Pokusa Władzy
- Thalia, nie zastanawiaj się. Dołącz do mnie, znów będziemy razem!
Jego głos rozbrzmiewa w mojej głowie, obijając się i zahaczając o każdy, możliwy skrawek umysłu. Tak dawno go nie słyszałam. Różni się od tego, który pamiętałam z dawnych lat. Teraz jest dojrzały, męski i piękny. Przegapiłam moment, w którym głos Luke'a stał się taki, przez co odniosłam wrażenie, że przemawia do mnie ktoś inny.
Patrzę na jego zmęczoną twarz. Widzę te wszystkie piękne rysy, które uczyniły z niego przystojnego chłopaka. Przyglądam się blond włosom, które znacznie poszarzały, przez co dawniej złote kosmyki obecnie zaczynały przypominać kolorem popiół. Na twarzy ma agresywnie czerwoną bliznę, ale nawet ona nie jest w stanie go oszpecić; dodaje mu indywidualności. Jedyne, co przypomina mi w nim dawnego Luke'a, to jego niebieskie oczy, w które kiedyś patrzyłam z taką przyjemnością. Teraz sprawia mi to jedynie ból, bo widzę, że jest zmęczony, a uśmiech, który posyła w moją stronę, jest sztuczny, podparty niewyobrażalnym cierpieniem. Chcę je zakończyć natychmiast.
Stoi przy nim Annabeth, która zakneblowana jakąś szmatką, patrzy na mnie błagalnie, jakby próbowała mnie powstrzymać. Marszczę brwi i muszę odwrócić od niej wzrok, bo ona nie jest w stanie zrozumieć. Miała kochającego ojca. Atena, jej matka, doceniała córkę. Nie przeszła tego, co Luke wraz ze mną. Piekło dzieciństwa miało sprawić, że już zawsze bylibyśmy nierozłączni. On jeden potrafił pojąć moje cierpienie, a ja rozumiałam jego ból. Dlatego nie mogłam teraz tak po prostu mu odmówić.
Dochodzą do mnie krzyki Percy'ego. Denerwujący glon wrzeszczy coś o moim ojcu - według niego, Zeus pomógł mi już wiele razy. Szkoda, że nie był w stanie zapewnić mi bezpiecznej drogi do obozu. Naprawdę mi przykro, że jedyne, do czego się dopuścił, to zamiana swojej córki w sosnę. Przygnębia mnie to, że dał mi brata, by po paru, krótkich latach odebrać mi go na zawsze przez moją głupią matkę-alkoholiczkę. Wręcz archetyp ojca idealnego. Nienawidziłam go i z chęcią odebrałabym mu stanowiska boga niebios tylko po to, by Luke był szczęśliwy. To on zrobił dla mnie najwięcej.
Czuję narastające we mnie napięcie. Oczy wszystkich są na mnie skupione, a ja dopiero teraz dostrzegam, że cały ten czas wpatrywałam się jedynie w Luke'a, który porozumiewawczo unosi bardziej swój lewy kącik ust - typowy uśmiech łobuza, który dostrzegałam w momentach, kiedy planowaliśmy coś razem. Brakowało mi tego. Brakowało mi Luke'a. Budząc się z mojego paruletniego snu, chciałam, by to właśnie on mnie trzymał i przywitał. Mimo że to się nie stało, to jednak w pewnym sensie dzięki niemu udało się mnie uratować.
Nie działały już na mnie żadne bodźce. Żadne krzyki Percy'ego, żadne spojrzenia Annabeth, żadne śmiechy Atlasa i ostrzeżenia Zoe bądź Artemidy. Liczył się w tej chwili Luke i jego obietnica zemsty na okropnych rodzicach. Odrzucam Egidę i włócznię na ziemię, a z moich ust wydobywają słowa, które sprawiają, że blondyn uśmiecha się trochę szerzej, a w jego oczach dostrzegam autentyczną wdzięczność. I to wystarcza mi, by zignorować wszystko dookoła. Nawet wyzwisko "zdrajczyni" nie robi na mnie wrażenia, bo moja duma i lojalność wobec niego wystarczają, by sprzeciwić się samym bogom.
- Dobrze, Luke - mówię miękko, bo ponowne wymówienie jego imienia jest samą przyjemnością - Dołączę do ciebie.
~⚡⚡⚡~
Leżymy we dwoje w jednej z kajut Księżniczki Andromedy, statku Luke'a, na którym gromadził armię Kronosa przeciwko bogom. On jest rozłożony na większej części ogromnego, zdecydowanie zbyt miękkiego łoża, a ja tuż przy nim, trzymając głowę na jego ramieniu, wpatruję się w sufit, mrużąc oczy. Umysł mam czysty, bo nawet nie chcę myśleć o Percym, który obrzucał mnie nienawistnym spojrzeniem. "On to kiedyś pojmie", powtarzał mi Luke, "Wtedy, gdy poczuje ulgę przez brak olimpijczyków".
Czuję dotyk jego palców na skórze mojej głowy. Przeczesuje czarne kosmyki, a ja początkowo zastygam, bo nikt nie robił tego tak powoli i z taką delikatnością. Zwykle tylko mnie czochrano jak małego dzieciaka, którym nie byłam.
- Cieszę się, że jesteś przy mnie - mówi, a jego głos nie brzmi już tak ostro jak przy pozostałych; wtedy zgrywa ważniaka. - Wiedziałem, że mnie zrozumiesz, Thalia.
Powoli odwracam głowę w kierunku twarzy Luke'a i wpatruje się w jego niebieskie oczy, które nie wydają już się tak zmęczone. Wiedziałam, że jesteśmy blisko siebie, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Czuję, jak po moim ciele przebiega prąd, a Luke gwałtownie się odsuwa. Obydwoje unosimy się do siadu i wpatrujemy w siebie.
Chcę go przeprosić, ale równocześnie nie zamierzam się przed nim płaszczyć. Doskonale wiedział, że czasem moje ciało i humor mają wpływ na impulsy elektryczne - w końcu byłam córką pana piorunów.
Luke chyba zauważa moje zmieszanie, bo uśmiecha się nieznacznie i nachyla w moim kierunku, by zmniejszyć między nami odległość. Wszystko jest powolne, a ja przypatruję się mu pytająco, bo nie rozumiem tego, co wyczynia, ani nie jestem w stanie wyczytać jego zamiarów. W końcu zbliża się na tyle, by nasze twarze dzieliły centymetry. Wpatruje się centralnie w moje oczy, a ja przełykam nerwowo ślinę, bo znowu czuję się niezręcznie, ale jest w tym też coś komfortowego. Podejrzewam, że nikogo nie dopuściłabym do siebie tak blisko, jak w tej chwili Luke'a.
- Co ty robisz? - pytam go w końcu, choć głos mi się załamuje. Pierwszy raz czuję się tak słaba i strasznie mnie to denerwuje, ale nie jestem w stanie wymyślić niczego, co mogłoby w jakiś sposób zneutralizować to denerwujące wrażenie.
- Sprawdzam, czy znowu mnie kopniesz prądem - uśmiecha się, choć nie ma w nim nic z łobuza; uderza we mnie fala ciepła. - Mam wrażenie, że masz niebieskie iskry w oczach. Są świetne. Zresztą, jak cała ty.
Odwracam wzrok, przenosząc go na bok. W żołądku czuję jakiś dziwny ścisk. Dostaję uderzeń gorąca. Kiedyś tak nie było. Jednak wtedy Luke był mniejszy, nie tak dobrze zbudowany, jego głos był chłopięcy, a ja mogłam się z nim nawet tarzać w błocie i nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia.
Kochałam go, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie mu się do tego przyznać. Wraz z "obudzeniem" się, prześladowała mnie okropna gorycz, bo Luke'a przy mnie nie było. Jeszcze Percy jak na złość cały czas próbował mnie o coś dopytywać. Pytanie "Czy byłabyś w stanie go zabić?" zadane mi przez Jacksona w aucie nie mogło uzyskać odpowiedzi, więc go wyprosiłam. Choć była taka prosta - nie, nie mogłabym. Nie wiem, co kochałam w tym blondynie najbardziej, ale chyba to, że on pokrywał we mnie nadzieję. On wierzył we mnie z całych sił. On był po prostu moim Luke'iem.
- Thalia - wzdycha i odsuwa się ponownie na pewną odległość. Ręce krzyżuje na piersi i patrzy na mnie wyczekująco, jakby chciał znać moje myśli. Wyczuwał, że coś przed nim ukrywam. - Mnie możesz powiedzieć wszystko. Okej, rozumiem, że to, co robimy wydaje się być szalone i po części jest, ale... - wyciąga do mnie rękę i łapie moją dłoń, której knykcie zaraz zaczyna masować. - Już jutro wszystko się zmieni, a potem będziemy razem świętować twoje urodziny. Nawet Annabeth będzie. Staniemy się władcami nowej ery, tak? Ty i ja. We dwoje, jak początkowo planowaliśmy. Zawsze razem?
Nie wiem, czemu uległam bardziej. Pokusie władzy, świadomości, że Luke będzie przy mnie, czy temu, że pokażę ojcu na co mnie stać. Jedno było pewne, robiłam to głównie dla nas. Choć brzmiało to egoistycznie, wierzyłam w te wszystkie piękne opowieści, którymi karmił mnie Luke. Widziałam szczerość, która biła z jego oczu. To dla mnie wystarczający dowód.
- Zawsze razem - odpowiadam.
Jestem wyjątkowo spokojna. Moje nabuzowanie mija. Cała złość, którą zionęłam w kierunku Percy'ego czy Grovera oraz właściwie wszystkich pozostałych, natychmiastowo się ulatnia. Zaczynam nie poznawać samej siebie. Czuję się inna, ale wcale nie znaczy to, że gorsza.
Odnoszę wrażenie, że mogę mu powiedzieć. Przyznać się do tego, co przed nim skrywałam i co wprawiało mnie w zażenowanie samą sobą. Czuję, że muszę mu powiedzieć, że go kocham, bo nie będę miała już drugiej takiej szansy. Jednak obraz przed moimi oczami staje się niewyraźny. Mrugam zdenerwowana, a każdy mój mięsień w ciele napina się, bo nie rozumiem, co się dzieje. Widzę coraz mniej, a do uszu dobiega jedynie nieustannie wołanie mojego imienia. Początkowo wydaje mi się, że słyszę głos Luke'a, ale później dochodzi do mnie, że to kto inny. Artemida.
Otwieram oczy i znowu witam się z szarą rzeczywistością. Moje oczy drażnią promienie słoneczne, które przebijają się przez szparę pomiędzy skrawkami materiału, które służą za przejście w namiocie. Srebrna tkanina lśni pięknie, co mogłoby zachwycić niejednego śmiertelnika, a nawet pół-boga, satyra, czy inne stworzenie. Jednak dla mnie stała się pospolita.
Miewam ten sen często. Bywa, że dniami zastanawiam się nad tym, jak wyglądałoby moje życie i losy świata, gdybym przystanęła na propozycję Luke'a. Tęsknię za nim. Za spojrzeniem niebieskich oczu, za głośnym, radosnym śmiechem, a przede wszystkim za unoszącym się kącikiem ust, który zawsze oznaczał nasze porozumienie. Myślałam, że jeśli przystąpię do Łowczyń i uratuję świat, to będzie mi łatwiej z jego utratą. Jednak wcale nie jest. Dlatego pozostaje mi żyć ze świadomością, że nigdy nie dowiedział się, jak mocno go kocham.
I z tym, jak blisko byłam, by ulec pokusie władzy u jego boku.
__________________________________
Hejka, kochani!
Wrzucam wam oto tego FF, by wyrazić moją miłość do nowego OTP - ThaLuke'a. Boli mnie bardzo mała ilość czegokolwiek w internecie, dlatego musiałam natychmiastowo coś napisać, a po wielu wylanych łzach, podczas czytania Klątwy tytana, kropla przelała czarę goryczy i taka oto powstało to. Nie uważam, by było to wybitne, ale na pewno jest bliskie mojemu serduszku. Jeśli ktokolwiek z Was, kochani, znajdzie coś z nimi albo chociaż spróbuje dla mnie coś napisać, zostanę najszczęśliwszym człowiekiem na całym świecie. Im więcej ThaLuke'a, tym lepiej! ♥
Mam nadzieję, że się Wam spodoba i w jakiś sposób urzeknie. Nawet ludzi, którzy nie znają serii i trafili tu całkowicie przypadkowo. Enjoy~! ⚡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro