream! Powinienem rządzić Decepticonami...Cybertronem! A nie ukrywać się niczym szczur na tym zardzewiałym statku!- zaczął chodzić w tą i z powrotem po pokoju.

-Przeklęty Megatron i jego durni podwładni, przeklęty Prime i jego boty, przeklęty Primus!!- wraz z ostatnim słowem dało się słyszeć grzmot. Po chwili do audio receptorów Seekera dobiegł odgłos uderzania deszczu o metal.

-Przeklęta burza....- mruknął. Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu po czym wzdychając ciężko ruszył do swojej "kwatery" o ile tak ją mógł nazywać. Gdyby nie fakt, że nie miała drzwi byłaby nawet znośna. Jednak statek miał jedną wielką wadę która właśnie się ujawniała. Echo. Przez dziury w dachu dało się słyszeć burzę, która roznosił się po całym okręcie sprawiając, że wszystko wydawało się bardziej mroczne niż w istocie było. Kiedy Star dotarł w końcu do swojego pokoju, legnął niczym kłoda w koi i wzdychając ciężko powyklinał jeszcze raz Megatrona i cała resztę dodawając do tego popsute drzwi oraz burze. Leżał tak bezczynnie jednak sen jak na złość nie nadchodził a nieprzyjemne uczucie w skrzydłach coraz bardziej dawało mu popalić. Nieprzyjemne skurcze, których doświadczał tuż po stracie modulatora były jedynie preludium katuszy jakie teraz przeżywał.

-Przeklęty gatunek ludzki...- dodał do swojej listy. Zaczął przeszukiwać swój umysł w nadziei, że coś przykuje jego uwagę na dłuższą chwilę odciągając jego myśli od skrzydeł. Nagle przypominał sobie o pewnym dziwnym stworzeniu, które napotkał idąc pod wodą w zbroi. Było dość dziwaczne i niezwykle irytujące jednak jeden fakt nieco go rozbawił. Kiedy stworzenie próbowało przegryźć jego ochronę spostrzegł, że jego zęby są niezwykle podobne do kłów Meg-głąba. Zaśmiał się pod nosem porównujac tą dwójkę oraz w wyobraźni zmieniając Megatrona w tą dziwną istotę.

-Jakby tak złapać za ten ogon i cisnąć nim o ziemie... I jeszcze raz... I jeszcze raz... I jeszcze...- powoli optyki zaczęły mu się zamykać a Star przekręcając się na bok owinął się kocem i odpłynął w krainę snów. Kochał śnić z jednej prostej przyczyny. Rzadko miewał koszmary natomiast niezwykle często śnił o sobie w koronie. Rządzącego Cybertronem z Megatronem który raz był podnóżkiem innym razem lokajem. Najgorszą rzeczą na świecie było przebudzenie się i wypadnięcie z tego raju za sprawką nikogo innego jak Mega drącego się od rana. Jednak tym razem nie pojawił się Cybertron, ani korona. Nawet Megatrona, który zawsze robił za znak, że to nie będzie piękny sen a jeden z  rzadkich koszmarów nie zaszczycił umysłu Seeker'a swoją obecnością. Starscream znajdował się w pustce. Był tylko on i przestrzeń... Nagle błysnęło oślepiające światło, a wraz z nim dało się usłyszeć donośny głos mówiący

-Odrobina pokory, cię nie zabije mały Seekerz'e... Już czas na twoją pokutę.

-Hej! Nie jestem mały!!- prychnął Star osłaniając się dłonią od światła. -Kim jesteś?! Pokaz się!!- krzyknął.

-Z twoje czy mojego punktu widzenia?- zapytał spokojnie głos. Nieco zdezorientowany Star odpowiedział. -Z obu!

-Cóż, ty pewnie uznasz mnie za swojego oprawcę... Ja natomiast twierdzę że jestem twoim wybawicielem...

-Słucham?! Co ty pleciesz za bzdury!- zawołał jednak światło rozbłysnęło rozświetlając cała pustkę i całkowicie oślepiając Stara. Ten natomiast zaczął czuć ogień na swej metalowej skórze. Miał wrażenie, że płonie zarówno z zewnątrz jak i z wewnątrz. Wrzasnął z bólu i wtedy... Wszytko zniknęło. Nie czuł nic. Zupełna pustka. Dopiero po chwili wypełniło ją równomierne pikanie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro